W dzisiejszych czasach płeć piękna pragnie pokazać, że jest silna, twarda i ze wszystkim da sobie radę. A co na to mężczyźni? Otwarcie kolejnego pawilonu przychodni zaplanowałam na godzinę jedenastą.
W nowym skrzydle znalazł się oddział chirurgii jednego dnia, doskonale wyposażony. Wszyscy się dziwili, jakim cudem w półtora roku udało mi się zrealizować tę inwestycję od a do zet. Cóż, pracowałam po dziesięć godzin dziennie, bez urlopu, całkowicie pochłonięta projektem. W dniu wielkiego otwarcia wstałam skoro świt. Przed lustrem przeistaczałam się powoli z przeciętnej, pucołowatej, w całkiem atrakcyjną kobietę. Raz po raz zerkałam na zegar. Musiałam się pospieszyć. Według mojego planu najpóźniej o 10.15 powinnam wyjść z mieszkania.
Idąc na parking, uśmiechałam się na myśl o czekających mnie pochwałach:
– Ach, pani Bożeno, jest pani jak zwykle niezastąpiona! Niezawodna!
Lubiłam słyszeć takie słowa, zwłaszcza z ust dyrektora przychodni. Zajmowałam się sprawami administracyjno-inwestycyjnymi i faktycznie radziłam sobie znakomicie. Mimo że pracowaliśmy razem już trzeci rok, dyrektor nadal zwracał się do mnie w sposób dość oficjalny, „pani Bożeno”. Intuicja podpowiadała mi jednak, że mu się podobam.
Był wdowcem od pięciu lat
Jego żona zmarła na raka. Dzieci nie mieli. Przystojny mężczyzna o proporcjonalnych rysach twarzy i niebieskich oczach wywierał na paniach duże wrażenie. Dzięki temu, że ja skutecznie zajmowałam się administracją, mógł poświęcić większość czasu swojej pasji, laryngologii.
Spiesząc na wielkie otwarcie, wyobrażałam sobie, jakimi słowami będzie mi dziękował. I gdy tak marzyłam... nagle potknęłam się o wystającą płytę chodnikową i runęłam jak długa! Coś mi chrupnęło w nadgarstku…Usiłowałam się podnieść, lecz nie dałam rady. Dotknęłam ręki i aż krzyknęłam. Co za okropny ból!
– No pięknie – mruknęłam. – Kto teraz pomoże dyrektorowi przy otwarciu?
Rozejrzałam się bezradnie. Nie zauważyłam nikogo, kogo można by poprosić o pomoc. Nieuszkodzoną ręką sięgnęłam po telefon komórkowy i zadzwoniłam po taksówkę. Spojrzałam na siebie – podarte rajstopy, pobrudzona sukienka, puchnąca w oczach prawa ręka… Niedobrze.
Kwadrans przed otwarciem nowego pawilonu dotarłam do przychodni tylnym wejściem. Na szczęście nikt mnie nie zauważył, bo wszyscy czekali już w holu nowego skrzydła. W swoim gabinecie przebrałam się w zapasowy żakiet, który zawsze trzymałam tam na wszelki wypadek. Ta czynność sprawiła mi trochę kłopotu, lecz udało się. Wychodząc, natknęłam się na dyrektora, który właśnie kierował się w stronę mojego gabinetu.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – pomachałam lewą ręką, kryjąc za plecami tę mocno spuchniętą.
– Już myślałem, że coś się pani stało…
– Naprawdę się pan o mnie martwił?
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Ten facet zdecydowanie nie był mi obojętny. Niebieski krawat tak wspaniale współgrał z kolorem jego oczu...
– Ja tu mam urwanie głowy, pani Bożeno! Notable z magistratu, ksiądz, który ma obiekt poświęcić. Jak to wszystko ogarnąć? – podrapał się po siwej skroni.
– Damy radę. Proszę się nie martwić – zapewniłam go z uśmiechem jak zawsze.
I nagle poczułam potworny ból w nadgarstku. Jakby mnie ktoś ukłuł. Lekko się zachwiałam, aż dyrektor musiał mnie podtrzymać. Miał takie delikatne dłonie...
– Nic pani nie jest? – zlustrował mnie wzrokiem, a ja się zaczerwieniłam.
– To tylko nerwy – westchnęłam.
– Niech pani skróci wystąpienie do minimum – polecił mi na odchodnym.
Przytaknęłam, ale jakże mogłam na otwarciu nie wspomnieć o zasługach dyrektora, nie pochwalić specjalistycznego personelu, nie podziękować władzom miasta za finansowe wsparcie?! I w ten sposób przemówienie zamiast pięciu minut trwało ponad kwadrans.
Pod koniec w oczach mi pociemniało
Resztkami sił starałam się trzymać w pionie i nie gasić uśmiechu. Wreszcie, kiedy doszło do poświęcenia nowego pawilonu, instynktownie poszukałam oparcia dla pleców. Tuż za mną stał dyrektor…
– Proszę natychmiast iść do ambulatorium – szepnął. – Niech pani opatrzą prawy nadgarstek, który pani tak sprytnie przede mną ukrywa w rękawie.
Oparłam się o szefa. A potem nie pamiętam już nic. Straciłam przytomność. Musiało minąć trochę czasu, zanim się ocknęłam. Gdy to nastąpiło, pochylał się nade mną doktor Emil, nasz ortopeda, i coś tam majstrował przy mojej ręce.
– Założyliśmy ci piękny gipsowy opatrunek – powiedział z uśmiechem, po czym pomógł mi usiąść.
Rozejrzałam się wokół i ze zdziwieniem stwierdziłam, że znajduję się w nowym pawilonie. Na chirurgii!
– Dlaczego jestem tutaj, a nie w ambulatorium? – spytałam doktora Emila.
– To było złamanie z przemieszczeniem – poinformował mnie. – Musieliśmy szybko interweniować. Byłaś, dziewczyno, pierwszą pacjentką w tym pawilonie.
– Żartujesz! – nie mogłam uwierzyć.
– To wszystko zdarzyło się tak nagle…
W tej chwili do gabinetu wszedł szef
– Ale mi wstyd, panie dyrektorze – wyszeptałam. – Strasznie przepraszam.
Rzucił mi ciepłe spojrzenie.
– Ależ nic się nie stało. Uroczystość poszła całkiem zgrabnie. Jest pani nie do zastąpienia – pochwalił mnie tak, jak to sobie przedtem wyobrażałam.
Od razu poczułam się zdrowa i gotowa do ciężkiej, wytężonej pracy.
– Nowy pawilon otwarty, pacjenci zadowoleni, a nasza kierowniczka na L4 – doktor Emil odebrał mi złudzenia.
– W gipsie przecież też mogę pracować – oświadczyłam dzielnie szefowi.
Czy on zauważy moje poświęcenie? Przecież to dla niego tak ostatnio harowałam! Pragnęłam ocieplić nasze relacje, chciałam, by coś się wreszcie między nami zmieniło... Miałam prawo przypuszczać, że nie jestem mu obojętna. Wiele razy widziałam, jak wędruje za mną wzrokiem. Uśmiechem zachęcałam go do śmiałości. Jednak on wycofywał się rakiem. Nie mogłam zrozumieć dlaczego.
– Po dwóch tygodniach przyjdziesz do kontroli – ortopeda przybił pieczątkę na zwolnieniu i wręczył mi papierek. – Ocenimy, jak się kości zrastają.
– I jak wy tu sobie beze mnie poradzicie? – spytałam głównie w obawie o szefa.
Pan dyrektor uśmiechnął się tylko dobrotliwie i uspokoił mnie:
– Ograniczę liczbę przyjmowanych pacjentów i poświęcę się administrowaniu.
– Gdyby miał pan jakieś pytania, proszę dzwonić. Bez względu na porę.
– Niech pani szybko zdrowieje – postukał palcem w mój gips.
I zanim zdążyłam zaprotestować, wziął mnie pod ramię. Wyszliśmy razem ze szpitala, po czym dyrektor odwiózł mnie do domu swoim samochodem.
– Proszę w pełni wykorzystać zwolnienie lekarskie i wypocząć za wszystkie czasy. To polecenie służbowe – powiedział.
– Obiecuję – uśmiechnęłam się. – Będę pochłaniać książki, które planowałam przeczytać, ale nie miałam czasu.
Jego zazwyczaj surowa twarz nagle wypogodniała, a oczy pojaśniały. Wyglądały teraz jak dwa świetliki. Niespodziewanie pochylił się w moją stronę i powiedział:
– Nawet pani nie wie, jak bardzo jest mi potrzebna, pani Bożenko.
Po raz pierwszy od lat straciłam rezon
– Pozwoli pani, żebyśmy mówili sobie po imieniu? – poprosił, po czym pocałował moją zdrową lewą rękę. – Staszek.
Moje oczy zaszkliły się ze wzruszenia. Tak długo czekałam na tę chwilę...
– Bożena – powiedziałam, z trudem opanowując drżenie głosu.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń. Na pewno przyjadę. – powiedział, pomagając mi otworzyć kluczem drzwi.
Wsiadając do samochodu, pomachał mi dłonią. Pierwszy raz widziałam go tak uradowanego. „Skąd nagle u niego tyle śmiałości?”– zastanawiałam się. I wtedy, patrząc na rękę w gipsie, doznałam olśnienia… Bo już nie byłam silną panią kierowniczką nie do zastąpienia, tylko małą, słabą kobietką, która wymaga męskiej pomocy! To dlatego wreszcie wszedł w rolę mężczyzny, a nie tylko mojego szefa! Cóż, zapamiętam to sobie...
Czytaj także:
„Zgodziłam się na bycie kochanką, bo liczyłam, że ukochany przejrzy na oczy. Jak długo przyjdzie mi trwać w tej życiowej poczekalni?"
„Na pracowniczym wyjeździe w góry, chciałem upolować gorącą łanię. Choć konkurencję miałem sporą, do domu wróciłem ze zdobyczą”
„Koleżanka z pracy wcisnęła mi bajkę o umierającej matce, bo chciała grzać tyłek na wczasach. Żmija jeszcze nie wie, z kim zadarła”