Mój ojciec był wspaniałym człowiekiem. Ciepłym, opiekuńczym i niezwykle wyrozumiałym. Natomiast mama była surowa i wymagająca. A on? Zawsze potrafił przytulić, pocieszyć. Może właśnie dlatego to do niego przychodziłam ze wszystkimi problemami.
Był lekiem na całe zło
Nie zmieniło się to nawet, gdy dorosłam i zaczęłam samodzielne życie. Miłosny zawód? Tata. Kłopoty w pracy? Tata. Trudna decyzja do podjęcia? Tata. Myślałam, że zawsze będzie przy mnie, gotowy do pomocy i wsparcia. Dzięki niemu czułam się bezpieczna, wierzyłam, że nic złego mnie w życiu nie spotka. Rok temu tata zmarł. Na raka płuc. Zabiła go jego ukochana fajka. Nigdy się z nią nie rozstawał. Mama nieraz próbowała namówić go do rzucenia palenia, ale jej się nie udało.
„Krysiu, proszę cię, fajka to moja wielka, ale za to jedyna słabość. Doceń to. Inni mężowie mają ich zdecydowanie więcej” – odpowiadał, za każdym razem nabijając główkę kolejną porcją ulubionej mieszanki tytoniów.
Po chwili w mieszkaniu unosił się charakterystyczny, niepowtarzalny zapach. Słodko–gorzki, z nutą orzechów i wanilii. Mama krzywiła nos, otwierała okna. A ja go uwielbiałam. Kojarzył mi się z ciepłem, spokojem, bezpieczeństwem. Śmierć taty była dla mnie szokiem. Do końca wierzyłam, że stanie się cud i ojciec wyzdrowieje. Kiedy odszedł, zupełnie się załamałam. Z nikim się nie spotykałam, nigdzie nie wychodziłam. Po pracy szłam codziennie na cmentarz, siadałam na ławeczce, płakałam i pytałam, dlaczego mnie zostawił.
Nigdy w życiu nie czułam się tak samotna i bezradna. któregoś dnia, gdy jak zwykle siedziałam nad grobem taty, podeszła do mnie jakaś nieznajoma, starsza kobieta. Wyglądała jak nie z tej epoki. Siwe włosy upięte w misterny kok, długa spódnica, bluzka z koronkowym żabotem. Przycupnęła obok i objęła mnie ramieniem.
– Kim pani jest? – spojrzałam na nią zaskoczona.
Jakby nie usłyszała pytania.
– Tu leży twój tata, prawda? – uśmiechnęła się ciepło.
– Tak… Mój tata… Nie tylko tata… Także przyjaciel, doradca, pocieszyciel, powiernik najskrytszych sekretów. Nawet pani nie wie, jak bardzo mi go brakuje. Nie poradzę sobie bez niego – wykrztusiłam.
– Poradzisz sobie, poradzisz. Jestem tego pewna – pogładziła mnie po ręce.
– Skąd pani wie? Przecież mnie pani nawet nie zna?! – zdziwiłam się.
– Bo twój tata wcale nie odszedł. Może go nie widzisz, nie słyszysz, ale jest przy tobie przez cały czas, czuwa. I w razie potrzeby przyjdzie ci z pomocą, uchroni od złego. Zobaczysz – uśmiechnęła się.
– A niby jak?
– Nie wiem. Ale gdy to się stanie, będziesz wiedziała, że to on – odparła, a potem nagle wstała i podreptała w stronę wyjścia.
– Oby miała pani rację! – krzyknęłam za nią, ale się nie obejrzała.
Po chwili zniknęła mi z oczu
Jakby się rozpłynęła. Pamiętam, że przemknęło mi wtedy przez myśl, że to zjawa, a nie żywy człowiek. Mijały kolejne dni, a ja nie mogłam wrócić do równowagi. Ciągle tęskniłam za tatą. Marzyłam, by dał mi jakiś znak, że rzeczywiście jest przy mnie, czuwa. Pojawił się we śnie lub przemówił do mnie z zaświatów. Byłoby mi wtedy łatwiej się pozbierać. Ale nic takiego się nie działo. Już prawie straciłam nadzieję, gdy…
To było trzy miesiące po pogrzebie. Przyjaciele, zmartwieni moim przygnębieniem, postanowili wyciągnąć mnie do klubu.
– Nawet nie próbuj odmawiać. Nikt nie każe ci balować, pić. Posiedzimy sobie spokojnie, posłuchamy muzyki. Zobaczysz, poczujesz się lepiej, oderwiesz na chwilę od czarnych myśli. Twój ojciec na pewno chciałby, żebyś wróciła do normalnego życia – przekonywała mnie Agata przez telefon.
– Ale…
– Żadnego ale – ucięła. – Przyjadę po ciebie w sobotę z Adamem i Krzyśkiem. Masz być gotowa równiutko o 19.00.
Nie miałam ochoty na to wyjście. Myślałam, że jeszcze uda mi się wykręcić. Ale Agata była nieugięta. Nie przyjmowała do wiadomości żadnych tłumaczeń, a w sobotę, o umówionej godzinie, stanęła w progu mojego mieszkania.
– Zbieraj się, raz, raz. Chłopaki czekają na dole – popędzała mnie.
– Już, już, tylko klucze znajdę. Znowu je gdzieś wsadziłam – odparłam i zaczęłam kręcić się po mieszkaniu.
Wreszcie je dostrzegłam. Leżały za kanapą. Schyliłam się po nie i wtedy poczułam ten charakterystyczny zapach. Słodko gorzki, z nutą orzechów i wanilii. Pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Znieruchomiałam.
– Czujesz? – zapytałam Agatę.
– Co?
– No właśnie nie wiem. Coś jakby fajka ojca. Ale to przecież niemożliwe. W tajemnicy przed mamą schowałam mu ją do trumny. Razem z całym zapasem tytoniu – odparłam niepewnym głosem.
– Daj spokój, znowu zaczynasz? Wybacz, kochana, ale z tęsknoty i smutku chyba ci już lekko odbija. Może powinnaś pogadać z psychologiem? Popytam tu i tam – patrzyła na mnie z troską.
– Nie wygłupiaj się. Jakim psychologiem? Naprawdę nic nie czujesz? Może masz katar? – dopytywałam się, bo zapach zrobił się silniejszy.
Przyjaciółka, bez przekonania, pociągnęła kilka razy nosem.
– Nic – wzruszyła ramionami. – Masz już te klucze? No to chodźmy wreszcie. Chłopaki się pewnie niecierpliwią.
– Mam, mam – ruszyłam w stronę drzwi.
I wtedy zapach nagle się nasilił. Stał się tak intensywny i drażniący, że aż zrobiło mi się słabo. Oparłam się o ścianę. Z trudem łapałam powietrze.
– Co ci jest? Tak nagle pozieleniałaś na twarzy – przestraszyła się Agata.
– Nie wiem. Strasznie mi niedobrze. Chyba będę wymiotować – ruszyłam w stronę toalety.
Ledwie zdążyłam nachylić się nad muszlą. Męczyłam się chyba z kwadrans. Kiedy wreszcie skończyłam, byłam wykończona. Ciągle mnie jednak mdliło.
– Przepraszam cię, ale nie nadaję się dzisiaj na wyjście do klubu. Sama widzisz, co się ze mną dzieje. Zresztą, coś mi się wydaje, że za chwilę będzie powtórka – wykrztusiłam z trudem.
– Widzę, widzę. Nieźle się czymś strułaś. Co za paskudztwo zjadłaś? Musisz się natychmiast położyć i napić gorzkiej herbaty. Zaraz ci zrobię – zaofiarowała się.
– Nie ma potrzeby, poradzę sobie. Leć do chłopaków i jeźdźcie się zabawić. Szkoda, żebyście zmarnowali przeze mnie wieczór – powiedziałam.
– Na pewno? Ciągle jesteś zielona na twarzy…
– Na sto procent. Zaraz poczuję się lepiej – odparłam i popchnęłam ją w stronę wyjścia.
– No dobrze. Ale w razie czego, dzwoń. Będę za minutę – odparła i sobie poszła.
Przez okno widziałam, jak wsiada do samochodu. Gdy auto zniknęło za zakrętem, mdłości przeszły jak ręką odjął. Zapach też zniknął. Tak samo nagle, jak się pojawił.
„Chyba mi naprawdę odbija” – mruknęłam do siebie.
W nocy źle spałam. Byłam niespokojna, przewracałam się z boku na bok, co chwila wstawałam i się kładłam. Przez skórę czułam, że stało się coś złego. Nie wiedziałam tylko co. Następnego dnia rano zadzwoniła do mnie mama Agaty. Była zapłakana.
– Agatka miała wczoraj wieczorem ciężki wypadek. W samochód, którym jechała z kolegami, uderzył pijany kierowca – chlipała w słuchawkę.
– O Boże, jak to? Żyje? A chłopaki? Co z nimi? – zasypałam ją pytaniami
– Żyją, na szczęście wszyscy żyją. Ale są bardzo poturbowani. Leczenie potrwa pewnie wiele miesięcy. Miałaś szczęście, że z nimi nie pojechałaś – usłyszałam.
Nogi się pode mną ugięły
W jednej sekundzie uświadomiłam sobie, że ja też miałam być w tym samochodzie. Gdyby nie silny zapach tytoniu z ojcowskiej fajki, potworne mdłości, wymioty, pewnie bym teraz leżała w szpitalu. A może nawet w kostnicy? Tajemnicza kobieta na cmentarzu miała więc rację. Tata nade mną czuwał i zatrzymał mnie w domu. W przedziwny sposób, ale skuteczny.
Kiedy to zrozumiałam, poczułam wielką ulgę. Nikomu nie opowiedziałam o swoich podejrzeniach. Nie chciałam, żeby myśleli, że mi się w głowie miesza. Ale gdy idę ulicą, jadę samochodem lub mam do podjęcia jakąś ważną decyzję, dyskretnie wciągam powietrze nosem. Wierzę, że gdy będzie grozić mi jakieś niebezpieczeństwo, tata znowu zadziała. I poczuję ten charakterystyczny zapach. Słodko gorzki, z odrobiną orzechów i wanilii.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”