„Przez całe życie myśleliśmy, że ojciec zniknął, bo nas nie chciał. Okazało się, że miał wypadek i... zapomniał kim jest”

Zaginięcie członka rodziny fot. Adobe Stock
W 1990 roku mój ojciec zniknął. Tak, dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Nikt nie wiedział, czemu zostawił żonę i dzieci. Mama nigdy nam o nim nie opowiadała. Dopiero po latach zrozumiałam, jak bardzo cierpiała.
/ 01.03.2021 14:52
Zaginięcie członka rodziny fot. Adobe Stock

–  Możesz mi zrobić kawy? – spytała mama i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem znad okazałej stery dokumentów piętrzących się na kuchennym stole. Znowu wzięła pracę do domu… No tak. Lidka była na studiach, Andrzej wymagał drogiej rehabilitacji, a ja w szkole zarabiałam grosze i nie bardzo miałam jak pomóc jej finansowo. Mama nigdy nie narzekała, że jest jej ciężko, ale domyślałam się, że pracuje ponad siły.
– Proszę – postawiłam przed nią kubek. – Wpadłam tylko po moje świadectwa z podstawówki, chcę pokazać je uczniom – dodałam, kierując się w stronę obłażącej meblościanki w dużym pokoju. Mruknęła coś w odpowiedzi i ponownie pogrążyła się w liczbach i schematach. Otworzyłam drzwiczki i wyjęłam stosik teczek, zszywek i luźnych kopert.

Zanim dotarłam do właściwej teczki, w ręce wpadła mi szara koperta, w której wyczułam coś jak pocztówki. Otworzyłam ją zaciekawiona: to były zdjęcia.
– Mamo! – usiadłam obok z fotografiami. – Zobacz, co znalazłam! To tata?
Wiedziałam, że nie lubi mówić o człowieku, który zaginął dwadzieścia trzy lata temu, ale sądziłam, że emocje związane z tym dramatem dawno już opadły. Ja osobiście ledwie ojca pamiętałam, bardziej jako symboliczną postać niż człowieka o określonym wyglądzie i osobowości. Moje młodsze rodzeństwo nie pamiętało go wcale. Byli za mali, kiedy zniknął...
– Schowaj to, proszę! – szepnęła. Zacisnęła powieki i odsunęła od siebie fotografie. Jej broda wyraźnie drżała. Zrobiło mi się głupio, że zachowałam się tak niedelikatnie, lecz te zdjęcia były dla mnie zbyt cenne, żebym z nich zrezygnowała.
– Mogę je sobie wziąć? – zapytałam nieśmiało. – Proszę cię, mamo.
– Weź – wzruszyła tylko ramionami. – Ja i tak nie mogę ich oglądać… Za dużo wysiłku włożyłam w to, żeby żyć w miarę normalnie. Nie chcę już do tego wszystkiego wracać. Rozumiesz, Jolu? – dodała już bardziej miękkim tonem.

Rozpłynął się w powietrzu

Rozumiałam bardzo dobrze. Miała 28 lat, czyli dokładnie tyle, ile ja teraz, i właśnie wróciła ze szpitala po trzecim porodzie. Najstarsza córka, czyli ja, miała wtedy cztery lata, a niepełnosprawny synek dwa. Ojciec wrócił do pracy, a ona zajęła się domem i trójką małych dzieci. Razem jakoś sobie radzili… Jednak któregoś dnia ojciec zniknął. Po prostu nie wrócił po zmianie do domu. Nie pojawił się też następnego dnia, tydzień później ani nawet miesiąc później.

Milicja przyjęła zgłoszenie o zaginięciu, ale nigdy nie wpadła na żaden trop. Znajomi, rodzina, koledzy z pracy – wszyscy kręcili głowami, nikt nie miał pojęcia, co się stało z Romanem, czyli moim tatą. Zakład pracy ojca pomógł nam nieco finansowo, koledzy zrobili zbiórkę ubranek dla dzieci i żywności, ale nie na długo tej pomocy starczyło. Mama nie mogła iść do pracy, bo Andrzej urodził się z porażeniem mózgowym i wymagał stałej opieki, do tego miała w domu czterolatkę i niemowlę. Żyliśmy więc na skraju nędzy, jedząc przeterminowany makaron z pomocy społecznej i nosząc ubrania z darów.

Nie mam pojęcia, jakim cudem mama się nie załamała. Poradziła sobie jednak. Wychowała mnie i siostrę na grzeczne, dobrze uczące się dziewczynki, a brata doprowadziła do stanu niemalże samodzielności. Jednak nigdy nie mówiła nam o ojcu. Dzisiaj rozumiem, że zatrzasnęła ten temat w sejfie pamięci. I nie pozwoliła sobie na zaglądanie do niego, by nie przeżywać znów tego, co po jego zaginięciu. Właśnie dlatego do tej pory nie widziałam jego zdjęć ani nie słyszałam opowieści o tym, jakim był człowiekiem.
– Co się z tobą stało, tato? – zapytałam na głos, stawiając zdjęcie młodego, całkiem przystojnego mężczyzny na półce z książkami. – Uciekłeś? Zostałeś porwany? A może miałeś gdzieś drugą rodzinę, dla której nas w końcu porzuciłeś?

Nie wiem, jak ona sobie poradziła...

Te pytania na pewno zadawała sobie mama przez pierwsze lata po tragedii. Słyszałam, jak płakała w łazience. Każdy miał inną hipotezę co do tego zaginięcia. Od zaplanowanej ucieczki, przez morderstwo, którego nigdy nie wykryto, aż do porwania przez demony. No dobrze, to ostanie wymyśliła moja babcia, matka ojca. Już wtedy była psychicznie niestabilna, do tego miała początki alzheimera. Zmarła trzy lata po zniknięciu syna, nawet już nie pamiętając, że go kiedykolwiek miała. Może to dla niej lepiej.

Zdjęcie zostało zrobione na kilka lat przed jego zaginięciem. Długo patrzyłam w celuloidową twarz taty, szukając jakichkolwiek oznak szaleństwa, które mogłyby zapowiadać, że porzuci swoją rodzinę bez słowa, ale widziałam tylko młodego, dość bladego, ciemnowłosego mężczyznę na portrecie. Chyba i ja, wzorem mamy, musiałam się pogodzić z faktem, że nigdy się nie dowiem, co się stało z moim ojcem.
– Cześć, Sis! – odezwała się w słuchawce Lidka pół roku później. Tak mnie nazywała: Sis, od sister. – Nie uwierzysz! Dostałam stypendium w Wiedniu! Muszę tylko załatwić sobie mieszkanie, bo akademiki mają przepełnione. Ale samorząd studencki załatwi mi pracę na wieczory, więc będę mogła sama za nie płacić! Super, no nie?

Ucieszyłam się podwójnie. Raz, moja mała siostrzyczka właśnie wypływała na szerokie wody, a dwa, bo mamie będzie teraz lżej. Lidia rozpoczynała kolejny rok dopiero w październiku, ale chciała jechać do Austrii zaraz po letniej sesji. Wkrótce potem poznałam Mikołaja, studenta informatyki, który szykował się do końcowych egzaminów. Imponowała mi jego ogromna wiedza i umiejętności. Na którejś imprezie usłyszałam nawet, że koledzy uważają go za geniusza.

Zagadka prawie się rozwiązała

Szybko zostaliśmy parą i Mikołaj coraz częściej przesiadywał ze swoim laptopem w moim mieszkaniu. – Co robisz, kochanie? – pochyliłam się nad nim któregoś dnia, kiedy wróciłam ze szkoły.
Tworzę program do wyszukiwania zdjęć – mruknął, całkowicie pochłonięty programowaniem. – Chcę to pokazać profesorom, jeszcze zanim zrobię dyplom.
– A do czego ma służyć?
Ożywił się od razu. – Patrz! – zaczął z zapałem. – Tutaj ładujesz zdjęcie dowolnej osoby i klikasz „Szukaj”. Program przeszukuje światowe zasoby internetu pod kątem wykrywania twarzy i w rezultacie pokazuje ci zdjęcia tej samej osoby dostępne na różnych portalach, stronach i witrynach.
– Coś takiego chyba już jest? – zaryzykowałam twierdzenie, bo byłam pewna, że natrafiłam na taką informację w sieci.
– Ale dostęp jest płatny i tylko dla służb. A to będzie powszechne i darmowe.

Niedługo potem mój dom stał się bazą studentów politechniki, którzy uciekali z hałaśliwego akademika, żeby wspólnie pracować nad programem mającym być konkurencją dla wyszukiwarek używanych przez różne służby wywiadowcze.
– Jolu! – kiedyś z pokoju dobiegł mnie podekscytowany głos Mikołaja.
– Chodź szybko, to zobaczysz coś ciekawego!
Poszłam i… oniemiałam. Chłopcy wrzucili do swojego programu moje zdjęcie i teraz na ekranie właśnie pokazywały się wszystkie fotografie, jakie kiedykolwiek wrzuciłam do sieci. Ja w górach, ja z rodziną, ja przytulająca naszego psa, ja – o zgrozo! – w bikini na plaży…
– Zaraz, ale to na pewno nie ja! – wskazałam na zdjęcie obcej kobiety.
– No tak, program nie jest doskonały – skomentował Mikołaj. – Ta dziewczyna jest po prostu bardzo do ciebie podobna i system rozpoznawania twarzy wziął ją za ciebie. Niestety takich zdjęć podobnych osób wpadło tutaj dużo więcej. Nie wiem, czy to się da jakoś poprawić…

Chyba właśnie ta niedoskonałość sprawiła, że profesorowie z politechniki nie uznali projektu za przejaw geniuszu i Mikołaj zarzucił dalsze prace nad nim. Czasami tylko bawiliśmy się, wgrywając zdjęcie kogoś znajomego i szukając jego fotek. Ponieważ ludzie wrzucają czasem do internetu różne rzeczy, o których później zapominają, to wyniki tej zabawy okazywały się często mocno zaskakujące i stanowiły powód do istnych salw śmiechu. Aż raz wpadłam na pomysł, który zmienił całe moje dotychczasowe życie…

– Zeskanowałam zdjęcie taty – powiedziałam. – Wrzućmy je do programu.
– Po co? Ono jest sprzed dwudziestu paru lat, wtedy nawet nie było internetu. A jednak to zrobiliśmy. Mikołaj oczywiście wiedział o mojej sytuacji rodzinnej i z góry uprzedził, że jego program nie rozpoznaje „postarzonych” twarzy. Nie daje sobie też rady ze zmianami takimi jak zarost czy ciemne okulary. Innymi słowy, zasugerował, że te poczynania są bezcelowe, bo nawet jeśli mój ojciec faktycznie żyje, to w ten sposób go nie odszukamy.

– No tak, ten program rzeczywiście jest do bani – westchnął zniechęcony, kiedy na monitorze pojawiło się kilka zdjęć jakiegoś młodego chłopaka. Zdecydowanie współczesnych.
– Patrz, to fotka z Facebooka, jest podpis: Egipt, 2012. A koleś ma ze dwadzieścia lat. Chyba skasuję ten szajs.
– Czekaj! – wpatrywałam się intensywnie w twarz chłopaka na fotografii.

Oczywiście nigdy nie widziałam go na oczy, ale… on oraz mój dwudziestoparoletni ojciec byli do siebie podobni jak bracia bliźniacy! Oczywiście, różniła ich fryzura (u jednego półdługie włosy typowe dla późnych lat 80., u drugiego starannie wymodelowana grzywka) oraz inne drobne szczegóły, ale program nie pomylił się wcale tak bardzo. Ci mężczyźni wyraźnie mieli wspólne geny. Albo to cud.
– Słuchaj… – gapiłam się na zdjęcia jak zahipnotyzowana. – Może to jakiś mój krewny ze strony ojca? Wiesz, babcia niespecjalnie wiedziała, co się dookoła niej działo, a dziadka nie znałam. W ogóle nie znam rodziny taty. Może się z nim skontaktuję? Kuzynów nigdy za wielu.
– Nic prostszego – Mikołaj otworzył profil chłopaka na Facebooku. – Możesz napisać do niego wiadomość. Patrz, to Austriak, a ty znasz dobrze niemiecki. Faktycznie, Kristian, bo tak nazywał się młodzieniec, mieszkał w niewielkim austriackim miasteczku przy granicy z Czechami. Napisałam do niego krótką wiadomość, że ja mieszkam w Polsce, ale mam rodzinę w Austrii (to szczera prawda – przecież niedawno pojechała tam moja siostra, czyż nie?) i szukam potencjalnych krewnych, a jego nazwisko kiedyś wymieniła moja zmarła babcia (to już było kłamstwo na całego).

Zawirowania losu

Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Odezwał się już następnego dnia. „Hallo!” – pisał Kristian. – „Ja też mam krewnych w Polsce, a przynajmniej tak sądzę, bo mój tato mówił po polsku. Nazywał się Peter N. (tu wymienił całe nazwisko). Coś ci to mówi? Ja się nazywam tak jak mama, więc raczej nie jesteśmy kuzynami. Ale miło, że się odezwałaś”.
Nazwisko Petera kompletnie nic mi nie mówiło, podobnie jak nazwisko oraz imię matki Kristiana. Czyli to po prostu zwykły przypadek…

W końcu program Mikołaja znalazł też kobietę podobną do mnie, która mieszkała w Nowej Zelandii, i z pewnością nie była ze mną spokrewniona. Ot, niedoskonałości systemu. Zapomniałam o tej sprawie aż do późnej wiosny, kiedy to Lidka miała kilka dni przerwy i uparła się, że zaprosi mnie do swojego studenckiego mieszkanka w Wiedniu. Postanowiłam skorzystać z tej okazji do krótkiego urlopu.

Nie wiem dlaczego, ale nim wyjechałam do siostry, przesłałam jej link do profilu Krystiana – i Lidka zaczęła dosłownie piać z zachwytu. W sumie to mnie nie dziwiło, byli w podobnym wieku, a Kristian to rzeczywiście kawał przystojniaka. Wyczytała na jego stronie, że lubi tańczyć salsę, i nie było mowy, żeby wybiła sobie z głowy pomysł odezwania się do niego. Ja miałam oczywiście wystąpić w charakterze Amora.

Napisałam więc do Kristiana i wspomniałam, że będę u siostry (lat 23, podkreśliłam) w Wiedniu. Podałam mu też link do jej profilu z licznymi zdjęciami. Najwyraźniej spodobała mu się Lidka, bo odpisał prawie natychmiast: „Cool! Ja też będę za tydzień w stolicy. Może wpadniecie z siostrą do El Mundo w piątek wieczorem? Tak około 18:00. Umówiłem się tam z kumplami i miło będzie spotkać dwie fajne dziewczyny”

Wiedeń zawsze jest cudowny, a szczególnie wtedy, gdy wszystko kwitnie, a kawiarnie wystawiają stoliki do ogródków. Salsoteka, do której zaprosił nas Kristian, też była interesującym miejscem. Lidka uwielbia tańczyć latino, więc praktycznie nie mogłam jej ściągnąć z parkietu, a sama popijałam mojito przy barze.
– To ty, Dżola? – ktoś usiadł obok mnie na taborecie. – Cześć, jestem Kristian. Wyglądał inaczej niż na fotce. Miał dłuższe włosy i wydoroślał. Chyba właśnie dlatego aż mnie zatkało na jego widok. Bo wyglądał teraz zupełnie jak mój ojciec za młodu… Identycznie!
– Skąd pochodzi rodzina twojego taty? – zapytałam przy kolejnym drinku. – Mówiłeś, zdaje się, że z Polski?
– Niestety, nie wiem dokładnie – rozłożył ręce. – Ojciec też nie wiedział.
– Jak to: nie wiedział?! – zdziwiłam się.
Normalnie. Nie wiedział, kim jest, kiedy ocknął się w szpitalu. Jacyś ludzie znaleźli go przy szosie z obrażeniami głowy i ogólnie w ciężkim stanie. Moja mama była tam pielęgniarką, zakochała się w nim, no i wiesz… Urodziłem się ja.
– Czy twoi rodzice się pobrali? – w głowie mi się kręciło, więc odstawiłam drinka.
– Nie, nie było takiej możliwości – on z kolei pił całkiem sporo i język coraz bardziej mu się rozwiązywał. – Ojciec miał całkowitą amnezję. Mówił trochę po polsku, a trochę po niemiecku, nawet po rosyjsku, ale nie miał pojęcia, kim jest. Procedura nadawania mu nowej tożsamości trwała latami, a w tym czasie nie miał żadnych dokumentów. Nie mógł więc wziąć ślubu ani nawet zrobić prawa jazdy. Dlatego mam nazwisko po mamie.

Kristian w końcu znudził się opowiadaniem dziejów rodzinnych i pomknął na parkiet obtańcowywać zachwyconą Lidkę, a ja starałam się ułożyć pozyskane informacje w jakąś spójną całość. Ojciec zaginął w czerwcu 1990 roku. Wtedy trwało zamieszanie z przekształcaniem Milicji Obywatelskiej w policję. Wszyscy, od komendanta wojewódzkiego po szeregowych funkcjonariuszy, mieli na głowie sporo spraw organizacyjnych, więc poszukiwanie dorosłego mężczyzny, który nie wrócił do żony i trójki dzieci wymagających nieustannej opieki, nie było dla nich priorytetem. Zapewne po prostu założyli, że uciekł od rodziny, i odłożyli sprawę ad acta.

To wyjaśniałoby, dlaczego nie skojarzono zaginięcia ojca z odnalezieniem w Austrii mężczyzny z amnezją, mówiącego po polsku. Zapewne zapytanie ze strony austriackiej po prostu nigdy nie dotarło na właściwe biurko. Następnego dnia nie wróciłam do Polski. Czekałam na poniedziałek, żeby dostać się do odpowiedniej osoby w urzędzie do spraw ewidencji ludności.

Moim przewodnikiem był oczywiście Kristian, ciągle pytający, czy Lidka coś o nim mówiła. Ona z kolei nieustannie słała mi esemesy z pytaniami, czy on mówi coś o niej. Ech, te dzieciaki!
– Szukam danych mojego ojca – Kristian pokazał urzędniczce swój dowód. – Zmarł trzynaście lat temu. Na szczęście w Austrii biurokracja nie jest tak powolna jak w Polsce, bo czekalibyśmy wieki. A tu kwadrans później mieliśmy komplet dokumentów Petera N. Porównałam datę jego odnalezienia przy autostradzie z datą zaginięcia. Dziesięć dni różnicy…

Nie miał pojęcia, skąd wziął się przy granicy czechosłowacko-austiackiej. Wiedział tylko jedno: że wreszcie znalazł kogoś, przy kim nie czuł, że musi iść dalej, czegoś szukać. Zakochał się w pięknej Karin i został z nią w Austrii. Rok później na świat przyszedł ich syn.
– To on, poznajesz? – pokazałam Kristianowi zdjęcie taty w komórce. A potem opowiedziałam mu dziwną i tajemniczą historię naszej rodziny.
– Więc twój chłopak napisał program, który rozpoznaje twarze na zdjęciach w internecie, i ten program znalazł moje, kiedy wrzuciłaś zdjęcie ojca? – upewnił się, patrząc szeroko otwartymi oczami.
– Tak. Jesteś uderzająco podobny do niego, kiedy był mniej więcej w twoim wieku. Jak syn do ojca – uśmiechnęłam się.

Mama mogła w końcu odetchnąć

Nasze odkrycia dało się potwierdzić metodą badania DNA. Rzeczywiście, Kristian był spokrewniony ze mną, Andrzejem i Lidką. Jego matka rozmawiała z naszą przez telefon i opowiedziała jej o swoim życiu z Romanem alias Peterem. Powiedziała, że nigdy nie odzyskał pamięci. Aż do swojej śmierci na skutek zawału nie miał zielonego pojęcia, kim był, zanim ocknął się w szpitalu w Austrii.

Mamie ta rozmowa niezwykle pomogła. Wreszcie mogła otworzyć swój sejf na wspomnienia, wyjąć je, odkurzyć, a potem przełożyć do teczki z napisem „Rozdział zamknięty.”. Widziałam wyraźnie, że po latach odzyskała spokój. Poznała prawdę, a przede wszystkim przekonała się, że nie zła wola męża, tylko okrutny los sprawił, że została całkiem sama. Ja także poczułam, że odzyskałam coś, czego brakowało mi całe życie: fragment własnej historii.

Ale najbardziej poruszeni tym nagłym odkryciem prawdy byli Lidka i Kristian.
– Jak to jest moim bratem?! – wrzasnęła Lidka, kiedy pierwszy raz usłyszała te rewelacje.
– A nich to szlag jasny trafi!
– Siostra? – Kristian zdążył się załamać jeszcze w urzędzie, nad dokumentami ojca.
– A ja chciałem się z nią umówić…
– Nie da rady! – roześmiałam się.
– Ale możesz szepnąć słówko Alexowi...
– Co to, to nie! – prychnął gniewnie. – Żaden z moich durnych kumpli nie będzie startował do mojej siostry!

Roześmiałam się i rozwichrzyłam bratu włosy. Skrzywił się zupełnie tak, jak robią to wszyscy młodsi bracia na świecie, kiedy starsze siostry czochrają ich po głowie.

Więcej prawdziwych historii:
„Wiedziałam, że zdradzał byłą żonę, ale byłam pewna, że ze mną będzie inaczej. Niedawno jego kochanka urodziła dziecko”
„Wyszłam za starego dziada dla kasy. Rodzicom mówię, że to mój teść. Jego dzieci mnie nienawidzą, ale nie wrócę do biedy”
„Narzeczony lata temu przyłapał żonę na zdradzie. Historia zatoczyła koło i nawet nie dał mi się wytłumaczyć”

Redakcja poleca

REKLAMA