„Hałas nie dawał nam spać, więc napisałam list do sąsiada i wywiesiłam w windzie. Tak rozkręciłam... spiralę nienawiści”

kobieta czyta list od sąsiadów fot. Adobe Stock, Andrey Popov
„Drogi Sąsiedzie! Jesteśmy jedną wieżowcową wspólnotą. Wszyscy pracujemy, prowadzimy życie rodzinne. Mamy prawo także do odpoczynku. Czy mógłbyś, Drogi Sąsiedzie, w weekendy wiercić trochę później? Na przykład po godzinie dziesiątej? Bylibyśmy bardzo wdzięczni! Pozostali Sąsiedzi”.
/ 01.07.2022 16:30
kobieta czyta list od sąsiadów fot. Adobe Stock, Andrey Popov

Jak każdy pracujący człowiek w każdy sobotni poranek marzę tylko o jednym: aby się wyspać. Co dzień wstaję wcześnie, żeby jeszcze przed wyjściem do pracy podgotować obiad, nastawić pranie, podlać kwiaty. Potem budzę dzieci i męża. Sobota jawi mi się jako cudowny dzień, który nie wita mnie dźwiękiem budzika. Tego dnia jednak usłyszałam co innego. O… 6.15! Potężny hałas, jakby niebo się nad nami rozrywało, albo sufit, bo mieszkamy w środku ogromnego wieżowca i raczej ciężko byłoby dojrzeć nieboskłon.

– Co jest?! – Marcin zerwał się z łóżka.

– Może to burza – zaryzykowałam.

Mąż znacząco popukał się w głowę i wskazał palcem na okno. Świeciło piękne słońce.

A hałas nad nami przybierał na sile.

– Ktoś boruje wiertarką – bąknął Marcin i ruszył do łazienki.

Postanowiłam napisać list...

Cóż, przy takich odgłosach nie da się spać. Poszłam więc do kuchni zrobić sobie kawę. Po chwili za mną weszły ziewające dzieci.

– Mamo, zrób coś! – zażądała Kasia, po czym wtuliła się w mój szlafrok i zatkała uszy. – Każ mu przestać!

Nie mogłam. Było po szóstej, cisza nocna już nie obowiązywała. Do tego sobota. Wielu pracujących nadrabiało w tym dniu różne domowe obowiązki.

– Musimy być wyrozumiali – powiedziałam do dzieci.

W tym hałasie zjedliśmy śniadanie, a potem postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę za miasto. Gdy wróciliśmy wieczorem, w domu panowała błoga cisza.

W niedzielny poranek znowu obudziło mnie borowanie wiertarki. O 6.15!

– Co za drań! – rzucił Marcin w stronę sufitu i nakrył głowę poduszką.

– Może pójdę zwrócić mu uwagę, że tak się nie robi? – zapytałam.

– To nic nie da – odparł z rezygnacją. – Cisza nocna już nie obowiązuje, a nie ma zakazu robienia remontu w niedzielę. A ciebie gotów zwymyślać, bo przychodzisz i go nagabujesz.

Marcin miał rację. Słowna prośba nic by nie dała. A gdyby tak… Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Usiadłam do komputera i napisałam:

„Drogi Sąsiedzie! Jesteśmy jedną wieżowcową wspólnotą. Wszyscy pracujemy, prowadzimy życie rodzinne. Mamy prawo także do odpoczynku. Czy mógłbyś, Drogi Sąsiedzie, w weekendy wiercić trochę później? Na przykład po godzinie dziesiątej? Bylibyśmy bardzo wdzięczni! Pozostali Sąsiedzi”.

Zadowolona z siebie, wydrukowałam tekst i przykleiłam w windzie. To miejsce wydawało mi się najlepsze. Każdy z nas korzystał z windy, więc nieuniknione było, że prośbę dostrzeże sprawca hałasu.

To nie był dobry pomysł

Dwie godziny później wiercenie umilkło. I nikt nie borował już do wieczora! Widać zainteresowany przeczytał kartkę. W poniedziałek rano ze zdumieniem dostrzegłam dopisek na mojej kartce:

„Nie trzepać worków z odkurzaczy w zsypie, bo to świadczy o braku kultury!”. Słowo „trzepać” było napisane z błędem ortograficznym. Gdy wracałam do domu, w windzie pojawiła się inna kartka: „Kretynie, naucz się pisać poprawnie!”. Sprawy przybierały zły kierunek.…

Niestety, nie myliłam się. Następnego ranka odkryłam, że zamiast mojej kartki i tej drugiej pojawił się komunikat: „Zabrania się trzepania worków na śmieci!” – podpisana była administracja. Gdy wracałam z pracy, na nieszczęście razem z Kasią, zauważyłam, że ktoś zamalował końcówkę informacji i dopisał niecenzuralną nazwę męskiego przyrodzenia.

– Mamo, co to jest fi…. – reszty córka nie przeczytała, bo zakryłam jej ręką oczy.

– Chyba zrobiłam błąd z tą kartką w windzie – powiedziałam do męża.

– A ja uważam, że postąpiłaś dobrze – uciął temat Marcin.

Sobotni poranek przywitał nas… wiertarką o szóstej rano. Mąż zerwał się i od razu usiadł do komputera.

– Co robisz? – spytałam zdumiona.

– Piszę list – odparł.

Przeczytałam go, gdy wybrałam się po zakupy. Zimny pot mnie oblał. „Chamie z dwunastego piętra!” – takim grzecznościowym zwrotem zaczynał się list mojego męża. Potem padały mocniejsze epitety. Na końcu dodał, że gdyby jego „prośba” nie pomogła, to on „się przejdzie na górę!”. Wracałam po półgodzinie, a na kartce męża dopisek: „Wiem, pod którym numerem mieszka ten idiota. Życzliwy”.

W ciągu następnych dni straciłam rachubę dopisków. Żałowałam, że zaczęłam tę głupią zabawę. A ludzie dopiero się rozkręcali! „Idioto spod szesnastki, nie rzucaj petów ludziom na wycieraczkę!”, „Zabrania się stukania obcasami po 22.00!”, „Zabieraj buty sprzed drzwi!”. Z każdym dniem przybywało kartek. Ludzie jadący windą prawie ze sobą nie rozmawiali, zerkając podejrzliwie jeden na drugiego.

Gdy już byłam gotowa chodzić od mieszkania do mieszkania i przepraszać sąsiadów za nieciekawą atmosferę, nagle wszystkie kartki w windzie zniknęły. Pozostała tylko informacja urzędowa, wypisana ogromnymi literami: „Zabrania się umieszczania kartek w windzie! Administracja”. Uff...

Czytaj także:
„Rozwiodłam się z tyranem, który bił, poniżał i wyliczał mi każdą złotówkę. Drugi mąż był jeszcze gorszy...”
„Szkolne przedstawienie otworzyło mi drzwi do kariery. Nikt nie wie, że aby dostać główną rolę, musiałam wygryźć koleżankę”
„Lidia pozbawiła mnie złudzeń, że kiedykolwiek zostanę ojcem. Kochałem ją, lecz musiałem podjąć bolesną decyzję”

Redakcja poleca

REKLAMA