„Mąż zataił przede mną bankructwo. O kolosalnych długach dowiedziałam się dopiero, gdy komornik kazał mi się spakować”

Rodzice kazali mi oddać dziecko do adopcji fot. Adobe Stock, nicoletaionescu
„Nie płacimy czesnego… To co z czynszem? Zadzwoniłam do spółdzielni. Ze ściśniętym gardłem wysłuchałam tego, co już właściwie wiedziałam: zaległości za cztery miesiące. Kredyt? Ostatnia rata wpłynęła pół roku temu. – No przecież pani mąż już wie, że wasze mieszkanie przejmuje bank. Nie rozumiem, co pani próbuje uzyskać – usłyszałam w banku”.
/ 01.06.2023 10:30
Rodzice kazali mi oddać dziecko do adopcji fot. Adobe Stock, nicoletaionescu

Ciesz się każdą szczęśliwą chwilą w życiu, bo nigdy nie wiesz, czy nie jest ostatnia. Burzę czasem poprzedza bezchmurne niebo.

Joanna: Wiem, że to nie wydarzyło się w jednej chwili, ale do końca życia zapamiętam ten moment, kiedy nagle wszystko poukładało się w całość i dotarło do mnie, że nic już nie będzie tak, jak było.

Robert: Nie potrafię powiedzieć, kiedy zaczął się początek końca. Ale pamiętam dzień, w którym zrozumiałem, że jest za późno. Że nieodwracalnie zniszczyłem życie swoje, Joanny i naszego syna.

Joanna: Byliśmy przykładną rodziną. Mieliśmy wygodne mieszkanie częściowo na kredyt, rodzinny samochód, oboje pracowaliśmy w korporacjach. Stać nas było na narty za granicą i tydzień latem w Toskanii, społeczną szkołę oraz lekcje tenisa dla syna. Mieliśmy grupę znajomych, z którymi spotykaliśmy się w weekendy, jeździliśmy na kajaki. W domu trochę pomagała mi mama, która była już na emeryturze. Rodzice Roberta mieszkają na drugim końcu Polski, widujemy się dość rzadko, ale jesteśmy w stałym kontakcie.

Typowe życie klasy średniej…

Joanna: Chociaż jestem ekonomistką, tak jakoś wyszło, że opłatami za czynsz, kredyt, telefony, szkołę zajmował się Robert. Przelewy szły z jego konta. Ja płaciłam za zakupy, wakacje i przyjemności. Nigdy nie spieraliśmy się o pieniądze. Były wspólne i wspólnie nimi gospodarowaliśmy. Jak to możliwe, że niczego nie zauważyłam? Dokładnie pamiętam ostatni „normalny” wieczór: wszyscy byliśmy w domu, po kolacji pograliśmy w Dixit, pożartowaliśmy. Potem każde zaległo z własnym laptopem na kolanach. Po 21. Maciek poszedł do siebie, Robert oznajmił, że musi być rano wcześnie w pracy i idzie się położyć, ja zostałam z winem na kanapie. Normalny, rodzinny wieczór…

– Nie siedź za długo – rzucił Robert, znikając w łazience.

To ostatnie słowa, które zamieniliśmy przez następne trzy miesiące… Gdy ja poszłam do łóżka, Robert już spał, gdy się rano obudziłam – już go nie było. Maciek coś napomknął, że widział tatę przez chwilę i że był jakiś smutny, ale nie zwróciłam na to uwagi. Wszystko zaczęło się rozpadać koło południa. Zadzwoniła do mnie dyrektorka szkoły Maćka. Wytłumaczyła, że próbowała się skontaktować z Robertem, ale miał wyłączoną komórkę.

– Pani Joanno. Ja już naprawdę nie mogę dłużej czekać. Kiedy uregulują państwo zaległości? – dyrektor  szybko przeszła do konkretów.

Coś bąknęłam, że to niemożliwe, że czesne przelewa co miesiąc automat, może jakaś awaria w banku?

– Pani Joanno. Państwo nie płacą od czterech miesięcy. Rozmawiałam o tym z pani mężem kilka razy. Tłumaczył, że macie kłopoty, koszty leczenia pani matki… Zgodziliśmy się poczekać, ale to już trwa za długo – niby rozumiałam, co mówi do mnie dyrektorka, ale jakoś cały czas miałam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę, że może to żart albo sen…

„Zaległości? Leczenie matki? Wczoraj się widziałyśmy, od dawna nie miała nawet kataru. Co tu się dzieje?”.

Musiałam zebrać myśli

Udałam, że mam zaraz ważne zebranie i umówiłam się, że jak wszystko omówię z Robertem, to oddzwonię.

– To musi być jakieś wielkie nieporozumienie, wszystko się zaraz wyjaśni – zakończyłam.

Zadzwoniłam do Roberta. „Na pewno zaraz mi wszystko wytłumaczy i wieczorem będziemy się z tego śmiać przy winie”.

Abonent czasowo niedostępny – usłyszałam w słuchawce.

Po dwóch godzinach, gdy ciągle nie mogłam się dodzwonić do Roberta – przypomniałam sobie, że mam gdzieś telefon do jego szefa.

– Joanna, kopę lat – wesoło powitał mnie Czarek.

I zanim doszłam do głosu, trajkotał dalej:

– Co u Roberta? Nowa praca mu się podoba? Wiesz, trochę się o niego martwiłem, ale ostatnio, jak wpadł do nas z wizytą, był bardzo zadowolony z tej nowej firmy. Widać było, że najgorsze już za nim…

Zrobiło mi się czarno przed oczami…

– Czarek – wrzasnęłam w słuchawkę. – O czym ty, do cholery, mówisz? Nie mogę się dodzwonić do Roberta, dlatego zadzwoniłam do ciebie. Myślałam, że mu się komórka rozładowała. A mam pilną sprawę.

Przez chwilę słyszałam w słuchawce tylko oddech Czarka.

– O nie. Miałem złe przeczucia, a jednak… – zawiesił głos. – Naprawdę myślałem, że wyszedł już na prostą. I uwierzyłem w tę bajeczkę o zgubionym portfelu… Zresztą pal licho te 200 zł… Joanna. Ty nie masz najwyraźniej pojęcia, co się dzieje – skonstatował wreszcie Czarek.

Nie chciał mówić wszystkiego przez telefon

Wyjaśnił mi tylko, że Robert został dyscyplinarnie zwolniony z pracy trzy miesiące temu. Umówiliśmy się na rozmowę wieczorem. Przez następne dwie godziny ciągle próbowałam – bezskutecznie – dodzwonić się do Roberta. Nic. Wpatrywałam się w ekran komputera i starałam się zebrać myśli. Za nic nie mogłam przypomnieć sobie hasła do jego konta.

Nigdy nie miałam potrzeby tam zaglądać. Próbowałam na razie nie analizować, czy to wszystko jest możliwe, jak, gdzie, kiedy. Teraz musiałam skupić się na najważniejszym. Nie płacimy czesnego… To co z czynszem? Kredytem? I innymi zobowiązaniami? Zadzwoniłam do spółdzielni. Ze ściśniętym gardłem wysłuchałam tego, co już właściwie wiedziałam: mamy zaległości za ostatnie cztery miesiące. Kredyt? Tu jest jeszcze gorzej. Ostatnia rata wpłynęła pół roku temu.

– No przecież pani mąż już wie, że wasze mieszkanie przejmuje bank. Nie rozumiem, co pani próbuje uzyskać – usłyszałam od „życzliwej” pracownicy banku.

Kolejna rzecz którą pamiętam, to potrząsający mną kolega:

Joanna, Joanna, słyszysz mnie?

Otwieram oczy i widzę pochylone nade mną zaniepokojone twarze.

– Joanna? Już dobrze? Zemdlałaś.

Gramolę się z podłogi na krzesło. Wypijam podaną szklankę wody. I zaczynam płakać. To jest ten moment. Moment, w którym do mnie dociera, że nic już nie będzie jak przedtem. I że przynajmniej kilka ostatnich miesięcy naszego życia było opartych na kłamstwie. Już wiem, że wydarzyło się coś, co zmieni życie mojej rodziny na długie lata. Wracam do domu. Ciągle nie mam żadnego kontaktu z Robertem. Dzwonię do jego rodziców. Nie chcę ich denerwować, więc nic nie mówię, chcę się tylko upewnić, że u nich go nie ma. Obdzwaniam przyjaciół, znajomych. Tłumaczę oględnie, że chyba zgubił telefon, i że pilnie go szukam… Wraca ze szkoły Maciek.

– Nie, nie rozmawiałem z tatą, a co?

– Nic, nic – postanawiam darować mu jeszcze parę godzin, może wieczór, może nawet jeszcze noc, zanim na dobre zakończę jego dzieciństwo.

Wieczorem przychodzi Czarek

Poznaję drugą twarz mojego męża…

– Robert od zawsze lubił aukcje. Jeszcze dwa lata temu to były sporadyczne akcje w czasie służbowych wyjazdów, czasem nawet chodziłem z nim. Że dzieje się coś niedobrego, zauważyłem jakieś dziesięć miesięcy temu. Robert zaczął znikać z pracy w ciągu dnia, spóźniał się. Gdy doszły mnie słuchy, że pożycza od ludzi pieniądze i nie oddaje – wziąłem go na rozmowę. To było jakieś pół roku temu. Popłakał się i przyznał, że jest uzależniony od kupowania. Ma długi.

Że próbuje z tym skończyć, ale jest za słaby. Błagał, żeby nie mówić tobie. Obiecał, że pójdzie na terapię. Uwierzyłem, postanowiłem dać mu szansę. Przez kilka tygodni zachowywał się normalnie. Regularnie we wtorki i czwartki wychodził z pracy wcześniej i szedł na terapię. Tak, to ta siłownia, o której ci mówił. Zawsze się zastanawiałem, kiedy zauważysz, że biceps mu nie rośnie. Ale nie wtrącałem się, bo wierzyłem, że sobie poradzi. Niestety, nie wiedziałem, że już wtedy, żeby mieć na długi karciane, przestał spłacać kredyt. Tuż przed jego zwolnieniem jego pensję zajął komornik. Cztery miesiące temu Robert nie zjawił się w pracy. Nie było go dwa dni. Trzeciego przyszedł na ostrym kacu. Chciał, żebym mu pożyczył 1000 zł. Przyciśnięty przyznał, że już nie chodzi na terapię. I znowu kupuje… Nie miałem wyjścia. Został zwolniony dyscyplinarnie. Błagał, żeby do ciebie nie dzwonić – że sam ci wszystko wyjaśni i na pewno wróci na terapię. Miesiąc później zadzwonił, żeby opowiedzieć, że wyszedł na prostą dzięki twojemu wsparciu, że znalazł nową pracę i zawarł ugodę z bankiem. Dziękował mi nawet za zwolnienie, że to był ten kop, który go otrzeźwił. Tydzień temu wpadł z wizytą. Chwalił się awansem i podwyżką. I irytował, że mu w sklepie buchnęli portfel. Pożyczyłem mu 200 zł.

Stracił kontrolę nad swoim życiem

Robert: Podejrzewam, że opowieść każdego uzależnionego jest podobna. Zaczyna się niewinnie, kilka drinków, kredyt na nowe buty… I w zasadzie sam nie wiesz, kiedy już nie możesz bez tego żyć: bez kolejnego drinka, kolejnej pary butów, kolejnej działki… I nic cię nie jest w stanie powstrzymać: rodzina, pieniądze, praca… Bo prostu tracisz kontrolę. Moim „sukcesem” było to, że choć w pracy już się wszystko wydało, ciągle udawało mi się udawać przed rodziną.

Wychodziłem z domu, i bajerowałem szkołę, bank, spółdzielnię… Jedyny rachunek, jaki płaciłem – to moja komórka. Jakby mi ją wyłączyli, zaczęliby dzwonić do żony. Dzięki temu udało mi się utrzymać fikcję przez kilka miesięcy. Tamtego dnia wyszedłem rano, zanim wstała Joanna. Od kilku dni spodziewałem się wizyty komornika, mógł przyjść w każdej chwili. Uciekłem więc z domu, sam nie wiem na co licząc… Około jedenastej zadzwoniłem do banku, próbując jeszcze raz odwlec wyrok. Usłyszałem:

– Nic już nie możemy zrobić, sprawa została przekazana do windykacji, mieszkanie zostanie wystawione na licytację. Proszę zacząć się pakować.

Kupiłem butelkę wódki i w pierwszej napotkanej bramie wypiłem ją całą. Ocknąłem się w szpitalu w Piasecznie. Nie miałem przy sobie żadnych dokumentów, telefonu, nie wiedziałem, kim jestem ani skąd jestem. Nie miałem pojęcia, że nie jestem w swoim mieście. Najwyraźniej, gdy straciłem przytomność – ktoś postanowił nie tylko mnie okraść, ale też wyładować frustrację – miałem połamane żebra, obitą twarz, poważny uraz głowy…

Odzyskiwałem przytomność i ją traciłem. W takim stanie zawieszenia trwałem ponad tydzień. Naprawdę straciłem pamięć. Do momentu, gdy jakieś dwa miesiące później w drzwiach mojej sali stanęła Joanna – nie miałem pojęcia, kim jestem i co się stało. Jakieś przebłyski, fragmenty – wszystko jednak pogmatwane, spowite mgłą…

Joanna: Kolejne dni spędziłam w strasznym stanie. Maćkiem zajmowała się mama. Wszystko mu wyjaśniła. Najtrudniej było mu wytłumaczyć, co się stało z tatą. Dlaczego się nie odzywa… Ale jak można wytłumaczyć nastolatkowi coś, czego samemu się nie rozumie? Bankructwo to jedno, ale co się z nim stało? Znajomi obdzwonili wszystkie szpitale, kostnice, przytułki, ośrodki leczenia uzależnień w mieście. Zaginięcie zgłosiliśmy na policję. Wszyscy byli przekonani, że Robert na pewno miał kogoś na boku.

– Wykorzystał i porzucił, typowe – wyrokowała w sąsiednim pomieszczeniu (znajomi rozmawiali półgłosem, przekonani, że śpię) moja koleżanka Anka, rozwódka.

Znalazł jakąś dwudziestkę i pojechali na Karaiby – sugerowała Jolka.

Właściwie mogłabym w to uwierzyć. Zawsze miałam kompleksy i czasem budziłam się w środku nocy z przekonaniem, że powinnam Bogu dziękować, że taki facet jak Robert ciągle jest ze mną… Ale co z Maćkiem? Miał z ojcem doskonałe relacje. Naprawdę – uwielbiałam stać w drzwiach i patrzeć, jak wspólnie w coś grają, dyskutują, rozwiązują zadania.

Rozumieli się bez słów

Byłam nawet zazdrosna, bo nigdy nie miałam z synem aż takiej więzi. Dlatego nie mogłam uwierzyć, że Robert tak bez słowa porzucił syna. Po prostu nie. Coś się musiało stać, coś bardzo złego… Mijały kolejne tygodnie. Z pomocą rodziny i znajomych zaczęłam wszystko układać od nowa. Maciek przeniósł się do państwowej szkoły. Zamieszkaliśmy z moją mamą, ale rozglądałam się za czymś do wynajęcia (za jakiś czas, jak staniemy finansowo na nogi). Mieszkanie i samochód poszły na licytację. Żeby mieć na spłatę pozostałych długów – wieczorami prowadziłam księgowość kilku małych firm. Pomagali przyjaciele. Kolega zabierał Maćka na tenisa.

Potrzebuję partnera, kolega nawalił, pomożesz? – mówił.

Inni znajomi zabierali go na weekend nad jezioro.

– No wiesz, żeby nasz Jasiek miał towarzystwo, wtedy mamy go z głowy.

Żyłam z dnia na dzień. Cały dzień pracowałam, byle nie myśleć. Ale cały czas kołatało się to pytanie: „Co się stało z Robertem? Naprawdę nas porzucił? Naprawdę zostawił Maćka?”. Na policji w końcu dali mi do zrozumienia, że mam już nie dzwonić. Że dadzą znać, jak się czegoś dowiedzą. Znajomi zrzucili się na prywatnego detektywa. Po dziesięciu dniach (i zainkasowaniu kilkuset złotych) oświadczył, że nie wpadł na żaden trop i nic więcej nie może zrobić.

Robert: Minęło kilka tygodni. Mogłem już samodzielnie chodzić, głowa się goiła. W czasie długich sesji z psychiatrą próbowaliśmy w mojej pamięci odszukać fragmenty, które pomogą ustalić, kim jestem. Jednak coraz lepiej mi szło. Przypomniałem sobie, że ocknąłem się na chwilę i że leżałem na kupie gruzu, chyba na ciężarówce… Strasznie trzęsło, zwymiotowałem i znowu urwał mi się film… Lekarka wiedziała, że znaleziono mnie w rowie przy drodze. Ustaliliśmy dokładne miejsce i wpadliśmy na trop: ciężarówka jechała prawdopodobnie na wysypisko śmieci. Musiałem z niej wypaść na zakręcie… Miałem szczęście, że młoda pani psychiatra miała żyłkę detektywistyczną. Zaczęła prowadzić własne śledztwo.

Ustaliła, że na to wysypisko samochody wożące gruz (takie odkryte, nie typowe śmieciarki) w ostatnim miesiącu przyjeżdżały tylko z Warszawy. Od tego momentu wszystko potoczyło się szybko. Lekarka obdzwoniła wszystkie warszawskie komendy i ustaliła, że jedynym zaginionym, którego opis i wiek pasował do mnie – jest Robert, mąż Joanny, tata Maćka… Gdy ich zobaczyłem – jakaś zapadka w mojej głowie wreszcie zaskoczyła i wszystko wróciło na swoje miejsce. Przypomniałem sobie, kim jestem, kim są ci ludzie… i co im zrobiłem. Dziś – pół roku później – nadal nie mogę uwierzyć, jakim jestem szczęściarzem. Joanna mi wybaczyła. Mieszkamy w wynajętym mieszkaniu. Chodzę na terapię dla hazardzistów, a z Joanną na terapię rodzinną. Pracuję fizycznie w sklepie, dorabiam, malując mieszkania. Nie jestem jeszcze na tyle pewny siebie, żeby wrócić do korporacji, za biurko.

Właściwie nie wiem, czy jeszcze chcę… Na razie wolę robić to, co robię. Znajomym trochę trudno się było z początku oswoić, że mają przyjaciela robola. Kilku – na szczęście tych mniej ważnych – przestało nas zapraszać. Reszta się pogodziła i nawet już z tego żartujemy, więc jest dobrze. I tylko Maciek… Maciek ciągle mi nie wybaczył. Na moje pytania odpowiada półsłówkami. Po kolacji grzecznie dziękuje i zamyka się w swoim pokoju. Na terapii mówią, żeby nie naciskać. Żeby dać mu czas… Co wieczór siadamy więc z Joanną przy stole, rozkładamy jedną z naszych ulubionych planszówek i czekamy…

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA