„Imprezowałam jak szalona, aż w końcu się doigrałam. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, wiedziałam, że to koniec beztroski”

zasmucona kobieta w ciąży fot. iStock by Getty Images, Rawpixel
„– Tak się boję! Nie mam pojęcia, co robić. Nie nadaję się na matkę, jestem beznadziejna. Ale jeżeli dziecko urodzi się z jakąś wadą? Przecież mogłam mu zaszkodzić. Sama wiesz, że raczej się nie oszczędzałam… Kto zaadoptuje chore dziecko? Kto się nim zaopiekuje? Kto je pokocha?”.
/ 13.04.2023 22:30
zasmucona kobieta w ciąży fot. iStock by Getty Images, Rawpixel

– Wanda! – wrzasnęła matka, która wybiegła za mną do przedpokoju w wałkach na głowie i podomce.

– Tylko wróć o sensownej godzinie. Kiedy będziesz mniej więcej?

Zawsze to samo. Nadgorliwość i nadopiekuńczość. Jakby nie zauważyła, że jestem już pełnoletnia. Ojciec przynajmniej dał mi spokój. Od kiedy znalazłam pracę i dokładam się do czynszu i wyżywienia, przestał się czepiać. Uznał, że z czasem wolnym mogę robić, co chcę. On tak działał od lat. Osiem godzin w fabryce, obiadek, gazetka, a potem kumple i pub, z dala od zrzędzącej żonki. Rozumiałam go doskonale. Mnie też matka ostatnio doprowadzała do szału.

– Jak wrócę, to będę! – mruknęłam.

– Uważaj na siebie, córcia – powiedziała i wreszcie zamknęła drzwi.

Ależ ona cię kocha... – westchnął Sylwek z uśmiechem.

Naprawdę ładnie się uśmiechał. Byłam z nim od czterech miesięcy. To był mój rekord. Totalnie zakręcony gostek! Pewnie dlatego tak mnie kręcił. Miał zielone włosy, kolczyk w nosie i brwi, a przy tym był dowcipny i wygadany. Pracował jako didżej. Ale nie dzisiaj, dziś nie musiałam się nim dzielić z fankami.

Moja matka rzecz jasna do nich nie należała. Uważała, że to dzieciak.

– Akurat, kocha! – prychnęłam. Po prostu mnie pilnuje.

– Cóż, moja stara ma gdzieś, co robię – skrzywił się. – Zastrzegła tylko, że w pace odwiedzać mnie nie będzie, a jak zmajstruję bachora, nie da na skrobankę. Miło z jej strony, nie?

– Przynajmniej jest szczera, wiesz, na czym stoisz – wzruszyłam ramionami. – Moja ciągle histeryzuje, że życie sobie marnuję. Świętego doprowadziłaby… – westchnęłam. – Lepiej zmieńmy temat. Gdzie idziemy?

– Na Stary Rynek. Ma być koncert dobroczynny. Sądząc po plakatach, zapowiada się całkiem nieźle.

Najpierw się wkurzała, potem histeryzowała

Po koncercie wylądowaliśmy w pubie „U Wacka”, naszej ulubionej knajpie. Znałam tu wszystkich – barmanów, właściciela Wacka, a także stałych bywalców. Gdy zabrakło kasy, wystarczyło zatańczyć na stole. Publika sypała groszem i zwykle starczało, by dopłacić do rachunku. Często tak robiłam.

Imprezę zakończyłam w kibluz twarzą w muszli klozetowej. Za dużo palenia, alkoholu i wywijasów. Gdy o trzeciej nad ranem dotarłam do domu, ojciec chrapał w najlepsze. Niestety matka czekała, by kolejny raz udowodnić mi, że jestem wyrodną córką i że schodzę na psy.

– Zawaliłaś maturę! I co? Próbujesz to nadrobić? Gdzie tam! Nie chcesz studiować, trudno. Ale czy musisz szlajać się Bóg wie gdzie i z kim?! Dziecko… Przecież tak dalej nie można… – załamała ręce.

No tak, jak zwykle. Najpierw się wkurza, a potem histeryzuje! Nie miałam zamiaru tego słuchać. Zresztą musiałam szybko zejść jej z oczu, bo kręciło mi się w głowie i istniało ryzyko, że zaraz się przewrócę. A wtedy biadoliłaby jeszcze bardziej.

– Muszę, ten… wziąć prysznic – wybełkotałam, idąc do łazienki.

Odkręciłam wodę, ale głos matki przedarł się przez szum prysznica.

– Uciekasz, jak zwykle! Uciekasz od odpowiedzialności, od realiów dorosłego życia. Udajesz, że ciebie to nie dotyczy! Jak długo jeszcze? W końcu się doigrasz! Słyszysz? Łamiesz mi serce, serce matki! – rozpłakała się.

Może nawet przejęłabym się jej bólem, gdyby nie zawroty głowy i nagły skurcz żołądka. Znowu puściłam pawia. Tym razem do umywalki. 

Nazajutrz ojciec przez dłuższy czas przyglądał mi się z ironią.

– Polecam kawę z cytryną. Pomaga.

– Ty też się czepiasz? – jęknęłam.

– Ja też. Balujesz, jakbyś nie miała wątroby, trzustki ani mózgu. Robisz sobie krzywdę, córka. W końcu złapiesz jakiegoś syfa i po balu.

– Kazek, opanuj się! – krzyknęła matka. – Co to za słownictwo?

– Ty bijesz w dzwony, ja ją po cichu i ojcowsku ostrzegam. Bo rzeczywiście przegina jak cholera.

O dziwo, to jedno ojcowskie ostrzeżenie wywarło na mnie większe wrażenie niż wcześniejsze nieustające biadolenia matki. Istotnie, ruszałam w tango niemal codziennieWydawało mi się, że bezkarnie, bo jestem młoda. Po obudzeniu odczuwałam jedynie silne pragnienie, słaby ból głowy i… totalną niechęć do wyjścia z domu. Tkwiłam potem przy kasie w supermarkecie, modląc się o pożar albo inną katastrofę, która uwolni mnie od tego kieratu.

Nie lubiłam swojej pracy. Gdybym zdała maturę, wysiliła się, mogłabym studiować zaocznie, coś osiągnąć... Ale wystarczyło, że zadzwoniła komórka, i natychmiast zapominałam o mądrych rozważaniach, rzucając się w wir miejskich uciech.

Jak mogłam tego nie zauważyć?

Pijąc piwo, paląc papierosy, tańcząc i śmiejąc się w głos, jakoś mało mnie obchodziło, że w wieku dwudziestu lat nie mam przed sobą żadnych perspektyw i pewnie dotrwam do emerytury przy tej cholernej kasie. O ile wcześniej mnie nie zwolnią. Więc po co się starać? Dziś pracujesz, jutro fora ze dwora. Wolałam się bawić. Perspektywa kształcenia przegrywała z wizją kolejnej balangi. No i nie chciało mi się starać. Niby dla kogo? Żeby udowodnić starym, że nie jestem taka beznadziejna? Nie chciało mi się, i już. Póki młodości, póty uciechy i szaleństwa, żeby było co wspominać!

Tyle że ostatnio rzygałam jak kot nie tylko po alkoholu, co mnie mocno niepokoiło. Niemal wszystko, co zjadłam, lądowało w sedesie.

Czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży? – spytała podejrzliwie mama.

– Wykluczone. Uważam.

Niemniej zasiała we mnie ziarno niepewności. Jeszcze tego samego dnia pognałam do apteki po test.

Ciąża jak byk!

Ginekolog tylko uściślił fakty.

– To już trzeci miesiąc. Gratuluję i proszę o siebie dbać.

Trzeci?! Jak mogłam nie zauważyć? Zaraz, zaraz… W sumie rzeczywiście dawno nie miałam okresu

– Ale ja biorę pigułki! – jęknęłam.

– To trzeba natychmiast przestać. Zaszkodzi pani dziecku – upomniał mnie. – Poza tym, czy nie była pani chora? Jakieś biegunki, wymioty, wtedy pigułki mogą nie działać…

– Ach, tak, rzeczywiście… – mruknęłam, umykając ze spojrzeniem.

Gdy się tyle baluje, sensacje żołądkowe są na porządku dziennym.

– Czy można to załatwić jakoś… inaczej? – wyrwało mi się, bo choć zabrzmi to paskudnie egoistycznie, przemknęło mi przez głowę, że aborcja najszybciej załatwiłaby sprawę.

– To już trzeci miesiąc – powtórzył z naciskiem. – Czy są jakieś przeciwwskazania zdrowotne bądź… inne, by myśleć o wyjściu ostatecznym?

– Nie. Po prostu nie uważałam i tyle – westchnęłam.

– Ciąża to nie koniec świata – pocieszył mnie. – Proszę przyjść za miesiąc.

Ciąża to nie koniec świata… Dla mnie brzmiało to jak wyrok dożywocia! Byłam przerażona i kompletnie nieprzygotowana do macierzyństwa. Bałam się bólu porodu, utraty figury, totalnej rewolucji w życiu.

– Mamo, ratuj… – szepnęłam jak za dawnych czasów, gdy budził mnie koszmar.

Gdy wróciłam do domu, od razu zorientowała się, że coś się stało.

– No i wykrakałaś – uprzedziłam jej wyrzuty. – Tak, jestem w ciąży. Wreszcie możesz triumfować, doigrałam się! – krzyknęłam buńczucznie, choć broda mi drżała.

Nie zamierzałam go do niczego zmuszać

Zauważyła to i bez słowa wyciągnęła w moją stronę ramiona, a ja z płaczem się w nich ukryłam.

– Tak się boję! Nie mam pojęcia, co robić. Nie nadaję się na matkę, jestem beznadziejna. Ale jeżeli dziecko urodzi się z jakąś wadą? Przecież mogłam mu zaszkodzić. Sama wiesz, że raczej się nie oszczędzałam… Kto zaadoptuje chore dziecko? Kto się nim zaopiekuje? Kto je pokocha?

– Może ty… – powiedziała cicho mama, głaszcząc mnie po włosach. – Matka to zawsze matka. Nawet niedoświadczona i nieco szalona. Jak pokocha, to bezwarunkowo. Wiem, co mówię. Niestety tej trudnej decyzji za ciebie nie podejmę. Czego nie wybierzesz, poniesiesz konsekwencje. Wszystko się zmieni. Gdy je oddasz, nigdy o nim nie zapomnisz. Gdy je zatrzymasz, będziesz musiała dorosnąć. Pomogę, na ile zdołam, ale to twoje życie, córcia…

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja właśnie przekonałam się, jak wspaniałą mam matkę. Narzekałam, że zrzędzi, że przesadza z troską, ale gdy nadeszła chwila próby, stanęła za mną murem. Byłam jej bardzo wdzięczna. Również za to, że nie powiedziała: „A nie mówiłam”.

Tydzień zmagałam się ze sobą, nim poinformowałam Sylwka, że zostanie ojcem. Zareagował standardowo.

– To na pewno moje? – spytał.

– No wiesz?! – żachnęłam się.

– Sorka. Teraz rozumiem, czemu nie odpowiadałaś na telefony. Swoją drogą, brakowało mi ciebie. Balangi bez mojej szalonej dziewczyny to już nie to samo. Nie martw się, wszystko będzie dobrze, jakoś zdobędę kasę.

On też najpierw pomyślał o aborcji, i hipokryzją byłoby go winić. Niemniej przez ten tydzień zdążyłam się zmienić. Wstydziłam się swojego wcześniejszego tchórzostwa. Zgadzałam się z mamą – ciąża to nie paczka, którą można odesłać z powrotem, bo przyszła nie w porę. Chyba zawsze tak uważałam, tylko nie sądziłam, że problem mógłby dotyczyć mnie. Ale stało się, i pora wziąć się za bary z losem.

– Nie usunę. Po pierwsze jest już za późno, po drugie nie chcę.

Zamierzasz urodzić? – zdziwił się.

– Tak, z tobą czy bez ciebie. Mogę zrobić test na ojcostwo, choć wiem, jaki będzie wynik. Nie bój się, do niczego cię nie zmuszam. Po prostu zastanów się, czy chcesz brać udział w wychowywaniu naszego dziecka. Jutro idę na badanie ultrasonografem, żeby upewnić się, że z Młodym wszystko dobrze.

Spojrzał na mnie jakoś inaczej, jakbym mu zaimponowała.

Nie ma powrotu do dawnego życia

– Nie poznaję cię, śliczna. Widzę, że naprawdę wszystko przemyślałaś.

– Tak – skinęłam głową. – Nie będę podrzucać Młodego babci, żeby samej szaleć jak dotąd. Zamierzam z tym zerwać, podobnie jak ze znajomymi namawiającymi mnie do grzechu. Już zmieniłam numer komórki. Myślę też o zdaniu matury i zaocznych studiach. Nie chcę, żeby Młody wstydził się za matkę-nieuka. No i wykształcenie pozwoli mi znaleźć lepszą pracę. To ważne, gdy ma się dziecko…

Sylwek słuchał mnie zdumiony.

– Młody? – uśmiechnął się tak, jak tylko on umiał. – Sądzisz, że to chłopak? Instynkt ci podpowiada?

– Pójdziesz ze mną, to się dowiesz. Masz dwa dni do namysłu.

Poszedł. Na to i wiele innych badań. Podobno każda matka lęka się o zdrowie swojego dziecka, ale ja z powodu nieustającego poczucia winy wpadłam w rodzaj obsesji. Bałam się poronienia, komplikacji, przedwczesnego porodu. Sylwkowi wystarczył obraz syna na monitorze ultrasonografu i słowa:

Chłopak jak byk.

– Po tatusiu! – niemal spuchł z dumy, i z miejsca się zakochał.

Ale gdy mi się oświadczył, odmówiłam. Bez przesady z tą dorosłością!

– Mam dwadzieścia pięć lat. Niezły wiek, by się ustatkować. Uważasz, że didżej o zielonych włosach i kolczykach w dziwnych miejscach nie nadaje się na głowę rodziny? Jutro znikną. Nieźle zarabiam w dyskotece, ale mogę poszukać czegoś bardziej odpowiedniego. Zabujałem się w szalonej ślicznotce, ale jako troskliwa mamusia podobasz mi się jeszcze bardziej. Piękniejesz z dnia na dzień. Ja cię po prostu kocham. Ty mnie nie? – spytał cicho, bez uśmiechu.

– Nie o to chodzi – pokręciłam głową. – Stanąłeś na wysokości zadania. Nawet mama twierdzi, że cię nie doceniała. To ja się boję. Boję się zapeszyć. Dlatego czekam z wyprawką na ostatnią chwilę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby teraz… – przerażona położyłam rękę na brzuchu.

Dobrze będzie… – zapewnił, przykrywając moją dłoń swoją.

Kajtuś urodził się o 5.20. Powitał świt silnym zdrowym krzykiem. Gdy zobaczyłam, jak mały nicpoń wywija rączkami i nóżkami, zalała mnie fala miłości. Naprawdę nie myślałam, że można tak mocno kochać. Śmiałam się i płakałam na zmianę. Mój świat zmienił się raz na zawsze. Nie było powrotu do dawnego stylu życia. Nie zaplanowałam tego, ale i nie żałowałam. Szczerze mówiąc, nie mogło mi się przytrafić nic lepszego. Dostałam szansę, by odmienić swoje życie.

Gdy czasem oglądam się wstecz, nie poznaję samej siebie. To niby ja? Ta lekkomyślna smarkula pędząca na oślep donikąd? Balangująca, jakby nic poza imprezą się nie liczyło? Nie myśląca o przyszłości? Potem patrzę na synka, na męża i oddycham z ulgą. Wyjdę na prostą. Już mam dla kogo się starać. Już nie muszę uciekać…

Czytaj także:
„Siostrzenica była kobietą wyzwoloną. Nic tylko pracowała i imprezowała. Wszyscy bali się, że uschnie w staropanieństwie”
„Mąż wolał imprezować niż mi pomagać. Zawsze będę pamiętać, że to przez niego spowodowałam wypadek ze zmęczenia”
„Matka umierała w samotności, bo wolałam imprezować. Jej miłość należała mi się jak psu buda, miałam gdzieś, że cierpi”

Redakcja poleca

REKLAMA