„Jako dzieciak panicznie bałem się cmentarza. Na pogrzebie wuja zdałem sobie sprawę, że to on znalazł sposób na mój lęk”

uśmiechnięty mężczyzna fot. Adobe Stock, iuricazac
„Gdy już byliśmy na miejscu i wujek zaczął dopytywać, wydusiłem z siebie prawdę. Powiedziałem, że boję się duchów. Wszyscy byli zdziwieni. Nie pamiętam, jak im wyjaśniłem, o co mi chodzi. Że tam ciągle coś jęczy, dudni, wyje. Babcia i dziadek próbowali mnie przekonać, że to wiatr potrząsa gałęziami”.
/ 06.11.2023 10:15
uśmiechnięty mężczyzna fot. Adobe Stock, iuricazac

Siedziałem tego dnia do późna w nocy. Musiałem dokończyć pisanie raportu z obserwacji. Jestem biologiem, konkretnie zajmuję się procesami rozkładu roślin. Fascynuje mnie rozpad, w całym tego słowa znaczeniu. Jak to się dzieje, że czasem drzewo próchnieje i wystarczy dotyk, by cały pień rozsypał się w proch? 

No więc siedziałem i kończyłem raport, gdy zadzwoniła moja mama. Spodziewałem się tego telefonu, bo czekałem na wiadomość o śmierci wuja. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale wszyscy wiedzieliśmy, że jego dni są policzone. Poprosiłem mamę, żeby dała znać, gdy tylko wydarzy się najgorsze. Chciałem być na pogrzebie, a w związku z tym musiałem wziąć wolne w pracy. Więc właśnie zadzwoniła i poinformowała mnie, że wuj odszedł.

Przypomniałem sobie dzieciństwo

Wybrałem się na pogrzeb autobusem, bo mój wysłużony fiat znów odmówił posłuszeństwa. Wysiadłem na przystanku i ruszyłem w kierunku domu moich dziadków, do którego jako dziecko przyjeżdżałem bardzo często. Zawsze szedłem tą drogą – z przystanku obok sklepu, potem w prawo za kościołem, wzdłuż muru cmentarza i potem kilkaset metrów prosto. I gdy teraz szedłem obok cmentarza, uświadomiłem sobie, że właśnie te spacery do domu dziadków spowodowały, że jestem biologiem. Bo jako dziecko panicznie bałem się cmentarza. Co ma wspólnego jedno z drugim? Otóż ma!

Pamiętam, że gdy szliśmy z mamą i mijaliśmy kościół, kurczowo trzymałem ją za rękę. Zazwyczaj przyjeżdżaliśmy tu bladym świtem albo późnym wieczorem – w sobotę rano lub po pracy, gdy było wolne. Nad polami często unosiła się mgła, niebo było szare, a na pustej drodze żywego ducha. To już było wystarczająco przerażające, ale ja wiedziałem, że najgorsze będzie za chwilę, gdy zbliżymy się do cmentarnego muru.

Nic spoza niego nie widziałem – byłem małym berbeciem, a mur jest ponad dwumetrowy, gruby, z solidnej cegły. Gdy podnosiłem głowę, widziałem tylko wierzchołki drzew. Ale w pewnym momencie dochodziliśmy do bramy – potężnej, kutej w piękne esy-floresy. Wyglądała, jakby prowadziła do magnackiej posiadłości. Naprzeciw bramy, na końcu głównej alei, widać było kamienny grobowiec. Stary, wielki, z metalowymi, zawsze zamkniętymi na głucho drzwiami. Takich grobowców było tu wiele. Zawsze gdy szliśmy z mamą obok muru, odwracałem głowę i zaciskałem z całych sił powieki, żeby nic nie widzieć. A tak naprawdę, to nie obraz był straszny, tylko dźwięk.

Bałem się tych dźwięków

Gdy przechodziliśmy obok cmentarza, słychać było jakieś wzdychania, tąpnięcia, szumy i gwizdy. Panicznie się tego bałem. Pamiętam, że raz nawet rozpłakałem się na wiadomość, że jedziemy do dziadków.
Mamie było przykro, bo nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego nie chcę tam jechać. Wstydziłem się, bo miałem już wtedy ze dwanaście lat i nie wypadało się bać.

Ale gdy już byliśmy na miejscu i wujek zaczął dopytywać, wydusiłem z siebie prawdę. Powiedziałem, że boję się duchów. Wszyscy byli zdziwieni. Nie pamiętam, jak im wyjaśniłem, o co mi chodzi. Że tam ciągle coś jęczy, dudni, wyje. Babcia i dziadek próbowali mnie przekonać, że to wiatr potrząsa gałęziami. Ale wujek patrzył na mnie poważnie i powiedział:

– Wiesz, Krzysiu, jesteś już dużym chłopcem, powiem ci prawdę, dlaczego tak się dzieje. Uczyliście się w szkole o lesie, o ściółce, jak powstaje? Wiesz, że wszystko, co żyje, z czasem umiera. I rozkłada się na drobne elementy. Liście, trawa, ale i drzewa. Wszystko zamienia się w proch. Ludzie też. I gdy liście spadają, w ściółce wytwarza się ciepło, dzięki któremu małe zwierzątka mogą zagrzebać się w jesiennej roślinności i przetrwać zimę...

Dobrze wspominam wuja

Pamiętam tę opowieść niemal w każdym szczególe. Mały byłem, a mój wujek, ten, na którego pogrzeb teraz jechałem, nauczyciel z wykształcenia, opowiadał mi o procesach fermentacji, o rozkładzie, o próchniejącym drzewie. O tym, że trumny na cmentarzu, drewniane przecież, też z czasem próchnieją i wieko zapada się. A wówczas po kamiennym grobowcu rozchodzi się echo. To dudnienie, które słyszę, przechodząc obok cmentarza. Czasem z trumny ulatniają się gazy, czasem jakiś obluzowany kamień spadnie na drewniane wieko i uszkodzi je, a wtedy słychać głuche tąpnięcie. Słuchałem tej opowieści i powoli uspokajałem się, chociaż moja mama nie była zadowolona z tego, co wujek mi mówi.

Ale do mnie takie prawdziwe, naukowe tłumaczenie trafiło bardziej niż historie o wietrze. Może dlatego, że wujek potraktował mnie poważnie, rozmawiał jak z dorosłym, nie opowiadał bajek? Zafascynowało mnie, co się dzieje ze wszystkim, co żyło i umarło. Na tyle zafascynowało, że teraz jestem biologiem.

Czytaj także: „Pamiętnik babci rzucił nowe światło na śmierć mojego taty. Odkryłam, że przed nami była kolejna tragedia” „Ojciec na siłę wydał mnie za mąż za swojego wspólnika, bo zależało mu na interesach. Moje zdanie nie miało znaczenia”
„W mojego faceta wstąpił istny diabeł. Myślał, że zdradzam go na prawo i lewo. Bałam się go coraz bardziej”

 

Redakcja poleca

REKLAMA