Kiedy byłam małym dzieckiem, świat cioci Jagody wydawał mi się wręcz bajkową krainą. Mieszkała bowiem z mężem i synem w uroczym domku otoczonym malwami. Pachniała wanilią, tak jak słodkie bułeczki, które piekła na śniadanie. Uwielbiałam do niej jeździć. Wiecznie się dopraszałam, abyśmy odwiedzili ciocię Jagodę i były takie momenty w moim życiu, że chętnie bym z nią zamieszkała.
Jako zbuntowana nastolatka miałam bowiem konflikt z rodzicami, którzy nie potrafili poradzić sobie z moimi humorami. Byłam pewna, że ciocia Jagoda poradziłaby sobie z nimi bez kłopotu, bo ona zawsze potrafiła słuchać i miała ogromne pokłady cierpliwości.
W każdym razie jej syn, a mój kuzyn, Piotrek, nie wyglądał na takiego, co by się miał przeciwko czemuś buntować. Lubiłam go. Rok starszy ode mnie, był świetnym kompanem zabaw. Mądry i wyważony, wydawało się, że połączył w sobie najlepsze cechy charakteru obojga rodziców. Wewnętrzne ciepło mamy i spokojną męskość ojca.
Piotrek mógł dojść daleko...
Wujek bowiem miał charyzmę. I chociaż mniej wykształcony od moich rodziców, cieszył się w rodzinie wielkim szacunkiem. Najwyraźniej w jego wypadku mądrość życiowa brała górę nad akademicką. Piotrek od zawsze szykował się na medycynę i dla wszystkich było jasne, że się na studia dostanie. Uczył się bowiem świetnie i krewni już się cieszyli, że w rodzinie pojawi się lekarz. Ciocia zawsze puchła z dumy, pokazując nam Piotrkowe świadectwa z czerwonym paskiem. Jednym słowem – sielanka, której, wydawałoby się, nic nie jest w stanie zakłócić.
Pamiętam nasze ostatnie wspólne wakacje. Mnie czekała po nich klasa maturalna, a Piotrek, już po egzaminie dojrzałości, szykował się jesienią na studia. Ciocia czuła się nieco rozbita, bo zdała sobie sprawę, że będzie się musiała rozstać z ukochanym synem, gdyż wybrał Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi. Ale oboje z mężem chwalili wybór syna, twierdząc, że po tej uczelni będzie miał nie tylko zawodowy prestiż, ale i dobrze płatną pracę.
Była jeszcze jedna osoba, która przeżywała wyjazd Piotrka – Joanna, jego dziewczyna. Przyjaźnili się ze sobą już w podstawówce, a w liceum sympatia przerodziła się w coś więcej. Cieszyłam się z tego, bo uważałam Aśkę za bardzo fajną osobę. Za to wprost nie cierpiałam jej brata!
Zawsze zastanawiałam się, jak to możliwe, że są rodzeństwem – ona i ta menda. Bo inaczej nie dało się go określić! Był starszy od nas o kilka lat i tylko dlatego uważał się za kogoś lepszego. Staraliśmy się go unikać, ale w tak małym miasteczku nie zawsze się to udawało. Uwielbiał „robić za ojca” i kiedy jego rodziców nie było w domu, wydawał Joannie rozkazy, przy okazji dezorganizując także plany moje i Piotrka. Ile to razy pomagaliśmy dziewczynie mojego kuzyna sprzątać cały dom lub wykonywać inne prace zadane przez jej braciszka, tylko po to, aby Joanna mogła pojechać z nami nad rzekę!
Heniek, bo tak miał na imię brat Aśki, był chyba jedną z nielicznych osób, które uważały, że mój kuzyn się wywyższa. Zawsze kpił z niego, nazywając „panem doktorkiem”, a kiedy dowiedział się o tym, że Piotr dostał się na studia, zamiast mu pogratulować, zwyzywał go od drani.
– Zachciało ci się mojej siostry, a teraz dajesz nogę? – wrzeszczał do Piotrka, który kompletnie nie mógł zrozumieć, o co tamtemu chodzi. Przecież nie zamierzał nigdzie uciekać, od dawna miał w planach zarówno studia, jak i małżeństwo z Joanną. Wszystko w swoim czasie.
Niestety, Heniek miał inne zdanie na ten temat i nagle zadecydował, że musi Piotrka ukarać za to, że zamierza porzucić jego siostrę. Tragedia rozegrała się już po moim wyjeździe do domu. Piotr wybierał się do ukochanej na swoim motorze, nie mając pojęcia, że wcześniej Heniek uszkodził w nim hamulce. Potem ten idiota tłumaczył się sądowi, że tylko chciał nastraszyć chłopaka swojej siostry.
– Wysoki sądzie, każdy by się przecież zorientował, zjeżdżając z tej małej górki koło jego domu, że hamulce nie działają – mówił.
Problem w tym, że u podnóża tej górki stoi dom i akurat jego właściciele kupili tego dnia pralkę. Kiedy Piotrek nabierał rozpędu, z tejże posesji wyjechało dostawcze auto z marketu. Piotrek nie wyhamował, bo nie miał czym. Wpadł prosto na dostawczaka. Uderzenie było tak silne, że Piotrkowi pękł kask. Żył jeszcze, kiedy wieziono go do szpitala, ale zmarł po kilku dniach.
Nie sposób opisać rozpaczy jego rodziców! Był przecież ich jedynym i ukochanym synem. Wiązali z nim tyle nadziei, którą im tak brutalnie odebrano! Współczułam im głęboko i współczułam także Joannie. Nie tylko straciła chłopaka, już prawie narzeczonego, ale jeszcze musiała znieść fakt, że odszedł z tego świata za sprawą jej brata.
Najgorsze, że cała jej rodzina stanęła murem po stronie Heńka. Z miejsca potępili sąsiada, który widział, jak ich syn majstrował przy motorze Piotrka i doniósł o tym policji. A kiedy Joanna także wykrzyczała bratu, że jest mordercą, zarzucili jej, że staje po stronie „obcego” zamiast rodziny.
– Przecież on nie był twoim mężem! – usłyszała.
A potem zaczęto ją nakłaniać do tego, aby złożyła w sądzie fałszywe zeznania.
Miała powiedzieć, że Piotrek nigdy nie dbał o motor, który był w złym stanie technicznym do tego stopnia, że bała się z nim jeździć! Winę za wypadek ponosi więc on i tylko on, a w żadnym razie nie Henio, który się przecież do tego złomu nawet nie dotykał! Oczywiście Joanna natychmiast zaprotestowała, co się skończyło tym, że rodzina się jej wyrzekła i wyrzuciła ją z domu!
To było straszne… Dowiedziałam się o tym wszystkim rok późnej i długo zastanawiałam się, co się stało z dziewczyną mojego zmarłego kuzyna. Jestem pewna, że nie miała się gdzie podziać i… dowiedziałam się także, że przyszła do rodziców Piotra, aby prosić ich o wsparcie, ale oni go jej odmówili!
Nie jestem w stanie potępić za to cioci i wujka. Rozumiem, że po śmierci jedynego syna musieli czuć się zdruzgotani. I pewnie w jakiś sposób winili za tragedię Joannę. Pewnie myśleli sobie wiele razy, że gdyby jej nie poznał i nie pokochał, toby nadal żył. Być może nawet ją znienawidzili…
Tragedia zmieniła wszystko
Oboje bardzo się zmienili po odejściu syna. Wujek stał się małomówny, zamknął się w sobie. Przygarbił się do ziemi, posiwiał i jakby postarzał o wiele lat. A ciepłe spojrzenie cioci zgasło na zawsze. W jej kuchni zapanował nieporządek, jakby już na niczym jej nie zależało. Nie rozchodził się już z niej zapach wanilii i ciasta. Zaczęli oboje żyć z dnia na dzień, nie snuli już żadnych planów, nie mieli marzeń.
Wizyty u nich stały się kłopotliwe, bo właściwie nie było o czym z nimi rozmawiać. W tle cały czas grał telewizor i wydawało się, że oboje bardziej są zainteresowaniu życiem fikcyjnych serialowych bohaterów niż prawdziwym, rodzinnym. Dla nich rodzina przestała istnieć. Skończyły się więc moje wyjazdy do ukochanej cioci, na które zawsze tak nalegałam.
Dorosłam, poszłam na studia i czasami wpadałam do wujostwa z rodzicami, ale bez dawnego entuzjazmu i przyjemności. Kolejny cios nadszedł po pięciu latach, gdy kończyłam studia. Kiedy moja mama zadzwoniła z tą straszną informacją, nie mogłam uwierzyć, że coś takiego się stało! Wujek popełnił samobójstwo…
Dlaczego? Co go skłoniło do tego, aby zostawić ukochaną żonę samą na świecie? Czy jego ból po stracie Piotra był aż tak wielki, że starał się nieść swój krzyż, ale w końcu nie był już w stanie, bo zabrakło mu sił. Może... Ale najprawdopodobniej na jego decyzję miał wpływ ostateczny wyrok sądu, który orzekł, że… Heniek jest niewinny!
Tak! Po pięciu latach jeżdżenia wujostwa na rozprawy, po apelacjach do kolejnych instancji – ostateczny wyrok był taki, że nie ma przekonujących dowodów o winie tego drania! Co gorsze, zmarł główny świadek oskarżenia, sędziwy sąsiad wujostwa i nawet jeśli chcieliby walczyć o sprawiedliwość w sądzie z powództwa cywilnego, to i tak by już nic nie wskórali. Rodzina Heńka triumfowała! A ciocia z wujkiem byli zdruzgotani.
Nie potrafili za nic zrozumieć, jak to się stało, że morderca ich syna wyszedł na wolność i teraz jeszcze chce się domagać finansowego odszkodowania za kilka miesięcy, które spędził w areszcie! Wujek, odbierając sobie z rozpaczy życie, zostawił list. Było w nim tylko jedno zdanie: Bóg nie istnieje! I jestem pewna, że w chwili śmierci dokładnie tak myślał.
Kiedy przyjechałam na pogrzeb, przeraził mnie stan cioci Jagody! Była jak w letargu i wydawało się, że w ogóle do niej nie dociera to, co się wokół niej dzieje. Nic dziwnego, w końcu to ona zasnęła wieczorem obok żywego męża, a rano obudziła się obok zimnych zwłok. Wujek bowiem zażył wielką dawkę środków nasennych, które od dłuższego czasu przepisywał mu lekarz, po czym jakby nigdy nic położył się spać.
Namawiałam rodziców, aby zorganizowali dla cioci opiekę lekarza psychiatry. Uważałam, że jest jej bardzo potrzebna. Ale ciocia nie tolerowała nikogo obcego w domu, z którego zupełnie już przestała wychodzić.
– Jesteśmy jej najbliższymi krewnymi i musimy się nią zaopiekować! – zawyrokowali moi rodzice. Ale widziałam po ich oczach, że nie mają pojęcia, jak to zrobić. Mieszkali przecież trzysta kilometrów od miasteczka cioci. Ani oni nie byli w stanie przeprowadzić się do niej, ani ona nie miała zamiaru opuścić swojego domu.
W końcu, po głębszym przemyśleniu sprawy, zaproponowałam, że to ja zamieszkam z ciocią.
– Skończyłam studia, mam taką sobie pracę. Nic, czego bym mogła żałować, nie trzyma mnie w tym mieście. Mogę spokojnie się przeprowadzić – zadecydowałam. Rodzice byli mi wdzięczni, bo wydawało się to idealnym rozwiązaniem! Nie umiem powiedzieć, czy ciocia zaakceptowała moją obecność. Nie potrafię nawet stwierdzić, czy do końca zauważyła, że z nią mieszkam…
Nie była nigdy kłopotliwa. Całymi dniami siedziała przed telewizorem, robiąc na drutach albo szydełkując. Przeważnie spod jej ręki wychodziły męskie swetry, ale czasami także znajdowałam w swoim pokoju prezent dla siebie, jakąś piękną szydełkową bluzeczkę. Więc może ciocia jednak wiedziała, że z nią mieszkam, tylko nie miała siły rozmawiać? Bo też o czym mogłybyśmy mówić, skoro teraźniejszość i przyszłość ją nie interesowały? A o przeszłości? Przecież o niej chciała zapomnieć!
Mijały miesiące i lata, powoli wsiąkałam w lokalną społeczność. Kiedyś, gdy wpadałam tutaj podczas wakacji, byłam dla tutejszych ludzi panną z wielkiego miasta. Teraz stałam się swojską panią Agatą, która pracuje w gminie i potrafi załatwić niejedną sprawę. Nie wiem, czy z czystej sympatii, czy dlatego, że ludzie chcieli zaskarbić sobie moje względy, zaczęły do mnie docierać rozmaite plotki.
Dowiedziałam się na przykład, że podczas procesu powoli wykruszali się świadkowie zeznający przeciwko Heńkowi, bo jego kumple, zastraszali całe rodziny. A ludzie chcieli żyć w spokoju. Nikt nie miał ochoty na to, aby to w jego motorze wysiadły teraz hamulce. W końcu zaczęto szeptać, że po co ciągnąć tę sądową sprawę, budzić upiory przeszłości, skoro Piotrkowi już i tak nic życia nie zwróci. No i może Heniek wróciłby z aresztu do miasteczka i żył spokojnie jak dawniej, gdyby nie jego własna matka!
Na łożu śmierci podobno nie wytrzymała, tylko go w końcu wyklęła. Wykrzyczała mu, że jest mordercą i będzie się z tego musiał tłumaczyć przed Bogiem. A najpierw ona przed Nim stanie i będzie się spowiadać, dlaczego tak źle wychowała syna.
– Przez ciebie straciłam nie tylko szacunek ludzi i szacunek do samej siebie, ale i córkę! – wypomniała mu w końcu Joannę, której nie widziała od prawie dziesięciu lat. – Bądź przeklęty!
Kiedy wydała ostatnie tchnienie, okazało się, że Heniek nie dostał nic w spadku. Matka wszystko zapisała w testamencie kościołowi. Pewnie na odkupienie grzechów… Po śmierci matki Heniek zniknął z naszego miasteczka. Wyprowadził się i tyle. Wydawało się, że ludzie w końcu zapomną o rodzinie, przez którą doszło do strasznej tragedii, ale los jednak chciał inaczej.
Wróciła po latach
Ciocia wyraźnie słabła. Trudno mi było powiedzieć, co jej jest, bo nawet nie chciała słyszeć o tym, by pójść do lekarza. Nie pozostało mi więc nic innego, jak czekać na to, co postanowi stwórca. A on zechciał w końcu zabrać ją do siebie. Zmarła tak samo cicho, jak żyła, siedząc na swojej ulubionej kanapie z robótką w rękach.
Pochowaliśmy ją obok jej ukochanych mężczyzn i wszyscy odnieśliśmy wrażenie, że będzie jej tam dobrze. Po śmierci cioci powstało pytanie, co zrobić z jej domkiem. Ponieważ byliśmy jej najbliższymi żyjącymi krewnymi, wszystko wskazywało na to, że przypadnie on w spadku nam. Ciocia niestety nie zadbała o pozostawienie testamentu, jednak prawnik zapewnił nas, że postępowanie sądowe nie będzie skomplikowane.
Zastanawiałam się, co robić – zostać w miasteczku, czy sprzedać dom i kupić sobie mieszkanie w mieście. Doszłam jednak do wniosku, że żyje mi się tu wygodnie, więc nie będę się nigdzie przeprowadzała. Tym bardziej, że kilka miesięcy wcześniej poznałam miłego faceta i wyglądało na to, że połączy nas coś więcej niż tylko przyjaźń. Zaczęłam więc powoli remontować dom po cioci i urządzać go po swojemu.
Starałam się przy tym nadać mu klimat taki, jaki pamiętałam z dzieciństwa. W dużej kuchni cioci polubiłam nawet gotowanie, do którego wcześniej nigdy specjalnie się nie garnęłam. Tamtego wieczoru przygotowywałam kolację dla Jacka – mężczyzny dla którego szybciej biło moje serce. Kiedy rozległ się szczęk furtki, byłam pewna, że to on i trochę się zdenerwowałam, że przyszedł za wcześnie. Ale to nie był Jacek. Na progu domu stanęła… Joanna!
Poznałam ją od razu, chociaż od naszego ostatniego spotkania minęło dziesięć lat! Podobnie jak od razu wiedziałam, kim jest chłopiec, którego trzyma za rękę. Synem Piotra…
– Piotrek nie wiedział o dziecku – wyznała mi, gdy usiadłyśmy razem przy herbacie. – Ukrywałam to, bo nie chciałam, aby czuł się zobowiązany do zrezygnowania ze studiów. Myślałam, że im później się dowie, tym lepiej. Po kilku miesiącach nauki na pewno by nie chciał już rzucić uczelni, a ja bym przecież na niego poczekała. Nasze dziecko także.
– Dlaczego nie powiedziałaś jego rodzicom, po pogrzebie? – wykrzyknęłam.
– Nie wiesz, jak mnie potraktowali? – wybuchła. – Skoro nie chcieli mnie znać, nie wiedząc o dziecku, to uznałam, że nie będę grała maleństwem, aby zaskarbić sobie ich uwagę!
Trudno mi było odmówić jej racji… Ale mimo to czułam do niej ogromny żal, że nie ujawniła wujostwu, iż mają wnuka. Jestem pewna, że ten chłopiec, tak podobny do ich ukochanego syna, wniósłby radość w ich życie, dał nadzieję. I może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
– Po co teraz wróciłaś? – zapytałam, choć domyślałam się odpowiedzi.
– Po to! – Joanna powiodła ręką dookoła. – Po dziedzictwo mojego syna!
Aż mnie zatkało z żalu, ale niestety wiedziałam dobrze, że Joanna ma do tego wszystkiego prawo. A raczej prawo ma jej syn, jeśli tylko zdoła w sądzie udowodnić, że jest on dzieckiem Piotra. Trochę to trwało, ale oczywiście Joanna dopięła swego.
Przez cały czas trwania procesu nadal nie utrzymywała kontaktów ani ze mną, ani z moimi rodzicami, chociaż przecież my nic jej złego nie zrobiliśmy. Szkoda, bo pozbawiła swojego syna jedynego kontaktu z rodziną zmarłego ojca. A ponieważ ze swoją także dawno zerwała kontakty, więc temu chłopcu, zawieszonemu w rodzinnej próżni, nie będzie w życiu łatwo. Po wygranym procesie Joanna sprzedała domek mojej cioci i teraz mieszkają w nim całkiem obcy ludzie. A ona i mały Piotruś ponownie zniknęli bez śladu...
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem