„Jadę do sanatorium bez męża, by odpocząć. Nie wiem jak on to przetrwa, bo on nawet wodę przypala”

dojrzała para fot. Getty Images, Westend61
„Do wyjazdu zostało już tylko kilka dni, a mnie obleciał strach. Czy ten mój fajtłapa na pewno poradzi sobie pod moją nieobecność? Czy nie stanie się mu nic złego? Cóż, będę trzymała za niego kciuki, bo naprawdę zasłużyłam sobie na odpoczynek, od niego i od domu”.
/ 04.03.2024 21:15
dojrzała para fot. Getty Images, Westend61

Moje dolegliwości zdrowotne dokuczały mi coraz bardziej. Byłam przytłoczona obowiązkami domowymi i wtedy wyjazd do sanatorium spadł mi jak z niebo. Martwiłam się o to, jak mój mąż poradzi sobie sam podczas mojej nieobecności, ale chyba skoro ma siedemdziesiątkę na karku to może jakoś przeżyje?

Zawsze był fajtłapą

Mój Jurek to dobry mężczyzna. W końcu nie bez powodu jesteśmy małżeństwem od ponad trzydziestu lat. Kocham swojego męża, ale zdarzają się momenty, że mam go powyżej uszu. Mimo że zawsze potrafił zadbać o rodzinę, to gdy przychodziło do wykonania jakichkolwiek prac domowych, nawet tych najprostszych, okazywał się bardziej bezradny i zagubiony niż dziecko we mgle.

To nie zmieniło się do dziś, mimo że coraz bliżej mu do siedemdziesiątych urodzin. We wszystkim muszę go wyręczać i czuję się coraz bardziej zmęczona. Gdy pojawiła się okazja na wyjazd do sanatorium, nie wahałam się ani chwili. Dla mnie to jak urlop. Urlop od domu, obowiązków i nieporadnego Jurka.

Gdy przypominam sobie moje koleżanki z dawnych lat i ich mężów, dochodzę do wniosku, że nie mam prawa narzekać na Jurka. Niektóre powychodziły za totalnych nieudaczników, którzy na rodzinę nie potrafili zarobić. Inne poszły przed ołtarz z bawidamkami, co to od razu po ślubie zaczęli uganiać się za innymi. Mój Jurek jest inny. Nie migał się od pracy i potrafił zarobić na dom i rodzinę. Nigdy nie zrobił niczego, czym zawiódłby moje zaufanie. Zawsze był mi oparciem, nawet w najtrudniejszych chwilach.

Nie mam prawa narzekać na męża, a jednak trochę ponarzekam. Bo o ile Jurek zawsze świetnie radził sobie w pracy i w życiu, to odkąd tylko pamiętam, w kwestii obowiązków domowych był totalnym fajtłapą. Potrafi zaparzyć kawę i herbatę, ale na tym koniec. Cała reszta przerasta jego możliwości. Ktoś może pomyśleć, że wyszłam za lenia, który dla własnej wygody zrzucił prowadzenie domu na moją głowę. Otóż nie. To naprawdę nie tak. Jurek zawsze starał się mi pomagać, aż w końcu zabroniłam mu imać się jakichkolwiek prac domowych.

Zupełnie sobie nie radzi

Pamiętam, gdy raz musiałam dłużej zostać w pracy. Mój mąż postanowił zrobić mi niespodziankę, więc wziął się za gotowanie obiadu. Gdy weszłam do domu, od razu chciałam dzwonić po straż pożarną. Wszystkie pomieszczenia były wypełnione gryzącym dymem. Myślałam, że stała się jakaś tragedia. Na szczęście to tylko Jurek chciał przygotować pieczeń. Straty ograniczyły się do brytfanny i niemałego kawałka przedniej wołowiny.

Innym razem postanowił zrobić pranie. Poszło mu prawie dobrze. Nie pomylił przegródki na proszek z tą przeznaczoną na płyn do płukania. Nawet ustawił właściwą temperaturę (choć bardziej prawdopodobne jest, że po prostu nie ruszał tego pokrętła i chwała mu za to). „Prawie” czyni jednak ogromną różnicę, bo zamiast swoich białych koszul i moich białych bluzek, z bębna wyjął różowe rzeczy.

Innym razem uparł się, że to on zajmie się zmywaniem naczyń. Akurat wtedy byłam umówiona do fryzjera, więc przystałam na jego propozycję. Pomyślałam: „W porządku, przecież z tym na pewno sobie poradzi”. Poradził sobie aż za dobrze, bo po powrocie do domu zauważyłam, że nawet patelnia lśni srebrzystym blaskiem. A że wcześniej pokrywała ją warstwa czarnego teflonu, to już zupełnie inna sprawa.

W końcu musiałam położyć kres tej destrukcji.

– Jureczku, ja nie chwytam się za twoją wiertarkę i klucze. Nie pcham się do naprawiania samochodu, wieszania półek i innych męskich zadań. Zrób mi więc przysługę i trzymaj się z dala od gotowania i sprzątania.

– Ale przecież nie mogę zrzucać wszystkiego na ciebie.

– Możesz, możesz. W małżeństwie musi być jakiś podział ról. Zaufaj mi, sama świetnie sobie poradzę z tym wszystkim.

I tak już zostało.

Sanatorium było jak najlepszy prezent

Nie przeszkadzało mi latanie wokół męża. Mogłam dla niego gotować, prać mu ciuchy i trzymać go z dala od zlewozmywaka i odkurzacza. Lata jednak mijały, a sił mi nie przybywało. Gdy dopadł mnie artretyzm, samodzielne prowadzenie domu stało się jeszcze bardziej uciążliwe. Wiem, że gdym poprosiła Jurka o pomoc, na pewno by mi nie odmówił. Ale wiem też, że w ten sposób przysporzyłabym sobie dodatkowej pracy. Nie mogę już jednak tyrać jak służąca bez dnia przerwy. Jestem już na to za stara. Potrzebuję odpoczynku. Od domu i od męża. Z pomocą przyszła mi lekarka.

– Pani Elżbieto, leki spowalniają degradację chrząstki stawowej, ale muszę być z panią szczera. Ten proces będzie postępować.

– I nie da się nic więcej zrobić? Pani doktor, ręce bolą mnie już tak bardzo, że czasami nawet tabletki nie pomagają.

– Mogę skierować panią na leczenie sanatoryjne i uważam, że powinna pani rozważyć taką opcję.

Jej propozycja odbijała mi się w głowie echem, niczym najpiękniejsza melodia. Nie myślałam jednak o moich obolałych stawach. W pierwszej chwili ucieszyłam się, że wreszcie będę miała okazję odpocząć.

– A gdzie takie leczenie jest przeprowadzane? – zapytałam z zaciekawieniem.

– Jest wiele placówek o profilu reumatologicznym. Między innymi w Kudowie, Polanicy, Cieplicach, Świeradowie i Dusznikach.

– Cieplice! Bardzo chciałabym tam pojechać – wykrzyczałam jak rozentuzjazmowana dziewczynka. Nigdy nie byłam w Karkonoszach, więc ta lokalizacja wydała mi się wyjątkowo atrakcyjna. Lekarka tylko uśmiechnęła się i poprawiła okulary.

– O tym, gdzie i kiedy panią skierować zdecyduje lekarz NFZ, ale załączę taką adnotację.

– Bardzo pani dziękuję!

– Ależ nie ma za co. A, byłabym zapomniała. Proszę przysłać do mnie swojego męża. Jemu też taki wyjazd dobrze zrobi. No i nie będzie pani sama wśród obcych.

Miałabym jechać z Jurkiem, by także w sanatorium nie mieć nawet jednej chwili dla siebie? Nie, to nie wchodziło w grę!

– Mąż raczej nie będzie zainteresowany, ale przekażę mu – skłamałam. 

Dopisało mi szczęście

Jeszcze tego samego dnia złożyłam wniosek. Poinformowano mnie, że kolejka oczekujących jest długa i trochę poczekam na wyjazd, o ile zostanę zakwalifikowana.

– Jak długo może to potrwać? – zapytałam.

– Trudno powiedzieć. Być może rok. Być może dłużej – odpowiedziała chłodno urzędniczka przyjmująca wniosek.

Mój dobry humor nagle rozpłynął się jak kropla atramentu w wodzie. „Mam czekać tyle czasu? Kiedy ja już teraz potrzebuję odpoczynku” – pomyślałam. Do domu wróciłam smutna i zrezygnowana. Nie umknęło to uwadze Jurka. Od razu zaczął wypytywać, co się stało. Musiałam trochę nakłamać, więc powiedziałam mu, że lekarka kieruje mnie do uzdrowiska, a ja nie chcę jechać, bo boję się zostawić go samego.

– Oszalałaś chyba! Elu, musisz jechać, jeżeli to ma ci pomóc – stwierdził i w tym samym momencie spuścił wzrok na podłogę. Widziałam, że się martwi.

– Nie, Jureczku. Przecież ty sobie nie poradzisz beze mnie.

– Dam radę. Już ty się mną nie przejmuj.

– Naprawdę? Nie masz nic przeciwko?

– Oczywiście, że nie.

Było mi głupio, że manipuluję uczuciami męża, ale ja naprawdę potrzebowałam tego wyjazdu. Żeby go pocieszyć, powiedziałam, że prawdopodobnie pojadę dopiero za rok.

Kurs z obowiązków domowych

Miesiąc później otrzymałam list z informacją, że zostałam zakwalifikowana do leczenia sanatoryjnego. Ucieszyła mnie ta wiadomość, ale zdawałam sobie sprawę, że na wyjazd będę musiała poczekać. Okazało się jednak, że nie tak długo, jak sądziłam. Dwa miesiące później przyszedł kolejny list. Tym razem NFZ informował mnie, że jadę już za 14 dni. Najwyraźniej kilka osób musiało zrezygnować, a ja przesunęłam się w kolejce. Szczęście mi dopisało, ale to stworzyło kolejny problem. Do wyjazdu zostały zaledwie dwa tygodnie, a ja nie przeszkoliłam Jurka z prac domowych!

Zorganizowałam mu przyspieszony kurs. Nie radził sobie dobrze, ale istniała szansa, że nie zrujnuje mieszkania pod moją nieobecność. Temat obiadów załatwiliśmy inaczej. Znaleźliśmy niedrogi bar mleczny w pobliżu naszego bloku, który serwuje smaczne i niedrogie posiłki. „Śniadania i kolacje będziesz robił sobie sam, ale od kuchenki gazowej trzymaj się z dala” – poleciłam mu.

Do wyjazdu zostało już tylko kilka dni, a mnie obleciał strach. Czy ten mój fajtłapa na pewno poradzi sobie pod moją nieobecność? Czy nie stanie się mu nic złego? Cóż, będę trzymała za niego kciuki, bo naprawdę zasłużyłam sobie na odpoczynek, od niego i od domu. Będzie musiał nauczyć się życia beze mnie. Na szczęście na naukę nigdy nie jest za późno. Kto wie, może podszkoli się na tyle, że po powrocie będę miała zręcznego pomocnika.

Czytaj także:
„Sporo się dorobiliśmy i wreszcie chcieliśmy spokojnie żyć na emeryturze. A mój mąż tak po prostu wziął i umarł”
„Moja siostra właśnie poszła na studia. Dzwoni do mnie codziennie, że mam jej wozić do akademika obiadki i prać gacie”
„Na każdej imprezie teść smoli do mnie cholewki i rzuca niewybredne komentarze. Mój mąż jest albo ślepy, albo się boi”

Redakcja poleca

REKLAMA