Kiedy nastaje wieczór 31 października, nie wychylam nosa z domu. Zapalam białe świece i zaciągam zasłony. Moje dzieci zawsze się z tego śmiały. „Mama wierzy w czarownice, mama wierzy w czarownice” – śpiewały. Kiedy były starsze, opowiedziałam im moją historię. Wtedy przestały się śmiać. Wiedzą, że choć mam swoje wady, to zbytnio wybujała wyobraźnia do nich nie należy.
Wspomnienie z dzieciństwa
Historia ta wydarzyła się 40 lat temu, gdy miałam 9 lat. Mieszkaliśmy w wtedy w Chicago, gdzie przyjechaliśmy do taty. Dwa miesiące po tym, jak mama znalazła się w ramionach stęsknionego męża, on zginął w wypadku. Zostaliśmy sami w obcym kraju. Bez przyjaciół, bez czyjegokolwiek wsparcia. Mama mało znała język i miała niewiele pieniędzy. Przez trzy miesiące dorabiała sprzątaniem, cały czas szukając innej pracy, najlepiej poza wielkim miastem, bo ono napawało ją lękiem.
W końcu szczęście się do niej uśmiechnęło – w jednej z agencji pojawiła się oferta pracy dla gosposi w niewielkim mieście na środkowym wschodzie. „Zamożna rodzina, elegancki dom, dzieci dozwolone” – stało w ofercie. W sierpniu pojechaliśmy do odległego stanu. Zamieszkaliśmy w niewielkiej suterenie. Kiedy mama pracowała, ja opiekowałam się bratem. Musiałam się też uczyć języka, by móc po wakacjach pójść do szkoły.
Chciałam się bawić tak jak inni
Nastała jesień i nadchodziło Halloween, które w Ameryce jest wielkim świętem, zwłaszcza w prowincjonalnych miasteczkach. Ludzie czekają na nie i przygotowują się do niego już na dobry miesiąc przed ostatnim dniem października. Dekorują domy, szykują słodycze dla wędrujących dzieci, szyją kostiumy, urządzają przyjęcia tematyczne. Istne szaleństwo.
Udzieliła mi się ta atmosfera i bardzo chciałam uczestniczyć w zabawie tak jak wszystkie dzieci. Wierciłam mamie dziurę w brzuchu, żeby mi kupiła lub wypożyczyła kostium, bo chcę chodzić po domach i wołać: „Trick or treat”, czyli „Psikus lub smakołyk”, no i dostawać słodycze. W cichości serca marzyłam, że moje przebranie zachwyci inne dzieci i może wreszcie znajdę sobie przyjaciółkę. Było mi źle samej.
W końcu na dzień przed Halloween, umęczona moimi błaganiami, mama poszła ze mną i z Jasiem do wypożyczalni kostiumów. I tak stałam się Babą Jagą, a mój brat czarnym kotem. To były ostatnie stroje. Nikt ich nie chciał. Ale mama opowiedziała mi historię Baby Jagi, jakiej pewnie nikt inny nie słyszał.
– To była potężna czarownica – mówiła. – Władała mocami ziemi i ognia. Wszyscy ludzie się jej bali, gdyż broniła lasu przed wycinką, a zwierząt przed myśliwymi. A jak ktoś był dobry i uczciwy, leczyła go, bo znała tajemnice ziół i kamieni.
– A Jaś i Małgosia? – spytał Jaś. – Oni ją pokonali.
– To tylko bajka, wymyślona przez tych, którzy choć w opowieści chcieli ją pokonać i w ten sposób oswoić swój strach.
Greta nie lubiła dzieci
– A dlaczego pani Greta nie stroi domu na Halloween? – spytałam.
Dom pracodawczyni mamy był jedynym w miasteczku, który wyglądał jak zawsze.
– Pewnie dlatego, że żadne dzieci tu nie przyjdą – odparła mama dziwnym tonem. – A może odwrotnie, nie przyjdą, bo nie ma po co.
– Pani Greta nie lubi dzieci? – spytał Jaś.
– Pewnie że nie – odpowiedziałam mu.
– Nie widzisz, jak się od nas ogania? Mamy siedzieć cicho i nie włazić jej w drogę.
– Cicho – powiedziała mama. – Tu ściany mają uszy. Zresztą, co to teraz ma za znaczenie… – wzruszyła ramionami jakoś tak bezradnie.
Pocałowała nas na dobranoc i wyszła.
Poszliśmy z bratem po cukierki
W wieczór Halloween wyszłam z bratem z domu na cukierkowe łowy. Pukaliśmy do domów, wołaliśmy zaklęcie: „Trick or treat” i odchodziliśmy z kwitkiem. Ludzie zatrzaskiwali nam drzwi przed nosem. Po piątej próbie zrezygnowałam. Posadziłam Jasia na ławce i próbowałam go pocieszyć, bo płakał. Wtedy podeszła do nas młoda dziewczyna w stroju białej damy.
– Idźcie do domu na wzgórzu, tam was ugoszczą – powiedziała i wskazała nam drogę.
Nigdy wcześniej tam nie byłam. Dom stał na rogatkach miasta, szło się do niego zieloną aleją, trochę pod górę. Był duży, pięknie ozdobiony magicznymi elementami i oświetlony dyniowymi lampionami. Kiedy zapukaliśmy, otworzył nam sympatycznie wyglądający starszy pan w stroju pirata. Za nim dojrzałam cudownie przystrojony hol.
– Trick or treat! – zawołaliśmy, a on uśmiechnął się i zaprosił nas do środka.
– Dam wam mnóstwo słodyczy, chodźcie, dzieci.
Spędziliśmy w domu około pół godziny. Był tam starszy pan, Stephen, jego żona Dorothy, i ich córka Delphina, ta właśnie młoda pani, która wskazała nam drogę. Zanim wyszliśmy, pani Dorothy dała mi coś w papierowej torebce.
– Wracajcie prosto do domu – powiedziała. – A to – wskazała na torebkę – daj Grecie i powiedz: „Z pozdrowieniami od Dorothy, która patrzy i pamięta”. Nie zapomnisz, co masz powiedzieć?
Powtórzyłam zdanie.
– Bardzo dobrze. Zrób to koniecznie.
To była upiorna niespodzianka
Kiedy opuszczaliśmy alejkę prowadzącą do posiadłości Stephena i Dorothy, natknęliśmy się na grupkę dorosłych i dzieci. Patrzyli na nas ze zdziwieniem, a zwłaszcza na zawartość naszych koszyków.
Poszliśmy do domu. Pani Greta siedziała w salonie i czytała gazetę, a jej mąż książkę. Mama w jadalni zbierała talerze po kolacji. Podeszłam do pani Grety, podałam jej torebkę i powiedziałam:
– Dorothy kazała mi to pani dać i powiedzieć, że ona patrzy i pamięta – powiedziałam.
Pani Greta zbladła, więc szybko położyłam torebkę na stoliku i pobiegłam do mamy. A potem rozpętało się piekło. Zajrzała do torebki, zaczęła krzyczeć i zemdlała. Jej mąż zaczął dzwonić na pogotowie. Mama zamknęła mnie w pokoju i kazała nie wychodzić.
Potem przyjechał policjant i pytał mnie, skąd wzięłam tamtą torebkę, więc opowiedziałam, a Jaś potwierdził. Policjant był zdumiony. Zwłaszcza kiedy mówiłam, żeby zadzwonił do pani Dorothy, to ona potwierdzi, patrzył wtedy na mnie jakoś dziwnie. Nie rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi.
Poznałam kulisy tej historii
Okazało się, że w domu, w którym byliśmy z Jasiem, od ponad dekady nikt nie mieszkał. Stawał się ruiną. A ja i mój brat byliśmy gośćmi sąsiadów, którzy przebrali się za zmarłą siostrę Grety, jej męża i córkę, żeby dopiec Grecie w najgorszy sposób. W torebce było nadpalone zdjęcie tej rodziny.
Miesiąc później mama zabrała nas i wróciliśmy do Polski. Kiedy skończyłam 16 e lat, dopowiedziała mi resztę historii.
– Widzisz, Greta i Dorothy były siostrami. W dzieciństwie się kochały, a potem znienawidziły. Walczyły ze sobą całe życie. Były najbogatsze w okolicy. Dorothy pomagała ludziom, Greta psuła jej szyki. Pewnego dnia znaleziono Dorothy, jej męża i córkę martwych w domu. Podobno zabił ich czad. Ale poszła plotka, że to Greta zepsuła piec. Jednak kiedy w Halloween zostaliście przyjęci przez te przebrane duchy – mama powiedziała to z trudnością – i przekazaliście wiadomość od Dorothy, w Grecie coś pękło. Wiem, że pierwszy raz od lat wybrała się na grób swojej rodziny i zapaliła im znicz.
Gdy się o tym dowiedziałam, zaczęłam inaczej patrzeć na tę historię, ale nie przestałam się bać. Przeżyć jako dziecko coś takiego, gdy chciało się tylko bawić tak jak inni, to nie błahostka. Od tamtej pory, mimo że minęło 40 lat, w Halloween wolę siedzieć w czterech ścianach. Zawsze wtedy wraca do mnie ta historia, nawet jeśli wydaje mi się, że już o nie zapomniałam.
Czytaj także: „Banda rozbestwionych małolatów chciała wpędzić mnie do grobu. Zawiodłam jako nauczyciel i pedagog szkolny”
„Wizyta na grobie dziadka przypomniała mi najgorsze chwile w życiu. Ten tetryk nie zasłużył nawet na najtańszy znicz”
„Mąż nie chciał mieć dzieci, więc wrobiłam go w ciążę. Teraz mam brzuch jak dynia, a w środku trojaczki”