Przecież ludzie nie znikają tak całkiem bez śladu.
Też brałem udział w poszukiwaniach, bo znałem Jana, potężnego, starszego mężczyznę, który mimo swojej postury potrafił poruszać się bezszelestnie i podejść każdą zwierzynę.
Poszukiwania Jana trwały pięć dni
Ja osobiście nie przepadałem za polowaniami, chociaż pochodziłem z rodziny z tradycjami myśliwskimi. Ojciec i dziadek polowali, ale nie zmuszali mnie, bym poszedł w ich ślady. Na szczęście. Nie ciągnęło mnie ani do broni, ani do zabijania zwierząt.
Po pięciu dniach poszukiwań Jana daliśmy za wygraną. Życie powoli wracało do normy. W rozmowach zaczęły przeważać codzienne sprawy, a kwestia tajemniczego zaginięcia zeszła na dalszy plan.
Nie dla mojego ojca. Lubił Jana i od dnia jego zniknięcia był ponury i małomówny. Głównie ze względu na tatę wziąłem udział w poszukiwaniach, chociaż leśne łazęgi to nie moja bajka.
Martwiłem się. Bardziej o niego niż o Jana, cóż, bliższa koszula ciału. Widziałem, jak coraz bardziej markotnieje i zamyka się w sobie. Kiedy zaś przerwano poszukiwania, zmieniał się w istnego mruka. Kiedy zachodziłem do niego, siedział w warsztacie i konserwował broń, wszystkie sztuki po kolei.
Miałem wrażenie, że jest nieobecny duchem, tylko jego ręce pracują, mechanicznie, rutynowo, a umysł ma zajęty zupełnie czymś innym. Dni mijały, a stan mojego ojca się nie poprawiał. Nawet pogarszał. Wyglądał, jakby był chory. Moje pytania zbywał.
– Nie trząś się nade mną jak kura nad jajkiem. Nic mi nie jest, po prostu starość mnie dopadła, też cię to czeka. Życie, chłopcze.
Zaglądałem do niego częściej, bo choć ojciec nie witał mnie entuzjastycznie, miałem wrażenie, że na swój sposób cieszy się z tych wizyt. Od kiedy zmarła mama, był całkiem sam. A jego jedyną rozrywką były polowania.
Tamtego dnia jak zwykle pojechałem do niego po pracy. Zaparkowałem pod blokiem, wszedłem na klatkę i w tym samym momencie chwyciło mnie złe przeczucie. Przyspieszyłem kroku.
– Cześć! – rzuciłem od progu.
Odpowiedziała mi głucha cisza. Tętno mi podskoczyło.
– Tato?
Cisza. Jak burza wpadłem do pokoju i zobaczyłem go, leżącego obok fotela. Był jeszcze w piżamie, co oznaczało, że leżał tu już dłuższy czas. Na klęczkach, drżącymi rękami sprawdziłem puls i oddech. Serce biło, oddech też był wyczuwalny, choć słabo.
Zadzwoniłem na pogotowie i czekałem na ich przyjazd. Trwało to niemiłosiernie długo. Nim się zjawili, zdążyłem pójść po sąsiada i wspólnymi siłami przenieśliśmy tatę na kanapę. Otworzył wtedy na chwilę oczy i kiedy mnie zobaczył, na jego twarzy odmalował się wyraz wielkiej ulgi. Nie wiem, czy mój widok tak na niego podziałał, czy fakt, że jednak żyje.
Mimo wszystko upiekło mu się. Tylko guzy i stłuczenia
Pojechałem swoim autem za karetką do szpitala i niecierpliwie oczekiwałem na wyniki badań.
– Ojciec czuje się już dobrze – usłyszałem od lekarza. – Zostanie u nas, aż zrobimy komplet badań, ale na tę chwilę wygląda na to, że po prostu zasłabł, upadł i uderzył się w głowę, na szczęście niegroźnie. Niestety, stłukł też sobie dosyć mocno lewą rękę.
Czyli mimo wszystko mu się upiekło. Wykpił się guzem i stłuczeniem ręki. Ale co będzie później, jeśli omdlenia będą się powtarzać? Może powinien przeprowadzić się do nas? Tylko gdzie go wciśniemy? Do kuchni? Ledwo starczało miejsca dla naszej czwórki.
Zresztą ojciec pewnie i tak by się nie zgodził. Lubił swoją samodzielność, niezależność i nie chciałby spać kątem u syna.
Nazajutrz, kiedy go odwiedziłem, wyglądał o wiele lepiej. Nie miał już tak podkrążonych oczu, był bardziej rozluźniony, tylko ręce leżące na kocu szpitalnym lekko drżały.
– Cześć, tato. Jak się czujesz?
– Już w porządku, synku. Dobrze, że wczoraj do mnie zajrzałeś. Był tu dziś Sylwek, sąsiad. Mówił, że wystraszył się wczoraj nie na żarty.
– No, ja też, tato, ja też… Może byś z nami zamieszkał, co?
Zignorował moją propozycję.
– Maciek… czy… czy zauważyłeś wczoraj coś dziwnego?
– Gdzie?
– No u mnie.
– Coś dziwnego? To znaczy?
– No… – ojciec się zarumienił. – Nic ci się nie rzuciło w oczy? Że… no… jest inaczej niż zwykle?
Zmarszczyłem brwi, starając się przypomnieć sobie wygląd mieszkania z wczoraj.
– Nie – pokręciłem głową – nic dziwnego nie kojarzę.
– To dobrze – odsapnął.
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, ale widziałem, że jest wyczerpany, więc pożegnałam się, by mógł odpocząć, zdrzemnąć. Myślałem jednak cały czas nad tym, co mi powiedział, i postanowiłem podjechać do jego mieszkania, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, czy nie ma tam nic „dziwnego”.
Obszedłem wszystkie pomieszczenia, rozglądałem się uważnie, nic nie rzuciło mi się w oczy. Ani nadmiar, ani brak. Pootwierałem okna, żeby trochę przewietrzyć, i wziąłem się za małe porządki. Filiżanka po kawie, zapomniany talerz na stole, rozłożony sztucer na kanapie, sterta gazet i wycinków leżąca na ławie w pokoju.
Wiedziony przeczuciem, zacząłem przeglądać te papiery. Ze zdumieniem stwierdziłem, że niektóre są z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Po co to ojcu? Nie chciało mi się przeglądać gazet, bo było tego za dużo, skupiłem się więc na wycinkach.
I włosy zjeżyły mi się na głowie. Wszystkie dotyczyły zaginięć w lasach! W naszej puszczy! Przelatywałem wzrokiem treści artykułów: mężczyzna, zaginął, nigdy nie znaleziono, kolejny mężczyzna, zaginął, nigdy nie znaleziono, kobieta, zaginęła, nigdy nie znaleziono… Dziesiątki artykułów.
Potem wziąłem się za przeglądanie gazet. Teraz wiedziałem dokładnie, czego mam szukać. I znalazłem – mnóstwo artykułów o zaginięciach w lesie. Tajemniczych, nigdy nie wyjaśnionych.
Nie byłem zwolennikiem teorii spiskowych, ale…
O co tu chodzi? Dlaczego ci ludzie znikali? Skąd taka regularność? Przecież tyle osób nie mogło wyparować jak kamfora! Nawet na przestrzeni blisko stu lat. To statystycznie niemożliwe. Powinny zostać choć kości, jakieś strzępy ubrań.
Większość powinna się wcześniej czy później odnaleźć. Jedna osoba może zaginąć bez śladu, ale dziesiątki czy nawet setki? Nikt nie zwrócił na to uwagi, nie powiązał faktów? No, w sumie zwrócił, pomyślałem, mój ojciec przecież gromadził te wszystkie artykuły…
Aż podskoczyłem, gdy zadzwonił telefon.
– Tak, cześć, kochanie. Nie. Zaraz wracam, jeszcze chwilka. Pa.
Żona się martwiła i zastanawiała, gdzie przepadłem. Z emocji straciłem poczucie czasu. Po namyśle zebrałem wszystkie informacje o zaginięciach i wziąłem je ze sobą, żeby w domu na spokojnie jeszcze raz je przejrzeć.
Siedziałem prawie do pierwszej w nocy, czytałem artykuły i szukałem podobnych treści w internecie. Okazało się, że było ich całkiem sporo. Nikt jednak nie dopatrywał się w tym niczego osobliwego.
Wielkie lasy, wielki teren, mnóstwo okazji, aby ktoś przepadł bez śladu. Po prostu. Mnie się wydawało to bardzo podejrzane. Czyżby komuś zależało na tym, by nikt nie wiązał ze sobą tych masowych zaginięć? Nie byłem zwolennikiem teorii spiskowych, ale to wydawało mi się, tak na zdrowy rozum biorąc, mocno podejrzane.
Może trzeba zapytać inaczej? Czy ktoś zaginął w tych lasach i… został odnaleziony? Szukałem intensywnie i w końcu trafiłem na jakiś wpis o myśliwym, który ponoć zgubił się w puszczy i odnalazł po czterech dniach. Wycieńczony, ale żywy. Co zaś najciekawsze i najdziwniejsze, tym myśliwym był mój dziadek! W każdym razie sądząc po imieniu i nazwisku.
Nigdy nie zapomnę tej wizyty w szpitalu u ojca
Potarłem zmęczone oczy i doczytałem artykuł do końca, ale niczego więcej się nie dowiedziałem. Dziadek zmarł, kiedy miałem trzynaście lat. Jedyną osobą, która mogła mi teraz coś na ten temat powiedzieć, był mój ojciec.
Nie bez przyczyny zbierał te wszystkie wycinki. Może badał sprawę zaginięć od dawna? Tylko dlaczego nic mi nie powiedział? I czemu pytał, czy w jego mieszkaniu nie było niczego dziwnego?
Nazajutrz pojechałem do szpitala.
– Tato, co to jest? – zapytałem i pokazałem mu wycinki.
Ojciec przez chwilę milczał, ale w końcu wolno wypuścił powietrze. Opuścił ramiona, jakby zrezygnowany.
– Usiądź. Musimy porozmawiać…
Nigdy nie zapomnę tej godziny, kiedy siedziałem obok łóżka mojego ojca i słuchałem jego opowieści, bo zmieniła moje postrzeganie świata, zburzyła na zawsze porządek i spokój, które w nim panowały.
– Kiedy byłem dzieciakiem, twój dziadek opowiadał mi legendę o naszej puszczy. Tak rozległej, że czasem zdaje ci się, iż nie ma końca. Chociaż urodziłem się tutaj i niby znam ją od smarkacza, wciąż odnajduję miejsca, w których jeszcze nie byłem. Powiesz, że to złudzenie, kwestia pory dnia albo roku. Bo ile zajmują te lasy na mapach? Jakieś 300 kilometrów kwadratowych. Będziesz szedł prosto cały czas, w końcu trafisz na jakiś dukt czy ludzi. Jasne, można błądzić po niej, kręcąc się w kółko. Można mieć jakiś wypadek, nawet śmiertelny. Ale trudno się tam zgubić, tym bardziej w dzisiejszych czasach. Tylko… Janek znał dobrze puszczę. I miał komórkę. A jednak przepadł, a jego telefonu nie dało się namierzyć. Człowiek po prostu zniknął, jakby nigdy nie istniał.
Ojciec ciężko westchnął i otarł załzawione oczy.
– Twój dziadek opowiadał mi kiedyś, że gdzieś w tych lasach jest taki ostęp, który myśliwi nazywają matecznikiem. Niektórzy słyszą zew tego, co w mateczniku siedzi. Lepiej, żeby ogłuchli, choć pewnie nie uszami słyszą ten zew. Wybrańcy, idący za wzywających ich głosem, zmierzają po własną zgubę. Zew jest tak silny, że nawet jeśli wiedzą, że należy mu się oprzeć, nie potrafią tego zrobić. Idą jak krowy na rzeź…
Pokiwał smętnie głową. Potem niemal wpił się we mnie spojrzeniem.
– Myśliwi często opowiadają sobie historie o duchach lasu. Sam ci je opowiadałem. Stworzenia te opiekują się drzewami i zwierzętami. Jednak to, co siedzi w mateczniku puszczy, nie jest dobrym duchem ani opiekunem. Dlatego ludzie giną bez śladu. Dziadek miał chyba obsesję na tym punkcie. Chodził po puszczy i szukał matecznika.
– Od dawna nikt w puszczy nie zaginął – kontynuował, wolno unosząc ciężkie powieki – i myślałem, że to wreszcie koniec. A teraz Janek… ja też zacząłem widzieć różne rzeczy. Wtedy, w mieszkaniu, wydawało mi się, że jestem w lesie. Byłem pewien, że jestem w lesie i coś się do mnie zbliża. Coś prastarego, głodnego i przerażającego. Było naprawdę blisko, czułem jego obecność i nic nie mogłem zrobić. Maciej… Maciuś…
Wydaje mi się, że teraz ja słyszę zew…
Słuchałem tej opowieści, nie dając po sobie poznać, jakie robi na mnie wrażenie. Jeszcze miesiąc temu wyśmiałbym koncepcję prastarego reliktu, zapomnianego bóstwa, które nie chce zginąć w mrokach niepamięci, ale teraz? Czy taką masę zaginionych ludzi na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci można jakoś racjonalnie wytłumaczyć?
Widziałem, że ojciec jest wyczerpany. Pocieszyłem go i uspokoiłem, jak umiałem, i wróciłem do domu. Tam znów usiadłem do komputera. Tym razem szukałem informacji o dawnych bogach i demonach lasu. Z wieczoru zrobiła się późna noc. Z głową nabitą różnymi legendami poszedłem spać. Nie był to jednak sen przynoszący odpoczynek.
Nazajutrz znów odwiedziłem ojca. Minęły kolejne dwa dni i ojciec opuścił szpital.
Wprowadzić się do nas nie chciał, więc nadal codziennie go odwiedzałem. Mój niepokój powoli się wyciszał. Ojciec był taki jak dawniej. Wycinki i gazety schowałem głęboko w szafie i też nie wracałem do tematu.
Minął blisko miesiąc od wyjścia taty ze szpitala. Zajechałem do niego po pracy, jak zwykle, ale nie zastałem go w mieszkaniu. Z sercem w gardle obdzwoniłem wszystkich znajomych. Nikt go nie widział.
Zgłosiłem sprawę na policję, ruszyły poszukiwania. Też brałem w nich udział. Desperacko pragnąłem udowodnić sobie, że to zwykłe zagubienie. Tata ma swoje lata, skleroza go dopadła, wyszedł i zapomniał drogi powrotnej…
Niestety, sześć lat już minęło, a on nie wrócił, nie odnalazł się. Przepadł tak jak Jan i wielu innych przed nim...
Czytaj także:
„Przez całe życie myśleliśmy, że ojciec zniknął, bo nas nie chciał. Okazało się, że miał wypadek i... zapomniał kim jest”
„Wuj zniknął w tajemniczych okolicznościach. Żeby uporządkować sprawy spadkowe, trzeba go było odnaleźć – żywego lub martwego”
„Mój ojciec straszy swoje wnuki przed snem diabłami i szatanami. Jego metody sprawiły, że mam w domu 2 aniołki”