Byłam w szkole, gdy moi rodzice ulegli wypadkowi. Z początku nie rozumiałam tego, co się stało. Wokół mnie przewijało się mnóstwo ludzi, którzy albo uśmiechali się nerwowo, albo obdarzali mnie współczującymi spojrzeniami. Dopiero dziadkowie wyjaśnili mi, że więcej nie zobaczę ani jej, ani taty. Że nie wrócą ze szpitala.
Nie podobało mi się to. Pamiętam, że krzyczałam, potem płakałam. Próbowałam im nawet uciec. Tak naprawdę prawie ich nie znałam. Rodzice nie utrzymywali z nimi kontaktu, a ja widziałam ich zaledwie raz w życiu. Tyle tylko, że nie pozostał mi nikt inny. A ja nie zamierzałam tego przyjmować do wiadomości.
Upierałam się, że chcę zostać w naszym mieszkaniu. Zamierzałam tam być sama, bez nich. Wyobrażać sobie, że rodzice wciąż żyją. Nie rozumiałam, dlaczego miałabym się wyprowadzać. Przecież nic nie zrobiłam. Dziadkowie natomiast na siłę próbowali zmusić mnie do przyjęcia rzeczywistości, której nie akceptowałam.
Nie godziłam się na taki los
Mieszkanie dziadków było bardzo małe i ciasne. Dostałam tam własny pokój, który miał dużo mniejszy metraż niż ten w naszym domu. Postanowiłam się tam jednak zabarykadować i w ogóle nie wychodzić. Dziadkowie z początku nie naciskali – uważali, że muszę ochłonąć, przyzwyczaić się do nowej sytuacji, a szkołę przecież można nadrobić.
Problem w tym, że ja w ogóle nie zamierzałam wracać do rzeczywistości. Przez cały czas leżałam w łóżku i gapiłam się w sufit. Babcia załamywała ręce, a dziadek się denerwował.
– Wszyscy cierpimy – rzucił kiedyś. – Nie może się tak zachowywać. Załatwiliśmy jej psychologa. I co jeszcze?
Tak, rzeczywiście, do psychologa mnie zabierali. Niewiele mi to jednak pomagało. Przełom nastąpił zupełnie niespodziewanie, kiedy któregoś wieczoru, zmęczona płaczem, w końcu zasnęłam. A przyśniła mi się mama. Usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała mnie po włosach.
– Mamo? – spytałam z niedowierzaniem. – Ale przecież ciebie tu nie ma…
Uśmiechnęła się ciepło.
– Oczywiście, że jestem – stwierdziła. – Zawsze przy tobie będę. A ty musisz być silna.
– Nie chcę… – jęknęłam z rezygnacją.
– Musisz, kochanie – powtórzyła. – Zrób to dla mnie. Idź do szkoły. I nie rób przykrości dziadkom. Oni bardzo się o ciebie martwią.
Musiałam walczyć
Rano, po przebudzeniu, przypomniałam sobie swój sen i uśmiechnęłam się lekko. Nie mogłam dłużej odcinać się od świata. Uciekać przed tymi, którzy starali się mi stworzyć dom. Musiałam walczyć. Wstawać z łóżka, chodzić do szkoły, uczyć się. Bo tak chciała mama. Teraz byłam o tym przekonana.
Po raz pierwszy poszłam się ubrać i wyszłam z pokoju. Ku zdumieniu dziadków, dałam się zawieźć do szkoły. Wzięłam sobie słowa mamy do serca i obiecałam jej, że będę walczyć. Zmierzę się z każdą przeciwnością, jaka stanie na mojej drodze i postaram się wyjść obronną ręką z każdej niewygodnej sytuacji.
Mijały lata, a ja wciąż prowadziłam swoją batalię. Co więcej, mocno zbliżyłam się do dziadków. Złapaliśmy świetny kontakt, a oni pomagali mi jak potrafili. Ja z kolei starałam się o jak najlepsze oceny, by mogli być ze mnie dumni. Tak samo starałam się nie sprawiać problemów wychowawczych. Dążyłam zresztą do stworzenia sobie dobrej przyszłości. Pragnęłam dostać się na studia, potem znaleźć pracę, a później… później miałam nadzieję, że wszystko się jakoś samo ułoży.
Byłam przerażona
Kolejny kryzys przyszedł, gdy wyjechałam na studia. Dostałam się na nie bez najmniejszego kłopotu, ale akurat nie to było najważniejsze. Kiedy znalazłam się sama w obcym miejscu, wpadłam w panikę. Jeszcze na etapie szkoły trzymałam się raczej na uboczu i nie udzielałam się towarzysko. Nie miałam tym samym zbyt wielu koleżanek, ale nie byłam też odludkiem. Potrafiłam się odezwać do znajomych z klasy, gdy czegoś potrzebowałam. Dlatego też ludzie nie mieli pojęcia, że mam ogromne trudności z nawiązywaniem relacji międzyludzkich.
Pierwszego dnia po zajęciach wróciłam do domu przerażona, a po części nawet trochę zdruzgotana. Powiedziałam sobie zresztą, że więcej tam nie wrócę. Ten tłum ludzi na korytarzach, wielkie sale, wykładowcy, którzy chcieli, żeby się udzielać… Nie byłam na to wszystko gotowa. Poza tym, większość osób z roku już się znała, widziałam zresztą, jak tworzyły się pierwsze przyjacielskie grupki. Ja natomiast znalazłam się poza nimi.
W dodatku mieszkałam sama w wynajętej kawalerce, gdzie wszystko napawało mnie strachem. Tkwiłam tam w pojedynkę, bez nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. By nie czuć się aż tak samotnie, włączałam telewizor, ale i to niewiele pomagało. Po prostu czułam się źle. A spać kładłam się z przekonaniem, że nazajutrz spakuję się i wyjadę. Wrócę do dziadków, a potem niech się dzieje, co chce.
Czułam wsparcie
I wtedy po raz drugi przyśniła mi się mama. Tym razem siedziała na parapecie okna w jedynym pokoju, jaki tam miałam.
– Jestem z ciebie dumna, Patrycja – odezwała się z szerokim uśmiechem. – Tyle już osiągnęłaś.
– Nie podoba mi się tu, mamo – szepnęłam mimo to. – Chcę wracać.
– Zrobisz, co będziesz chciała – odparła spokojnie. – Ale wiedz, że na pewno dasz sobie radę ze wszystkim. Wierzę w ciebie. I w to, że te studia są dla ciebie.
Popatrzyłam na nią z powątpiewaniem.
– Jestem tu zupełnie sama…
– Nigdy nie jesteś sama – przerwała mi. – Pamiętaj, że zawsze jestem przy tobie. Niezależnie od tego, co się akurat dzieje.
Zakochałam się
Ostatecznie nie wyjechałam. Kolejnego dnia zjawiłam się na uczelni z silnym postanowieniem podejmowania kolejnych wyzwań. I właśnie wtedy, przed salą, wpadłam na Antka. On również nie miał tu znajomych, dlatego szybko się mną zainteresował. Zaczęliśmy rozmawiać i skończyliśmy dopiero na wykładzie, kiedy zajął miejsce obok mnie.
Nie wiem dlaczego, ale uczepiłam się tej znajomości. Chociaż nie wdzierałam się do żadnych grupek, wiedziałam, że mam z kim porozmawiać, wymienić spostrzeżenia, podzielić się trudnościami, jakie sprawiło mi coś zadanego przez któregoś z profesorów. Z Antkiem spotykaliśmy się zresztą także poza uczelnią. Nie były to oczywiście jakieś wyjątkowe miejsca: kino, kawiarnia, cukiernia czy bar sałatkowy. Parę razy wybraliśmy się też do księgarni, by wybrać pozycje na wolne dni. Lubiliśmy się zresztą wymieniać poglądami także na temat przeczytanych publikacji.
Wtedy to mi wystarczało. Miałam towarzystwo Antka, zajęcia, które naprawdę lubiłam i kawalerkę, w której z czasem także poczułam się znacznie swobodniej.
Lubię moje dorosłe życie
Pół roku po ukończeniu studiów wzięliśmy z Antkiem ślub. Dużo opowiadałam o nim dziadkom, kilka razy zaprosiłam go też do nas do domu, więc zupełnie nie byli zaskoczeni. Co więcej, znaleźliśmy pracę w tej samej korporacji i chętnie realizowaliśmy wspólne projekty. Nasi współpracownicy twierdzili zresztą, że trudno o bardziej zgrany duet. Zamieszkaliśmy natomiast w apartamentowcu w samym centrum miasta, skąd mamy blisko do pracy.
Obecnie spodziewamy się dziecka – małej Hani. Nasza córeczka będzie miała imię po mojej mamie. Dziadkowie, mimo odległości, chętnie nas odwiedzają. Wspólnie planujemy, że już wkrótce sprzedają swoje mieszkanie i kupią coś w naszej miejscowości, by być bliżej mnie i mojej rodziny. Oboje bardzo polubili Antka, babcia twierdzi nawet, że lepiej nie mogłam trafić.
Myślę sobie, że to wszystko, co osiągnęłam, zawdzięczałam mamie. Gdyby nie ona, nie jej podświadome wsparcie, nie zbudowałabym swojej przyszłości. Cieszę się, że nie zrezygnowałam, że ona dała mi siłę, popchnęła mnie do przodu w tych najodpowiedniejszych momentach.
Wciąż bardzo tęsknię i za nią, i za tatą, ale pocieszam się, że ona wciąż jest obok mnie. I wiem, że jeśli coś się pokomplikuje w moim życiu, ona znów wyciągnie do mnie rękę i podpowie odpowiednie rozwiązanie.
Czytaj także: „Wymyśliłam sprytny plan, który miał nam dać sporo kasy. Przez pazerność mój mąż omal nie został jednorękim bandytą”
„Zakochałam się w ojcu koleżanki syna, a ten nakrył nas w garażu. Były mąż chce mi go odebrać, a syn nie chce mnie znać”
„Mąż myślał, że romans ujdzie mu na sucho. W rocznicę upokorzyłam go przed rodziną i wręczyłam papiery rozwodowe”