„Grupa osiłków pomyliła mnie z moim synem. Ja trafiłam do szpitala, a oni do poprawczaka”

Zafrasowana kobieta fot. iStock by GettyImages, natalie_board
„Wydawało mi się, że znam tych chłopców, że chodzą do szkoły z moim synem. Grzecznie ustąpili mi drogi… a potem padły ciosy. Ledwo uszłam z życiem”.
/ 21.08.2023 20:15
Zafrasowana kobieta fot. iStock by GettyImages, natalie_board

Mój czternastoletni syn już drugi dzień wydawał mi się przeziębiony. Miał szklisty wzrok i pokasływał, kiedy więc nadeszła pora wieczornego spaceru z psem, postanowiłam mu odpuścić ten jego codzienny obowiązek.

— Ja pójdę, a ty się połóż do łóżka — powiedziałam.

Przygotowałam mu porcję leków przeciwgrypowych i herbatę z cytryną. Wziął je natychmiast, patrząc na mnie z wdzięcznością, co najlepiej świadczyło o tym, że się źle czuje. Paweł od dziecka nie znosi połykać tabletek.

„Jak tak dalej pójdzie, to nie puszczę go jutro do szkoły. Do weekendu zostały jeszcze tylko dwa dni, niech się, biedak, wyleży, to może uda się uniknąć zwolnienia lekarskiego  — pomyślałam, biorąc do ręki smycz.

Gerda, nasz kundelek, natychmiast zatańczyła wokół moich stóp zachwycona, że wychodzi na dwór. Jest żywym pieskiem, zawsze skorym do figli i biegania. Postanowiłam więc zrobić jej niespodziankę i przejść się trochę dalej, na skwerek, bo o tej porze do parku to już bym się nie zapuszczała. Niby nie jest duży, a jednak kto wie, co się kryje w krzakach.

Wiedziałam, że jest chłodno, więc wychodząc, ściągnęłam z wieszaka kurtkę swojego syna. Taką fajną, z kapturem, który zresztą zaraz mi się przydał, bo okazało się, że mocno wieje.

Opatulona ciepło i ze smyczą w dłoni powędrowałam na osiedlowy skwerek, na którym o tej porze było całkiem sporo ludzi. Gerda od razu pobiegła przywitać się ze swoimi psimi znajomymi, a ja chodziłam
w kółko, rozkoszując się rześkim powietrzem.

Panował półmrok, bo oczywiście jak zwykle nie świeciły się wszystkie latarnie. Nigdy nie wiedziałam, czy dlatego, że wytłukli je chuligani, czy też miasto oszczędzało…

Wszyscy mieli na głowach kaptury

Zamyśliłam się podczas tego spaceru i nie mam pojęcia, kiedy tak się stało, że zostałam na skwerku całkiem sama.

„Pora wracać” —zadecydowałam, myśląc, że ten wieczorny spacer był świetnym pomysłem. — Będzie mi się dobrze spało”.

Weszłam na chodnik prowadzący do bloków. Jest wąski i z każdej strony okolony kępą krzaków. Byłam może w połowie drogi, kiedy przede mną wyrosła grupka chłopaków. Nie wystraszyłam się ani trochę, bo byli w wieku mojego syna, nawet wydawało mi się, że ich rozpoznaję, że chodzą z Pawłem do szkoły.

Kiedy ich mijałam, bez słowa ustąpili mi miejsca. „Jacy grzeczni” —zdążyłam pomyśleć i wtedy na moją głowę spadł pierwszy cios.

Potężny tak bardzo, że mimo naciągniętego kaptura naprawdę go poczułam. Odezwał się echem w moje czaszce i sprawił, że się zatoczyłam na krzaki.

Utrzymałabym jednak równowagę, gdyby nie to, że ktoś mnie popchnął, ktoś inny podstawił nogę. Runęłam jak długa na chodnik z głuchym jękiem.

Chciałam zaprotestować, krzyknąć, ale wtedy posypał się na mnie grad kolejnych ciosów.

Kopali mnie i bili metodycznie, niczym roboty, a nie ludzie. I to mnie chyba w tym wszystkim najbardziej przeraziło, że ciosy spadały jeden po drugim, jak w zegarku. Natychmiast poczułam się bezsilna jak dziecko i zamiast wrzeszczeć, skuliłam się w kłębek, starając się jak najbardziej ochronić głowę. Na to, żeby chronić całe ciało, nie miałam żadnych szans.

Myślałam także o tym, co się stało z Gretą, ponieważ byłam pewna, że po tym, jak dzielna mała psina skoczyła w mojej obronie, któryś z napastników posłał ją kopniakiem w krzaki.

Prawie czułam jej fizyczny ból, gdy skowycząc poleciała gdzieś w bok i upadła z głuchym łoskotem na ziemię. Nie słyszałam, aby się ruszała, więc podejrzewałam najgorsze…

Na razie jednak to ja miałam poważne kłopoty. Napastnicy kopali mnie po nerkach i po brzuchu, a potem przekręcili tak, że ich buty z twardymi podeszwami trafiały pomiędzy moje nogi. W pewnym momencie pomyślałam, że zwyczajnie chcą mnie zabić, i że im się to uda, jeśli nikt nie nadejdzie.

Na szczęście dla mnie skończył się chyba wieczorny film i ludzie zaczęli wychodzić z domów na spacer ze swoimi pupilami, bo nagle tu i ówdzie rozległo się szczekanie psów i nawoływanie.

Moi napastnicy przerwali wtedy w sekundę kopanie i po krótkiej szamotaninie zniknęli tak szybko i bezszelestnie  jak się pojawili, wchodząc w krzaki. Zostawili mnie leżącą na chodniku, obolałą i na wpół żywą. Nie miałam nawet siły jęczeć a cóż dopiero mówić o tym, żebym mogła się gdzieś podczołgać.

Wiedziałam jednak, że muszę to zrobić, bo inaczej istniała obawa, że nikt mnie nie znajdzie aż do rana. Ludzie mogli przecież tylko wyprowadzić swoje psy przed bloki i szybko wracać do ciepłego łóżka czy kolacji.

O tej porze to już się prawie nikt nie zapuszczał na oddalony od bloków skwerek. Nie mam pojęcia, czy starczyłoby mi determinacji i sił, aby się czołgać, gdyby nie Gerda, która nagle się przy mnie pojawiła. Popiskiwała ze strachu i kulała, ale obwąchała mnie, sprawdzając, co mi jest, a potem polizała mnie po twarzy. To mnie otrzeźwiło.

Zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam żadnej pewności, czy moi oprawcy nie wrócą, kiedy tylko na osiedlu znowu zrobi się cicho, aby dokończyć swojego dzieła. Nie mogłam przecież dać się zabić!

Ledwo uszłam z życiem

Zaczęłam się czołgać w stronę bloków, starając się skupić na tej jednej czynności. Ruch „do przodu, za wszelka cenę” i nie myśleć o tym, że boli mnie całe ciało, tak jakby za chwilę miało się rozpaść. Mimo mojej ogromnej determinacji nie jestem jednak pewna, czy udałoby mi się dotrzeć do miejsca, w którym by mnie znaleźli jacyś ludzie, gdyby nie mój kochany kundelek. Gerda najwyraźniej szybciej doszła do siebie i zaczęła robić raban.

Jej rozpaczliwe szczekanie zainteresowało jakąś parę.

—Jezus Maria! Rafał, wołaj karetkę! —usłyszałam jeszcze przerażony głos kobiety, po czym zemdlałam.

Kiedy się ocknęłam, dookoła mnie panowała nienaturalna jasność. Leżałam na łóżku, a nade mną pochylał się jakiś obcy człowiek. Kątem oka zobaczyłam także swojego męża stojącego ze ściągniętą twarzą. Pomyślałam, że musi być ze mną naprawdę źle, skoro sprowadzili go z pracy, po czym znowu odpłynęłam.

Potem okazało się, że przeszłam w nocy operację. Miałam pęknięte żebro i śledzionę, lekarze obawiali się wewnętrznego krwotoku. Bolało mnie całe ciało, które było posiniaczone miejsce przy miejscu. Bolało mnie zwłaszcza w kroczu, gdzie napastnicy kopali mnie ze szczególną zaciekłością.

Nie rozumiałam, dlaczego. Przecież gdyby chcieli mnie zgwałcić, zrobiliby to. Gdyby zaś chcieli mnie obrabować, to by mi zabrali całkiem nową komórkę. Tymczasem nic mi nie zginęło, oni tylko mnie pobili ze szczególnym okrucieństwem.

— Czymś się pani komuś musiała narazić — powiedział mi policjant, który przyszedł do szpitala spisać moje zeznania.

Zabrzmiało to dla mnie niczym żart. Ja? Narazić? Takim dzieciakom?

Bo w dalszym ciągu byłam przekonana, że to były dzieciaki w wieku mojego syna. Nastolatki z gimnazjum, może najwyżej z pierwszej klasy liceum. Co oni do mnie mieli? A może nie do mnie?

Myśl, że wcale nie chodziło im o mnie, tylko o moje dziecko, zakiełkowała mi w umyśle, kiedy syn przyszedł do mnie w odwiedziny. Miał przerażoną twarz, a w oczach pustkę. Widziałam, że chce się we mnie wtulić jak wtedy, gdy miał kilka lat. Bez wahania, mimo bólu całego ciała przygarnęłam go do siebie. I kiedy go tak trzymałam w ramionach, drżącego jak bezbronne zwierzątko, nagle uświadomiłam sobie, że w chwili napadu miałam na sobie jego kurtkę! A na głowie kaptur!

Nauczyciele udawali, że niczego nie widzą

Tak! Te gnojki wzięły mnie za moje dziecko! Byłam tego pewna! Tylko dlaczego chcieli Pawła pobić, czym im się naraził?

— Mamusiu, czy mi wybaczysz? — wyszeptał w tym momencie syn i już wiedziałam, że on myśli o tym samym.

— Musisz nam o wszystkim powiedzieć. Mnie, tacie, policji — popatrzyłam mu głęboko w oczy. —Kochanie, oni są niebezpieczni! Musisz mówić.

Nagle to brutalne kopanie w krocze nabrało sensu. Gdyby na moim miejscu był Paweł, dranie mogliby sprawić, że stałby się bezpłodny… Zrobiło mi się słabo. Jakim trzeba być potworem, aby wpaść na taki pomysł?!

Na szczęście Paweł był naprawdę przerażony tym, co się stało, i nie zamierzał dłużej ukrywać, o co chodzi. W obecności policjantów wyznał, że ostatnio naraził się grupie o rok starszych chłopaków.

— Oni co roku znęcają się nad pierwszakami. Zabierają im pieniądze, każą sobie przynosić papierosy, a nawet piwo. Jeśli któryś nie chce tego robić, to go biją  — powiedział.

Od dawna miałam świadomość, że szkoła, do której chodzi mój syn, jest siedliskiem przemocy. Nieraz mówiono o tym na zebraniach, że starsi znęcają się nad młodszymi, że w szkolnej szatni, która ciągnie się w podziemiach, dochodzi do różnych nieprzyjemnych zdarzeń.

Nawet nauczyciele przyznawali całkiem otwarcie, że nie lubią tam zaglądać, a co miał poradzić na to wszystko jeden zatrudniony przez szkołę ochroniarz? Starszy pan także wolał mieć spokój, więc przymykał oczy na wiele spraw i trzymał sztamę z łobuzami.

Rzadko kto wyłamywał się z tego szkolnego porządku. Mój syn jednak był inaczej przez nas wychowany. Od małego chodził na judo, na którym wpajano mu, że słabszych trzeba bronić. Stanął więc w obronie jakieś dzieciaka, raz i drugi.

Czy zechcą wrócić do normalnego świata?

W otwartej walce Paweł miał duże szanse wygrać, więc dranie bali się go zaczepić. Ale już grupą, po nocy… Postanowili wymierzyć mu „sprawiedliwość”, pokazać, kto tutaj rządzi. Znali jego rozkład dnia, wiedzieli, że wieczorem wychodzi z psem. No i pomylili mnie z nim.

Z pomocą Pawła udało się policji wytypować chłopaków, którzy brali udział w napadzie na mnie. Trzech zaledwie piętnastoletnich uczniów. Wcale nie takich dużych, jak mi się wtedy wydawało, wcale nie takich chojraków, kiedy okazało się, że zostali namierzeni.

Ponieważ pobili mnie tak dotkliwie, że dostałam ponadsiedmiodniowe zwolnienie, sprawą z urzędu zajął się prokurator.

Na razie wszyscy zostali zawieszeni w prawach ucznia, w dodatku —kiedy okazało się, że będą mieli sprawę w sądzie o pobicie — na jaw zaczęły wychodzić inne ich sprawki. Jakieś kradzieże, zastraszanie…

Nazbiera się tego, oj nazbiera! Mój prawnik twierdzi, że nie obejdzie się bez poprawczaka.

Cóż, z jednej strony czuję ulgę i wiem, że im się należy surowa kara, a z drugiej… Sama nie wiem, co powinnam czuć.

Jest w moim sercu chyba jakiś żal, że nikt się do tej pory nie zainteresował tak naprawdę tym, co robią te dzieciaki. Przecież oni uprawiali swój proceder od dawna i czuli się zupełnie bezkarni. To nie mój syn powinien był się im sprzeciwić, ale my, dorośli. A my nie zrobiliśmy tego z należytą stanowczością
i dlatego pewnie tym chłopcom wydawało się, że są bezkarni i mogą wszystko.

Bijąc mnie na tym chodniku, posunęli się o jeden krok za daleko i dlatego wylądują w poprawczaku, gdzie pewnie ich przyszłość się przesądzi.

Czy będą mieli potem siłę, aby wrócić do świata porządnych ludzi, czy też wciągnie ich świat przestępczości?

Kiedy podczas pierwszej rozprawy patrzyłam w ich oczy, wcale nie widziałam w nich żalu i skruchy. Tylko wściekłość, że zostali przyłapani na gorącym uczynku, i że tym razem im się nie upiecze.

Wyraźnie winili za to mnie i zdałam sobie sprawę, że gdyby mogli mi jeszcze raz przykopać, to zrobiliby to bez namysłu! Przeraziła mnie ta myśl —ja chyba nie rozumiem już tego świata, w którym dzieją się takie rzeczy…

Czytaj także:
„Pedagog niesłusznie oskarżyła moją córkę o pobicie. Zgotowałam małpie piekło. Ktoś taki nie powinien pracować w szkole!”
„Koledzy pobili mojego syna. Wychowawczyni powiedziała, że nie zawiadomi policji, bo >>nie chce robić chłopcom problemów<<”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA