Ciągle nie mogę zrozumieć, co poszło nie tak? Czy to już naprawdę koniec? A przecież jeszcze w poniedziałek byliśmy szczęśliwi. Przyniosłeś wuzetki, które kupiłeś wracając z pracy. Zjedliśmy risotto, potem ciastka. Obejrzeliśmy razem jakąś komedię. Śmialiśmy się jak dzieci. Wieczorem wyprowadziliśmy psa do parku. Rzucałeś mu patyki. W nocy się kochaliśmy. Nie jestem pewna, ale wydawało mi się, że w pewnej chwili szepnąłeś mi do ucha, że mnie pragniesz.
We wtorek rano wychodziłeś do pracy, pogwizdując. Był taki piękny dzień. Też miałam wspaniały humor. Poszłam na długie zakupy. Warzywniak, spożywczy. Na straganie kupiłam bukiet kwiatów. Upiekłam tartę z jabłkami. Wyszła piękna. Na stół położyłam serwetki w kolorze kwiatów. Akurat wyjmowałam z piekarnika pieczeń, gdy usłyszałam klucz w drzwiach. Zrzuciłam fartuch i z półmiskiem w rękach powitałam cię w progu jadalni.
– W samą porę! Obiad gotowy!
Odepchnąłeś mnie tak gwałtownie, że mięso wylądowało na podłodze. Półmisek roztrzaskał się na drobne kawałki, a gorący tłuszcz poparzył mi nogi. Wpadłeś wściekły do jadalni i rzuciłeś wazonem o ścianę.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nie znoszę w domu żadnego zielska – wrzeszczałeś.
Jezu, jak mogłam być taką idiotką i zapomnieć, że ich nie lubisz! Pies skulił się ze strachu pod fotelem. Dopiero, gdy zapadła cisza, wyczołgał się spod niego i zaczął zlizywać z podłogi sos. Usiadłeś przy stole. Pobiegłam do kuchni i usmażyłam sadzone jajka. W milczeniu zjedliśmy je z ziemniakami i surówką. Cały czas zastanawiałam się, czy podać tartę. Nie mogłam sobie przypomnieć czy lubisz jabłka, czy nie. Sam wiesz, że z tym lubieniem to u ciebie jest różnie. Raz tak, raz inaczej. Pamiętam, jak kiedyś wyrzuciłeś przez okno kalafiora. Bo śmierdział. Ale miesiąc wcześniej sam włożyłeś mi w warzywniaku całą główkę do koszyka. I wieczorem pochwaliłeś, że smaczny.
Próbowałam więc sobie przypomnieć, jak to jest ostatnio z jabłkami. Zaryzykowałam.
– Kochanie, upiekłam ciasto. Z jabłkami… – zawiesiłam na chwilę głos i obserwowałam twoją twarz. – Mogę podać na ciepło, z lodami.
Skinąłeś głową. Podałam tartę. Zjadłeś, ale tego wieczora już się do mnie nie odezwałeś. Sprzątnęłam resztki pieczeni. Wyprowadziłam psa. Gdy wróciłam, drzwi do twojego gabinetu były zamknięte. Całą noc czekałam, że jednak przyjdziesz, ale nie.
Dotąd mi wybaczałeś, zrób to po raz ostatni
Zasnęłam nad ranem. Gdy wstałam, już cię nie było. W kuchni na blacie walała się rozsypana kawa. Lodówka była otwarta. Wiedziałam, że dałam plamę. Znam swoje obowiązki. Próbowałam ratować sytuację. „Przepraszam, kochanie, zaspałam. Przepraszam. Przywiozę ci drugie śniadanie do pracy” – drżały mi palce, gdy wystukiwałam tego esemesa. Szybko zrobiłam kanapki, takie jak lubisz najbardziej
– z szynką, żółtym serem i kiszonym ogórkiem. Odkroiłam skórkę z chleba. Do torebki dorzuciłam gruszkę i kilka śliwek w czekoladzie.
– Pani mąż kazał przekazać, żeby pani zaczekała. Nie ma teraz czasu – przywitał mnie portier w twoim biurze.
Siedziałam na krzesełku cztery godziny.
– Pani jeszcze tutaj? – portier nagle mnie zauważył. – Pani mąż dawno poszedł, miał służbowy lunch, wychodząc powiedział, że już do pracy nie wróci.
Wiedziałam, że nabroiłam. Starałam się jak mogłam, żebyś mi wybaczył. Wysprzątałam całe mieszkanie. Nasmażyłam placków ziemniaczanych. Zrobiłam czekoladowy budyń. Wstawiłam do lodówki wino. Założyłam tę czerwoną sukienkę, którą tak lubisz. I czekałam. Wróciłeś o północy. Pijany. Nawet na mnie nie spojrzałeś. Poszedłeś prosto do kuchni i metodycznie wyrzuciłeś do kosza całą kolację. Potem zamknąłeś się u siebie.
Wiedziałam, że nie jest dobrze. Ale takie dni już nam się zdarzały. Zawsze mi wybaczałeś i powoli wszystko wracało do normy. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tym razem będzie inaczej. Pamiętam, gdy po ślubie powiedziałeś mi, że mam rzucić pracę, bo zadaniem żony jest dbanie o dom i męża, a nie zarabianie pieniędzy. Byłam rozczarowana i wściekła. Zbuntowałam się. Chciałam od razu wracać do rodziców. Zamknąłeś mnie wtedy na klucz. I tak codziennie, aż zrozumiałam, że masz rację. Zaczęłam czerpać przyjemność z gotowania dla ciebie i czekania, aż usłyszę znajomy chrobot klucza w drzwiach.
Drugi raz zbuntowałam się, gdy powiedziałeś, że nie będziemy mieć dzieci. Krzyczałam na ciebie. Że mnie okłamałeś, że powinieneś mi to powiedzieć przed ślubem. Nawet bardzo się nie zdenerwowałeś. Pamiętam, że złapałeś mnie za ręce i tłumaczyłeś, aż zrozumiałam, że dodatkowa osoba w naszym związku naruszałaby harmonię. Że dwie osoby to układ idealny. Człowiek ma dwie ręce, dwie nogi, kobieta ma dwie piersi. Dwójka. Magiczna liczba i nie należy jej naruszać. Trochę mi zajęło, zanim to zrozumiałam. Dałeś mi czas do namysłu. Gdy człowiek nie je przez cztery dni, zaczyna myśleć klarowniej. Zrozumiałam, że masz rację. W nagrodę dostałam psa. Uznałeś, że mały kundelek nie naruszy harmonii w naszym związku.
Zrobiłam wszystko, czego się domagałeś
Zerwałam kontakty z przyjaciółmi. Z rodzicami spotykam się tylko w święta. Wyrzuciłam wszystkie moje książki, pamiątki – bo to tylko siedliska kurzu. Nauczyłam się, jak powinno wyglądać idealnie posłane łóżko. Że ręczniki trzeba wymieniać co trzy dni. Nauczyłam się, że inaczej prasuje się spodnie od garnituru, a inaczej domowe. I że punktualność to ostoja harmonii. Gdy się jej nie przestrzega, wszystko zaczyna się chwiać. I może się zawalić.
W końcu nauczyłam się, co jest ważne i zaakceptowałam zasady – wtedy wreszcie mogliśmy być szczęśliwi. Zdarzało mi się, że popełniałam błędy. Muszę ci się do czegoś przyznać. Czasem robiłam to nawet celowo. Pamiętasz, jak przypaliłam kołnierzyk twojej ulubionej koszuli? Zrobiłam to z premedytacją. Warto było ponieść karę, bo kiedy mi wybaczałeś, zawsze było najwspanialej.
Przynosiłeś mi drobny podarunek, piliśmy wino, tańczyliśmy, a potem długo się kochaliśmy. To zawsze były najpiękniejsze dni. Ale teraz było inaczej. Widziałam to. Że każdy kolejny błąd może mieć dla mnie poważne konsekwencje. Choć tego, co się stało, nie przewidziałam nawet w najgorszych snach.
Starałam się, żeby wszystko było idealne
W czwartek nastawiłam budzik na szóstą rano. Obudziłam się godzinę wcześniej. Ze strachu. Ubrałam się, nie lubisz, jak podaję ci śniadanie w kapciach i koszuli nocnej. Wyjęłam z lodówki tosty, rozbiłam do miseczki jajka. I czekałam. Punktualnie o siódmej, jak codziennie, wyszedłeś z gabinetu i poszedłeś do łazienki. Kwadrans później poszedłeś się ubierać. Włączyłam ekspres do kawy i zaczęłam smażyć jajka. Tym razem udało mi się wycelować idealnie. Gdy wszedłeś do kuchni, kawa była zaparzona, a ja właśnie nakładałam ci na talerz jajecznicę. Obserwowałam twoją twarz, gdy jadłeś. Liczyłam chociaż na jedno spojrzenie, może na lekki uśmiech? Nic z tego. Ale przynajmniej nie wyrzuciłeś jedzenia. Zjadłeś wszystko co do okruszka. Dobry znak.
Gdy zostałam sama, zaczęłam planować kolację. Wiedziałam, że wszystko musi być idealne, wtedy wszystko się ułoży. U znajomego rzeźnika kupiłam wołowinę. Miałam nadzieję, że bitki wyjdą miękkie i kruche. Takie jak lubisz. Prawie takie, jakie robiła twoja mama, choć ona oczywiście robiła najlepsze.
Do tego kopytka i gotowane buraczki. Koniecznie starte na grubej tarce. Nigdy nie zapomnę, jak miesiąc po ślubie chciałam się popisać i przygotować ci taki obiad, o jakim tyle razy opowiadałeś. Buraki zrobiłam tak, jak podawała je moja babcia, czyli starte na drobnej tarce na papkę. Pamiętam, jak powoli zmieniał ci się wyraz twarzy, gdy postawiłam przed tobą miskę z dymiącymi burakami. Twoja twarz nabrała ich barwy. Nie wiedziałam, o co chodzi. Nie miałam czasu spytać, bo miska wylądowała na mojej twarzy. Do dziś mam na policzku małą bliznę, tam gdzie poparzenie było najmocniejsze. Dwa dni później, gdy przestałeś się gniewać, udało mi się dowiedzieć, jaki popełniłam błąd.
Wszystko musiało być idealne
Próbowałam każdego z ugotowanych buraków. Kilka poleciało do śmieci. Wybrałam tylko te najlepsze. Gdy bitki były gotowe, z drżeniem serca ukroiłam kawałek jednego. Wielka ulga. Mięso rozpływało się w ustach. Kopytka to była tylko formalność – to było moje danie popisowe, które zawsze się udawało.
Nie mogłam zdecydować się na deser. Ciasto czekoladowe? A może galaretka z bitą śmietaną? W końcu zdecydowałam się na ciasto.
Godzinę przed twoim powrotem wszystko było gotowe. Nakryłam stół białym obrusem. Tolerowałeś kolorowe, ale zawsze podkreślałeś, że są dla leniuchów i flejtuchów. Porządna gospodyni ma zawsze czysty, wykrochmalony biały obrus pod ręką. Wyjęłam też najlepsze talerze. Sztućce, choć i tak błyszczały, wytarłam raz jeszcze. Czekałam.
Wróciłeś punktualnie. Poszedłeś do łazienki umyć ręce. Zadrżałam, bo nie byłam pewna, czy przy umywalce jest świeży ręcznik. Ale chyba tak, bo nic nie powiedziałeś. Bez słowa wszedłeś do jadalni. Zdjąłeś marynarkę i powiesiłeś ją starannie na oparciu krzesła, na którym usiadłeś. Podałam ci szklaneczkę whisky z lodem. Piłeś w milczeniu. Nie miałam pojęcia czy jesteś zły, czy tylko zmęczony.
Przyniosłam buraczki i kopytka. Spojrzałeś na nie i chyba nawet lekko skinąłeś głową. Po chwili postawiłam przed tobą półmisek dymiących bitek. Nałożyłam ci na talerz największą. Potem kopytka i buraczki. Starałam się, by potrawy się nie dotykały. Bo wiem, że tego nie lubisz. Na koniec polałam buraki i kopytka sosem z mięsa. Usiadłam i czekałam. Sięgnąłeś po sztućce. Wiedziałam, że najpierw spróbujesz mięsa. I wszystko będzie jasne. Zacisnęłam ręce tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w dłonie. Wolno żułeś ten pierwszy kęs. W końcu przełknąłeś go i sięgnąłeś po buraczki. Odetchnęłam z ulgą. Jest dobrze.
Nałożyłam sobie trochę jedzenia. Gardło miałam ściśnięte, ale wiedziałam, że się zdenerwujesz, gdy nie będę jeść. „Bo zacznę podejrzewać, że chcesz mnie otruć” – wycedzisz przez zęby. Więc przełknęłam parę kęsów. Potem dołożyłam ci mięsa i buraków. Wyglądało na to, że ci smakują. Zaczęłam odzyskiwać nadzieję, że wszystko się ułoży.
Poszłam do kuchni po deser. Ciasto jeszcze dobrze nie wystygło. Nie miałam pojęcia, co na to powiesz. Zaczęłam panikować. Ale chyba ci to nie przeszkadzało. Nie tylko zjadłeś dwa kawałki, ale jeszcze wyskrobałeś z talerzyka resztki czekolady. Wydawało się, że masz dobry humor. Od razu i mój się poprawił.
Zabrałam naczynia i zaniosłam do zlewu. Zmywałam i myślałam, że może zaryzykuję i zaproponuję wspólny spacer po parku z psem? Nie zdążyłam. Nagle byłeś za mną. Zadarłeś mi sukienkę, podarłeś rajstopy i zerwałeś majtki. To nie było przyjemne, ale bałam się nawet pisnąć. Wierzyłam, że to, iż w ogóle mnie chcesz, nawet w taki sposób, to dobry znak. Zagryzłam wargi i starałam się myśleć o czymś innym. Nie wiem, jak długo leżałam na tym stole. W końcu zacząłeś sapać i skończyłeś. Dalej leżałam bez ruchu. Wszystko mnie bolało, na dodatek nie miałam pojęcia, czego oczekujesz.
Poszedłeś do naszej sypialni. Wstałam i zaczęłam sprzątać. Wiedziałam, że cokolwiek się nie stanie, nie zniesiesz bałaganu. Nagle usłyszałam, że się ubierasz w przedpokoju. Wybiegłam z kuchni. Na podłodze stała spakowana walizka. Szarpałam cię, płakałam, próbowałam ci wyrwać walizkę.
– Dlaczego, dlaczego?! – krzyczałam. Nic mądrzejszego nie przychodziło mi do głowy.
Odepchnąłeś mnie, zatoczyłam się i uderzyłam głową o ścianę.
– Brzydzę się tobą – powiedziałeś i wyszedłeś.
Minęły już trzy doby. Ponad siedemdziesiąt pustych, samotnych godzin. Chodzę od okna, za którym cię wypatruję, do drzwi. Ciągle mam nadzieję, że za chwilę otworzą się, wejdziesz do środka i powiesz, że mi przebaczasz.
Jak ja mam żyć bez ciebie? Już nie potrafię. Dawno temu, w poprzednim życiu, miałam pracę, znajomych, swoje zdanie i pomysł na siebie. Wszystko to dla ciebie zostawiłam. Bo pokazałeś mi, co jest naprawdę ważne. I teraz wiem, że życie bez ciebie nie ma sensu.
Czytaj także:
„W zestawie z mężem dostałam jego bezczelną eksmałżonkę. Jędza podrzuca nam ich synka, a sama buja się z facetami”
„Babcia to nie darmowa agencja usługowa. Mam dość ciągłej opieki nad wnukami i bycia prywatną jadłodajnią”
„Aby zaciągnąć go do ołtarza, zaszłam w ciążę. Powiedziałam mu, że to wpadka, a ja wszystko zaplanowałam”