„Internetowy kochanek przez ekran rozgrzewał mnie do czerwoności. Jednak gdy doszło do spotkania, chciałam brać nogi za pas”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„– Nie zatańczysz? Nie pobiegniesz? Nie będziesz się wspinać? Oj, Iga! Już tańczysz! – okręcił się wraz ze mną. – A reszta? Też damy radę. Zaniosę cię na rękach na każdy szczyt, pobiegnę z tobą choćby na koniec świata. Jeśli tylko mnie zechcesz…”.
/ 25.11.2022 22:00
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Na jego bloga trafiłam przypadkiem. Zachwyciły mnie fotografie, które tam zamieszczał. Przedstawiały głównie martwą naturę. Misterne konstrukcje z owoców, kwiatów, produktów spożywczych i przedmiotów codziennego użytku były doskonale przemyślane, a ich autor prowadził z widzem swoistą grę, umieszczając wśród nich jeden pozornie niepasujący szczegół. Intrygował tym i zmuszał do myślenia.

Wciągnęłam się w tę zabawę i coraz więcej czasu poświęcałam na analizę i interpretację tych małych dzieł sztuki. Zaczęłam czekać na piątkowy poranek, kiedy autor zazwyczaj wstawiał nowe zdjęcie. Stałam się fanką jego twórczości, nie szczędziłam lajków, a parę razy w komentarzu otwarcie wyraziłam swój podziw.

Odpowiadał uprzejmie, ale zdawkowo, co podsyciło moją ciekawość. W końcu odważyłam się napisać na podany w danych bloga adres mailowy. Pisałam o tym, jak bardzo podoba mi się jego twórczość, jak doszukuję w niej drugiego dna. Dodałam też parę słów o sobie, że mam na imię Iga i pracuję jako aplikantka w kancelarii adwokackiej. Przeczytałam list dwa razy, a potem zamknęłam oczy i kliknęłam „wyślij”.

Na początku co chwilę sprawdzałam pocztę, potem coraz rzadziej. Na co liczyłaś, głupia, robiłam sobie w myślach wyrzuty. Pewnie dostaje sporo podobnych maili. Odpuściłam sobie czekanie na odpowiedź i dalsze komentarze pod zdjęciami. Po prostu je oglądałam.

Pisaliśmy do siebie coraz dłuższe maile

Aż pewnego dnia pojawił się mail z nieznanego mi adresu. Zaintrygowana otworzyłam wiadomość i prawie nie mogłam uwierzyć, że to od niego. List był tak poprawny, że aż wyważony, jakby jego autor zastanawiał się nad każdym słowem. Miał na imię Aleksander i bardzo się ucieszył z faktu, że podobają mi się jego zdjęcia. Pochwalił mnie za intuicyjne odczytanie intencji zawartych w obrazach. „Jestem pod wrażeniem pani wnikliwości”. Owszem, mógł to napisać na odczepnego albo mieć gotową formułkę na podobne sytuacje, ale… czułam, że to coś innego, że chyba nawiązałam z nim kontakt.

Początkowo nasza korespondencja dotyczyła jedynie zamieszczanych na blogu zdjęć, stopniowo jednak wkradały się do niej wątki osobiste. Wprawdzie bardzo niechętnie pisał o sobie, ale w końcu wyznał, że ma trzydzieści dwa lata i mieszka na południu Polski. Zaskoczył mnie, bo założyłam, że jest dojrzalszy, starszy. A tym samym bardziej wyrozumiały, mniej wymagający. Nie byłabym taka śmiała, wiedząc, że jest niemal moim rówieśnikiem.

Zwłaszcza że on, nieco niekonsekwentnie, zadawał mi sporo pytań, nie wścibskich, ale wyraźnie był mnie ciekawy. Maile krążyły między naszymi skrzynkami i stawały się coraz dłuższe. Od zauroczenia jego fotografiami przeszłam do fascynacji jego osobowością. Nawet to, że wciąż zachowywał pewien dystans, mi się podobało. Był wymierającym gatunkiem dżentelmena. I flirtował z klasą.

W końcu wymieniliśmy się zdjęciami

Cholera, za przystojny, pomyślałam, patrząc na chmurną, proporcjonalną twarz i ciemne oczy. Introwertyk i marzyciel, oceniłam. Może powinnam jednak zrezygnować? On też skomplementował moje zdjęcie, a nawet zaproponował rozmowę na Skypie, co w jego przypadku zakrawało niemalże na zuchwalstwo.

Na pierwszą rozmowę „na żywo” oczekiwałam cała w nerwach. Dwa razy zmieniałam bluzkę i kilkakrotnie przeczesywałam włosy. Chciałam mu się podobać, ale znałam go już na tyle, by wiedzieć, że jednoznaczny sygnał, na przykład w postaci głębszego dekoltu, może go spłoszyć. Postawiłam więc na naturalność, nawet się nie umalowałam. Kiedy zabrzmiał sygnał połączenia internetowego, spociłam się i zaschło mi w gardle.

– Cześć… – uśmiechał się nieśmiało.

– Widzę, że dużo traciłem, wymieniając z tobą jedynie maile…

Odchrząknęłam.

– Na pewno nie tyle co ja – odwzajemniłam się komplementem.

Kolejny uśmiech.

– Skoro jesteśmy przy wyznaniach, to co taka piękna dziewczyna robi w piątkowy wieczór przed kompem? Powinnaś teraz do upadłego tańczyć w jakimś…

– Nie tańczę – ucięłam szybko ten niebezpieczny dla mnie temat.

– Dlaczego?

Musiałam zrobić niewyraźną minę, bo zaraz się wycofał.

– Przepraszam, nie chciałem być wścibski.

Zapadło niezręczne milczenie.

– Powiedz lepiej, dlaczego ty jesteś teraz w domu, zamiast gdzieś balować i uwodzić dziewczyny.

Ja? Dziewczyny? Nie sądzę…

Zaśmiał się serdecznie i to rozładowało atmosferę. Więcej do pytań, czemu siedzimy w piątek w domu, nie wracaliśmy. Rozmawialiśmy za to dużo o innych rzeczach. O przeczytanych książkach, obejrzanych filmach, ulubionym jedzeniu. Dobrze się rozumieliśmy i na wiele spraw mieliśmy podobne poglądy. A gdy się różniliśmy, to spieraliśmy się na wesoło. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęła północ.

Od tego czasu prawie co wieczór spotykaliśmy się na Skypie, a nasze rozmowy przeciągały się nierzadko do późnej nocy. Choć zmęczona, nie mogłam zasnąć. Z ekscytacji i wyrzutów sumienia. Zakochiwałam się w Olku coraz bardziej, on też wydawał się więcej niż zainteresowany. Powinien poznać prawdę. Zanim zakocham się na dobre i odrzucenie tylko bardziej zaboli.

– Iga, będę pojutrze w Warszawie. Spotkajmy się.

Oto nadszedł moment, na który czekałam i którego się obawiałam. Mogłam się wykręcić, ale… przyjaciele się nie okłamują. Nawet jeśli romansu z tego nie będzie, to przecież nadal możemy mailować i rozmawiać. A jak nie będzie chciał…? To trudno. Okaże się inny, niż myślałam. Przeżyję.

Porusza się z takim wdziękiem, nie to co ja…

Umówiliśmy się w kawiarni w śródmieściu. Przyszłam wcześniej, ale nie musiałam długo czekać. Kiedy się pojawił, oniemiałam. Boże, czy musi być aż tak wspaniały? Pod każdym względem! Moje szanse malały z każdym jego zgrabnym krokiem. Był wysoki, poruszał się z naturalnym wdziękiem, najwyraźniej coś trenował. Nagle zapragnęłam uciec jak najdalej.

– Iga! Jak miło cię wreszcie zobaczyć… – już pochylał się nade mną, już całował moją dłoń i bezwiednie podsunięty policzek. Przysiadł na krześle obok mnie. – Cieszę się, choć bardzo się bałem tego spotkania.

– Bałeś się? Ty? Bo?

– Lubisz przechodzić do rzeczy. Okej. Bałem się, bo w zasadzie nic nie mogę zaoferować takiej dziewczynie jak ty – wyznał niby swobodnym tonem, ale kropelki potu na czole mówiły, ile ta swoboda go kosztuje. – Miejmy to już za sobą…  Mieszkam w zapyziałym miasteczku, prowadzę po rodzicach niewielki sklepik, gdzie jestem i szefem, i tragarzem. Te mięśnie to nie z siłowni. Skończyłem tylko technikum. Nigdy nie byłem za granicą, nie znam języków obcych – wyliczał z jakąś ponurą determinacją. – Nie pasuję do twojego świata. Choć bardzo chciałbym się w nim znaleźć. To znaczy może nie tyle w twoim świecie, który mnie trochę przeraża, ile blisko ciebie. Bo chyba wiesz, co do ciebie czuję. Wiesz, że ja…

– Olek! – przerwałam mu bliska łez. – Zanim to powiesz, moja kolej na coming out. Zaraz się okaże, kto tu do kogo nie pasuje. – dodałam kpiąco. To był mój mechanizm obronny: wykpić, obśmiać, zanim inni to zrobią. – Urodziłam się z jedną nogą krótszą. Przeszłam kilka operacji, jest lepiej, ale nigdy z tobą nie zatańczę, nie pobiegnę, nie będę się wspinać po górach. Rozumiesz?

Zaszokowałam go

Siedział i gapił się, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. Aha, czyli jednak. Zaraz wstanie, wyjdzie i zniknie z mojego życia. Niby się szykowałam na taką ewentualność, wmawiając sobie, że nie będę żałować, bo nie warto płakać po kimś takim, ale… cholerne łzy same popłynęły. Olek jeszcze chwilę trwał w stuporze, a potem zgodnie z moimi przewidywaniami poderwał się. Tyle że ja też pofrunęłam w górę. 

– Nie zatańczysz? Nie pobiegniesz? Nie będziesz się wspinać? Oj, Iga! Już tańczysz! – okręcił się wraz ze mną. – A reszta? Też damy radę. Zaniosę cię na rękach na każdy szczyt, pobiegnę z tobą choćby na koniec świata. Jeśli tylko mnie zechcesz…

Chciałam i nadal chcę, mimo że minęło już sporo lat. Mieszkamy na prowincji, gdzie w znajomym środowisku oboje dobrze się czujemy. Nasze dzieci może kiedyś wyfruną na wielki świat, nie będziemy ich ani na siłę wypychać, ani podcinać im skrzydeł. Każdy musi sam znaleźć swoje miejsce na ziemi. Albo osobę, która mu je stworzy.

Czytaj także:
„Mąż dzwonił do matki raz na miesiąc, a dziadków w ogóle miał w nosie. Kpił z tego, że ja rozmawiam z rodziną codziennie”
„Mąż zostawił mnie dla pani architekt w połowie budowy wspólnego domu. Zostałam sama z kredytem i z problemem”
„Jestem adwokatem od rozwodów i nie wierzę w miłość. Codziennie widzę zdrady i wojny. A przecież wszyscy się kiedyś kochali”

Redakcja poleca

REKLAMA