„Ja, stara wdowa, miałabym znowu poznać kogoś ciekawego? Byłam pewna, że reszta życia upłynie mi na pracy i byciu samej”

para w średnim wieku fot. Adobe Stock, Monkey Business
„Podchodził do ściany ze skrytkami pocztowymi, wyciągał z kieszeni kurtki mały kluczyk, otwierał nim metalowe drzwiczki i bywało, że uśmiechał się sam do siebie, bo w środku znajdował kopertę. Wsuwał ją do kieszeni i wychodził wolnym krokiem. „Tak chodzą ludzie, którzy nigdzie się już nie spieszą” – pomyślałam kiedyś z zazdrością".
/ 24.04.2023 17:15
para w średnim wieku fot. Adobe Stock, Monkey Business

Odkąd zostałam wdową, czyli od ładnych paru lat, byłam sama jak palec. Ale się nie skarżyłam. Miałam wygodne, całkiem spore mieszkanie i pracę na poczcie. Dawałam sobie radę, a i na zdrowie nigdy nie narzekałam. „Oby tylko nie było gorzej” – mówiłam sobie, kiedy inni mnożyli swoje oczekiwania wobec życia.

W robocie raz coś się działo, innym razem nie. Kiedy tylko miałam wolną chwilę, obserwowałam ludzi. I kiedyś zauważyłam tamtego mężczyznę. Niezbyt wysoki, szpakowaty, zawsze elegancko ubrany. Mógł być jak ja trochę po sześćdziesiątce. Przychodził każdego popołudnia, jakby nasza poczta była jakimś ważnym punktem na mapie jego codziennego spaceru.

Pojawiał się zawsze między 18.00 a 18.30

Cieszyłam się na jego widok, bo to oznaczało, że do końca pracy zostało mi już tylko jakieś pół godziny. Podchodził do ściany ze skrytkami pocztowymi, wyciągał z kieszeni kurtki mały kluczyk, otwierał nim metalowe drzwiczki i bywało, że uśmiechał się sam do siebie, bo w środku znajdował kopertę.

Wsuwał ją do kieszeni i wychodził wolnym krokiem. „Tak chodzą ludzie, którzy nigdzie się już nie spieszą” – pomyślałam kiedyś z zazdrością.

Mężczyzna ciekawił mnie, dlatego pewnego razu go zaczepiłam.

– W dzisiejszym świecie prawdziwy list, taki ze znaczkiem i w kopercie, to prawdziwa rzadkość – zauważyłam, wychylając się nieco z okienka.

Ku mojemu zaskoczeniu podszedł do mnie, uśmiechnął się i powiedział:

– Ma pani rację. W kopertach przychodzą teraz z reguły niemiłe rzeczy: rachunki albo wezwania do zapłaty.

I tak od słowa do słowa dowiedziałam się, dlaczego Henryk codziennie tu bywa.

– To pomysł córki. Postanowiła mnie ożenić! – wyjaśnił ze śmiechem.

Faktycznie to dosyć zabawne

Jego latorośl namówiła go bowiem, żeby zapisał się do biura matrymonialnego. A więc te listy są od różnych kobiet…

– I jak ci idzie? – spytałam go, gdy po paru dniach przeszliśmy na „ty”.

– Nie za bardzo – odparł szczerze Henryk.

– Miałem kilka korespondencyjnych znajomości, po których coś sobie obiecywałem, ale
z żadnej nic nie wyszło.

– Dlaczego? – zapytałam.

Okazało się, że panie co prawda chętnie wyszłyby za mąż, lecz wiązały z tym określone oczekiwania. Zdumiałam się, jak materialistyczne jest ich podejście.

– Jedna zapytała wprost, ile wynosi moja emerytura, druga, czy mam mieszkanie, a trzecia, czy może mnie odwiedzić z wnuczkami, bo nie mają gdzie jechać na wakacje – powiedział z kwaśną miną. – Miłość była dla nich najmniej ważna.

– Wy, mężczyźni, w takich kwestiach wcale nie jesteście lepsi – odparłam pół żartem, pół serio. – Też nie szukacie uczucia, tylko kogoś, kto się wami po prostu zaopiekuje na stare lata.

Tego wieczoru wyszliśmy z poczty razem

Moja praca właśnie dobiegła końca, więc Henryk zaproponował, że mnie odprowadzi. Zgodziłam się z radością.

Kolejnego dnia, kiedy wszedł, przywitaliśmy się już uśmiechem, jakim witają się dobrzy znajomi. Tak się właśnie czułam, jakbym znała go od dawna. Znów zamieniliśmy parę zdań, a potem Henryk jak poprzednio odprowadził mnie do domu.

Po drodze śmialiśmy się, bo opowiedział mi o swojej nowej listownej znajomej, która bardzo chciała wiedzieć, czy ma samochód, a jeśli tak, to jakiej marki, bo chętnie jeździłaby z nim na wycieczki.

Jakby to miało znaczenie, czy maluchem, czy mercedesem – westchnęłam.

– Mam już po dziurki w nosie tego korespondencyjnego romansowania! – stwierdził mój nowy znajomy, a ja mu się nie dziwiłam.

Kolejne dni mijały nam w podobny sposób

Coraz więcej o sobie wiedzieliśmy i coraz bardziej cieszyliśmy się z tych naszych popołudniowych spotkań.

Dziewczyny z mojej poczty mrugały do siebie porozumiewawczo, kiedy przychodził Henryk, bo czuły, że ta nasza na pierwszy rzut oka niewinna znajomość to jednak coś większego i poważniejszego.

– Oj, wam tylko jedno w głowie! – machałam ręką, ale robiło mi się miło, jakby nie patrzeć, miałam już swoje lata, i nie sądziłam, że mogę jeszcze komuś wpaść w oko. A jednak…

– Dam sobie już spokój z tym biurem matrymonialnym – stwierdził pewnego dnia Henryk. – Jest tylko jeden kłopot. Córka zapowiedziała, że mam się bez żony nie pokazywać. Ale znalazłem na to sposób. Szukałem jej po całej Polsce, a najlepszą kandydatkę miałem tak blisko…

– Gdzie? – udałam, że nie rozumiem.

– Na poczcie! – roześmiał się.

Czytaj także:
„Byłam świadkiem rozmowy nastolatek w autobusie. Uszy mi więdły, gdy słuchałam, co te dziewuchy wyprawiają na imprezach”
„Zbliżała się data ślubu, a Darek za nic nie chciał wziąć się w garść. Musiało dojść do tragedii, żeby się opamiętał”
„Moja matka terroryzuje i musztruje swojego wnuczka, bo uważa, że jest niewychowany. Dziecko zaczyna się jej bać!”

Redakcja poleca

REKLAMA