„Godzenie pracy i obowiązków samotnej matki, mnie przerosło. Gdy wyleciałam z hukiem z roboty, bieda zajrzała mi w oczy”

kobieta, która straciła pracę fot. iStock by Getty Images, aquaArts studio
„>>Tyle, co w ogłoszeniu plus prywatna opieka medyczna dla pani i rodziny. Refundujemy też koszty wakacji dla dzieci<< – przypomniałam sobie. – >>Służbowy telefon<<, >>Może pani być kierownikiem…<<. Przez całą noc nie spałam, rozważając różne scenariusze. Z jednej strony bardzo chciałam mieć więcej pieniędzy, ale z drugiej – co musielibyśmy poświęcić w zamian?”.
/ 26.04.2023 11:15
kobieta, która straciła pracę fot. iStock by Getty Images, aquaArts studio

–  Mamo, gdzie mój inhalator? – Natan stanął w progu sypialni z przerażeniem w oczach. – Nie ma przy łóżku, nie ma w łazience… a ja świszczę…

Zerwałam się jak oparzona. Natan miał osiem lat i astmę oskrzelową. W panice zastanawiałam się, kiedy przyjął ostatnią dawkę leku i wyszło mi, że zbyt dawno. Rzeczywiście, jego oddech z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej świszczący.

– Spokojnie, kochanie, zaraz go znajdę – starałam się mówić łagodnie, bo strach tylko wzmaga objawy.

Kiedy jednak usłyszałam suchy, charakterystyczny kaszel syna, poczułam, że ulegam panice. Zaczęłam zrzucać wszystko z półek w łazience, miotać się po pokojach i zaglądać pod łóżka, starając się odpędzić sprzed oczu wizję mojego ukochanego dziecka duszącego się w napadzie astmy…

– Prosię, Natan, maś – usłyszałam cienki głosik mojej córeczki, Joasi i zaraz potem głęboki wdech synka.

– Chryste, kochanie, jak to dobrze, że go znalazłaś! – nie mogłam powstrzymać płaczu, tuląc dzieci. – To gdzie on był, powiedz?

– U Iry na posłaniu. Chyba ziabrała Natankowi w noci…– odparła Asia.

Ze zgrozą spojrzałam na aparat ratujący życie mojego starszego dziecka. Jeśli obślinił go pies, to…

Nie ma śladów zębów – oznajmił Natan, oddychając już normalnie.

Starannie obejrzał inhalator.

– Może tylko spadł, a ona go tam popchnęła… – dodał po chwili.

Tak czy owak, po raz setny pomyślałam, że nawet jeśli młody nie ma uczulenia na sierść psa, to i tak powinnam oddać Irę. Wielki owczarek kaukaski w bloku, to od początku był zły pomysł, ale mój były mąż miał obsesję na punkcie tej rasy. Przyniósł mi rozkosznego szczeniaka w piątą rocznicę ślubu. Wtedy byliśmy jeszcze sami, mieliśmy czas na długie spacery, żeby pies się wyszalał. Jednak dwa lata później urodził się Natan, a potem Asia.

Kiedy córeczka miała zaledwie rok, mąż oświadczył, że się zakochał i chce rozwodu, a jego nowa partnerka jest w ciąży. I tak zostałam z psem i dwójką małych dzieci w M3.

Moje życie to jeden wielki maraton!

– Nie oddamy jej, prawda? – syn chyba telepatycznie wyłapał moje myśli. – Mamo, nie oddamy Iry?

Odwróciłam głowę, żeby nie patrzeć, jak oboje tulą się do psa, który dosłownie dałby się za nich pokroić. To była wielka odwzajemniona miłość dzieci do zwierzęcia. Asia, kiedy była młodsza, zasypiała w jej legowisku, wtulona w sierść czarnego, kudłatego olbrzyma, a Natan chyba rysował częściej psa niż mnie.

– Nie, nie oddamy Iry – powiedziałam na głos, a w duchu dodałam „przynajmniej na razie”.

Wiedziałam, że owczarek potrzebuje ruchu i wyzwań, i zwyczajnie się nudzi w ciasnym mieszkaniu. Nie byłam w stanie jednak zapewnić mu długich spacerów każdego dnia. Jedno dziecko w szkole, drugie w przedszkolu, ja wiecznie spiesząca się do i z pracy… Moje życie to był jeden wielki maraton, który ledwie wytrzymywałam. Z drugiej strony cieszyłam się, że mam pracę.

– Pani Weroniko, mam tu wydruk z czytnika przy drzwiach – szef wezwał mnie do siebie kilka dni po incydencie z inhalatorem. – Tylko cztery dni w zeszłym miesiącu przyszła pani do biura punktualnie. W poprzednim miesiącu podobnie. Chyba rozmawialiśmy na ten temat?

– Przepraszam…. – zagryzłam wargi. – Staram się, jak tylko mogę, ale mam dwoje dzieci i…

– To nie jest żadna wymówka! – przerwał mi zniecierpliwiony szef. – Do tego widziałem pani statystyki. Jest pani po raz kolejny na ostatnim miejscu, jeśli chodzi o liczbę pozyskanych klientów w tym miesiącu. Są osoby, które mają wyniki dosłownie dwa razy wyższe niż pani!

Oczywiście, że były takie osoby. To te młode ambitne singielki, które siedzą w biurze do dwudziestej, i pracują podczas przerwy na lunch. Wszystkie bezdzietne, z masą wolnego czasu, który mogą poświęcić firmie. Nie miałam najmniejszych szans w konkurencji z nimi.

– Pani Weroniko – głos szefa podejrzanie złagodniał. – Proszę nie zrozumieć mnie źle. Klienci bardzo panią lubią, piszą nawet maile z pochwałami, co szczerze doceniam. Jednak powinniśmy myśleć przede wszystkim o wynikach sprzedaży. Musi pani zrozumieć, że…

Tak, zwolnił mnie. Widać było, że ma poczucie winy, bo wyrzucał na bruk samotną matkę dwójki dzieci, ale jego też naciskali ponoć z góry. Wyniki sekcji miały się poprawić i koniec. Musiał więc zatrudnić na moje miejsce kogoś, kto będzie bardziej efektywny. Kogoś, kto będzie wyrabiał darmowe nadgodziny, żeby tylko podbić sobie statystyki…

– Nie może cię ot tak zwolnić! – zaperzyła się moja siostra, kiedy zadzwoniłam, by jej się wypłakać. – Możesz go pozwać! Przynajmniej słyszałam, że tak się robi w korporacjach.

Ewelina nigdy nie mieszkała w wielkim mieście i nie pracowała w firmie większej niż kilkuosobowa. Dawno temu ja wybrałam studia w wielkim mieście, a ona po naszym miejskim liceum zatrudniła się w niewielkim pensjonacie nad morzem. To miało być tymczasowe rozwiązanie, ale potem już nie chciała wracać do miasta. Do tego stopnia, że razem z mężem wydzierżawiła kawał ziemi właśnie na Pomorzu i założyła tam gospodarstwo agroturystyczne z kucykami i kozą w zagrodzie. Ja zaś zatrudniłam się w korporacji, z której właśnie z hukiem wyleciałam…

– Ewciu, może mnie zwolnić… – westchnęłam ciężko. – To ja się ciągle spóźniałam i nie wyrabiałam normy… Boże, co ja teraz zrobię?

– Jesteś polonistką – przypomniała mi. – Może poszukaj sobie pracy w szkole? U nas, kiedy odeszła nauczycielka, przez kilka miesięcy nikogo nie mogli znaleźć…

– Bo mieszkasz na skończonym zadupiu – wytknęłam jej z uśmiechem.

Wiedziałam, że się nie obrazi, bo sama tak mówiła o swojej wsi.

– Skąd mają tam u ciebie wziąć wykształconą polonistkę? – dodałam. – Tutaj jest inaczej, kilkadziesiąt osób na jedno miejsce pracy…

Długi rosły w bardzo szybkim tempie...

Niemniej jednak wzięłam sobie jej radę do serca i zaczęłam rozsyłać CV również po szkołach. Po dwóch miesiącach, kiedy skończyły się pieniądze z odprawy, którą dostałam na zakończenie pracy, zrozumiałam, że nic z tego nie będzie…

– Mamusiu, pani kazała nam napisać o zawodach naszych rodziców – oznajmił pewnego dnia mój drugoklasista. – Tata jest inżynierem, a ty? Gdzie ty właściwie teraz pracujesz?

– Napisz, że jestem polonistką – odparłam, nie chcąc używać słowa „bezrobotna”. – Mogę uczyć w szkole, ale na razie… jestem w domu.

Tak to właśnie wyglądało. Miałam dyplom magistra i byłam bezrobotna. Alimenty ledwie starczały na opłaty za przedszkole Asi i jedzenie. Z czynszem za mieszkanie zalegałam już trzeci miesiąc…

– Straszą mnie komornikiem, mój dług rośnie – kilka tygodni później, w totalnej histerii, znowu zadzwoniłam do Ewy. – Musiałam wypisać Asię z rytmiki, a Natana z angielskiego, żeby przyoszczędzić. Nie wiem, co to będzie. Pracy nigdzie nie ma… Zapożyczam się na leki dla Natana.

– Nie płacz, jak będzie naprawdę źle, zawsze możesz z dzieciakami przyjechać tutaj. Mówię poważnie.

– Wiem, wiem – chlipnęłam. – Ale co dalej? Przecież nie będziesz nas karmić w nieskończoność…

– Tyle, ile będzie trzeba – zapewniła moja siostra i byłam jej za to niezmiernie wdzięczna.

Próbowałam jednak dalej. Poprosiłam byłego męża o podwyższenie alimentów, ale mnie wyśmiał. Miał drugie czy raczej czwarte, jak go cierpko poprawiłam, dziecko w drodze i stwierdził, że żaden sąd nie przyzna mi więcej niż już dostaję. Pracę, owszem, zaoferowano mi. W całodobowym markecie, w systemie zmianowym. Musiałam odmówić, bo po siedemnastej dzieci zostałyby bez opieki. Potrzebowałam pracy w godzinach funkcjonowania szkoły, świetlicy i przedszkola.

Miałam już potężnie zadłużone mieszkanie i zaległości w innych rachunkach, kiedy wpadłam na pomysł szukania pracy w innych województwach. Byłam gotowa zabrać dzieci, psa i wyjechać dokądkolwiek, gdzie jest praca. Swoje mieszkanie, które znajdowało się w naprawdę dobrej lokalizacji, zawsze mogłam wynająć. Wyliczyłam, że jeśli tak zrobię, to w ciągu roku uda mi się spłacić długi samymi wpływami z wynajmu. Tylko gdzie my mielibyśmy się podziać?

„Zatrudnimy nauczycieli polskiego, historii i do świetlicy – przeczytałam pewnego dnia anons na jednym z portali internetowych. – Oferujemy stabilną pracę i zakwaterowanie w budynku przyszkolnym. Szkoła podstawowa nr…, województwo pomorskie”. Tam mieszkała Ewa...

Daleko i za niewielkie pieniądze, ale i tak wysłałam swoje CV. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się odzewu. Tymczasem już trzy dni później oddzwoniła do mnie sama dyrektor.

– Ma pani wszystkie wymagane papiery, wystarczy jeszcze jeden kurs i może pani nawet pracować w świetlicy – powiedziała. – Kiedy będzie pani w stanie podjąć pracę?

– To dość nagłe… – zawahałam się, ale w tym momencie przypomniałam sobie o dodatkowym warunku. – A to mieszkanie służbowe, o którym była mowa w ogłoszeniu? Może pani podać mi jakieś szczegóły?

– Och, mieścimy się w starym budynku. Mamy dużo pomieszczeń, a grzanie zimą murów kosztuje. Postanowiłam, że nowy nauczyciel może zająć część mieszkalną z łazienką i kuchnią, jeśli tylko będzie partycypował w kosztach ogrzewania. Jest pani zainteresowana?

Pomyślałam, że koszty ogrzewania dzielone ze szkołą to zawsze mniej niż koszty wynajmu i ogrzewania razem wzięte. I podjęłam decyzję. Przecież zawsze mogę szukać dalej...

– Tak, jestem – odparłam.

– Dostanie pani klasy czwarte, piąte i szóste oraz pięć godzin w świetlicy, jak tylko ukończy pani kurs. Może być zaocznie – usłyszałam.

Poznaliśmy dobrych i serdecznych ludzi

Szarpnęłam się po raz ostatni i wzięłam pożyczkę na ten kurs. A potem spakowałam dzieci i psa do samochodu byłego męża, na którym wymusiłam pomoc w przeprowadzce i pojechałam do dużej, malowniczej wsi położonej o trzysta kilometrów od dotychczasowego domu.

Tu zamieszkamy? – syn wytrzeszczył oczy na widok ceglanego budynku otoczonego starymi drzewami.

Wtedy były one już bezlistne, ale łatwo mogliśmy sobie wyobrazić, jak wiosną i latem dom utonie w zieleni.

– To będzie wasza nowa szkoła i nowy dom – powiedziałam. – Tu stanie buda dla Iry – wskazałam miejsce obok rozłożystej jabłonki.

I tak zamieszkaliśmy na wsi, pośród ludzi, którzy od razu okazali nam serce i sympatię. Jako nauczycielka z miejsca zyskałam szacunek, a moje dzieci szybko znalazły nowych przyjaciół. Przekonałam się, że na wsi żyje się we wspólnocie. Ledwie powiedziałam dyrektorce o planie zbudowania budy dla Iry, na podwórzu pojawiło się czterech sympatycznych panów, którzy z werwą i zapałem wzięli się do roboty.

Pod koniec dnia nasza psina miała wielką, profesjonalnie ocieploną budę, do której momentalnie wczołgała się Asia. Oprócz tego Ira mogła korzystać z ogromnego terenu do biegania i stróżowania, co dla owczarka jest istnym spełnieniem marzeń.

Początkowo martwiłam się, co zrobić z córką, bo we wsi nie było przecież przedszkola, ale szybko zaproponowano mi, żeby mała po prostu zostawała na czas mojej pracy w domu jednej z rodzin uczniów. Tak więc ja uczyłam dwójkę dzieci bardzo miłej i ciepłej pani Hani, a ona i trójka jej młodszych dzieciaków spędzali czas z moją Asią.

– Mamo, widziałam dzisiaj tropy sarny na śniegu! – opowiadała mi Joasia wrażenia z całego dnia. – A jutro pieczemy z panią Hanią chleb!

Dopiero teraz zauważyłam, że Asia już nie sepleni po dziecięcemu. Spostrzegłam też, że przytyła i urosła ładnie na wikcie pani Hani, ma zdrową, rumianą cerę i ani razu w tym roku jeszcze nie chorowała.

– A jak astma Natana? – zapytała siostra, kiedy podzieliłam się z nią swoimi spostrzeżeniami.

Spotykałyśmy się teraz częściej niż kiedyś, bo mieszkała zaledwie czterdzieści kilometrów ode mnie.

– A ty wiesz, że jest zupełny spokój? – sama się zdziwiłam, kiedy to sobie uświadomiłam. – W mieście ciągle miał napady, a tutaj użył inhalatora może ze dwa razy.

– Widać służy mu świeże wiejskie powietrze! – roześmiała się Ewa.

I chyba to była prawda. Natan, Asia, nawet Ira – wszyscy ewidentnie lepiej czuli się na wsi niż w mieście. Moje mieszkanie udało się korzystnie wynająć i długi powoli same się spłacały. Jedyne, co mnie trochę martwiło, to bardzo niskie w porównaniu z poprzednią pracą, dochody. Wiadomo, nauczyciele nie zarabiają kokosów, zwłaszcza na wsi, ale przy dwójce dzieci i koszmarnie żarłocznym psie trzeba myśleć o pieniądzach. Zwłaszcza że Natan brał nowe, droższe leki, a ogrzewanie jednak okazało się dość kosztowne. Chyba dlatego traktowałam życie w tamtym miejscu jako etap przejściowy.

Ciągle marzyłam, że jednak znajdę dobrze płatną pracę w mieście, wrócę, znowu będę mieć samochód i uda mi się zapisać dzieci do porządnej szkoły językowej. Dlatego nie przestawałam rozsyłać aplikacji do potencjalnych pracodawców, przesiadując wieczorami w szkolnej bibliotece.

Mimo to, kiedy któregoś dnia zadzwonił telefon i jakaś kobieta wymieniła nazwę dużego i znanego portalu ogłoszeniowego, nie domyśliłam się, o co chodzi.

– Chcielibyśmy panią zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną – powtórzyła sekretarka. – Chodzi o stanowisko zastępcy kierownika działu edycji. Potrzebujemy wykwalifikowanego polonisty z doświadczeniem w handlu i obsłudze klienta. Mogę panią zaprosić na jutro, po południu?

Nie wiedziałam, co powinnam zrobić

Byłam przekonana, że to niemożliwe, by ot tak dali mi pracę za kwotę, którą wymieniono w ogłoszeniu. Dlatego pojechałam zupełnie spokojna, zaraz po lekcjach. Chciałam tylko na pół dnia wyrwać się do miasta, może zajrzeć do jakiegoś sklepu z odzieżą, może zjeść zapiekankę prosto z budki. W każdym razie zupełnie nie liczyłam na to, że ktoś zechce mnie zatrudnić.

– Doskonale! Widzę, że ma pani zacięcie do tej pracy – facet, który się ze mną spotkał nie ukrywał ekscytacji. – Damy pani dokładnie tyle, ile w ogłoszeniu plus prywatna opieka medyczna dla pani i rodziny. Refundujemy też koszty wakacji dla dzieci. To kiedy może pani zacząć?

Zatkało mnie! Nie miałam bladego pojęcia, co robić. Potrzebowałam czasu na podjęcie decyzji.

– Dam panu odpowiedź do jutra do południa – zdołałam wykrztusić.

– Za rok może być pani samodzielnym kierownikiem – uśmiechnął się jeszcze mój szef in spe na pożegnanie. – Czekam na pani telefon.

Wyszłam stamtąd na miękkich nogach. Wspaniały biurowiec, praca z dodatkowymi bonusami, służbowy telefon i wiele innych rzeczy czekało na mnie w tym mieście! Mogłabym chodzić w garsonkach, jak kiedyś, i…

– Jak łazisz, kretynko! – czyjś wrzask przywołał mnie do rzeczywistości. – Spadaj stąd!

Zamrugałam oczami. Szłam po pasach, ale widać facet w białym bmw uznał, że mu przeszkadzam. Śmignął mi niemal po palcach i pognał dalej, ciągnąc za sobą smugę spalin i wiązankę wyzwisk. Spaliny… Właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, jak strasznie tu śmierdzi. Rury wydechowe, papierosy w rękach ludzi, biało-czerwone kominy elektrowni na horyzoncie… – wszystko to pompowało do atmosfery dym i smród, który, sprawiał, że jeszcze niedawno Natan miał ataki astmy co drugi dzień.

Nie wlecz się tak! – usłyszałam nowy krzyk, lecz tym razem to nie było do mnie, tylko do dziewczynki w wieku Joasi, którą jakaś kobieta mocno szarpała za rączkę. – Czego ryczysz, głupia?! Masz za chwilę balet! No już, przebieraj tymi cholernymi nogami, smarkulo!

Pomyślałam o pani Hani, śladach sarny w lesie i pieczeniu chleba w piecu. O dzieciakach, które przychodziły bawić się z Irą i zaprzęgały ją do sanek, co powodowało eksplozję entuzjazmu zarówno u dzieci, jak i u psa. O tym, że moje maluchy żyją w pięknym otoczeniu, blisko przyrody, wśród ciepłych, przyjaznych ludzi, a pies ma wreszcie gdzie biegać.

„Tyle, co w ogłoszeniu plus prywatna opieka medyczna dla pani i rodziny. Refundujemy też koszty wakacji dla dzieci” – przypomniałam sobie. – „Służbowy telefon”, „Może pani być kierownikiem…”.

Przez całą noc nie spałam, rozważając różne scenariusze. Z jednej strony bardzo chciałam mieć więcej pieniędzy, ale z drugiej – co musielibyśmy poświęcić w zamian?

– Dzień dobry, dzwonię z… – tu padła nazwa firmy, która chciała mnie zatrudnić. – Pan dyrektor kazał mi się upewnić, że odpowiadają pani nasze warunki. I zapytać, czy może pani zacząć od przyszłego tygodnia.

– Przepraszam, że nie oddzwoniłam – zaczęłam, próbując zyskać na czasie, bo wciąż jeszcze nie znałam odpowiedzi na te pytania. – Chciałam powiadomić, że… postanowiłam przyjąć państwa ofertę.

To właśnie powiedziałam. Tak!

W końcu się zdecydowałam! Trzeba kuć żelazo póki gorące, czyż nie? Taka okazja może się nie powtórzyć!

Po drugiej stronie linii zaczęło coś trzeszczeć i nagle moja rozmówczyni rozłączyła się. W tym samym momencie usłyszałam, że ktoś mnie woła. To był Natan. Właśnie dokądś biegł z kolegami. Ciągnęli kartonowe pudło i jakieś gałęzie. Dwóch miało nad głowami rozpięty koc. Był ciepły wiosenny dzień, więc domyśliłam się, że idą nad rzekę.

Idziemy do lasu! – wyprowadził mnie z błędu syn – budować szałas!

Po chwili na teren szkoły weszła pani Henia, odprowadzająca Asię razem ze swoją najmłodszą córką. Dziewczynki śmiały się i podskakiwały. Ira biegała dookoła nich, uszczęśliwiona i bardzo uważna, by którejś nie potrącić. Śpiewały ptaki. Niebo było czyste, powietrze także.

Telefon zadzwonił ponownie.

– Przepraszam, chyba coś nas rozłączyło. Co pani mówiła? – zapytała kobieta po drugiej stronie słuchawki.

– Tak, ja… Powiedziałam, że dziękuję za propozycję, ale jej nie przyjmę. Jednak nie mogę się przeprowadzić z powrotem do miasta. 

Czytaj także:
„Mój 16-letni syn zasuwa w fast-foodzie, żeby zarobić na obóz. Czuję się jak nieudacznik, bo nie stać mnie, by mu go opłacić”
„Straciłam pracę i mieszkanie. Rodzice uznali, że to moja wina, bo zachciało mi się kariery, zamiast wyjść za rolnika”
„Przez rosnące raty kredytu, ledwo wiążę koniec z końcem. Nie stać mnie na dziecko, a mam 35 lat i mój zegar biologiczny tyka”

Redakcja poleca

REKLAMA