„Jak mamy założyć rodzinę, kiedy partner sam nadal jest dzieckiem na każde zawołanie rodziców? Nie umie się im sprzeciwić”

Moja partnerka jest na każde zawołanie rodziców fot. Adobe Stock, fizkes
„– Trudno będzie teraz to zmienić. Zaczną się pytania >>a czemu<<, >>a nie mogłabyś<<… Będę się czuła winna – mruknęła. Niewiele jest rzeczy równie smutnych jak widok dorosłej osoby, która nie potrafi zbudować autonomii i daje się rodzicom wtłaczać w rolę posłusznego dziecka. Żaden partner nie wytrzyma też długo w podobnym układzie”.
/ 15.09.2022 18:30
Moja partnerka jest na każde zawołanie rodziców fot. Adobe Stock, fizkes

– Może już starczy tych pieszczot, kochani, bo mi zaraz oczka polecą – złapałam koty i zamknęłam w pokoju.

Odkąd Maria wyjechała odwiedzić rodzinę i zostawiła mi swojego Andruta, rozwoju sytuacji nie dało się przewidzieć. Dwa koty miały zdecydowanie więcej inwencji twórczej niż jeden, ale czasem po prostu spały na parapecie w promieniach słońca i pozostawało mieć nadzieję, że i tym razem tak będzie. W poradni nikogo nie było, mimo że zbliżała się godzina wizyty, skorzystałam więc z okazji i włożyłam do wazonu tulipany kupione po drodze. Coś się Anatolowi należało za kolejne zmiany w gabinecie – aż trudno było uwierzyć, że przed pandemią było tu sterylnie jak na sali chirurgicznej. W końcu usłyszałam pukanie i do gabinetu weszła para młodych ludzi.

Wysoka blondynka i dobrze zbudowany brunet

Przedstawiliśmy się sobie nawzajem i usiedli na fotelach naprzeciwko.

– Co państwa sprowadza? – zapytałam po chwili krępującej ciszy, bo najwyraźniej żadne z nich nie zamierzało zacząć.

Pani Alicja spojrzała na partnera, on na nią.

– Ty zacznij, Paweł – wzruszyła ramionami. – W końcu nie ja uważam, że mamy problem. Dla mnie może zostać tak, jak jest.

– Zacząłbym, gdybym wiedział, od czego – westchnął. – Rzecz w tym, że obecna sprawa to wierzchołek góry lodowej.

Partnerka spojrzała na niego ostrzegawczo i od razu opadł na siedzenie zrezygnowany.

– Zazwyczaj zaczynamy od początku – wtrąciłam. – Czemu raz nie spróbować inaczej? Niech pan daje ten wierzchołek i zobaczymy, jak się sprawa rozwinie.

Mężczyzna spojrzał na mnie z sympatią i skinął głową.

– Mieszkamy z Alą razem od dwóch lat – powiedział. – Myślimy o ślubie i założeniu rodziny. Kochamy się, dobrze się dogadujemy… w większości spraw. Dotąd wynajmowaliśmy, ale na dłuższą metę to bez sensu. Teraz odziedziczyłem mieszkanie po babci. Świetny lokal, w dwurodzinnej willi pod miastem.

– Pod miastem, do którego jest stąd prawie sto kilometrów – wtrąciła jego narzeczona z przekąsem.

– Na tyle niedużym, że z naszymi zawodami mielibyśmy tam szansę na lepszą pracę niż tutaj – uściślił Paweł. – Już się dowiadywałem.

– Sama praca to nie wszystko – skrzywiła się. – Tu mamy rodzinę i przyjaciół.

– Ty masz tutaj rodzinę, nie ja – sprostował. – Z tymi przyjaciółmi też bym nie przesadzał, to zaledwie znajomi.

– A gdzie mieszka pańska rodzina? – zapytałam. – W tamtym mieście?

– Nie, moi rodzice kupili kilka lat temu dom na wsi nad jeziorem – wyjaśnił. – Po przeprowadzce dzieliłaby nas w zasadzie taka sama odległość.

Nieprawda, miałbyś bliżej – oskarżycielsko rzuciła Alicja. – Niedużo, ale zawsze coś.

– Czy sto kilometrów to jest w ogóle dystans, o który warto kruszyć kopie w czasach samochodów? Niektórzy dojeżdżają codziennie tyle do pracy. Pomyśl sama: własny dom, kawałek ogrodu, cisza, lepsze powietrze… Idealne miejsce do wychowywania dzieci.

– Ale daleko – skwitowała krótko. – Teraz mówisz, że rzut beretem, a jak przyjdzie co do czego, będziesz zmęczony i nawet wołami cię z domu nie wyciągnie.

– Czy jest jakiś powód, dla którego nie chce się pani tam przeprowadzić, oprócz tego, że to zdaniem pani daleko od rodziców?

Zastanowiła się przez chwilę

– To jest najważniejsze – przyznała. – Trudno mi sobie wyobrazić, że nie spotykam się z nimi zawsze na niedzielnym obiedzie. To istotne dla mojej mamy.

– A dla pani?

– Też. Co w tym dziwnego? – parsknęła zaczepnie. – Jesteśmy bardzo zżyci, to źle?

Widziałam, że powoli narasta w niej agresja, i coś mówiło mi, że opuściliśmy wierzchołek góry lodowej i wchodzimy w rejony, gdzie mieszczą się prawdziwe problemy tego związku. Postanowiłam na razie zostawić je w spokoju.

– Rodzina pochodzenia jest ważna – rzuciłam ogólnikowo. – Czy spotkania z rodzicami pana Pawła są równie częste?

Alicja wzruszyła ramionami, jakby chodziło o szczegóły niewarte wzmianki, ale chyba zorientowała się, że to nie wygląda dobrze, bo po chwili poinformowała, że w domu przyszłych teściów spędzają zazwyczaj część urlopu.

– I święta – dodała po chwili.

– Hipotetycznie – sprostował jej narzeczony. – Ustaliliśmy, że będziemy spędzać święta raz u jednych, a raz u drugich rodziców, ale jakoś tak się składa, że zawsze lądujemy najpierw u Alicji.

– Tak jakoś wychodzi – wzruszyła ramionami. – Jest bliżej. Poza tym ostatnio mama chorowała i chciałam jej zrobić przyjemność. Zresztą twoim rodzicom, Paweł, zależy mniej.

– Czy to prawda? – spytałam, ale on się żachnął.

– Nie wiem, skąd ten pomysł. Zależy im tak samo, po prostu nie stawiają mnie pod ścianą.

– Sama pani widzi – burknęła Alicja. – Już się zaczyna. A obiecałeś, że będziemy tu gadać tylko o ewentualnej przeprowadzce!

Odetchnęłam głęboko

No cóż, trudno znaleźć płaszczyznę porozumienia, gdy ktoś nie widzi problemu w sytuacji, która dla drugiej strony jest źródłem rosnącej frustracji.

– Czy mogę teraz zreasumować, żebyśmy zyskali pewność, że dobrze zrozumiałam państwa problem? – zapytałam.

Skinęli głowami, raczej bez entuzjazmu.

– Pierwsza rzecz to mieszkanie, które pan odziedziczył, właściwie połowa domu. Same plusy dla rodziny, minus to, że pani miałaby stamtąd zbyt daleko do rodziców. Chciałam dopytać: czy to jest problem na teraz czy raczej na przyszłość? Można się wprowadzić natychmiast czy to wymaga czasu i funduszy potrzebnych na remont?

– Myślę, że to kwestia przynajmniej roku, może ciut więcej – zastanowił się Paweł. – Tak jak mówiłem na początku, to raczej wierzchołek góry lodowej… Kiedy go tknąłem, zdałem sobie sprawę z tego, że mamy dużo poważniejsze problemy.

Ja tak nie uważam – zaasekurowała się natychmiast Alicja.

– Chwileczkę – uniosłam dłonie. – Dokończmy najpierw podsumowanie, dobrze?

Kiwnęła niechętnie głową.

– Druga rzecz to brak respektu dla ustaleń, które państwo wspólnie poczynili w początkach związku. Tak być nie powinno; po to się tworzy zasady, aby ich przestrzegać, to wprowadza ład. Kiedy nie są szanowane, wkrada się chaos i wzajemne żale. Należałoby zdecydować, czy porządek zostanie przywrócony, czy same zasady są do zmiany.

– Chodzi o święta? – upewniła się Alicja. – Dobrze, następnym razem pojedziemy na wieś do rodziców Pawła.

– Chciałbym w to wierzyć – mruknął. – Ale OK, trzymam cię za słowo. Wolałbym ustalenia co do niedziel, skoro już tu jesteśmy i w ogóle wolno mi o tym mówić.

– Nie zrezygnuję z częstych spotkań z rodziną – określiła się Alicja.

– Ale co tydzień? – żachnął się Paweł. – Pracujemy w dni powszednie niemal do wieczora, przynajmniej ja. Chciałbym w weekend odpocząć, porozmawiać, może wyjechać na krótki odpoczynek. A tu bęc, niedzielny obiadek o trzynastej i nic nie można zaplanować.

– A nie przyszło ci do głowy, że może chciałabym mieć dzień wolny od kuchni i gotowania?

– A nie moglibyśmy zjeść gdzieś w drodze lub razem czegoś upichcić, jeśli zostajemy w domu?

Ale mamie na pewno będzie smutno, jeśli się nie zjawimy.

– Ma pani do wyboru: podejrzenie, że mamie będzie smutno, i pewność, że partner czuje się regularnie odstawiany ze swoimi potrzebami na boczny tor – zauważyłam.

– Przecież się nie rozerwę – wyjaśniła nieco zniecierpliwiona Alicja. – Co niby mam zrobić?

– A jak pan uważa, co mogłoby poprawić sytuację? – zapytałam Pawła.

Ograniczenie obiadów u mamy Ali do jednego, góra dwóch w miesiącu – zaproponował. – Więcej czasu spędzanego tylko we dwoje. Chciałbym mieć poczucie, że też jestem ważną osobą w twoim życiu, Alu.

– No nie wiem – jakiekolwiek zobowiązanie nie chciało jej przejść przez gardło. – Trudno będzie teraz to zmienić. Zaczną się pytania „a czemu”, „a nie mogłabyś”… Będę się czuła winna.

– Ja tylko chciałam zauważyć coś, co chyba państwu umyka: teraz utrwala się pewien model, w którym wasza rodzina będzie funkcjonować w przyszłości. Na razie jesteście sami, ale kiedy pojawią się dzieci, obecny układ będzie trudny do zmiany i może stać się udręką. Czy warto zatem go betonować?

– Nie rozumiem – Alicja po raz pierwszy, odkąd weszła do gabinetu, sprawiała wrażenie zainteresowanej tematem. – Co pani chce właściwie powiedzieć?

– Żebyście państwo uruchomili wyobraźnię – powiedziałam. – I już teraz wprowadzali powoli zmiany, dzięki którym kiedyś będzie wam się żyło lepiej. Na przykład obchodzenie świąt: naprawdę będzie wam się chciało jeździć z małymi dziećmi od jednych rodziców do drugich? Pieluchy, butelki, rujnowanie pracowicie wypracowanego rytmu dnia… Przecież to brzmi jak opis męczarni.

– Już teraz zdarza mi się mieć dość– powiedział Paweł. – Ale co robić, skoro rodzice chcą być z nami w te dni?

– Może powoli przyzwyczajać ich do tego, że czasem to wy organizujecie wszystko u siebie? – podsunęłam.

– To nie przejdzie – stwierdzili jednocześnie, wyjątkowo zgodni.

– Dlaczego właściwie? – zapytałam.

Spojrzeli na siebie

– Nie będzie im się chciało ruszać z domu – zasugerowała Alicja. – Są starsi, lubią mieć wszystko pod kontrolą.

– Poza tym rodzice moi i Alicji nie bardzo mają wspólne tematy – dodał Paweł.

A pan ma z przyszłymi teściami wspólne tematy? Albo pani? A jednak spokojnie spędzacie czas razem, nie skacząc sobie do oczu, prawda?

– No tak – przyznali.

– Zostawiam to państwu do przemyślenia. Oraz uwagę, że utrwalone struktury zmienić jest trudno. Jeśli państwo myślicie o ślubie i dzieciach, proszę zacząć myśleć o waszym związku jako o osobnej rodzinie, zamiast ulegać dyktatowi rodzin pochodzenia. To wy powinniście być dla siebie najważniejsi, budować swoją tożsamość.

Łatwo powiedzieć, gdy moja mama… – Alicja zamilkła w pół słowa.

– Wkrótce być może sama pani będzie matką – weszłam jej w zdanie. – Proszę spróbować przestać myśleć o sobie w kategorii dziecka… Trzeba się, jak to się dziś mówi, apdejtować.

– No to dała nam pani do myślenia – stwierdził pod koniec wizyty Paweł.

– A najlepsze, że dalej nie wiemy, co z tym domem po twojej babci – dodała jego narzeczona.

Nie wiem, czy coś zrozumiała

Uśmiechnęłam się i przypomniałam, że przed nimi jeszcze długi czas remontu – być może zdąży im się wykluć całkiem nowa koncepcja?

– Proszę słuchać rad, ale decyzje podejmować własne – pożegnałam ich. – Wbrew temu, co państwo usłyszycie, nie jesteście za młodzi ani zbyt niedoświadczeni na dokonywanie wyborów. To wasze życie.

Wyszli zdecydowanie w lepszych humorach, niż się pojawili. Miałam nadzieję, że coś im dała ta rozmowa, że to – być może chwilowe – pojednanie będzie fundamentem, na którym zaczną budować niezależną tożsamość swojego związku. Niewiele jest rzeczy równie smutnych jak widok dorosłej osoby, która nie potrafi zbudować autonomii i daje się rodzicom wtłaczać w rolę posłusznego dziecka. Żaden partner nie wytrzyma też długo w podobnym układzie.

Oby was to nie spotkało, pomyślałam, patrząc przez okno, jak trzymając się za ręce, Alicja z Pawłem przechodzą przez ulicę. A potem wzięłam torebkę i wyszłam, zamykając gabinet. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA