„Mieszkanie dostałam za darmo od babci, ale nie stać mnie nawet na czynsz. Jestem bezrobotna, bo nikt we mnie nie wierzy”

Kiedy straciłam pracę, szybko znalazłam się na skraju bankructwa fot. Adobe Stock, nenetus
„– Taka pani ważna jest, że do nocnej knajpy się nie nadaje? No proszę, widzieliście ją, może to i jaka święta! A za czynsz to nie ma czym zapłacić, co? – podniosła głos. – Ma pani jeszcze tydzień, a jak nie, to fora ze dwora – zaśmiała się urągliwie właścicielka kamienicy”.
/ 09.05.2023 19:30
Kiedy straciłam pracę, szybko znalazłam się na skraju bankructwa fot. Adobe Stock, nenetus

– Nie mam w tej chwili innych ofert – kobieta siedząca za biurkiem lekko wzruszyła ramionami. – Mogę zaoferować tylko tę pracę na wyjeździe, warunki są świetne i pensja wysoka – patrzyła na mnie ze zdziwieniem.

– Ale ja nie mogę wyjechać – powtarzałam z uporem. – Muszę znaleźć coś tutaj, na miejscu.

– Nie odpowiada pani warunkom stawianym przez naszych klientów, nie ma odpowiedniego wykształcenia do opieki nad chorymi ani referencji – odparła pracowniczka agencji.

Wychodząc z biura, zagryzłam wargi, żeby się nie rozpłakać. Fakt, nie byłam wykwalifikowaną pielęgniarką, ale miałam praktykę. Przez ostatnie kilka lat opiekowałam się obłożnie chorą babcią, która niedawno zmarła.

Zostawiła mi swoją kawalerkę i…

Uśmiechnęłam się przez łzy, i Kolkę, podstarzałego pieska, który teraz był dla mnie całym moim światem, całym życiem. Ale jakoś musiałam zarobić na życie. Pieniądze, jakie dostawałam za roznoszenie ulotek, nie wystarczały, aby utrzymać nawet to małe mieszkanko i siebie. No i Kolka też był coraz starszy, wciąż coś mu dolegało, a wizyty u weterynarza kosztowały. Żeby móc się opiekować babcią, musiałam zmienić pracę. Nie mogłam sobie pozwolić na cały etat, jedynie na kilka dorywczych godzin. Na szczęście babcia miała rentę, więc jakoś sobie radziłyśmy. Ale teraz, gdy odeszła, musiałam pomyśleć o swoim życiu, o stałej pracy. Miałam nadzieję, że dostanę coś w agencji opiekunek, ale tam wymagano kwalifikacji albo referencji. A ja miałam tylko praktykę, której nikt już nie mógł potwierdzić. I znowu dzień poszedł na marne, niczego nie znalazłam. Co prawda w tej agencji zaproponowano mi pracę na wyjeździe – potrzebowano kogoś dyspozycyjnego do opieki nad starszą kobietą, w domu na wsi. Pensja była nadspodziewanie wysoka, nie wymagano referencji, więc właściwie mogłabym skorzystać z tej oferty. Ale przecież był Kolka, nie miałam co z nim zrobić, komu oddać na przechowanie. Zresztą, czy przyjaciół się oddaje? A ten pies był dla mnie jedyną bliską istotą po śmierci babci.

Musiałam się pospieszyć, Kola przez cały dzień był sam w domu, już dawno powinnam z nim była wyjść na spacer. Miałam tylko nadzieję, że nie skowyczał, jak kiedyś, gdy też przez cały dzień szukałam pracy. Właścicielka kamienicy na pewno znowu by mi nagadała. A wolałam jej dzisiaj nie spotykać, nie miałam sił na pogawędki z nią. Zresztą, znowu zalegałam za czynsz, już cały miesiąc. Wiedziałam, że gdy mnie dopadnie, to mi nie odpuści. I rzeczywiście, gdy tylko weszłam do bramy, pani Anna otworzyła drzwi swojego mieszkania, widać zauważyła mnie z okna.

– Dobrze, że panią widzę – powiedziała, patrząc na mnie z góry.

– Wiem, że pani zalegam – powiedziałam cicho. – Ale gdy tylko znajdę pracę, to zapewniam, zaraz wszystko ureguluję.

To jeszcze pani nic nie znalazła? – uśmiechnęła się nieszczerze. – A przecież proponowałam pani, oferta syna nadal jest aktualna, w jego barze potrzeba wciąż nowych dziewczyn…

– Ale ja już pani mówiłam, że nie mogę tam pracować – odparłam, próbując ją wyminąć.

Zagrodziła mi sobą wejście na schody

– A niby dlaczego nie? – syknęła. – Taka pani ważna jest, że do nocnej knajpy się nie nadaje? No proszę, widzieliście ją, może to i jaka święta! A za czynsz to nie ma czym zapłacić, co? – podniosła głos. – Ma pani jeszcze tydzień, a jak nie, to fora ze dwora – zaśmiała się urągliwie.

Jakoś udało mi się przejść obok niej, pochyliłam głowę, nie chciałam, żeby widziała w moich oczach łzy upokorzenia. Proponowała mi pracę w barze swojego syna niby w dobrej wierze, ale ja wiedziałam, że wcale nie chodziło o podawanie do stolików. Dziewczyny miały tam do roboty zupełnie co innego i właśnie do tego usiłowała mnie pani Anna namówić. Myślała, że się złamię, że brak pieniędzy zmusi mnie do przyjęcia tej oferty. Tak nie mogło być dalej, musiałam coś znaleźć i to szybko. Może jutro mi się poszczęści, może wreszcie znajdę jakąś robotę… Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy wchodząc na ostatnie schody, usłyszałam znajomy odgłos z mojego mieszkania. To Kolka uderzał swym potężnym ogonem o podłogę, witał mnie cichym popiskiwaniem i drapaniem w drzwi. Gdy je otworzyłam, rzucił się na mnie, poczułam jego gorący język na swoich dłoniach.

– No witaj, już jestem – potarmosiłam jego gęste kudły. – No, dajże mi wejść, zaraz coś sobie upichcimy, pewnie głodny jesteś – popatrzyłam na jego pustą miskę, którą rano zostawiłam pełną karmy.

Jednak pies wcale nie chciał mnie słuchać, domagał się moich czułości zaraz, natychmiast, stęskniony po całym dniu samotności. Patrzył na mnie z takim oddaniem, wciąż tłukł ogonem w podłogę. No i gdzież ja bym miała serce i sumienie oddać go gdziekolwiek…

– Pieseczku mój kochany, co ja bym zrobiła, jakbym cię nie miała – przykucnęłam, wciąż tarmosząc jego kudły. – Ale wiesz, nie jest za dobrze, a będzie jeszcze gorzej, jak nie znajdę pracy, ale ty przecież tego nie zrozumiesz, jesteś tylko kochanym psiakiem.

Przygotowałam Kolce jedzenie, ja odgrzałam sobie wczorajszy makaron z serem. Wiedziałam, że się tym nie najem, ale musiałam oszczędzać, pieniądze się kończyły, a ja wciąż nie miałam pracy. Pomimo zimna wyszliśmy na długi spacer do parku, pies musiał się wybiegać. Patrząc za nim, myślałam o tej ofercie pracy na wyjeździe, jaką mi dzisiaj proponowano. Gdyby nie mój przyjaciel, chętnie bym z niej skorzystała. Potrafiłabym się zaopiekować starszą kobietą, miałam dobrą praktykę przy babci. Moje myśli pobiegły w lata, gdy jako mała dziewczynka, po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku, zamieszkałam u niej. Była jeszcze zdrowa, zajmowała się domem, a ja mogłam spokojnie uczyć się, a potem pracować. Czekała na mnie codziennie z obiadem, piekła cudowne ciasta…

Z zamyślenia wyrwał mnie potworny jazgot

Po drugiej stronie ulicy jakieś dwa psy gryzły się, głośno ujadając. I w tym momencie poczułam, jak Kolka szarpie mocno smyczą, wyrwał mi ją z rąk, ruszył przed siebie, w stronę ulicy.

– Kola, wracaj natychmiast – pobiegłam za nim, ale było już za późno.

Krzyk zamarł mi w gardle, przerażona patrzyłam, jak rozpędzony samochód uderza w mojego psa. Usłyszałam jego skowyt, pisk opon, zobaczyłam jak Kolę wyrzuciło do góry. Pobiegłam na oślep w jego stronę, nie patrząc, że sama mogę wpaść pod samochód. Po kilku sekundach klęczałam już przy nim, z przerażeniem patrząc, jak nie reaguje na moje słowa.

– Pieseczku – wyszeptałam, ściśnięte gardło nie pozwoliło mi mówić.

Rozejrzałam się wokoło, szukając wzrokiem pomocy, musiałam przecież natychmiast zawieźć psa do lecznicy. Wokół mnie gromadzili się ludzie, każdy coś mówił, doradzał, współczuł. A kierowca, który potrącił Kolę, nawet się nie zatrzymał. Z rozpaczą patrzyłam na wpółprzymknięte oczy psiaka, słyszałam, jak ciężko, chrapliwie oddychał.

– Niech mi ktoś pomoże! – krzyknęłam. – Proszę, jego trzeba zawieźć do lekarza, zaraz…

– Najlepiej wezwać taksówkę – usłyszałam czyjś głos.

Ale ja nie mogłam sobie pozwolić na taksówkę, nie miałam dość pieniędzy, do lecznicy było daleko. Podniosłam się, usiłując podźwignąć psa z ziemi, wszystko, co mogłam teraz dla niego zrobić, to zanieść go na rękach do weterynarza.

– Niech mi pani pozwoli – obok mnie wyrósł nagle siwowłosy mężczyzna, pochylił się nad Kolką, delikatnie dotknął jego bezwładnego ciała. – Kości ma całe, ale to chyba wewnętrzny krwotok – popatrzył na mnie z powagą. – Musimy go zawieźć szybko do weterynarza.

– Ja go zaniosę – wyszeptałam.

– Co też pan mówi – potrząsnął głową, biorąc z moich rąk psa. – Mam samochód, proszę, już jedziemy – głową wskazał na stojące nieopodal auto. – Widziałem wszystko, przejeżdżałem tędy akurat.

W drodze do lecznicy mężczyzna zachwalał jakiegoś weterynarza, z usług którego korzystał, bo sam miał dwa psy. Pocieszał mnie wciąż, że wszystko będzie dobrze, że pies się wykaraska z tego. Ja jednak patrząc na zamglone ślepia Kolki, nie byłam tego taka pewna.

Tuliłam go wciąż do siebie, głaskałam

– To jest stary pies, a obrażenia są poważne – powiedział lekarz, gdy dokładnie zbadał Kolę.

– Niech pan zrobi wszystko, co możliwe – powiedział mężczyzna, który mnie przywiózł. – I nie liczy się z kosztami, rachunek proszę przysłać mnie.

– Ale... ja nie mam pieniędzy – zaczęłam, jednak mężczyzna nie pozwolił mi skończyć.

– Dość ma pani zmartwień, jak na dzisiaj – popatrzył na mnie ciepło. – Proszę być dobrej myśli.

Wyszedł tak szybko, że nie zdążyłam mu podziękować. Nie wiem, jak przeżyłam te chwile, czekając na wynik operacji.

– Wyjdzie z tego – usłyszałam jakiś czas potem. – Ale musi go pani u nas zostawić na kilka dni.

– Nie wiem, czy mnie na to stać – popatrzyłam na lekarza niespokojnie.

– Ale rachunek pokryje pan, słyszała pani – uśmiechnął się lekarz. – Proszę być dobrej myśli.

Niewiele spałam tamtej nocy. Ale rano zaraz ruszyłam na miasto, musiałam znaleźć jakąś pracę, jakąkolwiek, i to zanim Kolka wróci z lecznicy. Zajrzałam też do niego, leżał w swoim kojcu nieruchomo, ale na mój widok zamachał ogonem. Widok przyjaciela dodał mi otuchy, trochę lżej mi się zrobiło na sercu. Jednak kilka godzin później nie było mi już tak lekko. Obeszłam wiele sklepów, cały bazar i nic, w naszym miasteczku nie było pracy. W końcu zdecydowałam się zajrzeć jeszcze do biura pośrednictwa, tam, gdzie byłam wczoraj. Może w międzyczasie dostali jakieś nowe oferty?

– Niestety, nie mamy niczego dla pani – powiedziała urzędniczka. – No chyba, że zdecyduje się pani przyjąć tę posadę na wyjeździe, za chwilę będzie nasz klient, chce osobiście porozmawiać z kandydatkami – głową wskazała na kilka kobiet siedzących na ławie.

Pomyślałam o rannym Kolce, gdzież ja bym mogła teraz wyjechać. A co z nim…? Podziękowałam i ruszyłam do wyjścia. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, byłabym się zderzyła z kimś, gdybym w porę się nie cofnęła. Podniosłam wzrok na starszego mężczyznę, który wydał mi się znajomy. No tak, to przecież był mój wczorajszy dobroczyńca.

– Świat jest mały, znowu się spotykamy – uśmiechnął się. – Pani tu także w interesach?

– Nie zdążyłam wczoraj panu podziękować – popatrzyłam na niego trochę zmieszana. – Przepraszam, no i dziękuję bardzo, nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdyby mi pan nie pomógł.

Najważniejsze, że z psem jest dobrze – powiedział. – Dzwoniłem dzisiaj do lecznicy i powiedzieli mi, że jest lepiej – przyjrzał mi się uważniej. – Ale co pani tutaj robi?

– Szukam pracy – odparłam. – Ale nic dla mnie nie mają.

– Jest pani opiekunką? – spytał.

– Nie z zawodu, ale przez kilka lat pielęgnowałam babcię, nie wstawała z łóżka – wyjaśniłam mu. – Ale babcia zmarła, ja zarabiam teraz roznoszeniem ulotek, ale to nie wystarcza – uśmiechnęłam się z przymusem. – Nie mam referencji, tylko jakąś ofertę na wyjeździe mogłabym dostać, ale przecież nie zostawię Koli.

Mężczyzna przez chwilę przyglądał mi się z uwagą

Potem spojrzał na czekające kobiety... A potem powiedział, że ta oferta pracy na wsi jest jego, potrzebuje kogoś odpowiedzialnego do opieki nad swoją matką, która niedługo wraca ze szpitala. I że nie tylko o kompetencje mu chodzi, ale przede wszystkim o dobre serce opiekunki.

Myślę, że pani by się nadawała, widziałem miłość, jaką obdarzała pani wczoraj swojego psa, rozpacz z jego cierpienia, jest pani dobrym człowiekiem – powiedział na koniec. – Proszę przyjąć moją ofertę, nie będzie pani zawiedziona.

– Ale Kola? – spojrzałam na niego z wahaniem.

No, gdzie jak gdzie, ale na wsi to psu chyba będzie najlepiej, prawda? – roześmiał się mężczyzna. – Więc jak, zgadza się pani? Możemy pojechać za tydzień, akurat pies wydobrzeje, a moja mama wróci ze szpitala.

Jak mogłam się nie zgodzić? O mało co nie rzuciłam się temu mężczyźnie na szyję. Dostałam od niego zaliczkę, mogłam spłacić swój dług u pani Anny, zrobić zakupy. I cieszyć się, że Kolka ma się coraz lepiej. To przecież dzięki niemu dostałam taką dobrą pracę. Gdyby nie miał tego wypadku, pewnie bym do dzisiaj roznosiła za grosze ulotki. Był tylko psem, ale to dzięki niemu, temu prawdziwemu przyjacielowi, wszystko w moim życiu obróciło się na dobre. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA