„Obca kobieta podała się za moją babcię, a potem pozwała mnie o alimenty”

kobieta pozwana o alimenty fot. Adobe Stock
Wiem, że są różni ludzie, że wielu zależy tylko na pieniądzach. Ale nie sądziłam, że można być aż tak zdesperowanym!
/ 15.12.2020 14:11
kobieta pozwana o alimenty fot. Adobe Stock

Z zasady nie odbieram komórki, kiedy wyświetla mi się zastrzeżony albo nieznany numer, ale tamtym razem akurat czekałam na ważny telefon, więc kiedy zadzwonił, odebrałam go odruchowo, nawet nie patrząc, co się wyświetliło na ekranie.

– Pani Woźniak? – zapytał kobiecy głos, a kiedy potwierdziłam, usłyszałam: – Musimy się spotkać!
– Nie bardzo rozumiem… – odparłam zaskoczona.
– Nazywam się Julia Michrowska. Czy pani mówi coś to nazwisko?

Prawdę mówiąc, mówiło mi niewiele albo zgoła nic. Usiłowałam rozpaczliwie odszukać w swojej pamięci cokolwiek, co by dotyczyło tego nazwiska, ale akurat na gorąco nic nie przychodziło mi do głowy.
Jesteśmy rodziną. Bliską – dodała wtedy tajemnicza babka. – Ma pani czas jutro po południu?
Miałam czas, a poza tym ciekawość wzięła górę. Zresztą, zawsze to dobrze poznać kogoś z rodziny, prawda? Człowiek po czterdziestce zaczyna się interesować takimi sprawami, lubi doszukiwać się własnych korzeni.

Szłam na to spotkanie, nie wiedząc, jak ta kobieta wygląda ani czego ode mnie chce. Ona także mnie nie znała, więc umówiłyśmy się, że położy na kawiarnianym stoliku popularny kobiecy magazyn.
Mimo że kawiarnia była pełna, zobaczyłam ją od razu. Babka w moim wieku, dobrze ubrana. Może tylko ze zbyt wyzywającym makijażem, ale… Ja nie maluję się prawie wcale, więc może po prostu zwyczajnie się na tym nie znam.

Podniosła głowę, gdy mnie zobaczyła w drzwiach i kiedy do niej szłam, obserwowała mnie uważnie bez cienia uśmiechu na twarzy. Dopiero kiedy podeszłam bliżej, zauważyłam kule inwalidzkie oparte o ścianę obok stolika.
– Monika Woźniak! – przedstawiłam się, wyciągając do niej rękę. Przez moment się zawahałam, czy jej nie pocałować w policzek, jak rodzinę, bo przecież powiedziała, że jesteśmy spokrewnione

Darowałam sobie ten gest. W końcu jej nie znałam, to co się będę rzucała z pocałunkami, jak mała dziewczynka? Zresztą, kobieta nie wyglądała na serdeczną i nie kwapiła się do uścisków. Przywitałyśmy się jak dwoje obcych sobie ludzi, którymi de facto przecież byłyśmy. Usiadłam i przywołałam kelnera, aby zamówić kawę. Przy stoliku zapadło niezręczne milczenie. Ukradkiem zerkałam na kobietę, ale ona tylko piła swoją kawę.
– To mówi pani, że jesteśmy spokrewnione? – zagadnęłam w końcu.
Kiwnęła głową.
– Tak, i to blisko…
– A to ciekawe… Bo wie pani, jakoś do tej pory miałam wrażenie, że znam całą swoją rodzinę. Rodzice bardzo dbali o takie kontakty… – zaczęłam paplać jak najęta, byle znowu nie zapadło krępujące milczenie. Rozwodziłam się jeszcze chwilę nad tym tematem, aż dostałam swoją kawę i mogłam się nią zająć.
– To jak bliskie jest to pokrewieństwo? – zapytałam, unosząc filiżankę do ust. Nie powinnam była tego robić akurat w tym momencie, bo jej odpowiedź sprawiła, że… zwyczajnie się zakrztusiłam!

No cóż... Jestem pani babką – usłyszałam.
– Co? – prychnęłam kawą na stół, podłogę i na swoją bluzkę.
– Babką. Ze strony ojca – powtórzyła spokojnie, a ja już wiedziałam, z kim mam do czynienia. Z wariatką!

No, zwyczajna wariatka!

– Pani wybaczy, ale… znałam swoją babcię ze strony taty bardzo dobrze. I na pewno nie wyglądała tak, jak pani. Przecież pani jest właściwie w moim wieku, więc jak mogła urodzić mojego ojca? – usiłowałam przemówić jej do rozsądku, jednocześnie myśląc o tym, w jaki bezpieczny sposób mam się ewakuować. Może udam, że muszę pójść do łazienki zmyć z bluzki tę plamę i potem nie wrócę już do stolika? A może powinnam zawiadomić kelnera? Może być niebezpieczna!

No tak, ale ona miała mój numer telefonu! I co z tego? Najwyżej nie będę odbierała albo udam, że to pomyłka… W moim mózgu szalała burza myśli. Ale w końcu ta kobieta powiedziała coś, co kazało mi pozostać na miejscu.
– Jestem drugą żoną pani dziadka.

O Boże! No cóż, to akurat było możliwe… Moi dziadkowie ze strony taty faktycznie rozwiedli się grubo przed moim urodzeniem. Dziadka bardzo słabo znałam, widziałam go zaledwie kilka razy w życiu. Był bowiem dziwakiem i samotnikiem, mieszkał w niewielkiej chacie na Kaszubach i nie przepadał za gośćmi, nawet jeśli to była jego najbliższa rodzina. Nie mam po nim prawie żadnych wspomnień, wiem tylko tyle, że nie żyje od ładnych parunastu lat.

Jakim więc cudem nagle objawiła mi się jego żona? Gdzie się ukrywała przez ten cały czas i, czego ona teraz, do diabła, może ode mnie chcieć? Nie zadzwoniła przecież ot tak sobie, żeby pogadać. Trudno mi sobie wyobrazić, aby stęskniła się za rodziną…
– Prawie nie znałam dziadka – uświadomiłam jej na głos. – Nic więc dziwnego, że nie miałam pojęcia o tym, iż zostawił po sobie jakąś inną babcię oprócz tej, którą kochałam… Właściwie, po co pani do mnie zadzwoniła? Jakoś nie bardzo rozumiem…

Babka zmierzyła mnie od stóp do głów przeciągłym spojrzeniem. Poczułam się niezręcznie, jakby lustrowana. Tymczasem ona założyła nogę na nogę, po czym popukała się w tę wyciągniętą w moją stronę. Rozległ się głuchy odgłos plastiku. Noga była sztuczna.
– Bardzo pani współczuję – speszyłam się na moment. – Ale nadal nie rozumiem… – mimo wszystko postanowiłam nie odpuścić. Nie podobała mi się.
– Po wypadku mam bardzo niską rentę – oświadczyła tymczasem moja „babka”. – Trudno z niej wyżyć, nie mówiąc o lekach. Postanowiłam się więc z panią skontaktować, bo jako najbliższa rodzina powinna mi pani płacić alimenty!

Aż mnie zatkało, kiedy to usłyszałam. Alimenty? Dobre sobie!
– Ale ja panią widzę pierwszy raz na oczy! – wykrzyknęłam. – I nie mam żadnej pewności, że to, co pani mówi, jest prawdą! Szczerze powiedziawszy, mam wrażenie, że pani kłamie! To wszystko jest jakąś bzdurą, zmyśloną historyjką. Nie mam pojęcia, dlaczego wybrała pani akurat mnie do wciskania tego kitu, ale zapowiadam pani, że nie będę tego tolerowała! – podniosłam głos tak, że kilku kawiarnianych gości przerwało swoje rozmowy i zaczęło z zainteresowaniem patrzeć w naszym kierunku.

– Wychodzę i mam nadzieję, że widzę panią po raz pierwszy i ostatni! – zapowiedziałam, wstając od stolika tak gwałtownie, że prawie go przewróciłam, a moja niedopita kawa wylała się na blat. – Jeśli będzie pani nadal do mnie dzwoniła, to oddam sprawę na policję! Prześladowanie w tym kraju jest karalne – uprzedziłam ją na koniec.
– Proszę pamiętać, że próbowałam załatwić sprawę polubownie… – usłyszałam jeszcze za swoimi plecami jej bezczelny głos, gdy zmierzałam do wyjścia.

Nie mogłam się uspokoić przez cały wieczór i kilka następnych dni. Postanowiłam jednak nic nie mówić rodzinie, zrzucając swoją nerwowość na karb kłopotów w firmie, która na szczęście szła bardzo dobrze. Ludzie latem porobili remonty w mieszkaniach i teraz mieli ochotę dopasować rolety i firanki do nowych kolorów ścian w pokojach, więc miałam pełne ręce roboty. Tym się właśnie zajmuje moja firma – montażem rolet, szyciem firanek i zasłon. Prowadzę firmę od wielu lat, więc mam już markę wyrobioną na rynku i naprawdę wielu stałych klientów, u których co kilka lat robię wymianę tych mieszkaniowych dodatków. Mają zaufanie do mojego profesjonalizmu i gustu.

Na swoim biznesie nie dorobiłam się może willi z basenem, ale daję radę utrzymywać z tego rodzinę. Mój mąż może być więc naukowcem i siedzieć w rozmaitych przedsięwzięciach, nie zawsze przynoszących zysk finansowy, za to podobno dla rozwoju naszej cywilizacji – ogromny! Wiedziałam, że tak szybko nie zapomnę o tej wariatce, z którą się spotkałam w kawiarni, ale mimo iż byłam pewna, że będzie mnie nękała telefonami, nie robiła tego! Nie zadzwoniła ani razu, więc powoli odzyskiwałam nadzieję, że był to głupi incydent, a może nawet żart i mogę już zapomnieć o całej tej sytuacji.

Niestety, któregoś dnia, kiedy wróciłam z pracy, mąż wychylił się ze swojego pokoju i powiedział, że powinnam podejść na pocztę, bo przyszedł do mnie urzędowy list i listonosz nie chciał mu go dać.
– Z urzędu skarbowego? – zdenerwowałam się od razu, ale przecież gdyby to było pismo z urzędu, toby nadeszło na adres firmy. Poleciałam na pocztę, a tam czekało na mnie… wezwanie do sądu! Oglądałam je ze wszystkich stron i nie wierzyłam własnym oczom! Ta głupia baba, wariatka Julia Michrowska, jednak pozwała mnie o alimenty! Dokładnie tak, jak to zapowiedziała… Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać.

I co ja mam z tym wszystkim zrobić? Nadal nie byłam pewna, czy powinnam o tym wszystkim mówić rodzinie. Przecież, żeby żądać od kogoś alimentów, trzeba mieć dowody na to, że jest się rodziną! A jakie dowody mogła mieć ta baba? Żadne! Ale... Jeśli jednak faktycznie wyszła za mojego dziadka? To powinna nosić jego nazwisko, Juraszko. Tak brzmiało nazwisko dziadka, mojego taty i moje panieńskie. Tak się powinna nazywać, Julia Juraszko,

– No, chyba że została przy swoim panieńskim, co się teraz przecież często zdarza – stwierdził mąż, któremu się jednak w końcu zwierzyłam. – Słuchaj… jeśli ona była żoną dziadka, to musi być po tym jakiś ślad w dokumentach! No wiesz, akt małżeństwa. Wystarczy, że do nich dotrzesz i sprawa się wyjaśni. Albo będzie akt, albo go nie będzie… Nie było to jednak takie proste, jak sądził Wojtek. Mój dziadek spędził ostatnie lata życia na Kaszubach, ale był zameldowany w innym mieszkaniu, którego adresu nawet do końca nie pamiętałam, bo należało do jego siostry, a mojej nieżyjącej już ciotki. Kto je po niej odziedziczył, nie wiedziałam, pewnie już dawno zostało sprzedane. Czy ktoś znał jego adres?

No i ślub także mógł być brany zupełnie gdzie indziej, na przykład w miejscu zamieszkania tej baby, o której przecież nic tak naprawdę nie wiedziałam!
– Rany! Z której strony się za to zabrać? – złapałam się za głowę, widząc już siebie dzwoniącą po urzędach, wiszącą na telefonie godzinami, bo wiadomo, jak niektóre urzędniczki potrafią udzielać informacji przez telefon. Zdawkowo, nieprecyzyjnie, albo wcale. Rozwiązanie sytuacji pojawiło się jednak z całkiem nieoczekiwanej strony…

Do tej pory ukrywałam całą sytuację przed synem, uważając, że naprawdę nie musi wiedzieć o czymś takim, jak wariatka w wieku jego matki podająca się za jego prababcię! Wolałam mu oszczędzić tego typu zajść, jeszcze się w swoim życiu naużera z różnej maści świrami. Niestety, pewnego dnia Dominik, który jest dorosły, ma już dwadzieścia sześć lat i od trzech mieszka ze swoją dziewczyną, niespodziewanie stanął w progu domu.
– Cześć, mamo, nie dzwoniłem, bo wolałem pogadać z tobą w cztery oczy. Słuchaj, czy to prawda, że moja prababcia jeszcze żyje?
– Skąd to wiesz?! – wyrwało mi się, bo mnie tym zaskoczył.

Zadzwoniła do mnie jakaś babka i podała się za żonę pradziadka. Chce się spotkać i pogadać… – wyjaśnił.

A to wredna larwa! Wytropiła moje dziecko i teraz ma zamiar je nachodzić? Prześladuje moją rodzinę! Byłam wściekła. Obudziła się we mnie lwica. No, ale skoro tak, to musiałam o wszystkim opowiedzieć synowi – o tajemniczym telefonie, spotkaniu i wezwaniu do sądu w sprawie alimentów.
Mówisz, że ona jest w twoim wieku? To niezły był ogier z tego mojego dziadka! – roześmiał się Dominik.
– Nie mów tak! – zganiłam go. – A poza tym nie mamy pewności, że ta wariatka nie zmyśla. Na całkiem normalną to mi ona nie wyglądała…

– Skoro historia zaczyna zataczać coraz szersze kręgi i ta kobieta dzwoni do kolejnych osób z rodziny, to chyba najwyższy czas, aby pogadać o tym z moim ojcem! – Zadecydowałam. – W końcu on powinien wiedzieć, czy jego tata ożenił się powtórnie po rozwodzie jego rodziców, czy nie! Mój ojciec jest dość krewki, więc usiłowałam tak dobierać słowa, aby od razu się nie wściekł. A sytuacja z nową „mamusią” była jak najbardziej odpowiednia do tego, aby ciskać gromami. Tym razem mi się udało, bo wysłuchał mnie spokojnie do końca, po czym stwierdził.
– Żona dziadka, mówisz?… Michrowska? No proszę! W życiu nie myślałem, że jeszcze usłyszę to nazwisko!
– To ty je znasz? – zdumiałam się, że ojciec zrozumiał cokolwiek z tej historii. – Czy ty ją znasz, tę kobietę? Ona już kiedyś do ciebie się odzywała?
– Nie… I prawdę mówiąc, mojego ojca, Michała Michrowskiego, nie widziałem przecież od prawie siedemdziesięciu lat! Odkąd, gdy miałem pięć miesięcy, opuścił na zawsze mnie i mamę.

Aż mnie zamurowało ze zdumienia. Tata odkrywał właśnie przede mną jakąś kartę rodzinnej historii, o której istnieniu nie miałam zielonego pojęcia!
– Nigdy o tym nie mówiliśmy, ani ja, ani babcia, bo i po co? Nie chcieliśmy mieszać nazwiska tego drania do historii naszej rodziny. Całą jego zasługą było to, że mnie spłodził i uznał, bo nawet już się z mamą nie ożenił! No i dobrze, bo przynajmniej kiedy zwiał w niewiadomym kierunku, nie musiała się martwić o rozwód, tylko spokojnie wyszła sobie za mąż za Marcina Juraszko. I on mnie potem usynowił, gdy miałem ze dwa lata. Sprawę przeprowadzono jak należy, sądownie. Mój biologiczny ojciec zrzekł się do mnie wszelkich praw, a oficjalnie moim tatą został Marcin Juraszko.

I faktycznie zawsze nim był! On mnie wychował, pokazał mi świat, a o Michrowskim słuch zaginął. Wiedziałem o nim, ale nigdy go nie szukałem, bo i po co? Był dla mnie tylko pustym nazwiskiem. Nawet wcale nie jestem do niego podobny, tylko do matki…
To mówisz, że sądownie się ciebie zrzekł? – powtórzyłam wolno, widząc światełko nadziei. – Tato, a masz na to papier?
– Oczywiście, że mam! Decyzję sądu! – tata podszedł do szuflady z dokumentami i przez chwilę pogrzebał w papierach. – O! Bardzo proszę!

Faktycznie, dostałam do ręki prawomocne postanowienie sądu sprzed ponad sześćdziesięciu lat! A więc jeśli nawet Julia Michrowska była żoną biologicznego ojca mojego taty, to z punktu widzenia prawa nic się jej nie należało od mojej rodziny! Jej mąż bowiem nie wychowywał syna i w świetle prawa nawet nie był jego ojcem. Był obcym człowiekiem, jak ona! Do Julii Michrowskej jednak z trudem docierało, że nie jest moją prababcią, jak usiłowała udowadniać w sądzie. Sędzia musiała jej parę razy tłumaczyć znaczenie urzędowych papierów, a mimo to uraczyła nas łzawą historyjką o tym, jak bardzo jest biedna i chora.

Otóż okazało się, że straciła nogę ze dwadzieścia lat temu w wypadku samochodowym. Podobno ledwo mogła wyżyć ze swojej marnej renty, kiedy nadarzył jej się mocno starszy pan, Michał Michrowski. Przejął się szalenie losem swojej o prawie pięćdziesiąt lat młodszej sąsiadki i w końcu zaproponował jej małżeństwo. Po to, aby po jego śmierci mogła dostać także pieniądze po nim, jako osoba niepełnosprawna ruchowo miała do tego prawo.

No i faktycznie dostała, ale jeszcze jej było mało! Po kilkunastu latach natrafiła przypadkiem na metrykę urodzenia mojego ojca i odkryła ze zdumieniem, że jej były mąż miał syna! Po nitce trafiła więc do kłębka, czyli do mnie. Dowiedziała się, że mam całkiem dobrze prosperującą firmę, więc uznała, że to właśnie mnie warto pozwać do sądu o alimenty. Swoją „wnuczkę”! I wcale nie przejęła się tym, że sędzia patrzyła na nią już na koniec rozprawy jak na oszusta bez skrupułów. Opuściła salę sądową z silnym przekonaniem, że to ona została pokrzywdzona, bo jej się należały pieniądze!

Miałam nadzieję, że już nigdy o niej nie usłyszę, ale ostatnio trafiła do mojej skrzynki ulotka z prośbą o dofinansowanie rehabilitacji i numerem konta. Mojej niedoszłej „babci”.
Co za babsko! Czy ona kiedykolwiek odpuści? – wściekłam się w duchu i oczywiście wywaliłam ulotkę do kosza. Niedoczekanie, aby ta kombinatorka dostała ode mnie chociaż złotówkę!

Więcej prawdziwych historii:
„Nie wiem, czy nie ucieknę sprzed ołtarza. Mój przyszły mąż nie jest moją prawdziwą miłością”
„Mąż ma mnie za nieroba, bo zajmuję się tylko domem. Ale przecież to też jest praca!”
„Pieniądze zmieniły moją żonę w plastikowego potwora. Chce ciągle więcej i drożej, a ja dałbym wszystko za stare życie”
„Wzięłam ślub w tajemnicy przed rodziną. Mój mąż rozpłynął się w powietrzu bez rozwodu, a chłopak chce się oświadczyć”

Redakcja poleca

REKLAMA