„Po wypadku dochodziłem do siebie, a żona w naszym łożu zabawiała się z moim asystentem. Odebrała mi wszystko”

Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, Phase4Photography
„W poprzednim życiu byłem dentystą. Mieliśmy z żoną własny gabinet stomatologiczny. Myślałem, że się kochamy, że sobie ufamy. A potem miałem wypadek. Gdy ja leżałem w szpitalu, Klara w naszym małżeńskim łóżku kochała się z naszym pracownikiem. Był młody, umięśniony i ambitny”.
/ 29.04.2022 07:46
Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, Phase4Photography

Ten dzień zaczął się gorzej niż zwykle, choć zdawało się, że przebiegał jak każdy inny w moim nie najlepszym życiu. Ale jego zakończenie przywróciło mi wiarę w gatunek ludzki. Obudziłem się jak zawsze o 6.55, pięć minut przed budzikiem.

Lał deszcz. Pstryknąłem czajnik i poszedłem do łazienki. Po wyjściu nasypałem do kubka kawy rozpuszczalnej, zalałem wodą i zacząłem pić. Zimna! Wściekły wyplułem kawę do zlewu i dotknąłem czajnika. Jak lód. Włączyłem go jeszcze raz, ale nic się nie zadziało.

Sięgnąłem po garnek, zagotowałem wodę i wreszcie mogłem się napić kawy. Ale to kosztowało mnie cenne minuty. W drodze na przystanek ochlapała mnie jakaś wymalowana lala w SUV-ie. A gdy od przystanku dzieliło mnie już kilkanaście metrów, minął mnie mój autobus.

Spojrzałem na zegarek. Minuta za wcześnie. I mimo że machałem i przyspieszyłem kroku, kierowca zamknął mi drzwi tuż przed nosem. Jestem pewien, że mnie widział. I że zamknięcie tych drzwi sprawiło mu satysfakcję.

Dlaczego nie podbiegłem? Bo nie mogłem

Mam chory kręgosłup. Muszę nosić specjalny gorset. Mogę chodzić i siedzieć. Ale nie bardzo biegać i stać bez ruchu. Dlatego codziennie staram się wyjść na autobus kilka minut wcześniej. Nie mniej – bo autobusom zdarza się przyjechać przed czasem. Ale i nie więcej – bo ma moim przystanku nie ma wiaty ani ławki.

Do pracy dotarłem na styk, czego nie lubię. A tym bardziej nie lubi tego mój szef. A wiem, że szuka byle pretekstu, by mnie zwolnić. I przyjąć na moje miejsce kolejną dzierlatkę, którą będzie mógł bajerować. Przesadzam? W naszym call center telefony odbiera 120 osób. W tym 14 facetów i tylko jeden po pięćdziesiątce. Ja. Zależy mi na tej pracy, bo wielu innych nie mogę wykonywać. A rachunki się same nie zapłacą.

W poprzednim życiu byłem dentystą. Mieliśmy z żoną własny gabinet stomatologiczny. Myślałem, że się kochamy, że sobie ufamy. A potem miałem wypadek. Gdy ja leżałem w szpitalu – Klara w naszym małżeńskim łóżku kochała się z naszym pracownikiem, technikiem dentystycznym. Był młody, umięśniony i ambitny.

Po wyjściu ze szpitala nie miałem siły z nią walczyć. Klara zabrała mi gabinet, mieszkanie, samochód. Ale przede wszystkim chęć do życia i wiarę w człowieka. Zamieszkałem w mieszkaniu po rodzicach – było moje jeszcze przed ślubem i Klara nie mogła mi go zabrać.

Choć nie mogłem dalej wykonywać mojego zawodu, nie dostałem renty. Musiałem poszukać pracy. Znalazłem tylko tę – na infolinii dużego banku. Pewnie lepiej bym zarobił na kasie w markecie, ale mnie nie chcieli – po wypadku miałem sztywne ręce i nie dość szybko skanowałem produkty.

Moja praca nie dawała mi szansy, żeby odzyskać wiarę w ludzi. Mój szef był zakompleksionym ignorantem. Koleżanki dzieliły się na te, które decydowały się iść z nim do łóżka, i te, które nie chciały tego robić. Te drugie szybko odchodziły – albo same, albo wyrzucane pod byle pretekstem. Nieliczni koledzy byli karierowiczami (szybko awansowali) albo tchórzami.

A klienci? Niby dzwonili po informację albo pomoc, ale miałem wrażenie, że głównie po to, by wyładować swoją frustrację. Ci, którzy zaczynali od krzyku, byli najmniej groźni. Szybko się wypalali i dało się z nimi porozmawiać. Zdarzało się, że nawet mnie na koniec przepraszali.

Gorsi byli ci, którzy próbowali mnie obrażać, kwestionować moją inteligencję i umiejętności. Domagali się przełączenia do mojego przełożonego, żeby w końcu porozmawiać z kimś „kompetentnym”. W odróżnieniu od moich współpracowników lubiłem starsze panie. Moi koledzy je spławiali albo zarzucali bankowym slangiem.

A ja im wszystko cierpliwie tłumaczyłem. I choć te rozmowy trwały powyżej kwadransa, co rzutowało na moją wydajność, były zawsze najmilszym urozmaiceniem dnia. Kiedy rozmówczynie na koniec dziękowały mi naprawdę szczerze, czułem, że mam siłę, żeby następnego dnia znowu przyjść do pracy.  

Goni mnie, żebym jej oddał dwadzieścia groszy? 

Tego dnia nie trafiła mi się żadna miła starsza pani. Sami frustraci i awanturnicy. Na dodatek w przerwie na lunch poplamiłem spodnie ketchupem. Pomimo zapierania ciepłą wodą, plama nie schodziła. A ja lubiłem schludność i porządek. To pozostałości po poprzednim życiu. Nie wiedziałem, że mogę być w jeszcze gorszym nastroju. A jednak się udało.

Wybiła 17. Zdjąłem słuchawki. Sprzątnąłem biurko, schowałem wymyty kubek do szuflady.
Przestało padać, postanowiłem się przejść. Zaszedłem na bazarek koło domu. Kupiłem trochę warzyw, jajka, chleb. Przy wyjściu z targu stała zgarbiona staruszka w chustce na głowie. Sprzedawała małe bukieciki. 

– Po ile kwiatuszki?

– Po dwa złote, złociutki. Prosto z ogródka, proszę zobaczyć, jak pachną – starsza pani podsunęła mi bukiet pod nos.

Sięgnąłem do portfela i podałem jej stuzłotowy banknot. Kobiecina sięgnęła do sfatygowanego pudełka.

– Oj, nie mam wydać, szanowny panie. Tyle jeszcze nie zarobiłam, no gdzie tam.

Przeszukałem kieszenie i wyskrobałem wszystkie drobniaki. Uzbierałem, ile trzeba, i wysypałem sprzedawczyni na rękę.

– Oj, bardzo dziękuję szanownemu panu, bardzo dziękuję. Proszę wziąć ten, najładniejszy. Niech Bóg ma pana w opiece! – zawołała za mną, gdy odchodziłem.

Byłem już kilkanaście metrów od bramy, gdy usłyszałem głos.

– Szanowny panie, halo, proszę zaczekać!

Stanąłem. Podbiegła do mnie zdyszana sprzedawczyni kwiatów.

– Bo pan się pomylił, proszę pana – kobieta wyciągnęła w moją stronę garść moniaków.

Boże, jaka musi być zdesperowana, że goni za mną, żebym jej oddał dziesięć groszy – pomyślałem. Zacząłem jeszcze raz przeszukiwać kieszenie, ale kobieta złapała mnie za rękaw płaszcza.

– Trzy razy liczyłam, proszę pana. Dał mi pan za dużo o 20 groszy. Proszę. Z Bogiem – kobieta wcisnęła mi do ręki monetę i wróciła do swoich kwiatków.

Miałem łzy w oczach. Naprawdę. Wróciłem na bazar. W straganie ze słodyczami kupiłem czekoladę. Zapłaciłem stówą. Lalunia za ladą przewróciła oczami, ale wydała mi resztę. Końcówkę najdrobniejszymi moniakami, jakie znalazła w kasie. Wróciłem do kwiaciarki.

– Wie pani, te bukieciki tak ładnie wyglądają, jak ich jest dużo – zobaczyłem strach w oczach starszej pani. Pewnie myślała, że chcę jej bukiet oddać. – I dlatego pomyślałem, że kupię wszystkie. Proszę.
Podałem jej 10 zł.

– Naprawdę? Wszystkie? Ojejku, jaki pan miły. Ale to coś opuszczę, może jeden dam gratis – kobieta zaczęła sięgać do pudełka.

– Proszę dać spokój. I na pewno jak zwiędną, to przyjdę po kolejne! Miłego dnia.

Złapałem kwiatki, pomachałem sprzedawczyni i poszedłem do domu. Kwiaty pachniały obłędnie. Zapomniałem już, że miałem zły humor. Zacząłem nawet wesoło pogwizdywać. A więc zdarzają się dobre chwile, może nie wszystko stracone…

Czytaj także:
„Życie mojej wnuczki to pasmo nieszczęść. Gdy pogodziła się ze śmiercią matki, los odebrał jej miłość życia”
„Wynająłem z żoną kobietę, która urodziła nam dziecko. Teraz płacę alimenty na nieślubnego syna, którego nie widuję”
„Oplotłam syna jak bluszcz i prawie go zadusiłam. Chciałam go usidlić, by zagłuszyć samotność starej matki”

Redakcja poleca

REKLAMA