„Ciotka uprzykrzała nam życie, aż w końcu znalazła sobie faceta. Spokorniała i nabrała ogłady"

zakochana staruszka fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Niestety, nie mogłam liczyć na wzajemność. Ciocia Tereska zmieniła się bowiem nie tylko z wyglądu. Ta niegdyś łagodna i słodka kobieta przeistoczyła się w marudną osobę. Doszło do tego, że brałam nadgodziny, byle jak najpóźniej wracać do domu i nie wysłuchiwać jej ciągłych narzekań”.
/ 08.03.2023 13:15
zakochana staruszka fot. Adobe Stock, Africa Studio

Kiedy byłam mała, uwielbiałam ciocię Tereskę. A ona mnie. Nie miała własnych dzieci, więc przelała na mnie, swoją bratanicę, wszystkie niewykorzystane uczucia. Opiekowała się mną, od kiedy się urodziłam. Zostawała ze mną, kiedy rodzice chcieli się gdzieś wyrwać, do restauracji czy kina, albo po prostu się wyspać. Pomagała w karmieniu, przewijaniu, usypianiu. Gdy poszłam do przedszkola, to ona mnie odbierała i szykowała mi obiad, bo rodzice pracowali do późna, a ciocia Tereska jako w miarę młoda rencistka miała jeszcze dość siły, za to sporo wolnego czasu. Pomagała mi odrabiać lekcje, bawiła się ze mną, była niemal jak druga mama.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Dorastałam i stopniowo oddalałyśmy się od siebie. A kiedy wyjechałam na studia, nasz kontakt niemal całkiem się urwał. Wkraczałam w dorosłość, świat stał przede mną otworem, wolałam patrzeć w przyszłość, niż oglądać się wstecz. Po uzyskaniu dyplomu nie wróciłam do rodzinnego miasta, znalazłam pracę i zapuściłam korzenie w stolicy. Mijały lata, coraz rzadziej bywałam w domu i coraz słabsze łączyły mnie z nim więzi…

Aż tu niespodziewanie któregoś dnia ciocia Tereska zadzwoniła. Kiedy usłyszałam jej głos, przestraszyłam się, że stało się coś złego. Nigdy wcześniej nie telefonowała, jakby rozumiała, że młode ptaki wyfruwają z gniazd i zakładają własne. Na szczęście nikt nie zachorował, nie miał wypadku ani tym bardziej nie umarł. Chodziło o coś zupełnie innego. Ciocia zapytała, czy mogłabym ją przygarnąć na jakiś czas.

– U mnie w kawalerce będzie generalny remont – tłumaczyła. – A u twoich rodziców nie ma miejsca.

Wiedziałam, że to nieprawda

Rodzice mieli trzypokojowe mieszkanie i spokojnie mogliby jej udzielić gościny. Widać z jakichś powodów nie chcieli. Ja również nie miałam na to specjalnej ochoty, ale zrobiło mi się żal ciotki.

– Oczywiście. Jak długo chcesz. Będzie mi bardzo miło, jeśli się u mnie zatrzymasz.

Trzy dni później pojechałam po nią na dworzec i z trudem ją poznałam. Gdyby nie pomachała do mnie ręką, chyba przeszłabym obok niej, myśląc, że to ktoś obcy. Owszem, przybyło jej siwych włosów i zmarszczek, ale najbardziej zmieniał ją zacięty wyraz twarzy. Byłam w szoku, jak nieprzyjaźnie wyglądała, wręcz odpychająco. Miałam nadzieję, że nie dałam tego po sobie poznać. Serdecznie ją uściskałam i pojechałyśmy do mnie.

Zupełnie niepotrzebnie obmyślałam, gdzie ją zabiorę i co jej pokażę w Warszawie – nie była ani trochę zainteresowana zwiedzaniem. Miała swój własny grafik dnia, ułożony pod godziny emisji seriali telewizyjnych. Było mi trochę przykro, że nie chciała ze mną nigdzie pójść, ale uszanowałam jej wolę i nie namawiałam na siłę do zmiany nawyków.

Niestety, nie mogłam liczyć na wzajemność. Ciocia Tereska zmieniła się bowiem nie tylko z wyglądu. Ta niegdyś łagodna i słodka kobieta przeistoczyła się w marudną jędzę. Doszło do tego, że brałam nadgodziny, byle jak najpóźniej wracać do domu i nie wysłuchiwać jej ciągłych narzekań. Denerwowało ją dosłownie wszystko: polityka, pogoda, dzieci moich sąsiadów, nawet to, jak urządziłam swoje własne mieszkanie. Wiele razy gryzłam się w język, by nie powiedzieć jej czegoś przykrego. Pamiętałam jednak, ile jej zawdzięczam, jaka dobra i miła była kiedyś. Może zgorzkniała na starość? Może nie chciała pokazać, jak bardzo dręczy ją samotność, więc dręczyła innych? Może w głębi duszy pozostała dawną kochaną ciocią Tereską, ale wolała jej nie wypuszczać na świat, by ktoś jej nie zranił? Jeśli gdzieś tam tkwiła, uśpiona albo zastraszona, jak do niej dotrzeć?

Cóż, sama też próbowała się wydostać …

Któregoś dnia, gdy wróciłam z pracy, zaserwowała mi dwudaniowy obiad.

– Sama ugotowałam – pochwaliła się. – Specjalnie dla ciebie, kiedyś uwielbiałaś naleśniki i zupę ogórkową.

Fakt, kiedyś uwielbiałam. Teraz zmusiłam się, żeby zjeść… drugi obiad, bo ledwie godzinę wcześniej byłam z koleżankami na pizzy.

– Pyszne, dziękuję – wymamrotałam, przełykając ostatni kęs naleśnika.

Ciocia Tereska rozpromieniła się i zapowiedziała, że odtąd będzie codziennie gotować.

– Żebyś trochę przytyła, moja ty chudzino – poklepała mnie dłoni i uśmiechnęła się. Pięknym uśmiechem, jaki zapamiętałam z dzieciństwa.

Czyli miałam rację. Gdzieś w jędzy kryła się dobra wróżka. Czyżby ciocia była nieszczęśliwa, bo czuła się nikomu niepotrzebna? A swoje rozczarowanie wyrażała przez marudzenie i czepianie się? Jeśli tak, trzeba to zmienić, trzeba jej znaleźć cel. Łatwo powiedzieć – zostań motylem…Ale jak w praktyce przywrócić komuś utraconą radość życia?

Najpierw myślałam, żeby namówić ciocię na jakiś wolontariat, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Ciotka bała się zwierząt, więc wizyty w schronisku nie wchodziły w grę. Wraz z wiekiem i pogarszającym się stanem zdrowia straciła też cierpliwość do dzieci.
Najlepszy dowód, że irytowały ją dzieciaki zza ściany – tym, że hałasowały w czasie zabawy. Więc również wolontariat w domu dziecka czy świetlicy środowiskowej odpadał. Próbowałam namówić ją na jakieś kursy albo kółka zainteresowań, ale tylko wzruszała ramionami i mówiła, że nie ma czasu na takie głupoty. A na co miała? Na ciągłe jojczenie?

A może ciocia by pomogła?

Kiedy już niemal straciłam nadzieję, że uda mi się wyciągnąć ją z dołka, los przyszedł mi z pomocą. Koleżanka z pracy zwierzyła mi się, że martwi się o swojego ojca.

– Od śmierci mamy minęło już sześć lat, a on wciąż nie potrafi wrócić do normalności. Jest nieporadny jak dziecko, już nie mam siły o niego dbać. Cierpliwości i czasu też mi brak. Mam pracę, męża i dzieci, a muszę dbać, żeby ojciec zjadł przynajmniej raz dziennie coś ciepłego – skarżyła się. – Chyba będę musiała wynająć mu opiekunkę do pomocy, bo ja już nie wyrabiam.

– To może wynajmij moją ciocię, bo inaczej ona zatuczy mnie na śmierć. Całymi dniami nic, tylko pucuje mi mieszkanie i gotuje dla mnie frykasy. Uwolnij mnie od tego miodu, proszę…

Żartowałam, ale Anka wzięła moje słowa na poważnie.

– Myślisz, że by się zgodziła?

Spojrzałyśmy na siebie z nadzieją.

– Nie wiem. Ale zapytam – obiecałam.

Wieczorem opowiedziałam cioci historię nieszczęśliwego wdowca, niemogącego uporać się z żałobą i rzeczywistością bez żony, i zapytałam, czy nie zechciałaby mu pomóc. Pod stołem zaciskałam kciuki i… ku mojej radości zgodziła się. Właściwie od razu. Miała tylko jedno zastrzeżenie: nie chciała brać zapłaty.

– Daj spokój, grosza nie wezmę. Ludzie powinni sobie pomagać. Poza tym to twoja koleżanka…

– Ciociu, tak nie można. Nie jesteś ich rodziną. Sama pomyśl, dziwnie by to wyglądało… I tak chcieli kogoś wynająć. Źle by się czuli, gdybyś pracowała za darmo – perswadowałam. 

– No dobrze, niech będzie – ustąpiła. – Ale ty załatw z nimi sprawy finansowe. Nie chcę dostawać kasy w kopercie, bo wtedy ja czułabym się niezręcznie.

Po ustaleniu szczegółów ciocia Tereska została kimś w rodzaju opiekunki i osoby towarzyszącej. Woziłam ją do pana Wiesława trzy razy w tygodniu. Potem pięć. A potem zaczęła do niego jeździć sama także popołudniami – na pogawędkę, by pograć w szachy albo pooglądać razem telewizję. Ania i ja bardzo się cieszyłyśmy, że starsi państwo tak się zaprzyjaźnili. Oboje odmłodnieli i nabrali wigoru. Ciocia nawet zaczęła się malować i ufarbowała włosy!

– Oj, ciociu, chyba cię pan Wiesiek zauroczył! – śmiałam się.

Rumieniła się jak młoda panienka i machała rękami, zaprzeczając:

– Nie gadaj głupot!

Wiedziałam swoje: ciocia Tereska przeżywała drugą młodość. I to lepszą niż ta pierwsza, bo znalazła sobie kawalera. Z radością obserwowałam, jak rozkwita. Piękniała i młodniała w oczach, coraz częściej się śmiała, przestała nerwowo zagryzać usta, skończyła z marudzeniem i krytykanctwem. 

Nie może teraz wyjechać!

Wszystko układało się świetnie, aż do dnia, kiedy ciocia powiedziała, że remont jej mieszkania dobiega końca, więc wkrótce wróci do siebie.

– Nie możesz wyjechać! – zaprotestowałam.

– Jesteś kochana, że tak mówisz, ale jestem tutaj tylko gościem. Pora wracać na własne śmieci.

– A co z panem Wiesławem? – dopytywałam się.

– Da sobie radę – odparła. – Nie chcę się chwalić, ale nauczyłam go trochę gotować – ciocia uśmiechnęła się z dumą i czułością.

Ten uśmiech nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jej uczuć wobec pana Wieśka. Był jej bardzo bliski. Dlaczego więc chciała go opuścić i wrócić do pustego domu, w którym nikt na nią nie czekał? Nie mogłam tego pojąć.

– To będzie dla niego cios. Wreszcie pozbierał się po stracie żony, a teraz straci przyjaciółkę – użyłam najmocniejszego argumentu, jaki przyszedł mi do głowy, by przekonać ciocię, że musi zostać w Warszawie.

Nie udało się. Westchnęła i… zmieniła temat. Dałam spokój, nie nalegałam więcej. W końcu była dorosła i miała prawo sama decydować o swoim życiu. Co nie zmienia faktu, że po jej wyjeździe wciąż czułam smutek i zawód, że nie potrafiłam jej zatrzymać. Jakiś miesiąc później ciocia do mnie zadzwoniła i… zaprosiła na swój ślub. Co?!!!

– Wiesio przyjechał i się oświadczył. A ja się zgodziłam, bo to porządny człowiek – słyszałam w jej głosie przepełniające ją szczęście.

– Ciociu, ale jakim cudem? – wiadomość mnie ucieszyła, ale też zaskoczyła. – Przecież nie chciałaś… 

– Oj, skarbie, oczywiście, że chciałam. Ja wiedziałam, że go kocham, ale on… on to zrozumiał dopiero wtedy, kiedy wyjechałam. Wcześniej traktował mnie jak przyjaciółkę. Dawałam mu delikatne sygnały, ale ich nie czytał albo ignorował. Nie zamierzałam się narzucać, więc… wyjechałam. Ryzykowałam, bo wiesz, co z oczu, to z serca, ale rozstanie i spojrzenie z dystansu mogą też pomóc zorientować się we własnych uczuciach.

A więc moja mądra ciocia miała rację, że wyjechała. Czasem trzeba się oddalić, żeby się zbliżyć.

Czytaj także:
„Miłość, której nie niszczy czas, istnieje. Udowodnił to mój dziadek, który odnalazł ukochaną po siedemdziesięciu latach”
„Zakochałem się w Kindze bez pamięci i chciałem poznać jej córkę. Od jej matki dowiedziałem się, że żadna 5-latka nie istnieje”
„Latami nienawidziłam ojca, bo odszedł do kochanki. Gdy odnowiliśmy kontakt, zakochałam się w jej synu...”

Redakcja poleca

REKLAMA