„Całe życie odtrącałem kobiety, kiedy zaczynało im zależeć. Gdy poznałem tę jedyną, ona zaczęła wodzić mnie za nos”

zakochana para fot. Adobe Stock
Luźne związki są fajne tylko do momentu, kiedy kobiety zaczynają je zacieśniać. Niestety, wszystkie tak robiły. Poza tą jedną...
/ 12.01.2021 11:58
zakochana para fot. Adobe Stock

Nigdy nie narzekałem na brak powodzenia. Nic dziwnego, byłem w końcu całkiem przystojny: zielonooki brunet, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, niezła muskulatura, dobre garnitury i świetnie dobrane krawaty. Do tego miałem gadane, a to panienki lubią najbardziej. Atutów mi więc nie brakowało.

Wszystko zaczęło się do złamanego serca

Na studiach zakochałem się w dziewczynie, która złamała mi serce, zdradzając z moim przyjacielem. Za jednym zamachem straciłem kumpla, dziewczynę i złudzenia. Wtedy powiedziałem sobie: dość tych miłosnych bzdur! Od dziś zero czułych wyznań, bratania się z rodziną mojej kolejnej wybranki, wspólnego mieszkania czy nawet zostawiania przez nią w moim mieszkaniu kobiecych fatałaszków. A przede wszystkim – zero poważnych rozmów o przyszłości!

Od tamtej pory moje kontakty z kobietami ograniczały się tylko do seksu i ewentualnie wspólnych wyjść na imprezy. Ostatni mój luźny związek rozpadł się, bo Weronika chciała go zacieśnić, pakując mnie we wspólny kredyt na wspólne mieszkanie. Ona mieszkała z rodzicami, ja wynajmowałem typowo męską garsonierę. Lubiłem Weronikę, może na swój sposób nawet ją kochałem, ale ona najwyraźniej pomyliła sympatię i udany seks z miłością i pełnym zaufaniem. Po półtora roku rozstaliśmy się więc w tak przykrej atmosferze, że na jakiś czas wziąłem na wstrzymanie. Wolałem abstynencję seksualną od kolejnych kłopotów.

Po trzech miesiącach wstrzemięźliwości zacząłem się jednak łamać. Dlatego kiedy Mirek zaproponował tę całą „szybką randkę” organizowaną w jednym z hoteli, zgodziłem się bez wahania. To było coś dla mnie. W godzinę poznaje się tuzin chętnych lasek – pięć minut na jedną kandydatkę. Wystarczy, żeby się zorientować w sytuacji. Uznałem, że kobiety biorące udział w czymś takim są tak jak ja nastawione na dobrą zabawę. Z reguły nie zadawałem się z dziewczynami, które nie spodobały mi się na pierwszy rzut oka. Pierwsze wrażenie jest dla mnie bardzo ważne. Podobnie drugie: jeżeli zaczynam z panną rozmawiać i nie zaiskrzy – odpuszczam ją sobie natychmiast. Takie już mam zasady.

Podczas „szybkiej randki” nie szło dobrze. Pięć lasek z rzędu i... ani iskierki. Szósta miała ładne, regularne rysy twarzy, drobne usta i naprawdę wspaniałe włosy. Długie, jasne, falujące jak zboże. Siedząc naprzeciw niej, czułem ich zapach – rumianku, mięty, fiołków. Pachniały jak łąka i miałem piekielną ochotę ich dotknąć. Więcej, chciałem owinąć je sobie wokół dłoni, przyciągnąć do siebie i... Spojrzałem jej w oczy i od razu zobaczyłem w nich czystą żądzę. Sam też ją poczułem. Jestem facetem, reaguję na oczywiste sygnały. Choć zaskoczyło mnie to wszystko i trochę przestraszyło. Różne miewałem przygody, ale coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. Pożądanie od pierwszego wejrzenia? Przecież nie zamieniliśmy nawet jednego słowa!

Oblizała wargi koniuszkiem języka i bez owijania w bawełnę spytała:
– No to gdzie idziemy?
A nie wolisz najpierw chwilę porozmawiać? – spytałem odrobinę zdziwiony tym, jaka jest bezpośrednia.
Pokręciła głowę.
– No... to może wynajmiemy pokój?
Wtedy wstała, błyskawicznie kończąc „szybką randkę”, i ruszyła w kierunku recepcji. Poszedłem za nią.

Hotel, w którym odbywała się impreza, okazał się elegancki i porządny. Nie wynajmowali w nim pokoi na godziny. Tymczasem ja tak bardzo się już napaliłem, że byłem gotów zapłacić nawet za całą dobę, byle tylko zaspokoić swoje pożądanie. Nieznajoma jednak powiedziała:
Bez przesady, może po prostu zaproś mnie do siebie.
– Dobrze – mruknąłem, łamiąc jedną ze swoich zasad, która mówi, żeby nie zapraszać panienek do własnego domu.
Ledwo przekroczyliśmy próg, zaczęliśmy pośpiesznie ściągać z siebie ubrania. Poprowadziłem ją do sypialni, cudem nie wywracając się o plączące mi się przy kostkach spodnie. Pchnęła mnie na łóżko i się zaczęło....

Szybko zacząłem żałować, że ją poznałem. Wcześniej moje życie było tak nieskomplikowane! Przebiegało według kilku prostych, egoistycznych zasad. A potem... wpadłem w sieć jej dziwnej erotycznej gry, w której przegrywał ten, kto okazał najmniejszą słabość. Słabością było poddanie się emocjom czy uniesieniu. Zwycięzcą był ten, kto cały czas się kontrolował, kto panował nad sytuacją. Chore to jakieś. Nie wiem, kto skrzywdził Lenę, że taka była, ale musiał ją zranić bardziej niż mnie przyjaciel, który przeleciał moją ukochaną w toalecie.

Wiedziałem o niej niewiele, bo mało o sobie mówiła. Od początku odpowiadał jej mój model związku bez związku, czyli czysty seks: relacja pozbawiona obietnic, zaangażowania, jakiejkolwiek bliskości. Odmawiała nawet chodzenia ze mną na imprezy. Była moją karą. Zemstą tych wszystkich dziewczyn, które odepchnąłem, bo oczekiwały za dużo. Teraz ja chciałem więcej. Pragnąłem nie tylko jej ciała. Wbrew wszelkim swoim zasadom marzyłem, żeby wpuściła mnie do swojego codziennego życia. Dlatego wciąż ją o coś wypytywałem, a gdy mnie zbywała, zacząłem ją śledzić. Wiem. Bardzo nisko upadłem! Ale tak się bałem, że ona kogoś ma... Oczywiście nie myliłem się.

Miała męża i dwójkę dzieci. Obserwowałem ją z ukrycia, uśmiechniętą, nieosiągalną, cudzą. Ja byłem tylko relaksem, przerywnikiem, ucieczką od zwykłego nudnego życia. Gdy jej to wytknąłem, wściekła się.
– Jak śmiesz mnie śledzić! – krzyknęła.
Chciała ze mną zerwać. Żeby ją zatrzymać, poniżyłem się wyznaniem:
– Jesteś moim nałogiem, już nie potrafię... bez ciebie. Lena, proszę...
– Zastanowię się – odparła łaskawie.
A jednak w święta Bożego Narodzenia kategorycznie odmówiła spotkania się ze mną, choćby na pół godziny. Prosiłem, niemal błagałem. Daremnie. Na sylwestra poszła na bal z mężem. Potem były ferie i wyjazd z dziećmi w góry... Od blisko miesiąca nie widywaliśmy się wcale. A jednak żyłem, oddychałem i z każdym dniem było mi coraz łatwiej. Zupełnie jakbym się odzwyczajał. I wtedy zrozumiałem, że tak właśnie trzeba. To jedyna metoda – zero kontaktów. Inaczej nigdy się od niej nie uwolnię.

Z idealnym wyczuciem chwili zadzwoniła Weronika, mówiąc, że za mną tęskni i całe święta przepłakała, tak bardzo jej mnie brakowało. Prosiła, żebym do niej wrócił.
– Może spróbujemy jeszcze raz? – spytała niepewnie. – Nie musimy przecież od razu brać tego kredytu... Tęsknię.
Zgodziłem się bez wahania. Wzruszyła mnie jej otwartość i przywiązanie. Ta dziewczyna naprawdę chciała ze mną być! Nie wstydziła się o tym mówić, nie uważała szczerości za słabość i nie grała ze mną w jakieś chore gierki jak Lena.

Być może z początku rzuciłem się w objęcia Weronki dlatego, że chciałem zapomnieć o tamtej. Nawet na pewno tak było. Jednak potem coś się zmieniło. Weronika natychmiast to zauważyła. Jej zdaniem stałem się czulszy, troskliwszy, bardziej cierpliwy i wyrozumiały. Zupełnie inny niż wcześniej.
– Coś takiego! Nie oczekujesz już, że każda pieszczota skończy się dzikim seksem! – zauważyła, gdy po masażu pozwoliłem jej wtulić się we mnie, nie marudząc, że czekam na rewanż.
– Dorosłem – szepnąłem i pocałowałem ją delikatnie. – Śpij. Jutro idziemy na zakupy i musisz mieć siły. Kocham cię.
– Wreszcie zmądrzałeś – uśmiechnęła się.

Miała rację. Zrozumiałem, jak ubogie było moje życie, gdy oczekiwałem od związku jedynie seksu. Brakowało w nim przecież najważniejszych elementów – bliskości, intymności, rozmów o zwyczajnych sprawach i zwykłego bycia razem w codziennych czynnościach, takich jak wynoszenie śmieci, mycie naczyń czy zakupy na obiad.

Więcej prawdziwych historii:
„Skręca mnie na myśl o moim ślubie. Nie kocham przyszłego męża, ale kto inny mnie zechce z 2 nieślubnych dzieci?”
„Przez pragnienie macierzyństwa prawie zniszczyłam swoje małżeństwo. Mąż stał się dla mnie tylko środkiem do celu”
„Mój ojciec to zwykła szuja. Zostawił mnie i mamę, gdy byłem mały. Założył nową rodzinę i… od niej też odszedł”
„Mam 27 lat i dobrze mi się mieszka z mamą. Czemu kobiety nie potrafią tego zrozumieć?!”

Redakcja poleca

REKLAMA