„Haruję jak wół za marne grosze. Boję się, że syn pójdzie w moje ślady i skończy jako robol”

Mężczyzna, który nie radzi sobie z synem fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Chciałem syna ustrzec przed błędem, który sam popełniłem, lecz widocznie każdy musi przejść swoją drogę. Przecież nie zmuszę go do nauki. Trudno. To chyba kara za moje błędy z młodości. Nie dość, że sam byłem głupi, to i syna mam głupiego. Takiego jak ja”.
/ 20.11.2021 05:53
Mężczyzna, który nie radzi sobie z synem fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Byłem kiedyś zbuntowanym nastolatkiem. Myślałem, że wszystkie rozumy zjadłem. Dziś wiem, że popełniłem błąd, i szlag mnie trafia, gdy widzę, że syn idzie dokładnie w moje ślady! Nigdy nie lubiłem się uczyć, jak większość dzieciaków wolałem spędzać czas na zabawach z kumplami. A że nie byłem specjalnie zdolny, oceny zbierałem fatalne. Pamiętam, jak byłem w ósmej klasie, tata próbował mnie przekonać, że to najwyższy czas, by wziąć się do roboty. Widział mnie w liceum, ale żeby się tam dostać, musiałem poprawić stopnie.

– Tato, ale co ja będę robił po liceum? – tłumaczyłem mu podczas kolejnej awantury.

– Ja chcę mieć zawód.

– Po studiach będziesz miał lepszy – mówił, ale ja wiedziałem swoje.

No wiecie – jajko mądrzejsze od kury.

Nauka? A po co? Lepiej z kumplami się zabawić

Kiedy dla rodziców stało się jasne, że o liceum mogę tylko pomarzyć, namawiali mnie na technikum. I dla świętego spokoju złożyłem papiery w elektroniku – jak nazywaliśmy technikum elektroniczne. Rodzice byli nawet zadowoleni. Wierzyli, że zrobię maturę, a z czasem zmądrzeję i pomyślę o dalszej edukacji. Tylko że ja w drugiej klasie poznałem smak imprez i alkoholu. Bardziej niż książki pociągały mnie zabawy i szwendanie się wieczorami po mieście. Do trzeciej klasy nie zdałem, ale dyrektor zgodził się zostawić mnie w technikum warunkowo. Miałem tylko jedną dwójkę, więc to było możliwe.

Tata poszedł wtedy ze mną do szkoły, obiecał dyrektorowi, że wezmę się do roboty, wymusił na mnie przyrzeczenie, że będę się uczył. A mnie było wszystko jedno. Prawdę powiedziawszy, ani nauka, ani zawód oferowany przez technikum mnie nie pociągały. Dla taty to był kolejny argument, żeby namawiać mnie na studia.

– Zobacz, synu, mówiłem, że to nie dla ciebie – przekonywał. – Pomyśl o swojej przyszłości. Studia to dobre rozwiązanie.

Przytakiwałem mu dla świętego spokoju, po czym nadal się obijałem. I po kolejnym roku wywalili mnie ze szkoły. Złożyłem papiery do zawodówki, lecz i tu się nie uczyłem.

– Skończy się na tym, że zawodu nie zdobędziesz – ubolewała mama. – A potem wezmą cię w kamasze i dwa lata wyjęte z życiorysu! Jakbyś szedł na studia, wojsko będzie odroczone. Może uda ci się nawet tego uniknąć…

Ja jednak znowu byłem mądrzejszy. W naiwności nastolatka wierzyłem, że na pewno wszystko mi się uda, że wiem lepiej, co jest dla mnie dobre, a starzy się nie znają. Zawodówkę ukończyłem z trudem i bez wielkich osiągnięć. Nie dlatego, że taki był ze mnie głąb, tylko na tyle rozsmakowałem się w wolności, że szkoda mi było czasu nawet na chodzenie do szkoły. Wagary, opuszczone praktyki, niezaliczone klasówki… No, prawdę mówiąc, nie mam się czym chwalić.

I tak jak mama słusznie przewidziała, natychmiast dostałem bilet i zostałem zwerbowany. Kombinowałem z chorobami, ale nic nie udało mi się wymyślić. Czułem żal do taty, który miał różne znajomości, że nie załatwił mi zwolnienia. Tym razem nie chciał pomóc.

– Tłumaczyłem, mówiłem, prosiłem, ale ty byłeś mądrzejszy – uświadomił mi z goryczą. – No to teraz – proszę! Jesteś dorosły, rób, jak chcesz. Wypij piwo, którego nawarzyłeś.

Wojska miło nie wspominam, chociaż nie trafiłem na falę ani nic takiego. Jednak rygor i dyscyplina zupełnie mi nie odpowiadały. Z utęsknieniem czekałem, aż wreszcie będę mógł wrócić do cywila. Wróciłem – i nic się nie działo. Matka mnie goniła, żebym zaczął szukać pracy. I wtedy okazało się, że owszem, roboty nie brakuje, ale ciężkiej i za marne pieniądze. Zaczepiałem się to tu, to tam, bo rodzice nie dawali mi ani grosza, za to kazali się dokładać do czynszu i jedzenia, a nigdzie nie mogłem znaleźć dobrego miejsca dla siebie.

I kto wie, czy nie zrobiłbym jednak matury zaocznie – bo już dość miałem takiej harówki – gdyby nie okazało się, że… zostanę ojcem.

Wieśkę poznałem zaraz po wyjściu z wojska, w pierwszej robocie. Pracowała na kasie w sklepie, w którym ja robiłem jako magazynier. Spodobała mi się, ja jej też, i choć razem pracowaliśmy raptem pół roku, to nasza miłość przetrwała. O ślubie co prawda nie rozmawialiśmy, lecz było nam razem dobrze. Dlatego gdy okazało się, że Wiesia jest w ciąży, nie zastanawiałem się ani chwili i oświadczyłem się jej. I oczywiście od razu powiedziałem rodzicom, jak wygląda sytuacja.

– Wieśka ma mieszkanie po babci, kawalerkę – oznajmiłem im. – Teraz ją wynajmuje, ale po ślubie tam się przeprowadzimy, nie będziemy wam siedzieć na głowie. Ona pracuje, ja też, damy sobie radę. Tylko w weselu byście mi pomogli, co? Ja wam potem wszystko oddam… Przyrzekam.

– Wesele to nasz obowiązek, nic nam nie będziesz winien – powiedział tata. – Zresztą, potem będziesz miał i tak sporo wydatków, rodzina to odpowiedzialność. I mam nadzieję, że wreszcie to zrozumiesz.

Zrozumiałem. Już wcześniej dotarło do mnie, że popełniłem błąd, nie ucząc się, kiedy należało, tylko nie chciałem się do tego przyznać. Zresztą, co by to wtedy zmieniło?

Jasiek, błagam, nie idź tą drogą… Na studia idź!

Po ślubie zamieszkaliśmy razem i na początku wszystko świetnie się układało. Niestety, niespełna pół roku po urodzeniu Jasia, Wieśka znowu zaszła w ciążę. I wtedy zrozumiałem, że jeżeli chcemy jakoś funkcjonować, musimy pomyśleć o większym mieszkaniu. A to oznaczało duży wydatek.

Zamieniliśmy naszą kawalerkę na dwa pokoje, bo na większy metraż nie było nas stać. Teraz musiałem więc zarobić nie tylko na życie, ale i na spłatę kredytu. W dodatku Wieśka po urodzeniu Eli nie wróciła do pracy. Nasza córeczka wymagała rehabilitacji i żona stwierdziła, że przez rok zostanie na wychowawczym, żeby się nią zająć. A to oznaczało, że musimy się utrzymać tylko z mojej pensji.

Wtedy zacząłem harować jak wół. Brałem nadgodziny, dodatkowe zlecenia – wszystko, co się dało. Wychodziłem z domu o świcie, wracałem późno w nocy. I bywało, że jeszcze w weekendy brałem dodatkowe prace, na przykład jako ochroniarz w sklepie czy stróż na parkingu. Padałem na twarz. Kiedyś, gdy byliśmy u moich rodziców na obiedzie, prawie zasnąłem przy stole. Żaliłem się wtedy tacie, że ledwie daję radę.

– Synu, ja cię uprzedzałem, że po zawodówce życie wcale nie wygląda tak różowo – odparł tata i spojrzał wtedy na mnie z żalem. – Byłeś mądrzejszy… Przykro mi.

Fakt, musiałem mu wówczas przyznać rację. A kiedy kilka lat później spotkałem się z kumplem, z którym zacząłem chodzić do technikum, dotarło do mnie, że byłem zwyczajnie głupi. On zrobił maturę, poszedł na studia. Teraz też miał żonę i dwójkę dzieci, ale mógł wziąć dużo większy kredyt i właśnie kończył budować dom. I wcale nie harował jak ja, całymi dniami i nocami.

Kiedy dzieciaki poszły do przedszkola, a żona wróciła do pracy, zrobiło się nam trochę lżej. Ale i tak się nie przelewało. Wieśka pracowała na zmiany, ja na kilka zmian. Dzieci były często same lub u dziadków. A my ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Wreszcie, kiedy Jasiek poszedł do szkoły, ja postanowiłem, że też zacznę się uczyć. Ale to oznaczało, że nie będę pracował w weekendy – czyli kasy będzie mniej.

– I po co ci ta matura? – Wieśka nie kryła złości, bo wiedziała, co to oznacza: na wakacje pojedziemy do rodziny na wieś, a nie nad morze. – Taki naukowiec z ciebie?

– Kobieto, zrozum, muszę coś w swoim życiu zmienić, bo inaczej się wykończę – tłumaczyłem. – Ile ja jeszcze pociągnę na kilku etatach? Starzeję się.

To był najgorszy czas, jakiego doświadczyłem. Najpierw dwa lata zaocznego liceum i matura. Potem zaoczne studia. Jasiek skończył podstawówkę, a ja jeszcze borykałem się z pracą magisterską. I kiedy wreszcie się obroniłem, mój syn zaczął mieć problemy z nauką. Nie dlatego, że taki z niego głąb.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni – mój syn, dokładnie jak ja przed laty, odkrył uroki zabawy, a także komputera, i z trudem zaganiałem go do książek. W piątej klasie miał tak fatalne oceny, że stało się jasne, że liceum zaraz będzie poza jego zasięgiem.

– Synku, czy ty nie rozumiesz, że jak się nie będziesz uczył, to nie zdobędziesz dobrej pracy? – próbowałem, jak kiedyś mój tata, przemówić mu do rozumu.

– Dam radę. A poza tym, teraz i tak po studiach nie ma roboty – mądrzył się.

Ręce mi opadły. Nie pomogło, że dawałem mu siebie za przykład. Na nic tłumaczenie, że za późno zrozumiałem swój błąd, a teraz muszę harować jak wół. Kiedy pożaliłem się ojcu, że Janek się nie uczy, tylko pokręcił głową.

– Widocznie musi dorosnąć do tego tak jak ty – powiedział. – Pozwól mu. Niech odczuje na własnym grzbiecie, jak to jest. Niech poniesie konsekwencje tego, co teraz robi.

No tak. Ma rację, przecież do nauki go nie zmuszę… Chciałem syna ustrzec przed błędem, który sam popełniłem, lecz widocznie każdy musi przejść swoją drogę. Nie chcę, żeby do końca życia pracował na budowie jako robol, czy inny fizyczny pracownik. Widziałem dla niego świetlaną przyszłość, ale trudno. Żal mi dzieciaka, ale nic nie zrobię. 

Czytaj także:
„Mąż zamykał mnie w domu i głodził, póki nie zgodziłam się porzucić pracy i rodziny. Zrozumiałam, że taki już mój los”
„Na wieść o ciąży Ani uciekłem. Ocknąłem się w pociągu, że chcę przecież pomagać innym, a porzucam własne dziecko”
„Przed pogrzebem brata wylądowałem w łóżku z jego żoną. Zaszła ze mną w ciążę, ale wszyscy myślą, że to syn jej męża”

Redakcja poleca

REKLAMA