Znowu się gapił. Rozpraszał mnie. Odwróciłam wzrok, ale i tak czułam nas sobie jego intensywne spojrzenie – jakby mnie dotykał. I wrogość, którą jednocześnie emanował. Właściwie od kiedy? Chyba od tamtego pocałunku.
Przedtem był tylko złośliwy. Nabijał się z mojej pedanterii, skłonności do planowania wszystkiego, trwania w gotowości na wszelką ewentualność. A potem te kpiny przerodziły się w autentyczną niechęć.
Wszystko zaczęło się od głupiej męskiej zabawy
Nie rozumiem... Jeżeli ktoś powinien się obrazić, to tylko ja! Na przyjęciu zaręczynowym Weronki i Bogdana faceci grali w te swoje durne męskie zakłady i Kacper miał pocałować pierwszą dziewczynę, która wejdzie do pokoju. Padło na mnie.
– Czemu nie jedziemy? – Weronika nagle przerwała moje rozmyślania.
Ostrożnie obróciła przy tym głowę i zerknęła przez przyciemnione szyby limuzyny. To umiarkowanie w ruchach nie pasowało do mojej siostry, ale cóż – strój zobowiązywał. Musiała uważać, by nie uszkodzić kosztownej ślubnej kreacji. Radziłam, żeby wybrała coś skromniejszego, wygodniejszego, bez trenu i ciasnego gorsetu, bez długiego welonu. Lecz ona się uparła. W efekcie, odkąd tylko weszła do tej szpanerskiej limuzyny, siedziała jak na szpilkach, czy raczej jak na chmurze tiulu. Całkiem bez ruchu. Kacper wyjrzał przez okno.
– Nic nie jedzie. Wszystko stoi. Od początku estakady – mruknął spokojnie.
Jego znudzenie i nonszalancja podziałały na Weronikę jak płachta na byka. Nagle to uosobienie spokoju przemieniło się w wulkan energii.
– Jak to stoi?! Na jakiej estakadzie?! – wrzasnęła wściekle. – Zróbcie coś!
Weronikę drażnił sposób bycia Kacpra, brata pana młodego. A i ja od tamtego pocałunku miałam powody, by za nim nie przepadać. Zrobił się nieznośny... Zawsze wszystko wykpiwał – teraz ich ślub wraz z weselem, które nazywał wielką, kosztowną i zupełnie zbędną szopką.
– Estakada to taki wiadukt – burknął, sięgnął po słuchawkę interkomu i łącząc się z kabiną szofera, zapytał, co się dzieje.
Po chwili zwrócił się do nas:
– Chyba trochę sobie postoimy. Podobno na rondzie zrobił się karambol. Kto może, ten się wycofuje, ale my utknęliśmy na amen, bo ta landara, przy której tak obstawałaś, ma zwrotność odwrotnie proporcjonalną do wielkości. Czyli klops. A może szczęście? Co, braciszku? Uratowany w ostatniej chwili...
– To nie jest zabawne! – krzyknęła panna młoda. – Nie mam nastroju na twoje chamskie odzywki. Więc sobie daruj!
– Właśnie – burknął Bogdan. – Powinieneś mnie wspierać w trudnej chwili, a nie wbijać szpile wątpliwego dowcipu.
– Ależ wspieram! Zgodziłem się przecież zostać świadkiem tej katastrofy, choć znasz moje zdanie na temat małżeństwa w ogóle, a zwieranego w takim tempie i z takim rozmachem w szczególe.
– Odwal się! – warknęła Weronika.
Kacper z uśmiechem uniósł ręce na znak poddania się. Ale widać było, że to spokój przed burzą. Po dziesięciu minutach w korku przesunęliśmy się do przodu ledwie o dwa metry i napięcie wewnątrz limuzyny stało się wręcz namacalne.
– Ile się znacie? Pół roku wszystkiego! – wybuchnął ni stąd, ni zowąd Kacper. – I od razu ślub? W ciąży nie jesteście, jak twierdzicie. Więc skąd ten pośpiech?
– Po prostu się kochamy – podał najprostsze wyjaśnienie Bogdan.
– To za mało, sam wiesz. Ojciec też niby kochał naszą matkę, co nie przeszkadzało mu zdradzać jej na prawo i lewo.
– Błagam... – wyrwało mi się, bo to nie była pora na toczenie takich rozmów.
Kacper miał swoją szansę, by obrzydzić bratu ożenek. I poległ. Ja nawet nie próbowałam. Gdy moja siostra bardzo czegoś chciała, nie było mocnych. A ona chciała Bogdana. Nieco misiowatego, flegmatycznego, z zaczątkami zakoli i siwizny w niedźwiedziej czuprynie. Mówiła o nim: „Moja kotwica, moja opoka”. Patetycznie, jak to ona miała w zwyczaju. A ja, choć na ogół nie wierzę w przeczucia, wbrew wszystkiemu miałam jakieś silne wewnętrzne przekonanie, że akurat im się uda. Mimo pośpiechu, mimo złych wzorców – bo z kolei nasi rodzice rozwiedli się, gdy byłyśmy bardzo małe – i mimo kompletnie odmiennych charakterów.
– O, pani idealna się odezwała – Kacper skrzywił się. – Rozumiem, że wszystko zorganizowałaś, zaplanowałaś, ale życie bywa zaskakujące i nieprzewidywalne. Wypadek, korek, estakada. Może to znak z góry? Może los próbuje zapobiec...
– Zamknij się – wymruczał Bogdan, wciąż zachowując spokój. – Bo pomyślę, że podkochujesz się w Weronice i wszystkie twoje opory wynikają z zazdrości.
Kacper spiekł raka. Czyżby Bogdan trafił w sedno? Ta myśl mnie zmartwiła... Limuzyna przesunęła się o kolejny metr i znów stanęła. Mój Boże! W takim tempie do jutra nie dotrzemy do kościoła… Nalegałam, byśmy wyjechali wcześniej, tak na wszelki wypadek, ale – tu Kacper miał rację – nie przewidziałam kraksy na rondzie i gigantycznego korka. Co teraz? Co robić? Jak się stąd wydostać? Helikopterem chyba tylko. Bo przecież żadna taksówka tu nie podjedzie. Nie ma szans. Kombinowałam gorączkowo, jak dostarczyć parę młodą na ich własny ślub, a tymczasem Kacper patrzył na mnie, jakbym mu kogoś zabiła. Mógłby sobie darować chociaż dzisiaj. Przecież to on mnie pocałował. Wcale tego nie chciałam; nawet podniosłam rękę w geście protestu, jeszcze nawet nie wiedząc, co zamierza!
A on po prostu złapał moją dłoń, przyciągnął mnie do siebie – i pocałował… Zadziałał tak szybko, po zbójecku, że kompletnie mnie zaskoczył. Zdążyłam tylko zacisnąć usta. Wtedy Kacper uśmiechnął się i mruknął: „Wiedziałem, że przegram, jak tylko cię zobaczyłem”. Na te słowa we mnie diabeł wstąpił. „Puść mnie” – odszepnęłam. Gdy to zrobił, ujęłam jego głowę w dłonie, wspięłam się na palce i teraz ja go pocałowałam. Zdumienie rozchyliło mu wargi, ułatwiając mi zadanie. Przez pierwsze dwie sekundy nie reagował, jakby go sparaliżowało. A potem przygarnął mnie zaborczo i... Rany boskie! Jakaś magia tu zadziałała, bo sama chemia to przecież za mało. Jakbyśmy o tym marzyli, jakby nasze usta i języki stworzono do wspólnego tańca…
Przerwaliśmy dopiero wtedy, gdy ktoś zachichotał, mówiąc: „Zaraz się zjedzą”. Kompletnie zapomniałam, że nie byliśmy sami. Zażenowana własnym zachowaniem, żeby jakoś ratować twarz, powiedziałam głośno, by wszyscy słyszeli: „Połowa wygranej jest moja”. I odtąd zionął wobec mnie wrogością. Bo miałam ostatnie słowo, bo koledzy wybuchnęli śmiechem! Ot, cała moja wina. Ale to on zaczął! A ja zostałam z niechcianym, elektryzującym wspomnieniem jego pocałunku, którym namagnesował moje dotąd obojętne ciało. Wstydziłam się swoich reakcji w obecności Kacpra – przyspieszonego pulsu i oddechu, drżących kończyn. Zwłaszcza że nic nie mogłam nic na to poradzić. Chętnie bym się wyparła tych kompromitujących objawów, lecz rozum nie potrafił sterować ciałem… Obudziło się i ciągnęło do Kacpra jak opiłki do magnesu.
Teraz jego nachalny wzrok denerwował mnie jak nigdy wcześniej. Posuwaliśmy się w żółwim tempie i nie było szans, byśmy dotarli do kościoła na siedemnastą; po minie Weronki widziałam, że jest bliska płaczu. Bogdan rozmawiał z ojcem, tłumacząc, że nie zdążymy, i prosząc, by wyjaśnił to księdzu oraz gościom. A ten się gapił! Cały czas. Spojrzałam mu prosto w oczy i zażądałam:
– Przestań! Lepiej coś zrób.
W odpowiedzi wzruszył ramionami i stwierdził, że mu się nie chce. No i przesadził. Po twarzy Weroniki popłynęły łzy. Gdy uniosła rękę do oczu, krzyknęłam:
– Nie! Masz – podałam jej chusteczkę – tym osusz. Przykładaj, nie ocieraj, bo makijaż rozmażesz. A ty... – zwróciłam się do Kacpra ostrym tonem – wysiadaj! Musimy poważnie porozmawiać.
Kiedy stanęliśmy na chodniku, powiodłam spojrzeniem w przód i w tył. Było fatalnie. Korek ciągnął się od ronda do ronda, a my tkwiliśmy pośrodku, na estakadzie, bez możliwości przemknięcia bokiem. Potrzebowaliśmy cudu. Inaczej dzisiaj do ślubu nie dojdzie. A tu wesele opłacone, goście sproszeni, wódka się chłodzi, żurek grzeje, impreza się odbędzie…
Wesele bez ślubu? Nie. Musiałam coś zrobić. Tylko co? Nie miałam pomysłu. Przeniosłam wzrok na Kacpra. Stał w pozie obronnej z rękoma zaplecionymi na piersi. Znałam ten gest aż za dobrze. On sam już wiedział, że przegiął.
– Co masz do nich? – warknęłam. – W czym ci zawinili? Twój brat nie żeni się ze mną, tylko z Weroniką. Ona jest zupełnie inna niż ja. Więc cechy, które cię drażnią u mnie, u niej nie występują. A Bogdan ją kocha, inaczej by się nie oświadczył. Chyba o tym wiesz.
– Wiem – burknął, a potem westchnął, rozplótł ramiona i bezradnym gestem przeczesał włosy. – Denerwuję się, bo wbrew pozorom martwię się o brata. Ale poza tym, zupełnie bezwiednie, wyładowuję na nim swoje frustracje.
– A czym ty się tak frustrujesz?
– Udajesz głupią czy naprawdę nie rozumiesz? – spojrzał na mnie spode łba.
Zrobiłam wielkie oczy.
– Czyżbyś faktycznie coś czuł do Weronki? – zapytałam bardzo ostrożnie.
Zaśmiał się głośno i szczerze, a mnie ulżyło. Kamień spadł mi z serca, choć wolałam nie wnikać w powód tej ulgi.
– Owszem, zazdroszczę Bogdanowi, ale nie narzeczonej – oznajmił. – Zazdroszczę mu pewności i... odwzajemnionego uczucia. Dziewczyna, za którą ja oczy wypatruję, nie zwraca na mnie uwagi. Ledwo ją zobaczyłem, taką porządną, poukładaną, wiedziałem, że wpadłem.
Moje serce, teraz z kolei dźgnięte ostrogą nadziei, zaczęło walić jak szalone. Nerwowo przełknęłam ślinę i zwilżyłam koniuszkiem języka wyschnięte wargi. Na moje czoło wstąpił pot. Jego spojrzenie momentalnie przywarło do moich ust.
– Nie rób tak – mruknął. – Bo znów cię pocałuję, co potem to odchoruję. Po tobie pocałunek spłynie jak woda po kaczce, a ja znów nie będę mógł spać po nocach.
– Spłynie?! – oburzyłam się całkiem poważnie. – Dziękuję uprzejmie za takie spłynięcie. Namagnesowałeś mnie!
– Co zrobiłem? – zbliżył się.
Położył dłonie na poręczy barierki za moim plecami i tym sposobem uwięził mnie pośrodku, w klatce swoich ramion. Dzięki temu, że sam zaczął ten temat, nabrałam odwagi i powiedziałam prawdę. Bo co mogłam teraz stracić?
– Byłam sobie obojętnym magnetycznie ciałem, a po tym pocałunku zaczęło mnie ciągnąć... – spojrzałam mu w oczy.
Uśmiechnął się i przysunął swoją twarz do mojej. Tak bardzo blisko. Zadrżałam.
– Czyli oboje się męczyliśmy, udając niewzruszonych, choć wystarczyło to całe wspaniałe doświadczenie powtórzyć... – dotknął wargami moich ust.
Nasz drugi pocałunek był delikatniejszy, bardziej czuły niż namiętny, ale wcale nie mniej magiczny. Był cudowny!
Wówczas ktoś głośno zatrąbił w klakson. Otworzyliśmy oczy. Wyrzut, gniew i zażenowanie zniknęły z naszych spojrzeń, zastąpione czymś jasnym, radosnym, czego na razie nie nazywaliśmy. Mieliśmy czas. Mnóstwo czasu... W przeciwieństwie do Bogdana i Weroniki. Odezwała się we mnie druhna.
– Co robimy? Jak ich dostarczymy na miejsce? Masz jakiś pomysł?
– Teraz to ja mogę góry przenosić! – oznajmił z dumą i zadowoleniem.
Jak się okazało, Kacper miał kilku dobrych znajomych wśród fanów motocykli. Sam posiadał zabytkową emzetkę, z którą szalał na zlotach. Trochę to potrwało, ale półgodzinne spóźnienie dało się przełknąć. Niby Bogdan coś tam wspominał o hobby młodszego brata, lecz nie sądziłam, że... zajdę pod kościół na harleyu!
Więcej prawdziwych historii:
„Skręca mnie na myśl o moim ślubie. Nie kocham przyszłego męża, ale kto inny mnie zechce z 2 nieślubnych dzieci?”
„Przez pragnienie macierzyństwa prawie zniszczyłam swoje małżeństwo. Mąż stał się dla mnie tylko środkiem do celu”
„Mój ojciec to zwykła szuja. Zostawił mnie i mamę, gdy byłem mały. Założył nową rodzinę i… od niej też odszedł”
„Mam 27 lat i dobrze mi się mieszka z mamą. Czemu kobiety nie potrafią tego zrozumieć?!”