„Harowałem za granicą, żeby mojej rodzinie niczego nie brakowało. Ominęło mnie dzieciństwo moich dzieci i 5 lat małżeństwa”

Pracowałem za granicą, ale tęskniłem za rodziną fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Myślałem, że się przyzwyczaję, ale było coraz ciężej. Czułem, jak wiele tracę, pracując za granicą. Nie widzę, jak dorastają moje dzieci, nie świętuję z nimi sukcesów, nie pocieszam, gdy coś im się nie udało. I nie jestem przy ukochanej żonie”.
/ 05.01.2023 13:15
Pracowałem za granicą, ale tęskniłem za rodziną fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Agata i ja. Miłość od pierwszego wejrzenia. Wiedzieliśmy że jesteśmy dla siebie stworzeni. Tyle że później przyszła brutalna rzeczywistość, a wraz z nią kłopoty. Musiałem z tym coś zrobić, nie miałem wyjścia. Tak wtedy myślałem. I co? Straciłem pięć lat i zrozumiałem, że nie było warto.

Byliśmy szczęśliwi, naprawdę

Urodziły się dzieci – najpierw Paweł, potem Natalka. Cieszyłem się z tych narodzin jak wariat, ale w duchu się zamartwiałem. Chodziło o pieniądze. A właściwie ich brak. Żona nie pracowała, bo zajmowała się domem, więc cały ciężar utrzymania rodziny spadł na mnie.

Nie to, żebym miał pretensje do losu. Mój ojciec zawsze powtarzał, że taka jest rola mężczyzny. Bolało mnie, że nie mogę zapewnić swoim bliskim godnego życia. Bo choć harowałem jak wół, brałem nadgodziny, ciągle mieliśmy pustkę w portfelu. Raty kredytu, rachunki, jedzenie. A do tego ubrania dla dzieci…

Musieliśmy się więc naprawdę nieźle nagłowić, żeby wystarczyło nam do pierwszego. Wakacje? Przyjemności? Wyjście do restauracji? Jakieś ekstra ciuchy? O takich rzeczach mogliśmy sobie tylko pomarzyć. Agata cieszyła się, gdy udało jej się wygospodarować pieniądze na fryzjera…

Nigdy z tego powodu nie ciosała mi kołków na głowie, nie narzekała, że inni mają lepiej, ale ja i tak miałem wyrzuty sumienia.

Byłem coraz bardziej zmęczony i wkurzony

Dawałem z siebie sto pięćdziesiąt procent i co? I zamiast lepiej, było tylko gorzej. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, zmienić, ale nie wiedziałem jak. Chodziłem, pytałem, ale proponowano mi gorsze warunki niż tam, gdzie pracowałem. Z bezsilności chciało mi się wyć.

Zrozumiałem że, by zarobić uczciwie, muszę wyjechać. Tylko dokąd? Do Warszawy? Wrocławia? Na Śląsk? Gdzieś za granicę? Dumałem, dumałem i na nic nie mogłem się zdecydować. I wtedy zadzwonił do mnie brat cioteczny i zaproponował pracę w firmie budowlanej, w Norwegii. Sam już tam pracował i był bardzo zadowolony z warunków.

Dwa miesiące tam, a potem dwa tygodnie w domu. Znowu wyjazd i powrót. Zarobki? Jak zobaczyłem cyferki w kontrakcie, to aż mi się w głowie zakręciło. W tamtej chwili nie myślałem, jakie konsekwencje niesie za sobą taki wyjazd. Byłem szczęśliwy, że wreszcie zapewnię bliskim dostatnie, spokojne życie.

Sądziłem, że właśnie to jest najważniejsze, że tego im potrzeba. I mnie… Żona początkowo nie chciała słyszeć o moim wyjeździe. Płakała, mówiła, że nie chce mieć męża na odległość, że nie poradzi sobie sama z trójką dzieci. Ale nie ustępowałem. Tłumaczyłem, że Norwegia nie jest na końcu świata, że nasi rodzice jej pomogą, że będę codziennie dzwonił i przyjeżdżał na dwutygodniową przerwę.

Roztaczałem wizję życia bez problemów. Bez liczenia każdej złotówki, zastanawiania się, czy stać nas na to, czy na tamto. Tak nalegałem, tak naciskałem, że w końcu się zgodziła. Miesiąc później spakowałem walizki i ruszyłem na daleką północ. Gdy całowałem ich wszystkich na pożegnanie, coś mnie ścisnęło w środku, ale szybko się opanowałem.

Przecież za dwa miesiące znowu miałem ich wszystkich zobaczyć. Minie, jak z bicza trzasnął. Przyznaję, przez pierwsze dni nie tęskniłem jeszcze za rodziną. Nie miałem na to czasu. Nowe miejsce, nowa praca, nowi koledzy… Ale gdy już się zadomowiłem, zapoznałem z obowiązkami, tęsknota się pojawiła. W pracy jakoś jeszcze wytrzymywałem. Ale wieczory były bardzo trudne.

Brakowało mi śmiechu i płaczu moich dzieci, wspólnych zabaw, a także rozmów z żoną. Zawsze, gdy nasze pociechy szły już spać, siadaliśmy i gadaliśmy prawie do północy. A tu nawet nie miałem do kogo gęby otworzyć. Oczywiście dzwoniłem do domu, ale co to były za rozmowy? Co słychać, jak sobie radzisz, czy wszyscy zdrowi, dostałaś pieniądze… I koniec.

Znowu byłem sam

Chodziłem więc z kąta w kąt po pokoju albo gapiłem się w telewizor i odliczałem dni do dwutygodniowej przerwy w pracy. Świadomość, że to już niedługo, trzymała mnie przy życiu…

Dokładnie pamiętam jak przyjechałem na pierwsze „wakacje”. Wszedłem do domu obładowany prezentami. Dzieci bardzo się z nich ucieszyły, rzuciły mi się na szyję, ale zaraz potem zapytały, czy już zostanę z nimi na zawsze. Roześmiałem się wtedy i odparłem, że to niemożliwe, bo nie będę miał pieniędzy na podarunki. To, co stało się potem, wprawiło mnie w osłupienie.

Paweł podszedł do mnie i oddał grę, którą dostał. I oświadczył z poważną miną, że nie chce prezentów, bo woli, żebym był w domu. Ze wzruszenia łzy mi się w oczach zakręciły. Potem do późna tłumaczyłem mu, dlaczego naprawdę musiałem wyjechać. A na koniec obiecałem uroczyście, że to będzie trwało najkrócej, jak to możliwe.

To najkrócej trwało całe pięć lat

Kursowałem między Norwegią a Polską i coraz mniej mi się to podobało. Owszem, zarabiałem dużo i cieszyłem się, że mojej rodzinie niczego nie brakuje, ale kolejne rozstania były coraz większym koszmarem. Miałem nadzieję, że z czasem się przyzwyczaję, ale zamiast lżej było coraz ciężej.

Czułem, jak wiele tracę, pracując za granicą. Nie widzę, jak dorastają moje dzieci, nie świętuję z nimi sukcesów, nie pocieszam, gdy coś im się nie udało. No i nie jestem przy ukochanej żonie. Agata coraz częściej skarżyła się na samotność. Mówiła, że chciałaby zasypiać i budzić się przy mnie, że marzy o wspólnym spacerze nad rzekę.

To była kiedyś nasza jedyna, bo darmowa, rozrywka. Często miałem ochotę powiedzieć, że ja też mam już dość rozłąki i następnym razem wracam na stałe, ale się powstrzymywałem. Nie chciałem uchodzić za mazgaja i słabeusza. Przecież byłem facetem. A faceci nie płaczą i nie narzekają, tylko prą do przodu jak czołg.

Kiedy nastąpił przełom?

Gdy do Europy dotarł koronawirus. Choroba zagrażała moim bliskim, a ja byłem tysiące kilometrów od domu! Oglądałem w telewizji dramatyczne zdjęcia z Włoch i włosy ze strachu jeżyły mi się na głowie. A co jeśli… Aż bałem się pomyśleć, co może się wydarzyć. To wszystko tak mnie przeraziło i dobiło, że nie mogłem ani spać, ani skupić się na pracy.

Raz przez to omal nie spadłem z rusztowania. Po kilku dniach emocjonalnej huśtawki podjąłem decyzję. Zwolniłem się z firmy i kupiłem bilet na jeden z ostatnich samolotów lecących do kraju. Zastanawiałem się tylko, jak zareaguje na to Agata. Właśnie zamierzałem do niej zadzwonić i powiedzieć, co postanowiłem, ale mnie uprzedziła.

– Słuchaj, nie będę owijać w bawełnę, tylko powiem wprost. Nie zależy mi na pieniądzach, prezentach, dostatnim życiu. Chcę ciebie! Tu i teraz. Rodzina musi trzymać się razem. Zwłaszcza w trudnych chwilach. Dlatego zabieraj swoje rzeczy i wracaj. I nie próbuj się sprzeciwiać, bo pożałujesz! – zagroziła na koniec.

Poczułem, ja kamień spada mi z serca i toczy się gdzieś daleko.

– Masz rację, kochanie. Jak zwykle zresztą. Dlatego właśnie się pakuję i do was wracam. I nigdy więcej nie wyjadę! – zakrzyknąłem uradowany.

Dwa dni później stałem w progu domu i przytulałem rodzinę. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili… Od tamtej pory minęło pół roku. Choć pracodawca z Norwegii wydzwania i namawia mnie do powrotu, nie zamierzam znowu rozstawać się z bliskimi. To dla mnie zbyt trudne. Niedawno znalazłem pracę w swojej miejscowości – jestem kierowcą autobusu dowożącego dzieci do szkoły.

Zarabiam niewiele, ale ani żonie, ani dzieciom to nie przeszkadza. Cieszą się, że jesteśmy razem, że nie mają tatusia tylko od święta. A ja? Już nie wściekam się na siebie, że nie mogę im zapewnić życia w luksusach. Zrozumiałem, że żadne pieniądze na świecie nie są w stanie zastąpić czasu spędzonego z rodziną. Ja pięć lat straciłem. Teraz muszę je jakoś nadrobić…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA