„Moja matka nieustannie musztruje swojego wnuczka. A potem się dziwi, że dziecko jej unika”

Babcia musztruje wnuczka fot. Adobe Stock, Emanuele Capoferri
– Ale dlaczego? – spytałam. – Nie pozwoliła mi rozmawiać z Madzią – wnuk wybuchnął płaczem. – Co za niewychowane dziecko! – napadła na mnie matka. – Ty wiesz, ile ja się wstydu przez niego najadłam? Żeby na stare lata taka przykrość mnie spotkała i to od własnego prawnuka…”.
/ 23.04.2023 18:30
Babcia musztruje wnuczka fot. Adobe Stock, Emanuele Capoferri

– Nie wiem, mamo, czy to jest dobry pomysł – moja córka potrząsnęła głową, gdy powiedziałam jej o swoim zamiarze. – Bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić babci i Olka w jednym miejscu w tym samym czasie dłużej niż przez dwie godziny.

No tak, moja mama, starsza, dystyngowana pani o konserwatywnych poglądach wychowawczych i mój wnuk, rozbrykane, radosne dziecko, którego wszędzie było pełno...

Dwa światy zupełnie nie do pogodzenia

A jednak...

– Babcia przez pół dnia będzie na zabiegach i wiesz, że ona jest zapaloną grzybiarką, więc przez drugie pół będzie pewnie chodzić po lasach – odparłam. – Poza tym będzie już po sezonie, cisza, spokój, małemu przydadzą się inhalacje, tam jest grota solna, doskonała na jego oskrzela.

– Boję się, że babcia będzie go ciągle strofować, zakazywać czegoś, a wiesz, jak mały potrafi być uparty – westchnęła córka. – Poza tym Olek jest ruchliwy, otwarty do ludzi, to się babci nie podoba, znów będzie narzekać, że jest źle wychowany.

– Przecież poradzę sobie z własną mamą – uspokoiłam ją.

Moja mama była siedemdziesięcioletnią starszą panią, która jeszcze w pełni korzystała z uroków życia. Zdrowie jej dopisywało, jak na jej lata, poza tym tylko, że była prawie zupełnie głucha. To, że nie dosłyszała, było dość uciążliwie, bo ja nigdy nie wiedziałam, czy dociera do niej, co mówię, nawet gdy się uśmiechała i kiwała głową. A fałszywa duma nie pozwala jej nosić aparatu słuchowego, twierdziła uparcie, że jest jej niepotrzebny. Co roku, właśnie we wrześniu (bo to ponoć najlepszy miesiąc dla grzybiarza) mama wyjeżdżała na turnus rehabilitacyjny w okolice, gdzie lasów, a więc i grzybów nie brakowało. Wynalazła gdzieś w Bieszczadach ośrodek, ze wspaniałym zapleczem zabiegowym i nawet z grotą solną. W tym roku zaproponowała, żebyśmy pojechały tam razem, bo i mnie się jakieś masaże przydadzą, no i mogłabym zabrać też mojego wnuka, pięcioletniego Olka.

– Pomyśl, jaki to raj dla dziecka będzie, wokoło lasy, świeże powietrze, w dodatku ta grota solna – namawiała mama, gdy jeszcze się wahałam. – No przecież na jego oskrzela to naprawdę wielkie dobrodziejstwo.

W końcu się zgodziłam

Mały rzeczywiście często ostatnio chorował, kaszel, katar były na porządku dziennym. Ostatecznie przekonała mnie ta grota solna, gdzie wnuk w ramach opłaty za turnus, mógł przebywać codziennie przez całą godzinę. Ja, co prawa nie mogłam uczestniczyć w tych seansach, z racji mojej niedoczynności tarczycy, ale mama ochoczo podjęła się chodzić tam razem z Olkiem, twierdząc, że jej trochę jodu też się przyda. No i pojechaliśmy. Rzeczywiście, ośrodek był piękny, wokoło lasy, pachnące o tej porze roku grzybami, mili, starsi ludzie, świetne jedzonko, do tego ta grota... No jednym słowem rzeczywiście istny raj na ziemi. Mama szybko znalazła towarzystwo dwóch takich samych zapaleńców jak ona, i korzystając ze sprzyjającej pogody, większość dnia spędzała razem z nimi w lesie. Nie powiem, nawet przynosiła sporo grzybów... Mnie martwiło jedynie to, że mimo moich próśb, nie nosiła tego aparatu, a w lesie przecież mogła się zgubić. Ale ona twierdziła, że do zbierania grzybów aparat słuchowy nie jest jej potrzebny. Mnie jednak nie dawało to spokoju i codzienne oczekiwanie na jej powrót z lasu kosztowało mnie sporo stresu.

Pierwsze kilka dni minęło spokojnie. Olek zaprzyjaźnił się z młodą kuracjuszką, panią Madzią, która ochoczo kopała z nim piłkę, rozgrywając całe mecze. Przylgnął do niej tak, że aż czasem było mi głupio, bo chodził za nią krok w krok. Ale pani Magda bardzo polubiła chłopca i nie przeszkadzała jej ta jego ciągła adoracja. Jednak nie za bardzo podobało się to mojej mamie.

– Czy ty wiesz, że on nawet w tej grocie siada obok niej? – czyniła mi zarzuty. – Ciągle coś do niej gada, zaczepia ją, no przecież to jest nie do przyjęcia.

– Co z tego, że z nią rozmawia? – staram się jakoś załagodzić mamy niezadowolenie. – Nie robi nic złego, lgnie do każdego, kto okazuje mu zainteresowanie.

– To czemu ze mną tak nie rozmawia? – spytała mama z wyrzutem.

– Bo z tobą nie można się zupełnie porozumieć, ty nigdy nie słyszysz, co on do ciebie mówi – odparłam. – Nie nosisz tego aparatu, chociaż wciąż cię o to proszę.

– Nie jestem głucha – to była stała odpowiedź mamy. – To, co trzeba, słyszę.

Na upór mamy nie było rady

Wszelkie moje prośby pozostawały bez odpowiedzi. Do momentu, kiedy moja cierpliwość się wyczerpała. Czwartego bodajże dnia mama wróciła z groty solnej niezwykle wzburzona, z wypiekami na twarzy. I natychmiast poszła do gabinetu pielęgniarki zmierzyć sobie ciśnienie.

– Co się stało? – spytałam Olka.

Babusia na mnie nakrzyczała – wybąkał, krzywiąc buzię do płaczu.

– Ale dlaczego? – spytałam.

– Nie pozwoliła mi rozmawiać z Madzią – wnuk wybuchnął płaczem.

I w tym momencie mama weszła do pokoju. Popatrzyła na płaczącego Olka i...

Co za niewychowane dziecko – napadła na mnie. – Ty wiesz, ile ja się wstydu w tej grocie przez niego najadłam? Żeby na stare lata taka przykrość mnie spotkała i to od własnego prawnuka... Oj, nie było dobrze...

– Ale może w końcu się dowiem, co się stało? – spytałam.

– Upominałam go, a on nie chciał mnie słuchać i zatkał sobie uszy – wykrzyknęła mama. – A ja tylko zwróciłam mu uwagę, żeby pani Magdzie nie mówił na ty...

Zatkałeś sobie uszy? – zdumiona popatrzyłam na chłopca. – Jak mogłeś?

– Bo babusia nie pozwoliła mi rozmawiać z moją kumpelką – łkał mały.

– No właśnie, ty widzisz, jak on nazywa dorosłą kobietę? – jakimś cudem mama dosłyszała to, co mały mówił. – To nie jest żadna twoja kumpelka, kumpelki to ty masz w przedszkolu – patrzyła na dziecko ostrym wzrokiem.

Nieprawda, Madzia jest moją kumpelką! – wykrzyknął wnuczek.

Nie pozostawało mi nic innego, jak utulić małego, a gdy się już uspokoił, namówić, żeby przeprosił prababcię. Jakoś mi się to udało, chociaż chłopiec wyszeptał słowo „przepraszam” bez przekonania. Nadąsany, nawet nie chciał spojrzeć na moją mamę, a ona też wciąż była zagniewana. Więc żeby ją z kolei udobruchać, postanowiłam przed obiadem podejść do stolika pani Madzi i przeprosić ją za zachowanie Olka.

Tak też zrobiłam

– Bardzo panią przepraszam, wytłumaczę wnuczkowi, że nie powinien mówić do pani na ty – powiedziałam.

– Nic się nie stało – młoda kobieta roześmiała się. – Ja go sama poprosiłam, żeby mówił mi po imieniu, jesteśmy przecież dobrymi kumplami – odwróciła się i pomachała dłonią w stronę Olka.

Pani mu to powiedziała sama, że jest pani jego kumpelką? – upewniłam się.

– Jasne, w grocie solnej – pokiwała głową. – Olek to chyba najlepszy mój kumpel, jakiego dotąd miałam.

Wróciłam do swojego stolika z ciężkim sercem. No, bo co ja miałam teraz zrobić? Co prawda, mały zachował się niegrzecznie, zatykając sobie uszy, ale z drugiej strony moja mama chciała wywrzeć na nim presję bez przyczyny. Bo oczywiście nie usłyszała tego, co Magda do niego mówiła. A on się tylko bronił, tak, jak umiał. Sądziłam, że to z nim będę musiała przeprowadzić poważną rozmowę, ale wyglądało na to, że i z mamą także. I to właśnie od niej zaczęłam, zaraz po obiedzie.

– Mamo, chcę cię poprosić, a właściwie to żądam, abyś od zaraz zaczęła nosić aparat słuchowy – powiedziałam stanowczo do zdumionej moim tonem mamy. – W przeciwnym razie ja wracam z małym do domu i zostaniesz tu sama z tymi grzybami i jak zabłądzisz kiedyś w lesie, to w końcu wilki cię zjedzą...– patrzyłam na nią groźnym wzrokiem.

W pierwszej chwili mama oburzyła się i chciała zaprotestować, ale widząc moją minę, machnęła ręką.

– Może masz rację, chyba ostatnio rzeczywiście troszkę gorzej słyszę – kiwnęła głową. – Ale tylko troszkę – zastrzegła się natychmiast. – Chyba będę musiała wziąć Olka na lody, no nie? – popatrzyła na mnie niepewnie. – Na zgodę... 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA