„Historia naszej znajomości to materiał na film akcji. Najpierw wpadłam mu pod koła, później do łóżka”

szczęśliwa para fot. Getty Images, Westend61
„Pisk hamulców, zgrzyt ABS-u, obróciłam się i oparłam o maskę auta, które zahamowało tuż przy moich nogach. Moje spojrzenie padło na twarz kierowcy, jego rozszerzone paniką oczy, otwarte usta”.
/ 01.12.2023 14:30
szczęśliwa para fot. Getty Images, Westend61

Zrządzenie losu sprawiło, że spotkaliśmy się w ten sobotni poranek. Przypadki chodzą po ludziach, ale nie wiedziałam, że akurat ten, będzie miał wpływ na całe moje życie.

Bałam się o niego

Tamtej nocy miałam senny koszmar – ktoś kradł mi auto. Wiem nawet, dlaczego to mi się śniło. Kilka dni wcześniej wreszcie kupiłam sobie pierwszy nowy samochód. Do tej pory miałam dwa, oba używane, żeby nie powiedzieć zużyte. To dzięki nim poznałam wszystkie warsztaty naprawy aut w okolicy, a przez jakiś czas flirtowałam z jednym z mechaników. Myślałam nawet, że może wyjdzie z tego coś poważniejszego. Niestety, plany spaliły na panewce podczas drugiej randki. Od tamtej pory radzę przyjaciółkom – chcesz wiedzieć, co naprawdę twój facet myśli o kobietach i ich inteligencji? Zabierz go na przejażdżkę autem. I ty prowadź.

Kiedy w końcu stać mnie było na spłacanie rat za nowiuteńki samochód z salonu, kupiłam sobie toyotę corollę (podobno się nie psuje). Niestety, mieszkam na zwykłym osiedlu bloków z lat 90., gdzie jedynym terenem do parkowania jest ulica. Starałam się więc przynajmniej tak stawiać samochód, żebym widziała go z okna. Przyznaję – przez te pierwsze kilka dni często wyglądałam przez okno, by popatrzeć na moją błyszczącą nowością, czerwoną strzałę, bo wtedy słodko mi się robiło na sercu…

Najwyraźniej w podświadomości bałam się, że auto stracę, bo wyśniłam sobie ten koszmar. Śniło mi się właśnie, że zrozpaczona biegnę za moją toyotą, która odjeżdża w siną dal, kiedy coś zawarczało, zabrzęczało – i obudziłam się. Obok na stoliku dzwoniła komórka. Wzięłam telefon i spojrzałam na świecące cyfry budzika stojącego na szafce. Piąta trzydzieści. Komu odbija? Spojrzałam na wyświetlacz. Nieznany numer.
Odebrałam. Zawsze odbieram, choć czasem potem żałuję.

– Słucham? – zapytałam.

– Renata? – niepewnie zapytał jakiś facet.

– Nie, pomyłka. Nie mam na imię Renata, zresztą jeszcze śpię! – wrzasnęłam.

– O, sorki – w głosie usłyszałam cień śmiechu. – Już mnie nie ma.

I wyłączył się. Mogłam spróbować zasnąć, bo była sobota i planowałam pospać do dziewiątej. Ale koszmar pozostawił po sobie cień niepokoju i po prostu musiałam zobaczyć, że moje autko wciąż stoi bezpieczne na ulicy. Wstałam i z komórką w ręce podeszłam do okna. W szarości świtu dostrzegłam czerwoną toyotę, fala ulgi zalała moje serce.

Wyskoczyłam jak poparzona

I wtedy ktoś stanął przy drzwiach kierowcy mojego auta i zaczął grzebać przy zamku czy coś, z daleka nie widziałam. Wiedziałam jedno – on kradnie mi auto! Co z alarmem? Dlaczego nie wyje? Myśląc tak, już biegłam – przy drzwiach wyjściowych narzuciłam na kusą koszulkę nocną płaszcz, komórkę wsunęłam do kieszeni, bose stopy wcisnęłam w czółenka i wybiegłam. Nie wzywałam windy – szybciej z pierwszego piętra jest zbiec. Kiedy wybiegłam z klatki schodowej, toyota właśnie ruszała.

– Hej! To moje! – krzyknęłam i biegiem ruszyłam za samochodem. – Stój!

Okno od strony kierowcy się odsunęło i zobaczyłam dłoń złodzieja. Cham pokazał mi środkowy palec! Poczułam się jak byk na hiszpańskiej gonitwie ulicznej w Pampelunie – nie miałam zamiaru odpuścić. Dwadzieścia metrów dalej był wyjazd z osiedla na ogólną drogę, złodziej musiał się tam zatrzymać. Niestety, o świcie w sobotę nic nie jeździło, więc skręcił niemal bez zatrzymywania się. Ja też wybiegłam na ulicę.

Pisk hamulców, zgrzyt ABS-u, obróciłam się i oparłam o maskę auta, które zahamowało tuż przy moich nogach. Moje spojrzenie padło na twarz kierowcy, jego rozszerzone paniką oczy, otwarte usta.

– Kretyn! – wrzasnęłam i uderzyłam dłońmi w maskę.

Facet rozpiął pasy i wyskoczył z auta.

– Idiotka! Mogłem cię przejechać!

– On mi auto kradnie! Nowe!

Spojrzał w kierunku, w którym pokazywałam trzęsącą się dłonią. Nie tylko byłam zła, ale i było mi zimno. Kwietniowy świt tylko z nazwy był wiosenny.

– Wsiadaj! – rzucił rozkazująco.

Ruszyliśmy w pościg

No to wsiadłam. Facet ruszył z piskiem opon. Musiałam przyznać, że jego auto było lepsze od mojego. I szybsze. Puste ulice śpiącego miasta idealnie nadawały się na pościg. Facet podkręcił ogrzewanie.

– Dzięki.

– A mąż co – powiedział – przewraca się na drugi bok?

– Z moim szczęściem do facetów, pewnie zdradza swoją aktualną narzeczoną, zanim namówi los, by poznał go ze mną.

Facet parsknął śmiechem, a potem gwałtownie skręcił kierownicą. Uciekająca przed nami toyota znów skręciła w kolejną ulicę.

– Jedzie do dziupli – mruknął kierowca.

Przyjrzałam mu się. Całkiem interesujący. Męski. Zdecydowany. Z moim szczęściem? Na bank żonaty. Nie da się ukryć, że w kwestii związków los mnie nie rozpieszczał. Podsuwał jakieś wybrakowane osobniki – chytre albo fałszywe. A że nie miałam umiejętności rozpoznawania gnid na pierwszy rzut oka, trochę trwało, zanim dostrzegałam ich prawdziwą twarz. Czasami kosztowało mnie to siniaki, czasami uszczerbek na koncie.

Mogłabym zapytać za diwą peerelowskiej estrady, Danutą Rinn, „Gdzie ci mężczyźni?”, gdybym nie wiedziała. W związkach z innymi kobietami! Dwa tygodnie przed tymi wydarzeniami byłam na wycieczce w Toruniu. Na rynku jest tam fontanna z żabami. Legenda głosi, że jeśli pocałuje się jedną z tych żab z myślą o spotkaniu drugiej połówki, ona wkrótce się pojawi.

Pocałowałam wszystkie żaby, bo nie byłam pewna, która z nich gada z przeznaczeniem. Tak, to były działania zdesperowanej trzydziestosześcioletniej singielki, dla której to słowo wcale nie jest synonimem wolności tylko uczuciowej klęski.

Jednak w tamten świt, gdy goniliśmy moją toyotę przez budzące się do życia miasto, nie rozmyślałam o swojej tęsknocie za miłością porządnego mężczyzny. Byłam zła, że stracę auto, którego nawet jeszcze nie spłaciłam. Chciałam dorwać tego złodzieja i wydrapać mu oczy.

Został moim bohaterem

Kiedy skręciliśmy w kolejną ulicę, toyota była bliżej. Mój kierowca dodał gazu i powoli jego auto dogoniło moje. Kiedy się zrównaliśmy, wyciągnął w bok rękę przed moją twarzą i pokazał coś tamtemu kierowcy, który akurat spojrzał na nas. Odznaka policyjna. Tajemnica odwagi i chęci pomocy nieznajomego kierowcy została rozwiązana.

Złodziej nacisnął na hamulec toyoty. Zatrzymał z piskiem samochód, otworzył drzwiczki i – w długą. Policjant zatrzymał swoje auto, a potem wycofał.

– Nie gonisz go?

Wciąż mówiłam do niego na ty, choć w sumie powinnam była okazać policjantowi większy szacunek. Cóż, skrajne emocje wytwarzają między ludźmi specyficzną więź.

– Po co? Znajdę go w ciągu godziny – rzucił. – To nie amator. Chcesz mieć korowód z policją i ubezpieczycielem? W takim stroju?

Miał rację. Nie chciałam. Wyszliśmy z auta i podeszliśmy do toyoty.

– Nie mam kluczyków – zacukałam się.

Myśl o kluczykach do samochodu przywiodła na myśl inne klucze.

– Jezu, nie zamknęłam mieszkania.

Spojrzałam na zegarek. Co zaskakujące, była dopiero szósta rano. Cała ta gonitwa zabrała niecałe pół godziny! Policjant zajrzał do mojego samochodu i powiedział, że złodziej odpalił auto na styk, ale że wcześniej musiał wyłączyć alarm. I że jest wiele na to sposobów.

– Oni kradną takie nówki na części zamienne. Potem powiem ci, na co masz uważać, żeby się to nie powtórzyło.

– Jak ja nim pojadę? – patrzyłam na plątaninę kabli wyciągniętą spod kierownicy.

Policjant spojrzał na zegarek.

– Zadzwonię do pracy, że się spóźnię i odwiozę ci auto pod dom. Ty pojedziesz moim. W razie, gdybyś miała pecha z drogówką, załatwię sprawę.

Patrzyłam na niego urzeczona. Uprzejmy, zaradny, życzliwy.

– Jak mam ci dziękować?

– Nie wpadając więcej pod moje auto.

Uśmiechnęliśmy się do siebie. Serce zabiło mi nieco żywiej. Policjant chrząknął, wyjął z kieszeni komórkę i dzwoniąc, wsiadł do mojego auta. Poszłam do jego samochodu. I pomyślałam, że też zadzwonię. Do tego faceta, który mnie obudził o barbarzyńskiej porze. Wsiadłam i oddzwoniłam na ostatni numer. Trzy sygnały i w słuchawce usłyszałam niski głos, już jakby znajomy.

– Halo?

– Tu pomyłka. To znaczy „nie Renata”. Chciałam panu podziękować za pobudkę. Dzięki temu nie straciłam nowego auta, no i poznałam świetnego faceta.

– Naprawdę uważa pani, że jest świetny? – spytał głos po chwili milczenia.

– Pomógł mi.

– Taka jego praca. Płaci pani na niego podatki – odparł nieznajomy.

– Nie, myślę, że on taki po prostu jest. Rzadkość. Ale ja nie mam szczęścia, więc pewnie jest żonaty – westchnęłam.

– Jeszcze nie.

– Słucham? – wreszcie do mnie dotarło, że coś dziwnie rozmawiamy.

– Jakoś się nie złożyło. Do tej pory pomagał niewłaściwym kobietom – w głosie mojego rozmówcy zabrzmiał śmiech.

Spojrzałam do tyłu przez szybę.

Policjant siedział za kierownicą i trzymał słuchawkę przy uchu. Uśmiechał się. Pomachał mi ręką. Ale wpadka! Odetchnęłam głęboko. Cóż. Życie. Trzeba unieść głowę i działać, jakby wszystko było tak, jak to zaplanowałam.

– A teraz pomógł tej właściwej?

– Z pewnością będzie chciał to sprawdzić. W końcu takie niesamowite zbiegi okoliczności po coś są, prawda? Nie tylko, by o nich opowiadać na towarzyskich spędach.

Zapewne tak. Ale kiedy teraz znajomi pytają mnie, jak poznaliśmy się z mężem, opowiadam im tę niesamowitą historię.

Czytaj także:
„Wykupiłem dla siebie i żony wczasy. Wściekła się, że wydałem tyle kasy na przyjemności. Cóż, pojadę z kochanką”
„Jestem panią domu, gotuję, sprzątam i uczę 4 swoich dzieci. To moje powołanie. Koleżanki mówią, że mąż mnie wyzyskuje”
„Sąsiadka to wstrętna jędza, która chciała mnie wrobić w kradzież. Mam swoje za uszami, ale kara spadła na nią”

Redakcja poleca

REKLAMA