„Mama Jacka zginęła pod kołami auta, a on nie może przeboleć tej straty. To dzięki niemu, jego tata znów ma szansę na... miłość"

smutny chłopiec płacze fot. Adobe Stock
„– Wiesz – powtórzył – jak mama umarła, to ja najpierw pomyślałem sobie, że żadnej innej nie chcę. Ale Mikuś... On jest taki malutki. On potrzebuje mamy. Więc chodziłem na ten przystanek, żeby mu ją przyprowadzić. Jak myślisz? Znalazłem?".
/ 06.09.2022 09:30
smutny chłopiec płacze fot. Adobe Stock

Stałyśmy na ostatnim stopniu autobusu, bojąc się wyjść z suchego wnętrza i pogrążyć w obcej, mokrej ciemności. Gderliwy głos kierowcy podziałał na nas jak uderzenie bata.

– Wysiadają panie? Bo ja jadę dalej.

Wysiadłyśmy. Szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę autobusowej wiaty.

– O kurczę, ale wdepnęłyśmy – jęknęła Anka, rozpryskując wokół siebie strugę wody z kałuży. Wiedziałam, że nie tę kałużę ma na myśli, tylko naszą sytuację. Kilka poprzednich dni wspólnie przepłakałyśmy, pocieszając się po rozstaniu z facetami.

U nas, przyjaciółek od piaskownicy, wszystko układało się jakoś równolegle. I szały uniesień, i żałoba po rozstaniach. Nawet głupie pomysły przychodziły nam do głowy niemal jednocześnie. Ten ostatni – terapeutyczny wyjazd do pipidówy, która malowniczo wyglądała na fotografii, też był pomysłem wspólnym.

– Roma, tu nie ma żadnego hotelu... – w głosie Anki usłyszałam taką samą zgrozę, jaką czułam.

– Nie ma – burknęłam. – Spędzimy noc na przystanku.

– Za to z tym młodym mężczyzną... – zachichotała Anka.

Przed wiatą tkwił chłopiec, może dziesięcioletni. Miał na sobie sztormiak z kapturem, który ocieniał mu buzię. Krople deszczu spływały po jego buzi jak łzy. Kiedy zbliżyłyśmy się do niego, grzecznie skinął głową i powiedział:

– Dobry wieczór. Panie pozwolą, że pomogę. Proszę za mną. Zaprowadzę na nocleg.

Posłusznie ruszyłyśmy w ślad za nim. 

– Gdzie on nas prowadzi? – wyszeptała moja przyjaciółka.

– Co cię obchodzi, gdzie? – warknęłam. – Może na komisariat, może do kościoła, wszystko jedno gdzie, byleby było tam sucho.

Otworzył drzwi i puścił nas przodem

– Proszę wejść. Tu jest ciepło.

Zdjął kaptur. Zobaczyłyśmy miłą, pucołowatą buzię rozjaśnioną szczerbatym uśmiechem.

– Proszę się nie bać – powiedział. – Mój tata ma pokoje do wynajęcia, jeden jest wolny.

Rano obudził mnie zapach świeżego, drożdżowego ciasta. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że Anka z nabożnym skupieniem wpatruje się w drzwi.

– Czujesz to? – wyszeptała. Wchłaniała w siebie zapachy domu, ciasta, kwiatów, nawoskowanej podłogi. 

– Czuję – mruknęłam i poszłam do łazienki. Przebrałam się w suche ciuchy i zaczęłam szukać kuchni.

W progu prawie potknęłam się o dwuletniego może chłopczyka, który pełzał za puchatym szczeniakiem. Wkroczyłam do środka, o mało nie przewracając brodatego mężczyzny.

– Dzień dobry – uśmiechnął się do mnie. – Pani jest pewnie jedną z dam, które Jacek ocalił przed utonięciem? – zaśmiał się tubalnie, śmiechem, który spowodował, że natychmiast uśmiechnęłam się i ja.

Wymieniliśmy grzeczności, podziękowałam za gościnę i zaczęłam wypytywać o okolicę. Odpowiadał na moje pytania, mieszając coś w garnkach i zerkając na berbecia goniącego za szczeniakiem. Czułam się, jakbym w tej kuchni była od zawsze. Tak tu było swojsko, dobrze. Tak dobrze, że ośmieliłam się zapytać, skąd Jacek wziął się na przystanku. W taki deszcz...

– Jacek... – mężczyzna (miał na imię Michał) zawiesił głos. – Jacek... Jacek czeka na mamę – wykrztusił.

Zobaczył moje pytające spojrzenie i zaczął wyjaśniać.

– Mama Jacka zginęła w wypadku samochodowym, zaraz po narodzinach młodszego syna, Mikusia – wziął malca na ręce i przytulił. – Jacek nie może się z tym pogodzić. Wmówił sobie, że mama wyjechała, a on musi na nią czekać. Co wieczór wychodzi na przystanek, a ja czuwam nad nim i czekam, co z tego wyniknie. Pokój dla gości przygotowałem, bo co jakiś czas kogoś tam spotyka.

Michał chciał się z nią przywitać i... zamarł

Nie zdziwiło mnie to, bo Anka i w starej szmacie wyglądała zjawiskowo, ale on zamarł jakoś inaczej niż jej dotychczasowi adoratorzy. Jakby urósł jeszcze bardziej, jakby stał się większy, mocniejszy. Anka stała znieruchomiała, jakby i w nią piorun strzelił. Patrzyłam na nich i czułam, że zamiera we mnie serce. Na moich oczach działo się coś, co do tej pory widziałam tylko na filmach. – „Piorun z jasnego nieba” – tłukło mi się po głowie. Nagle usłyszałam ciche:

– Pssst!

Za oknem stał Jacek i machał do mnie ręką. Podeszłam do niego. Miał buzię mokrą od łez, ale w oczach jakiś blask.

– Wiesz – powtórzył – jak mama umarła, to ja najpierw pomyślałem sobie, że żadnej innej nie chcę. Ale Mikuś... On jest taki malutki. On potrzebuje mamy. Więc chodziłem na ten przystanek, żeby mu ją przyprowadzić. Jak myślisz? Znalazłem?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA