„Jako dziecko widziałem, jak mój ojciec zamordował mamę. Całe życie czułem się popsuty i niegodny miłości”

mężczyzna który widział śmierć własnej matki fot. Adobe Stock
„Nigdy nie będę w stanie zapomnieć tego widoku i ostatnich słów mojej matki: »Przepraszam, skarbie, przepraszam«. Ojcu nigdy nie wybaczyłem. Ale czy będę mógł wybaczyć jej?”.
/ 26.11.2021 14:29
mężczyzna który widział śmierć własnej matki fot. Adobe Stock

Moja dziewczyna wpadła do mieszkania jak burza. Już od progu zaczęła mówić, a w jej oczach dostrzegłem tak dobrze mi znany entuzjazm:
– W sobotę jedziemy na rekonesans do pewnego domu. Od trzech lat stoi pusty i niszczeje, bo żadne biuro nieruchomości nie może go sprzedać. A wcześniej przechodził z rąk do rąk, żaden właściciel długo w nim nie wytrzymał. Ponoć dzieją się tam dziwne rzeczy. Jakieś głosy, szepty, krzyki, przemykające cienie, tupoty, skrzypienia, szczególnie nad ranem. Piętrowa chata, za miastem, w takiej szpanerskiej, willowej osadzie, kiedyś bardzo modnej, i dzisiaj działki tam kosztują krocie, nie mówiąc o całym domu. Tylko... ta chata jest jakaś przeklęta. Podobno ktoś tam kogoś zastrzelił czy udusił. Całą tę historię znam z plotek krążących w necie. Na gwałt potrzebuję jakiegoś sensacyjnego wpisu, więc trzeba sprawdzić, czy w tych opowieściach jest ziarno prawdy. Jak wiesz, umiem być przekonująca, więc w biurze podałam się za zainteresowaną wynajęciem i bez problemu dali mi klucze na cały weekend, tak są zdesperowani. A ty nas zawieziesz, bo Ali samochód zastrajkował.

Maria była czymś w rodzaju medium śledczego: interesowały ją takie „duchowe” historie, które badała, a wyniki swoich dochodzeń opisywała na blogu. Nie miała prawa jazdy, więc gdy jej „asystentka” nie mogła jechać, ja robiłem za kierowcę, tragarza i pomocnika. I czasem dostępowałem zaszczytu zawiezienia jej na miejsce paranormalnej aktywności. Parą byliśmy od pół roku. W każdym razie Maria uznała nas za parę od imprezy, na której się wstawiła, wyłuskała mnie zza konsoli i zaciągnęła do tańca, a potem zaczęła całować. Jak usłyszałem, miała na to ochotę od dawna… Nawet mi to do głowy nie przyszło, bo w naszej grupie to ona należała do studenckiej elity, czyli osób interesujących, oryginalnych i zapraszanych na wszelkie imprezki.

Zawsze byłem mrukiem, ale nigdy nie mówiłem, dlaczego

Ja zaś byłem mrukiem i odludkiem, a na imprezach zjawiałem się wyłącznie jako DJ. Co wcale się ze sobą nie kłóciło, bo obsługując zabawę muzycznie, zawsze pozostawałem z boku. Samotnik czy nie, byłem jednak facetem, więc kiedy zaczęła mnie całować, zareagowałem właściwie. Krew nie woda. No i Maria uznała, że jesteśmy razem. Na szczęście nie oczekiwała ode mnie żadnych górnolotnych wyznań i sama też się z nimi nie wyrywała. Właściwie nasz związek polegał głównie na dobrym seksie, na jej gadaniu i moim słuchaniu i na tym, że czasem ją gdzieś woziłem.

– Słuchaj, a może ty coś wiesz o tym nawiedzonym domu? Przecież twoi rodzice mieszkają w sąsiedniej wsi...
– Miasteczku – poprawiłem ją – które prawa miejskie uzyskało w 1370 roku. Warszawa ma je od 1408, więc lepiej uważaj. Jesteśmy bardzo wyczuleni na punkcie swojej miejskości...
– Coś się tak rozgadał? – prychnęła. – To moja rola! Nie wchodź mi w paradę, bo się w te pędy odkocham. Czyli co, mogę na ciebie liczyć? Zawieziesz mnie i Alę w piątek po południu i zostaniesz do niedzieli? Grasz w weekend? Możesz ewentualnie poprosić kogoś, by cię zastąpił?

Milczałem, gdy trajkotała jak najęta, i tylko kiwałem głową. Zgodziłbym się, nawet, gdyby poprosiła, żebym zawiózł ją na księżyc… Czy ona naprawdę powiedziała: „…bo się odkocham”? To znaczy, że aktualnie była zakochana... we mnie?! Sam nie wiedziałem, czy bardziej mnie to przestraszyło, czy ucieszyło. Niby nie chciałem bawić się jakieś wyznania, ale gdy jedno padło, tak zupełnie mimochodem, bez żadnych fanfar i ckliwych scen, poraziło mnie. Bo i ja ją... chyba kochałem. A w każdym razie, jeżeli kogoś mógłbym pokochać na tym porąbanym świecie, to tylko Marię: ślicznego rudzielca z pasją, zwariowaną słodką gadułę, tropiącą różne duchy i demony.

A co z moim prywatnymi demonami? Czy w ogóle miałam prawo do szczęścia? A jeżeli przeszłość mnie naznaczyła i kiedyś stanę się zagrożeniem dla osób, które pokocham? Nie. Nie wolno tak myśleć.

W dzieciństwie rodzice i psycholog wciąż mi to powtarzali. Co było, minęło. Nie da się odwrócić przeszłości, a to, co się stało, to nie moja wina. Trzeba patrzeć w przód, w przyszłość. Tyle że ja nie umiałem uwierzyć, że mam jakąś przyszłość, że zasługuję na miłość. Aż pojawiła się Maria...

Przyznam szczerze, nie od razu zorientowałem się, gdzie jedziemy. Zwłaszcza że okolicę znałem jedynie z przebłysków wspomnień i kilku zdjęć. A czas wiele zmienił. Drzewa urosły, osiedle powiększyło się o liczne wille. Maria pilotowała, prowadząc nas jakąś nową, okrężną drogą... Dom, obrośnięty od dawna nieprzycinanym dzikim winem, wyglądałby tajemniczo i nieprzystępnie, gdyby nie dwa ogrodowe krasnale przed wejściem. Równie stare jak cała reszta, ale wiek nie dodał im ani krztyny tajemniczości czy magii. Na pewno nie w oczach dziewczyn.
– Rany, co za brzydactwa, całą aurę psują – mruknęła Alicja z niesmakiem.
– Chata jak z horroru, a te durne krasnale odejmują jej straszności i z porządnego kina grozy robi się film klasy B – potwierdziła Maria, pstrykając zdjęcia.

Zawsze dokumentowała wszystkie „miejsca duchowych objawień”. Blog to w końcu blog, fotki muszą być.
– No, Wojtuś, łap się za torby i dawaj do środka – zakomenderowała Ala.
Na zestaw małego wykrywacza duchów składały się: czujniki ruchu, laserowe mierniki temperatury, liczniki PEM do mierzenia i wykrywania niskiej częstotliwości pola elektromagnetycznego, dwa mikrofony zewnętrzne, magnetofon szpulowy oraz dyktafon cyfrowy. Plus śpiwory.
– A ty co tak stoisz? – Alicja szturchnęła mnie w bok. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył... ducha! – zachichotała. – Te krasnale tak cię przystopowały?

Kpiła, ale… trafiła przypadkiem. Bo dopiero widok dwóch krasnali strzegących wejścia uświadomił mi, gdzie jestem, przed jakim domem stoję. Niby powinienem domyślić się od razu, gdy Maria wspomniała o nawiedzonej drewnianej willi... Jednak odkąd 16 lat temu opuściłem to miejsce, bardzo rzadko wracałem tu w myślach, a fizycznie nigdy. Nie chciałem pamiętać. Co się stało, już się nie odstanie, a ja niczemu nie byłem winny. Mimo to przeszłość i tak mnie dopadała… W snach. I w tych moich koszmarach dwa krasnale nagle ożywały. Stawały się złośliwymi gnomami, które drwiły ze mnie, wyśmiewały mnie, oskarżały.

„Gówniarz, bękart, wszystko przez ciebie” – syczał pierwszy z nich. „Mazgaj! Nie rycz, smarkaczu, bo oberwiesz! Tak, biegnij, uciekaj do tej dziwki, poskarż się, no!” – ryczał drugi. „Schowaj się, schowaj, szybko, idzie!” – piszczał cienki głos z oddali. „Gdzie jesteś? Szukam cię, a jak znajdę...” – wielki gnom prawie mnie dopadł. Stałem przed tym domem jak skamieniały. Głos uwiązł mi w gardle, na czoło wstąpił zimny pot. Nie chciałem tam wchodzić, nie chciałem konfrontacji z przeszłością, z demonami czającymi się w środku. Ale przecież... to już minęło. Tego nie ma. Nikogo tam nie ma!

Maria otworzyła kluczem drzwi i obie dziewczyny wkroczyły do domu.
– Aaaa psik! – usłyszałem kichnięcie. – Ja pierniczę, ale okropny kurz!
Wziąłem głęboki oddech, sięgnąłem po sprzęt i ruszyłem za dziewczynami. Wnętrze nie wzbudziło we mnie żadnych skojarzeń. Liczni właściciele naznaczyli dom swoją obecności, gustem, meblami, remontami, wykładzinami.
Ja pamiętałem drewnianą podłogę pod bosymi stopami, skrzypienie schodów, kukułkę zegara. I głosy. Pamiętałem głosy… Krzyki, szepty, błagania. I strach, łomot serca, tłumione łzy. Byle się nie rozpłakać, byle nie pisnąć, bo...
– To gdzie rozstawiamy nasz wspaniały sprzęt? – rzeczowo spytała Ala.
– Dziś na dole, jutro na piętrze – odparła Maria. – Tak dla równowagi.

Z ulgą odstawiłem torby na podłogę w kuchni. Siedziałem, kiedy dziewczyny robiły obchód willi; siedziałem, kiedy rozmieszczały czujniki i mierniki. Nie pomagałem im. To Maria miała „dar”, którym wyczuwała „ciągi komunikacyjne duchów”, a Ala w tych właśnie miejscach rozstawiała przyrządy. Jednak tym razem szósty zmysł mojej dziewczyny się pomylił. Wyłapała aurę w salonie z kominkiem.
– Kuchnia, schody, piętro – rzuciłem nagle, sam nie wiem czemu. – Jeżeli snują się tu jakieś duchy, to tylko na linii kuchnia–schody–sypialnia na górze.
Spojrzały na mnie zdumione.
– Skąd wiesz? – spytała Magda.
Za dużo by tłumaczyć, nie byłem gotowy na takie dyskusje; na pewno nie przy Ali. Wzruszyłem ramionami.
Po prostu mam przeczucie. Ale róbcie sobie, jak chcecie – mruknąłem.

I zrobiły. Rozstawiły mierniki w salonie i... w kuchni. No cóż, zobaczymy. Czekając na oznaki paranormalnej aktywności, mieliśmy zachowywać się normalnie. Taka taktyka – dla oszukania duchów. Włączyliśmy więc prąd, żeby oglądać telewizję; rozpaliliśmy w kominku, graliśmy w karty, robiliśmy kanapki, nawet zamówiliśmy sobie pizzę. Było fajnie. Ja i Maria razem dłużej niż parę godzin… Inaczej niż na imprezie, niby nudno, ale bliżej, choć bez seksu. Po prostu razem, taka namiastka wspólnego życia. Nawet obecność Ali mi nie wadziła. A już absolutnie mi nie przeszkadzało, że żaden z mierników ani drgnął. Alarm na duchy ani pisnął. Nic. Zero aktywności. Może tu naprawdę nic już nie ma... Przeszłość to zamknięty rozdział, a przyszłość otwiera przede mną i Magdą nową księgę.

A jednak nie mogłem się do końca rozluźnić. Drzemałem na kanapie, Maria spała przytulona do mojego boku. Ala położyła się w śpiworze przed kominkiem. Miała czuwać, objęła pierwszą wartę, ale szybko zaczęła pochrapywać. „Uciekaj... On oszalał!... Boże, uciekaj, schowaj się, dobrze się schowaj...”. Czy to na pewno sen? Znałem ten głos. Łomot przerażonego serca też był znajomy. Czy ja śnię, czy się obudziłem? „Przepraszam, skarbie, przepraszam...”.
Ocknąłem się, słysząc płacz – cichy szloch łamiący serce. Otworzyłem oczy. Cisza. Za oknem panowała szarówka nadciągającego świtu. Wstałem, odruchowo starając się nie obudzić Marii. Daremnie, bo natychmiast zapytała:
– Coś się dzieje?
– Nie wiem... Coś... chyba...

W tym samym momencie rozległ się alarm, co oznaczało, że któryś z czujników zareagował. Dziewczyny zerwały się na równe nogi i pognały do kuchni.
– Cholera, ale tu zimno – usłyszałem. – Spójrz na termometr, tylko 10 stopni!
– A reszta czujników albo zwariowała, albo zarejestrowała jakąś silną aktywność! – meldowała podekscytowana Maria. – Ciekawe, czy się nagrało...

Nagle wspomnienia zaczęły bombardować mnie zewsząd z ogromną siłą. Kuchnia... Tam się wszystko zaczęło… Choć skończyło się gdzie indziej. Teraz wspinałem się po schodach pokrytych wykładziną, ale pod bosymi stopami czułem gołe deski. Cały dom zmieniał się na moich oczach, jakby ktoś zdarł z niego patynę czasu, wydobywając wystrój sprzed lat. Odezwała się kukułka zegara, którego nie było tu od dawna. Cztery razy. Serce wali mi jak szalone, w gardle czuję kluchę łez. Znowu mam pięć lat. On znowu szaleje. „Z kim mnie zdradziłaś, dziwko?! Czyj ten bękart?!” – wrzeszczy na cały głos. Ona błaga, tłumaczy, szlocha: „Jest twój, ma twoje oczy, gesty... Proszę, nie widzisz, bo jesteś chory, proszę, przestań, to naprawdę boli...”. On wpada w amok: „Nie rób ze mnie wariata, zdziro!”. Odgłos uderzeń. Krzyki. Tupot stóp. „Schowaj się, schowaj się!” – słyszę. „I tak go znajdę!”

Nogi same niosą mnie do małego pokoiku. Zwykle tam się właśnie chowałem, pod łóżkiem. Jednak on znał tę kryjówkę. Idę więc do ich sypialni. Szafa we wnęce. Tam się chowam. Nie zasuwam drzwi do końca, coś przeszkadza. Chwilę później już tu są. On rzuca ją na łóżko, kładzie silne ręce na jej delikatnej szyi. Ona się wyrywa, krzyczy, aż dostrzega moje dziecięce oczy błyszczące w szparze między drzwiami. Wyciąga dłoń, szepce chrapliwie: „Przepraszam, skarbie, przepraszam...”. Te słowa zapamiętam na zawsze.

Tłumię szloch, duszę go – nie wolno mi pisnąć, zdradzić swojej obecności. Bo mnie też skrzywdzi, jak moją śliczną mamę. On – potwór. Mój tata, który kiedyś się ze mną bawił, był moim bohaterem, prawdziwym żołnierzem, ale odkąd wrócił z wojny, już mnie nie kocha. Jest dziwny, okropny. Ciągle łapie się za głowę, milczy całymi dniami albo krzyczy. Przez małą szparę widzę, co teraz robi... A potem cisza. Straszna.

Długo siedzę w szafie, bardzo długo. Czekam, boję się, jestem głodny i pić mi się chce, ale nie wychodzę, nawet do łazienki. Robię siusiu w majtki. Czekam i czekam, aż zjawia się ciocia, siostra mamusi, i mówi, że teraz ona będzie moją mamą. Potem wreszcie zabiera mnie z tej strasznej ciszy, do swojego ciepłego, wesołego domu, a wujek zostaje moim nowym tatą. Dobrym, kochanym, który mnie lubi i nie krzyczy, że urodziłem się za wcześnie. A ja staram się zapomnieć... „Przepraszam, skarbie, przepraszam...” – wciąż słyszę w tyle głowy.

Nie potrafię jej wybaczyć. Czemu po prostu nie odeszła od ojca? Dlaczego nigdzie nie szukała pomocy? Czemu pozwoliła nas krzywdzić? Stres pourazowy? A może naprawdę on był szalony? A jeżeli ja też mam tę skazę? Jeżeli kiedyś też ogarnie mnie amok i kogoś skrzywdzę?
– Co tu robisz? Podarłeś tapetę?! Czemu wszedłeś do szafy? Skąd w ogóle wiedziałeś, że tam jest szafa? – Maria zarzuciła mnie pytaniami.
Wolno, z oporami, jakbym wyrywał sobie zęby, opowiadam jej historię tego domu, w którym mój ojciec udusił moją matkę, a potem powiesił się na klamce okna. Miałem wtedy pięć lat i wszystko widziałem przez szparę w drzwiach szafy. Czułem się winny. Bo urodziłem się o miesiąc za wcześnie… Co przedtem ojcu nie przeszkadzało, ale misje na Bałkanach go zmieniły i wpadł w paranoję. Nie było wtedy badań DNA, zresztą pewnie i tak by nie uwierzył w wynik...

– No, to już rozumiem, czemu jesteś taki popaprany – skomentowała Ala.
Maria bardzo długo milczała. W końcu weszła do szafy, usiadła obok, przytuliła mnie mocno i szepnęła:
Musisz wybaczyć.
– Żeby ich uwolnić? Żeby przestali straszyć i poszli w stronę światła? – rzuciłem szyderczo. – Albo do diabła...
– Nie, Wojteczku. Wybacz im, żebyś ty się wreszcie uwolnił i żebyśmy naprawdę mogli być razem. Zamknij przeszłość, bo inaczej przyszłość nigdy się przed tobą nie otworzy. Tak po prostu jest.

To, co powiedziała, miało nawet sens. Tylko to takie trudne, takie trudne... Rodzice byli całym moim światem i zniszczyli go… W pewnym sensie mnie też. Umarłem wtedy, w tej szafie. Niby żyłem dalej, ale w środku od tamtej chwili byłem martwy… A jak wybaczyć coś takiego? Po prostu. Skoro naprawdę kochałem Marię, nie miałem wyboru.

Więcej prawdziwych historii:
„Moja durna kuzynka na własne życzenie padła ofiarą handlarzy ludźmi. Do tego wciągnęła w to 4-letnią córkę…”
„Był największym gburem, chamem i prostakiem, jakiego mogłam sobie wyobrazić. A mimo to mnie do niego ciągnęło”
„Całe życie odtrącałem kobiety, kiedy zaczynało im zależeć. Gdy poznałem tę jedyną, ona zaczęła wodzić mnie za nos”
„Zrobiłam z siebie idiotkę, by zdobyć swojego pracownika. On mnie odrzucił, bo... jest impotentem”

Redakcja poleca

REKLAMA