– Może już starczy tych pieszczot, kochani, bo mi zaraz oczka polecą – złapałam koty i zamknęłam w pokoju.
Odkąd Maria wyjechała odwiedzić rodzinę i zostawiła mi swojego Andruta, rozwoju sytuacji nie dało się przewidzieć. Dwa koty miały zdecydowanie więcej inwencji twórczej niż jeden, ale czasem po prostu spały na parapecie w promieniach słońca i pozostawało mieć nadzieję, że i tym razem tak będzie. W poradni nikogo nie było, mimo że zbliżała się godzina wizyty, skorzystałam więc z okazji i włożyłam do wazonu tulipany kupione po drodze. Coś się Anatolowi należało za kolejne zmiany w gabinecie – aż trudno było uwierzyć, że przed pandemią było tu sterylnie jak na sali chirurgicznej. W końcu usłyszałam pukanie i do gabinetu weszła para młodych ludzi.
Wysoka blondynka i dobrze zbudowany brunet
Przedstawiliśmy się sobie nawzajem i usiedli na fotelach naprzeciwko.
– Co państwa sprowadza? – zapytałam po chwili krępującej ciszy, bo najwyraźniej żadne z nich nie zamierzało zacząć.
Pani Alicja spojrzała na partnera, on na nią.
– Ty zacznij, Paweł – wzruszyła ramionami. – W końcu nie ja uważam, że mamy problem. Dla mnie może zostać tak, jak jest.
– Zacząłbym, gdybym wiedział, od czego – westchnął. – Rzecz w tym, że obecna sprawa to wierzchołek góry lodowej.
Partnerka spojrzała na niego ostrzegawczo i od razu opadł na siedzenie zrezygnowany.
– Zazwyczaj zaczynamy od początku – wtrąciłam. – Czemu raz nie spróbować inaczej? Niech pan daje ten wierzchołek i zobaczymy, jak się sprawa rozwinie.
Mężczyzna spojrzał na mnie z sympatią i skinął głową.
– Mieszkamy z Alą razem od dwóch lat – powiedział. – Myślimy o ślubie i założeniu rodziny. Kochamy się, dobrze się dogadujemy… w większości spraw. Dotąd wynajmowaliśmy, ale na dłuższą metę to bez sensu. Teraz odziedziczyłem mieszkanie po babci. Świetny lokal, w dwurodzinnej willi pod miastem.
– Pod miastem, do którego jest stąd prawie sto kilometrów – wtrąciła jego narzeczona z przekąsem.
– Na tyle niedużym, że z naszymi zawodami mielibyśmy tam szansę na lepszą pracę niż tutaj – uściślił Paweł. – Już się dowiadywałem.
– Sama praca to nie wszystko – skrzywiła się. – Tu mamy rodzinę i przyjaciół.
– Ty masz tutaj rodzinę, nie ja – sprostował. – Z tymi przyjaciółmi też bym nie przesadzał, to zaledwie znajomi.
– A gdzie mieszka pańska rodzina? – zapytałam. – W tamtym mieście?
– Nie, moi rodzice kupili kilka lat temu dom na wsi nad jeziorem – wyjaśnił. – Po przeprowadzce dzieliłaby nas w zasadzie taka sama odległość.
– Nieprawda, miałbyś bliżej – oskarżycielsko rzuciła Alicja. – Niedużo, ale zawsze coś.
– Czy sto kilometrów to jest w ogóle dystans, o który warto kruszyć kopie w czasach samochodów? Niektórzy dojeżdżają codziennie tyle do pracy. Pomyśl sama: własny dom, kawałek ogrodu, cisza, lepsze powietrze… Idealne miejsce do wychowywania dzieci.
– Ale daleko – skwitowała krótko. – Teraz mówisz, że rzut beretem, a jak przyjdzie co do czego, będziesz zmęczony i nawet wołami cię z domu nie wyciągnie.
– Czy jest jakiś powód, dla którego nie chce się pani tam przeprowadzić, oprócz tego, że to zdaniem pani daleko od rodziców?
Zastanowiła się przez chwilę
– To jest najważniejsze – przyznała. – Trudno mi sobie wyobrazić, że nie spotykam się z nimi zawsze na niedzielnym obiedzie. To istotne dla mojej mamy.
– A dla pani?
– Też. Co w tym dziwnego? – parsknęła zaczepnie. – Jesteśmy bardzo zżyci, to źle?
Widziałam, że powoli narasta w niej agresja, i coś mówiło mi, że opuściliśmy wierzchołek góry lodowej i wchodzimy w rejony, gdzie mieszczą się prawdziwe problemy tego związku. Postanowiłam na razie zostawić je w spokoju.
– Rodzina pochodzenia jest ważna – rzuciłam ogólnikowo. – Czy spotkania z rodzicami pana Pawła są równie częste?
Alicja wzruszyła ramionami, jakby chodziło o szczegóły niewarte wzmianki, ale chyba zorientowała się, że to nie wygląda dobrze, bo po chwili poinformowała, że w domu przyszłych teściów spędzają zazwyczaj część urlopu.
– I święta – dodała po chwili.
– Hipotetycznie – sprostował jej narzeczony. – Ustaliliśmy, że będziemy spędzać święta raz u jednych, a raz u drugich rodziców, ale jakoś tak się składa, że zawsze lądujemy najpierw u Alicji.
– Tak jakoś wychodzi – wzruszyła ramionami. – Jest bliżej. Poza tym ostatnio mama chorowała i chciałam jej zrobić przyjemność. Zresztą twoim rodzicom, Paweł, zależy mniej.
– Czy to prawda? – spytałam, ale on się żachnął.
– Nie wiem, skąd ten pomysł. Zależy im tak samo, po prostu nie stawiają mnie pod ścianą.
– Sama pani widzi – burknęła Alicja. – Już się zaczyna. A obiecałeś, że będziemy tu gadać tylko o ewentualnej przeprowadzce!
Odetchnęłam głęboko
No cóż, trudno znaleźć płaszczyznę porozumienia, gdy ktoś nie widzi problemu w sytuacji, która dla drugiej strony jest źródłem rosnącej frustracji.
– Czy mogę teraz zreasumować, żebyśmy zyskali pewność, że dobrze zrozumiałam państwa problem? – zapytałam.
Skinęli głowami, raczej bez entuzjazmu.
– Pierwsza rzecz to mieszkanie, które pan odziedziczył, właściwie połowa domu. Same plusy dla rodziny, minus to, że pani miałaby stamtąd zbyt daleko do rodziców. Chciałam dopytać: czy to jest problem na teraz czy raczej na przyszłość? Można się wprowadzić natychmiast czy to wymaga czasu i funduszy potrzebnych na remont?
– Myślę, że to kwestia przynajmniej roku, może ciut więcej – zastanowił się Paweł. – Tak jak mówiłem na początku, to raczej wierzchołek góry lodowej… Kiedy go tknąłem, zdałem sobie sprawę z tego, że mamy dużo poważniejsze problemy.
– Ja tak nie uważam – zaasekurowała się natychmiast Alicja.
– Chwileczkę – uniosłam dłonie. – Dokończmy najpierw podsumowanie, dobrze?
Kiwnęła niechętnie głową.
– Druga rzecz to brak respektu dla ustaleń, które państwo wspólnie poczynili w początkach związku. Tak być nie powinno; po to się tworzy zasady, aby ich przestrzegać, to wprowadza ład. Kiedy nie są szanowane, wkrada się chaos i wzajemne żale. Należałoby zdecydować, czy porządek zostanie przywrócony, czy same zasady są do zmiany.
– Chodzi o święta? – upewniła się Alicja. – Dobrze, następnym razem pojedziemy na wieś do rodziców Pawła.
– Chciałbym w to wierzyć – mruknął. – Ale OK, trzymam cię za słowo. Wolałbym ustalenia co do niedziel, skoro już tu jesteśmy i w ogóle wolno mi o tym mówić.
– Nie zrezygnuję z częstych spotkań z rodziną – określiła się Alicja.
– Ale co tydzień? – żachnął się Paweł. – Pracujemy w dni powszednie niemal do wieczora, przynajmniej ja. Chciałbym w weekend odpocząć, porozmawiać, może wyjechać na krótki odpoczynek. A tu bęc, niedzielny obiadek o trzynastej i nic nie można zaplanować.
– A nie przyszło ci do głowy, że może chciałabym mieć dzień wolny od kuchni i gotowania?
– A nie moglibyśmy zjeść gdzieś w drodze lub razem czegoś upichcić, jeśli zostajemy w domu?
– Ale mamie na pewno będzie smutno, jeśli się nie zjawimy.
– Ma pani do wyboru: podejrzenie, że mamie będzie smutno, i pewność, że partner czuje się regularnie odstawiany ze swoimi potrzebami na boczny tor – zauważyłam.
– Przecież się nie rozerwę – wyjaśniła nieco zniecierpliwiona Alicja. – Co niby mam zrobić?
– A jak pan uważa, co mogłoby poprawić sytuację? – zapytałam Pawła.
– Ograniczenie obiadów u mamy Ali do jednego, góra dwóch w miesiącu – zaproponował. – Więcej czasu spędzanego tylko we dwoje. Chciałbym mieć poczucie, że też jestem ważną osobą w twoim życiu, Alu.
– No nie wiem – jakiekolwiek zobowiązanie nie chciało jej przejść przez gardło. – Trudno będzie teraz to zmienić. Zaczną się pytania „a czemu”, „a nie mogłabyś”… Będę się czuła winna.
– Ja tylko chciałam zauważyć coś, co chyba państwu umyka: teraz utrwala się pewien model, w którym wasza rodzina będzie funkcjonować w przyszłości. Na razie jesteście sami, ale kiedy pojawią się dzieci, obecny układ będzie trudny do zmiany i może stać się udręką. Czy warto zatem go betonować?
– Nie rozumiem – Alicja po raz pierwszy, odkąd weszła do gabinetu, sprawiała wrażenie zainteresowanej tematem. – Co pani chce właściwie powiedzieć?
– Żebyście państwo uruchomili wyobraźnię – powiedziałam. – I już teraz wprowadzali powoli zmiany, dzięki którym kiedyś będzie wam się żyło lepiej. Na przykład obchodzenie świąt: naprawdę będzie wam się chciało jeździć z małymi dziećmi od jednych rodziców do drugich? Pieluchy, butelki, rujnowanie pracowicie wypracowanego rytmu dnia… Przecież to brzmi jak opis męczarni.
– Już teraz zdarza mi się mieć dość– powiedział Paweł. – Ale co robić, skoro rodzice chcą być z nami w te dni?
– Może powoli przyzwyczajać ich do tego, że czasem to wy organizujecie wszystko u siebie? – podsunęłam.
– To nie przejdzie – stwierdzili jednocześnie, wyjątkowo zgodni.
– Dlaczego właściwie? – zapytałam.
Spojrzeli na siebie
– Nie będzie im się chciało ruszać z domu – zasugerowała Alicja. – Są starsi, lubią mieć wszystko pod kontrolą.
– Poza tym rodzice moi i Alicji nie bardzo mają wspólne tematy – dodał Paweł.
– A pan ma z przyszłymi teściami wspólne tematy? Albo pani? A jednak spokojnie spędzacie czas razem, nie skacząc sobie do oczu, prawda?
– No tak – przyznali.
– Zostawiam to państwu do przemyślenia. Oraz uwagę, że utrwalone struktury zmienić jest trudno. Jeśli państwo myślicie o ślubie i dzieciach, proszę zacząć myśleć o waszym związku jako o osobnej rodzinie, zamiast ulegać dyktatowi rodzin pochodzenia. To wy powinniście być dla siebie najważniejsi, budować swoją tożsamość.
– Łatwo powiedzieć, gdy moja mama… – Alicja zamilkła w pół słowa.
– Wkrótce być może sama pani będzie matką – weszłam jej w zdanie. – Proszę spróbować przestać myśleć o sobie w kategorii dziecka… Trzeba się, jak to się dziś mówi, apdejtować.
– No to dała nam pani do myślenia – stwierdził pod koniec wizyty Paweł.
– A najlepsze, że dalej nie wiemy, co z tym domem po twojej babci – dodała jego narzeczona.
Nie wiem, czy coś zrozumiała
Uśmiechnęłam się i przypomniałam, że przed nimi jeszcze długi czas remontu – być może zdąży im się wykluć całkiem nowa koncepcja?
– Proszę słuchać rad, ale decyzje podejmować własne – pożegnałam ich. – Wbrew temu, co państwo usłyszycie, nie jesteście za młodzi ani zbyt niedoświadczeni na dokonywanie wyborów. To wasze życie.
Wyszli zdecydowanie w lepszych humorach, niż się pojawili. Miałam nadzieję, że coś im dała ta rozmowa, że to – być może chwilowe – pojednanie będzie fundamentem, na którym zaczną budować niezależną tożsamość swojego związku. Niewiele jest rzeczy równie smutnych jak widok dorosłej osoby, która nie potrafi zbudować autonomii i daje się rodzicom wtłaczać w rolę posłusznego dziecka. Żaden partner nie wytrzyma też długo w podobnym układzie.
Oby was to nie spotkało, pomyślałam, patrząc przez okno, jak trzymając się za ręce, Alicja z Pawłem przechodzą przez ulicę. A potem wzięłam torebkę i wyszłam, zamykając gabinet.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”