Pół roku temu opuściłem zakład karny po warunkowym zwolnieniu. Podobno nie siedziałem długo, osiem miesięcy. Może dla innych to niewiele, ale dla mnie to było osiem stuleci. Przez trzydzieści dwa lata byłem leśniczym i zamknięcie w czterech ścianach celi było dla mnie koszmarem. Możecie spytać – skoro tak, to dlaczego złamałeś prawo? A ktoś inny doda – i dałeś się złapać? Na oba pytania jest jedna odpowiedź – kobieta.
Halina, moja żona, im bardziej się starzała i brzydła, tym miała większe pretensje do całego świata. A ponieważ świat ją olewał, wszystko skupiało się na mnie. Praktycznie prócz deszczu, śniegu czy gradobicia wszystko bardziej lub mniej było moją winą.
Apogeum ostrej i gderliwej jazdy bez trzymanki zaczęło się, gdy przeszedłem na emeryturę.
Do tamtego dnia moja Halina była przynajmniej „panią leśniczyną”. Potem stała się – według jej słów – nikim. Od tej pory jej pretensje codziennie mnie masakrowały. Wystarczyło, że otworzyła telewizję, a już sypały się na moją głowę gorzkie żale: „Ludzie na emeryturze mają odłożone pieniądze, a my co?”, „Ludzie na emeryturze jeżdżą za granicę i wygrzewają się w słońcu, a my co?”, „Ludzie na emeryturze już nie muszą niczego dokupować do domu, gdyż wszystko wcześniej sobie kupili, a my co?”. Nauczyłem się nie słuchać jej gderania, tylko w odpowiednich momentach ciężko wzdychać, dając tym sygnał, że przyznaję jej rację.
Moim jedynym wytchnieniem były popołudnia, gdy zakładałem na siebie mundur leśniczego i wychodziłem z domu, żeby powłóczyć się po okolicznych lasach i zagajnikach. Wtedy przypominałem sobie dawne lata i boje z kłusownikami. Po wszystkim wracałem do domu odświeżony i znowu mogłem cierpliwie znosić kolejne pretensje.
W samochodzie była naga kobieta!
Pewnego dnia w czasie leśnego spaceru zobaczyłem w krzakach niebieskiego citroena. Ki czort? Porzucone auto? Podszedłem bliżej. W środku ktoś leżał. Przybliżyłem twarz do szyby. Wtedy na rozłożonych siedzeniach zobaczyłem nagą młodą kobietę. Ona też mnie dostrzegła i krzyknęła rozdzierająco. Spod leżącego obok koca wyłoniła się męska głowa. Okazało się, że trafiłem na parę kochanków.
Odwróciłem się i już miałem zamiar szybko odejść, gdy z samochodu wyskoczył starszy gość i zaczął mnie zagadywać i przepraszać. Co chwila tytułował mnie „panem władzą”, to znów „panem leśniczym” lub „nadleśniczym”. Zdesperowany prosił, żebym nikomu nie mówił, kogo zobaczyłem w samochodzie. Żebym milczał, bo inaczej jego firma będzie miała przerąbane. Żebym zapomniał, co widziałem, bo jego żona, bo sam pan wie, bo dzieci go przeklną, bo to byłaby katastrofa dla tej młodej kobiety, bo…
Wreszcie włożył rękę do kieszeni spodni, które tymczasem na siebie naciągnął, wyjął plik banknotów i wcisnął mi je do ręki. To była łapówka za milczenie. Tak mnie tym zaskoczył, że stałem chwilę jak ogłupiały. Tamten nie czekał, tylko wskoczył do auta, odpalił silnik i tyle go widziałem.
Dopiero po chwili przypomniałem sobie o pieniądzach. Przeliczyłem banknoty i wyszło, że mam siedemset złotych. To była prawie jedna trzecia mojej emerytury. Co zrobić z taką dużą kasą? Ruszyłem w stronę domu. Kiedy miałem wyjść z lasu i minąć rogatkę naszego miasteczka, zrobiło mi się ciężko na duszy, że zaraz wrócę do żony. Znów się zacznie! I wtedy przyszedł mi do głowy tamten pomysł. Wróciłem do domu.
Już od progu jak zwykle zaczęło się jęczenie, męczenie, narzekanie, powarkiwanie… Wszystko to ustało, gdy rzuciłem na stół pieniądze.
– To za moją dzisiejszą robotę. Tylko nie pytaj jaką, bo i tak ci nie powiem. Zostałem wytypowany do specgrupy. Jakiej, nie mogę powiedzieć, bo to tajemnica ściśle i bezwarunkowo państwowa.
Halina słuchała, a w jej oczach widziałem niedowierzanie. Jednak pieniądze zdawały się potwierdzać moje słowa. Oczywiście ślubna nie omieszkała je przeliczyć trzy razy i schować w kredensie do drewnianego pudełka, gdzie trzymamy domowe fundusze.
– I jeszcze jedno – dodałem, zdejmując mundur i wieszając go na oparciu krzesła. – Jutro też wychodzę, i pojutrze. Dlatego zakupy i reszta spraw będzie na twojej głowie. Chyba że wolisz, żebym odmówił dalszej współpracy i został w domu.
Szybko pokręciła głową
Powoli nastały dla mnie lepsze czasy. Już nie zrywała mnie o siódmej rano, mogłem pospać do dziewiątej. Potem jadłem śniadanie. Mundur czekał na mnie wyczyszczony, a biała koszula wyprasowana. Ubierałem się, wychodziłem i wracałem dopiero wieczorem.
A w „pracy” szukałem zaparkowanych na poboczu leśnych duktów samochodów. Gdy byłem leśniczym, zawsze denerwowało mnie, że ludzie z pobliskiej stolicy województwa znaleźli sobie w moich lasach miejsca na samochodowe schadzki. Teraz bez problemu wiedziałem, gdzie upolować swoją zdobyć.
Kiedy zatem wypatrzyłem w krzakach samochód, poprawiałem mundur, robiłem marsową minę, podchodziłem do auta i… zaczynała się szopka. Powiedzmy sobie szczerze, nikt nie lubi, kiedy władza przychodzi do niego w chwili, gdy ma się opuszczone gatki do kolan. Oczywiście większość próbowała mnie zapewniać, że oni już nigdy, żebym darował itp., itd.
Kiedy zaczynałem spisywać numery rejestracyjne i prosiłem o okazanie dowodów osobistych lub prawa jazdy, osiemdziesiąt procent wymiękało. Facet odciągał mnie na bok i pytał konspiracyjnym szeptem (jakby w lesie ktoś mógł nas podsłuchiwać): „Czy nie możemy tej sprawy załatwić jakoś inaczej?”. Oponowałem, opierałem się, ale w końcu dawałem się przekonać. Miałem swój taryfikator. Od młodych brałem do trzystu złotych, starszych skubałem do sześciuset.
Była wiosna, potem przyszło lato. Kochankowie walili do lasu jak w dym, najwidoczniej uznając, że miłość i natura tylko wyjdą im na zdrowie. Gdyby nie ja, może i tak właśnie by było. Wkrótce zmodyfikowałem swoją działalność, drukując na odpowiednim papierze stosowne mandaty za niszczenie przyrody i zakłócanie ciszy leśnej.
Nie musiałem niczego wymyślać, gdyż miałem jeszcze u siebie stare druki, które unowocześniłem i podniosłem kwotę mandatu z pięćdziesięciu do pięciuset złotych. Na blankiecie dokonałem jeszcze jednej korekty – zmieniłem numer konta Przedsiębiorstwa Lasów Państwowych na moje prywatne, które sobie założyłem w banku.
Od tej pory kto nie zaoferował łapówki, dostawał mandat. Nie powiem, żeby wszyscy płacili, ale pięćdziesiąt procent okazywało się dobrymi obywatelami, którzy obawiając się wezwania przed kolegium, płacili karę.
Wreszcie nastał pechowy dzień
W domu wreszcie miałem spokój. Halina zaczęła kupować sobie coraz to nowe ciuchy, chodzić do kosmetyczki i się puszyć. Swoim psiapsiółkom rozpowiadała, że wreszcie mnie doceniono w samej Warszawie i obecnie jestem na tajnej rządowej posadzie.
Pewnego dnia żona oświadczyła, że trzeba wymienić meble w kuchni, więc żebym brał się do roboty, cokolwiek to jest. Przyniosłem trochę pieniędzy, ale było za mało! Zacząłem się zastanawiać, jak mógłbym zdobyć więcej. Aż tylu kochanków do lasu najwyraźniej nie jeździło, żebym mógł zaspokoić potrzeby żony.
Dlatego poszerzyłem asortyment mandatów o kary za zbieranie runa leśnego. Lasy w naszej okolicy są ściśle chronione. Dotąd zawsze przymykałem oczy na grzybiarzy czy zbierających jagody. Teraz, jeśli trafił się ktoś miastowy, to łupiłem go aż się kurzyło. Oszczędzałem tylko miejscowych, którzy muszą sobie jakoś dorobić na kawałek chleba. Meble do kuchni. Nowy dywan. I pewnego dnia Halinka orzekła:
– Słyszałam, że nikt w rządzie nie odpoczywa w Polsce tylko za granicą. Wiadomo, tam komfort wyższy, obsługa grzeczniejsza i jedzenie smaczniejsze. Chcę jechać do Egiptu.
Mojej babie przewracało się w głowie. Dobiegała sześćdziesiątki, a zaczęła się stroić i farbować, jakby miała dwadzieścia wiosen. No i wciąż chwaliła się moimi rządowymi koneksjami. A co ja miałem jej niby powiedzieć?
Aż wreszcie przyszedł tamten pechowy dzień. Zatrzymałem jakiegoś kolesia, który wybrał się na grzyby. Gość przyjął mandat, ale okazało się, że pracował w Centrali Lasów Państwowych. Po powrocie do domu zauważył, że coś na blankiecie się nie zgadza. Odkrył oszustwo i nasłał na mnie policję. Dostałem półtora roku więzienia i musiałem zapłacić sto tysięcy grzywny. Nie miałem tylu pieniędzy, więc sprzedaliśmy przydomowy sad, nowy telewizor i meble. Na szczęście stare wstawiłem do komórki.
Obraziła się, że dałem się złapać
Moja żona przez osiem miesięcy ani razu nie odwiedziła mnie w więzieniu. Nie dostałem też od niej nawet jednego listu. Obraziła się, że dałem się złapać i teraz jest żoną kryminalisty. I jak ona się koleżankom pokaże! Na szczęście trafiłem w więzieniu na porządnych ludzi, którzy wytłumaczyli mi, co i jak mam zrobić.
Na miesiąc przed wyjściem złożyłem pozew o rozwód, a po wyjściu pojechałem do Poznania do siostry. Ona jest samotna, a ja już nie chcę być ze swoją Haliną. Oboje z siostrą mamy jakąś tam emeryturę, więc sobie poradzimy. No i w pobliżu jej domu jest ładny las. Obiecałem sobie, że codziennie będę sobie po nim spacerował. Ale już bez munduru.
Czytaj także:
„Mąż po cichu się nade mną znęcał. Przy rodzinie był ideałem, więc nikt nie wierzył, że przeżywałam katusze”
„Chcieliśmy zeswatać syna z córką mojej przyjaciółki. Dziewczyna szybko zaszła w ciążę, ale ojcem okazał się... mój mąż”
„Po rozwodzie miałam nabrać wiatru w żagle, a skończyłam jak rozbitek na bezludnej wyspie. Wszyscy się ode mnie odwrócili”