Późnym wieczorem, tuż przed wyłączeniem komputera, zajrzałam jeszcze do poczty. W tytule nowej wiadomości przeczytałam: Twoje konto zostało zhakowane.
– Ki diabeł? – mruknęłam zła, bo ostatnio zaczęłam dostawać sporo niechcianych listów.
Najpierw sprawdziłam, czy ten nie ma jakichś załączników lub linków, żeby czegoś przez przypadek nie nacisnąć.
Tak uczono mnie na kursie komputerowym
Ktoś przesyła nam na przykład wiadomość, że mamy niezapłacony rachunek. Dołączony jest do niej link, pod którym możemy ten rzekomy rachunek obejrzeć. Otwieramy go z ciekawości i w ten sposób instalujemy sobie wirusa. Ale w tym liście nic takiego nie było. Jednak, gdy go czytałam, na przemian robiło się mi zimno i gorąco.
„Mam dla ciebie złe wieści. Włamałem się do twojego systemu operacyjnego i uzyskałem pełny dostęp do twojego konta” – informował mnie nadawca, opisując, jak tego dokonał.
Dalej zaznaczał, że ma moją historię przeglądania stron internetowych i adresy wszystkich moich kontaktów. Następne zdanie spowodowało, że musiałam wstać, napić się wody i łyknąć krople na serce.
– Nie siedź długo przy komputerze! – zawołał z sypialni mój mąż.
– Jeszcze chwilę – odparłam z duszą na ramieniu i wróciłam przed ekran.
Autor listu oznajmiał mi, że z radością przyjrzał się stronom internetowym, które przeglądałam, i wpadł mu do głowy pewien pomysł. Zrobił zrzut z ekranu pewnej strony, na której dobrze się bawiłam, i połączył to z innymi obrazami z mojego komputera. Pisał, że pewnie wiem, o co chodzi. Dalej był szantaż:
„Jestem głęboko przekonany, że nie chciałabyś pokazać tych zdjęć swoim bliskim. Myślę, że 500 dolarów to bardzo korzystna cena za moje milczenie” – przekonywał, zaznaczając, że akceptuje pieniądze tylko w bitcoinach, czyli kryptowalucie, o której dużo się teraz mówi.
Podał adres swojego portfela. Zaznaczył jeszcze, że mam 50 godzin od momentu otworzenia listu, a po wpłacie nie będzie mnie więcej nękał, bo taki jest kodeks hakerski. Ostrzegał też, żebym nie próbowała się z nim kontaktować, bo ten list wysłał z mojego własnego konta.
– Dlaczego jesteś taka blada? – zapytał mąż, gdy weszłam do sypialni.
– Jakoś słabo się poczułam. Ale wzięłam te nowe krople na serce, które zapisała mi lekarka – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Nie zasnęłam do rana
Byłam przekonana, że haker odkrył moją tajemnicę. Jedna z koleżanek na kursie poprosiła, aby prowadzący pokazał nam, na jakiej zasadzie działają portale randkowe. Ja również założyłam sobie konto na takim portalu, tak z ciekawości, traktując to jako wprawkę w posługiwaniu się internetem. Dostałam nawet kilka listów, w tym jeden dość nieprzyzwoity. Na pewno chodzi o ten list z portalu randkowego. Jak mąż i dzieci go dostaną, będzie koniec świata! Tak panikowałam w myślach, przewracając się z boku na bok. I postanowiłam, że zapłacę. Co prawda, o bitcoinach wiedziałam tyle co nic, ale mąż mojej koleżanki z pracy się nimi interesował. Powiedziałam jej, że siostrzeniec, który mieszka w Irlandii, pilnie potrzebuje zasilenia swojego portfela bitcoinami. I zapytałam, czy może umówić mnie w tej sprawie ze swoim mężem. On pomógł mi wpłacić pieniądze na podane przez szantażystę konto.
W ten sposób pozbyłam się dwóch tysięcy złotych, czyli żądanych 500 dolarów. Były to pieniądze odkładane na najbliższe wakacje. Gdy po powrocie do domu zajrzałam do swojej poczty, znowu musiałam wziąć krople na serce. W skrzynce znalazłam wiadomość od naszego instruktora z kursu komputerowego. Ostrzegał przed oszustem, który usiłuje wyłudzić wpłatę w kryptowalucie na swoje konto. Załączył list od niego. Identyczny jak ten, który ja dostałam, tyle że ze swoim adresem skrzynki mailowej.
„Zwróćcie uwagę, że choć ten ktoś twierdzi, że wysłał list z waszego konta, nie jest to prawdą. Spójrzcie dokładnie na adres i nie dajcie się nabrać! Pieniędzy wpłaconych do nieznanego portfela bitcoin nie da się odzyskać! – ostrzegał instruktor.
Ale dla mnie było już za późno. W desperacji stwierdziłam, że dosyć tych tajemnic, i opowiedziałam o wszystkim mężowi. I o portalu randkowym, i o liście od naciągacza, i o wpłaconych pieniądzach. Rzecz jasna nie oczekiwałam, że małżonek będzie zachwycony. Jakież było zatem moje zdumienie, gdy wziął mnie w ramiona i zaczął całować.
– Zwariowałeś?! Wiem, że to mnóstwo forsy, ale chyba nie aż tyle, by pozbawić cię zmysłów – usiłowałam zażartować, ogromnie zaskoczona.
A on stwierdził, że jest szczęśliwy, bo to dowodzi, że chciałam go chronić, że mi na nim zależy i że go kocham.
– Naprawdę zwariowałeś – westchnęłam, oddając małżonkowi pocałunki.
Potem zaczęłam się zastanawiać nad jego reakcją
W sumie, nie zrobiłam niczego złego poza tym, że wykazałam się ponadprzeciętną naiwnością. Na portalu randkowym nie szukałam ani nowej znajomości, ani przez myśl mi nie przeszło zdradzanie męża. Moim motywem była zwykła ciekawość, jak to działa. A gdy dostałam list od internetowego oszusta, pomyślałam przede wszystkim o bliskich, jak oni zareagują. A zatem mąż miał rację – chciałam chronić jego, nas, naszą rodzinę, nasze dobre imię. Dlatego zapłaciłam. Po tym zdarzeniu relacje między nami na nowo nabrały rumieńców, zwłaszcza w sferze intymnej. Więc choć dwa tysiące złotych to dużo kasy, z drugiej strony – jak to mówią – nie ma tego złego… Oczywiście jeśli ma się u boku fajnego faceta. Ja mam to szczęście.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”