„Jak ostatni bufon wykrzyczałem bratu, że jest nieodpowiedzialnym mężem i ojcem. Gdy mu się powiodło, było mi głupio”

Wykrzyczałem bratu, że jest złym ojcem fot. Adobe Stock, Andrey Popov
„Żona go wspierała, zamiast wybić mu to z głowy, choć ich syn miał wtedy tylko osiem lat. A co miejski dzieciak zrobi na wsi, bez kolegów, bez dobrej szkoły, może nawet bez internetu? Pamiętam nawet, że pokłóciłem się z bratem. Byłem pewien, że lepiej wiem, co jest dla niego lepsze. Potem się tego wstydziłem, ale wtedy naprawdę tak myślałem”.
/ 10.12.2022 15:15
Wykrzyczałem bratu, że jest złym ojcem fot. Adobe Stock, Andrey Popov

Obiecałem, że jak tylko zluzują obostrzenia, wybierzemy się rodzinnie na cały dzień do zoo. Wybór padł na sobotę, na którą zapowiedziano upał, bezchmurne niebo i zero wiatru. Jednym słowem, czekał mnie koszmar. Żonę akurat w sobotę rano tak rozbolała głowa, że absolutnie nie mogła nam towarzyszyć, więc zostałem sam na placu boju. Skazany na pokazywanie sześciolatkowi i jedenastolatce zwierząt, które dzikie są tylko z nazwy, za to śmierdzieć będą legendarnie.

O dziesiątej rano stanęliśmy przed bramą zoo

Na widok kilometrowej kolejki omal nie zemdlałem. Ale wysiedliśmy i ustawiliśmy się karnie na końcu ogonka. Stojący przed nami jegomość zagadnął:

– Wodę pan wziął ze sobą?

A nie można kupić na terenie? – zdziwiłem się. – Chyba są tu jakieś te… małe gastronomie.

– Panie! Tam kolejki takie jak tutaj! A mała butelka wody kosztuje dziewięć złotych. Do ubikacji też godzinę trzeba stać, lojalnie uprzedzam.

– Tata, tata! – Jacek szarpnął mnie za rękę. – A jak mi się zachce siku, to co? Mam sikać pod drzewem? Czy uprzedzić godzinę wcześniej? No to chyba… już mi się chce.

– A ja przypominam, że chciałam zobaczyć dzikie koty – mruknęła Marysia. – Ale nie wiem, czy dam radę stać w tym upale z tym marudą… – wskazała głową na brata.

Jegomość przed nami pospieszył z kolejną dołującą informacją:

– Wybieg z drapieżnikami jest zamknięty, bo za gorąco.

Aha. Dałem hasło do odwrotu i bez sprzeciwów wróciliśmy do auta. I co tu robić z tak niefortunnie rozpoczętym dniem?

– Słuchajcie – wpadłem na pomysł – a co powiecie na wizytę u wujka Maćka? Odkąd przeprowadzili się na wieś, jeszcze u nich nie byliście. Ja byłem raz, ale niewiele pamiętam – skłamałem. – Ale to tylko godzina drogi autem, czyli trzy razy krócej niż stanie w kolejce po bilet. No i mamy klimatyzację.

– A są tam jakieś zwierzęta? – zainteresowała się Marysia.

– Jak to na wsi – strzeliłem w ciemno.

Wprawdzie brat wspominał coś o jakiejś hodowli, ale równie dobrze mogło mu chodzić o kury, jak i jedwabniki.

Maciek miał dość dziwne pomysły na życie

Pojechaliśmy. Dwa lata temu pomagałem im w przeprowadzce i przy okazji obejrzałem sobie wszystko. Gospodarstwo było duże, ale strasznie zapuszczone. Dom z drewna, lecz podmurowany, stajnia, stodoła, chlew, jakieś inne budynki gospodarcze, cztery hektary pola, ziemia klasy „piach i kamienie”, zarośnięta chwastami. Dramat po prostu, ale Maciek się uparł, bo cena była okazyjna, a on miał dość życia w mieście. Żona Magda go wspierała, zamiast wybić mu to z głowy, choć ich syn miał wtedy tylko osiem lat i o niego najbardziej się martwiłem. No bo co miejski dzieciak będzie robił na wsi, bez kolegów, bez dobrej szkoły, może nawet bez internetu? Pamiętam nawet, że pokłóciłem się z Maćkiem. Wykrzyczałem mu, że jest nieodpowiedzialnym ojcem i mężem. Potem było mi głupio, ale wtedy naprawdę tak myślałem. On był jednak uparty i uznał, że lepiej wie, co dla nich dobre.

No ale ciężko mi było dyskutować ze starszym bratem. Po dotarciu na miejsce musiałem przyznać, że teraz gospodarstwo prezentowało się jak z obrazka. Zadbane, ogród jak marzenie, wszędzie czysto, aż lśniło. Kiedy wysiedliśmy z auta, dopadł nas ogromny pies. Brązowy amstaf, z pyskiem jak koparka.

– Tato, ratuj! – zawołał zachwycony Jacek. – On mnie zaraz zaliże na śmierć!

– Saba, zostaw! Nie śliń gości! – rozległ się rozbawiony kobiecy krzyk. – No, no… a kogóż to moje piękne oczy widzą?

Pies przerwał czynności powitalne i podbiegł do swojej pani, a mojej bratowej. Cóż, mieszkanie na wsi wyraźnie jej służyło. Magda wyglądała zjawiskowo, ubrana w zwiewną, letnią sukienkę i klapki plecione z jakiegoś łyka. Dalszą lustrację przerwał mi Maciek, który pochwycił mnie w niedźwiedzi uścisk.

– Stary, cieszę się, że jesteś! – zawołał radośnie. – Co was sprowadza w nasze skromne progi? Nie, żebym narzekał, ale… stało się coś? – ciut się zaniepokoił.

Więc opowiedziałem mu pokrótce, że po prostu ogród zoologiczny odstraszył nas kolejkami po bilety, wodę oraz do ubikacji.

– I jeszcze wybieg dla dużych kotów zamknęli! – włączyła się oburzona Marysia. – A wy tu macie jakieś zwierzaki? Oprócz psa, rzecz jasna.

Magda otworzyła usta i tak została, a Maciek wybuchnął śmiechem. Gdy się opanował, zaczął wyliczać:

– Niech no pomyślę… oprócz psa… No więc tak, mamy kury miniaturowe, silki i kochiny, takie rasy. Mamy króliki, też miniaturki. Mamy konia, o, ten dla odmiany jest duży. Za to dwa kucyki są dość małe. No i mamy alpaki, osiem sztuk, choć niedługo będzie dziewięć, bo jedna z samic będzie mieć źrebaczka… Magda, to wszystko? – zwrócił się do żony.

– Nie – zaprzeczyła. – Na wiosnę przypałętała się do nas kotka, też w ciąży, jak się okazało. Więc teraz mamy kotkę z trójką kociąt…

– Macie małe kotki? – nie wytrzymała Marysia. – Mogę obejrzeć? Pogłaskać?

Magda poprowadziła do stajni

– A co to są alapaki? – zainteresował się Jacek.

– Alpaki – poprawił go stryj.

Takie małe lamy – posłałem mu wymowne spojrzenie, więc się poprawił.

– Takie miniwielbłądy bez garbów, wyglądają jak pluszaki. Zresztą hoduje się je głównie z tego powodu. Pomagają dzieciom z różnymi schorzeniami zapomnieć o tym, co je boli…

– Kurde – zmartwił się synek. – To ja się nie załapię, bo nie mam chyba żadnych bolących schorzeń?

Stryj poklepał go po łopatce.

Spokojnie, załapiesz się. Lepiej, pomożesz Tolkowi je nakarmić.

– Tata, mogę? – Jacek spojrzał na mnie błagalnie, jakbym w ogóle śmiał mu zabronić.

– Skoro wujek się zgodził, ja tu nie mam nic do gadania. To jego alpa…

– Toooleeek!!! – rozdarł się Maciek.

Za chwilę wyrósł przy nas mój bratanek, okaz zdrowia, o dwie głowy wyższy od Jacka.

Weź kuzyna – polecił mu ojciec – i idźcie nakarmić te głodomory. A potem pokaż mu wszystko.

– Dobra. A gdzie dziewczyny?

– Poszły kotki głaskać.

– Aha, czyli przed obiadem nie przyjdą – skomentował dziesięciolatek z miną znawcy. – No to chodź – skinął na Jacka.

No i poszli. Brat tymczasem zaprosił mnie do domu. Siedliśmy na tarasie z zimnym piwem bezalkoholowym w dłoniach. Maciek powiódł dumnym wzrokiem wokół i zapytał:

– Jak ci się podobają moje włości?

– Wciąż zbieram szczękę z podłogi – wyznałem szczerze. – Robią wrażenie, stary.

– Trochę pomogła gmina, trochę Unia, trochę sąsiedzi – odparł skromnie. – Alpaki to był pomysł Magdy, bo jej koleżanka ma chore dziecko i chodziła z nim na alpakoterapię. Nie jestem specjalnie ckliwy, ale nawet mnie te urokliwe futrzaki łapią za serce. Są przesłodkie, jak mówi Magda. Prowadzimy też kuroterapię i królikoterapię. Magda jest po szkole pielęgniarskiej, zrobiła konieczne kursy, ja doglądam obejścia, Tolek pomaga i wszystko jakoś się kula powolutku.

Kiedy nadeszła pora obiadu, rodzinka sama się zbiegła. Jakby wyczuła, że na stół wjechała misa pierogów z truskawkami i śmietaną. A potem dzieci znów pobiegły oglądać zwierzyniec. Sam się też przeszedłem, z ciekawości. Alpaki urocze, fakt, ale miniaturowe kurki jedwabiste, czyli silki, po prostu mnie zachwyciły. Wyglądały jak pluszowo-pierzaste maskotki. Pod wieczór dzieci padały ze zmęczenia i tylko dlatego udało mi się je zagonić do samochodu, ale obiecałem, że przyjedziemy tu w następny weekend.

– Super! – Jacek klasnął w dłonie. – Bo u wuja Maćka jest lepiej niż w zoo! – synek zakończył nasz pobyt zgrabnym i całkiem szczerym komplementem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA