„Jak rycerz rzuciłem się na ratunek damie w opałach. Zamiast wdzięcznych całusów, dostałem łomot”

załamany mężczyzna fot. iStock, Paolo Cordoni
„Trzech dużych, brutalnych facetów i taki mikrus po 40-tce, czyli ja… Nieudacznik, który nie potrafił nawet znaleźć sobie żony”.
/ 29.07.2023 07:15
załamany mężczyzna fot. iStock, Paolo Cordoni

Kobieta patrzyła na mnie z wdzięcznością. Była bardzo atrakcyjna, ale mnie nie w głowie było jakiekolwiek wykorzystywanie okazji i proponowanie bliższych relacji. Po pierwsze, wiedziałem już, że jest mężatką, a po drugie, potwornie się czułem. A skąd wiedziałem, że nie jest wolna? Bo przy drzwiach sali stał jej mąż, który już mi podziękował.

– Szkoda, że nie mogę uścisnąć teraz panu ręki – powiedział z żalem. – Ale może kiedyś będzie okazja.

Pokiwałem głową. Nie mogłem się nawet odezwać ani porządnie uśmiechnąć. Trudno prowadzić konwersację z połamaną, odrutowaną szczęką.

– Jak ja panu dziękuję – szepnęła kobieta. Miała w oczach łzy. – Tak się dla kogoś poświęcić.

Chętnie potrząsnąłbym głową, zaprotestował, ale naprawdę nie mogłem. Co więcej, było mi trochę głupio za te ich podziękowania, bo nie mieli pojęcia, jak to naprawdę było. I ile kosztowało mnie to, żebym zareagował, jak trzeba. A kiedy w końcu zareagowałem, skończyłem na intensywnej terapii. Cztery dni trzymali mnie w śpiączce farmakologicznej.

– Już nigdy nie pójdę wieczorem taką drogą, na której nie ma zupełnie ludzi – powiedziała kobieta. – Boże, gdyby nie pan… Nie wiem, co by się ze mną stało.

Miałem ochotę się roześmiać. Problem polegał właśnie na tym, że tam byli ludzie… Tylko jacy ludzie! O ile zasługują w ogóle na tę dumną nazwę. Tak, zasługują, bo przecież tylko człowiek potrafi potraktować drugiego człowieka w równie okrutny sposób.

– Właśnie – powiedział jej mąż. – A mówiłem ci, żebyś wracała do domu głównymi ulicami!

Inna rzecz, że ja sam polazłem przez zaułki, żeby skrócić sobie drogę do domu. Ale mnie groziłaby najwyżej utrata portfela z dwudziestoma złotymi, a ładna kobieta mogła spodziewać się wszystkiego, co najgorsze.

Nie jestem typem wojownika

Stłumiony okrzyk dochodzący z bramy starej, remontowanej kamienicy usłyszałem z kilkunastu metrów. Oczywiście dostęp do budynku powinien być zamknięty, szczególnie o tej porze. Otaczało go nawet ogrodzenie zabezpieczające dostęp do rusztowań i materiałów budowlanych. Tylko że teraz furtka ogrodzenia była niedomknięta.

Usłyszałem drugi krzyk. To musiała być kobieta, na pewno! Stanąłem przed uchyloną drucianą furtką i zawahałem się. Nigdy nie byłem typem wojownika, zresztą to by było trudne przy mojej budowie ciała i dręczącej mnie od dzieciństwa astmie. Przez większą część szkoły byłem zwolniony z lekcji wychowania fizycznego, podobnie zresztą jak na studiach. Siłownie i bieżnie były dla mnie obce.

Stałem tak i zastanawiałem się, czy wejść i sprawdzić, co się dzieje, czy iść w swoją stronę. Jeśli jakaś kobieta była na tyle głupia, żeby dać się zwabić do tego domu, sama jest sobie winna. W ogóle jeśli jej przyszło do głowy chodzić samej po ciemku w najbardziej zakazanej części dzielnicy. A może zadzwonić od razu po policję? No tak, tylko jeżeli ona jest tam z własnej woli, tylko narobię sobie kłopotów. Znów okrzyk.

Zaraz, jak to z własnej woli? Wtedy by nie krzyczała! Chyba że najpierw się zgodziła tu przyjść, a potem rozmyśliła. Tak czy inaczej, to jej osobista sprawa. Tak właśnie rozmyślałem, przestępując przed furtką z nogi na nogę. Szukałem wytłumaczenia, żeby nie podejmować żadnych działań. Próbowałem sobie wmówić, że nie powinienem się mieszać w nie swoje sprawy, bo tylko napytam sobie biedy. Idź, człowieku, w swoją stronę i nie interesuj się czymś, co cię bezpośrednio nie dotyczy.

Tylko że zdawałem sobie doskonale sprawę z fałszu, jaki towarzyszył takim rozważaniom. Przecież nikt tak nie krzyczy z radości. A niesienie pomocy to obowiązek! Chodzę co niedzielę do kościoła, czasem się nawet spowiadam. Czyli powinienem słuchać nauk o obowiązkach chrześcijanina i człowieka w ogólności. Będę musiał wyznać potem w konfesjonale, że nie udzieliłem komuś pomocy…

Prawdę mówiąc, to ostatnie było ledwie bladą myślą, która niewiele mogła zmienić. Bardziej do mnie przemawiał fakt, że komuś może dziać się krzywda. Postanowiłem wreszcie zajrzeć tam i zobaczyć, co się dzieje. W razie czego po prostu ucieknę i tyle. Wziąłem głęboki oddech i pchnąłem furtkę.

Zapiszczała potępieńczo, więc zamarłem. A jeśli tamci w środku usłyszą? Jednak kobiece krzyki musiały wszystko zagłuszać, bo nikt się nie pokazał. Ciężkie, odnowione już skrzydło bramy również było uchylone. Gdyby nie to, na pewno nic bym nie usłyszał na ulicy. Ze środka dobiegały odgłosy szamotaniny. Kobieta znów krzyknęła, usłyszałem już także męskie głosy. Czyli to nie był jakiś samotny napastnik…

Trudno, będzie, co ma być…

Z sercem walącym jak młot kowalski poszedłem dalej, chociaż ze strachu nogi odmawiały mi posłuszeństwa. W głowie spierały się dwa głosy – jeden kazał mi uciekać i nie zwracać uwagi na cudzą krzywdę, drugi upierał się, żebym pośpieszył z pomocą. W pewnej chwili nawet stanąłem i już się odwróciłem, żeby odejść, ale usłyszałem wyjątkowo wyraźnie żałosne „Ratunku!” i zmieniłem zdanie. Trudno, będzie, co ma być.

Wcisnąłem się przez szparę we wrotach i moim oczom ukazał się okropny widok. Było ich trzech.

– Zamknij się! – syknął jeden z tych, którzy oprawiali kobietę.

Tym słowom towarzyszył rechot pozostałych. Nie śmiali się na całe gardło, mieli na tyle rozumu, żeby nie hałasować za bardzo, ale też i niespecjalnie się przejmowali zachowaniem zupełnej ciszy. Nic dziwnego, tędy mało kto chodził.

– Ratun… – znów próbowała krzyknąć kobieta, ale jeden z napastników zasłonił jej usta, a potem syknął wściekle.

– Idiotka – skomentował ten, który przyświecali kumplom. 

A ja stałem nieruchomo tuż za skrzydłem drzwi, nie widzieli mojej sylwetki, zresztą byli przecież skupieni na czymś zupełnie innym. Powiem prawdę, że kusiło mnie, aby uciec i już na zewnątrz wezwać policję. Tak, tylko że zanim by się zjawił jakiś patrol, tutaj byłoby już po wszystkim. 

Trzech dużych, brutalnych facetów i taki mikrus po czterdziestce jak ja… Nieudacznik życiowy, który nie potrafił nawet znaleźć sobie żony... Wreszcie podjąłem decyzję. Ruszyłem do przodu.

– Hej, wy, zostawcie ją! – zawołałem.

Mój głos zabrzmiał bardzo słabo i wręcz śmiesznie, w dodatku od razu zakaszlałem. Nerwy sprawiły, że odezwała się moja stara przyjaciółka astma. Jednak udało mi się osiągnąć efekt zaskoczenia. Ten z latarką odwrócił się do mnie, oprawcy przerwali to, co robili z takim zaangażowaniem.

– Spier… – padła mało uprzejma propozycja. – Wynocha stąd, bo dostaniesz, baranie!

– Zostawcie ją – powtórzyłem.

Ruszyli ku mnie, a ja zrozumiałem, że nie mam już drogi ucieczki. Nawet jeśli wyskoczę z bramy, i tak mnie dopadną. Podobno nawet słaby królik broni się przed lisem czy wilkiem, jeśli nie ma innego wyjścia.

– Uciekaj! – wrzasnąłem do kobiety. Tym razem głos mnie nie zawiódł. – Uciekaj!

Zerwała się i przemknęła bok, unikając wyciągniętej łapy jednego z bandytów. Usłyszałem stukot obcasów na zewnątrz i poczułem przez chwilę ulgę. Przez krótką chwilę… 

Wstyd mi za tamto wahanie

Spojrzałem na zapłakaną kobietę. Patrzyła na mnie i kręciła głową. Nic dziwnego, bo przedstawiałem sobą obraz nędzy i rozpaczy. Gdyby nie nadjechał szybko wezwany przez kobietę patrol, byłoby źle. 

– Dziękuję panu – powtórzyła kobieta. – Zachował się pan bardzo odważnie.

Tak, westchnąłem w duchu, bardzo odważnie, tylko że nie od początku… Teraz, kiedy to wspominałem, wstydziłem się tamtego wahania. A jednocześnie wyzywałem się od głupców. Trzeba było zadzwonić na policję i narobić hałasu, a potem dać nogi za pas. Może by się spłoszyli i dali jej spokój? A jeśli nie? – przeleciało mi zaraz przez myśl.

Spojrzałem na jej męża. W jego oczach widziałem bezgraniczną wdzięczność. Patrzył na mnie jak na jakiegoś bohatera. Boże, chyba pierwszy raz w życiu inny mężczyzna spoglądał na mnie z takim szacunkiem!  Ale przede wszystkim ta wdzięczność… I łzy uratowanej kobiety. Łzy współczucia, ale również wdzięczności.

I wtedy pomyślałem, że gdyby zaszła taka potrzeba, chyba zrobiłbym to jeszcze raz. I nie tylko dlatego, żeby sobie zasłużyć na takie spojrzenia. Po prostu trzeba być w życiu człowiekiem, bo tylko wtedy ma ono sens. A przede wszystkim warto pomagać innym, nawet jeśli trzeba się poświęcić i płacić potem takim cierpieniem jak moje. Najważniejsze, że zdołałem kogoś uratować. Tak – to najważniejsze.

Czytaj także:
„To była miłość od pierwszego... zderzenia. Na stoku potrąciłem kobietę z moich snów i już wiedziałem, że ta łania będzie moja”
„Rodzina wyzywa mnie od głupców, bo wziąłem sobie kobietę po przejściach. Dla nich rozwódka z dzieckiem, to wybrakowany towar”
„Dwóch wiejskich drabów chciało puścić mi dom z dymem, więc poszłam bronić swego. Mąż jak ostatni tchórz ukrył się w domu”

Redakcja poleca

REKLAMA