Przekręt na wnuczka to nic w porównaniu z tym, co wymyśliły te dwie chciwe baby. Nie mogłam im na to pozwolić!
Ciągle przeżywał jej zniknięcie
Sklep mieli zamykać już za siedem minut, a ja, chociaż kilkakrotnie wykonałam slalom między rzędami półek, wciąż nie znalazłam sosu tatarskiego dla pana Grzegorza.
– Zapraszamy państwa do kasy! – zawołała ekspedientka.
Musiałam się poddać, na szczęście kupiłam brokuły, jajka i ser pleśniowy. Pan Grześ lubił gotować. Zazwyczaj, kiedy przynosiłam mu zakupy, szykował coś oryginalnego i mnie tym częstował. Tym razem jednak niczego nie zaproponował.
– Wszystko w porządku? – zapytałam starszego sąsiada. – Coś pan dzisiaj jakiś taki milczący, panie Grzesiu… Coś się stało?
Uśmiechnął się z przymusem i powiedział, że dzisiaj czternasty. Pokiwałam poważnie głową i wycofałam się z jego mieszkania. Znałam go od trzech lat. Powinnam w końcu zapamiętać, że czternastego dnia każdego miesiąca wspomina swoją córkę, którą stracił prawie trzydzieści lat temu.
– Moja żona była Słowaczką – powiedział mi na samym początku znajomości, kiedy pochwaliłam urodę kobiety na zdjęciu ślubnym stojącym u niego w przedpokoju. – Poznałem ją podczas zakładowej wycieczki do Bratysławy. Przywiozłem ją do Polski, kiedy zaszła w ciążę – tu nagle zmienił mu się wyraz twarzy. – Tak, mieliśmy dziecko.
Wtedy po raz pierwszy zaprosił mnie do swojego prywatnego sanktuarium. W jego trzypokojowym mieszkaniu jedno pomieszczenie było przeznaczone tylko do przechowywania pamiątek i zdjęć. Myślałam, że to rzeczy po zmarłej żonie, ale się pomyliłam.
– Edita zmarła wiele lat po naszym rozwodzie. Po mnie miała drugiego męża i urodziła troje dzieci. Rozstaliśmy się pięć lat po tym, jak Ania… To jest Ania. Śliczna, prawda?
Na zdjęciu, które mi podsunął, przystojny brunet z brodą i kędzierzawą fryzurą trzymał na barana pięcioletnią dziewczynkę.
– Tak, to ja. Miałem wtedy jeszcze włosy – uśmiechnął się. – A tu… Tu jej pierwszy dzień w szkole.
Zaginionej córki szukali wszędzie
Blondynka na zdjęciu była już starsza. Pozowała w mundurku z tarczą na ramieniu. Miała roześmiane oczy i język zwinięty w trąbkę. Musiała być z niej mała łobuziara. Ostatnie zdjęcia Ani ukazywały nastolatkę z nieco krzywym zgryzem i fryzurką na pazia. O tym, że zaginęła w wieku dwunastu lat, już wiedziałam, ale szczegółowe okoliczności tej tragedii poznałam dopiero podczas tamtej wizyty.
Ania spędzała wakacje u swoich słowackich dziadków, w Tatrach. To byli typowi górale, mieli owce, które wypasali na wysoko położonych halach, i dwa psy pasterskie. Nie mieli za to telewizji, telefonu ani specjalnej potrzeby kontaktowania się ze światem, poza kilkoma sąsiadami.
To właśnie jeden z nich pojechał wozem tamtej nocy, dwadzieścia dziewięć lat temu, do najbliższego miasteczka, gdzie znajdował się jedyny w promieniu kilkunastu kilometrów publiczny aparat telefoniczny i wezwał na pomoc służby. W tym czasie dziadkowie Ani i ich sąsiedzi przeczesywali okolicę, po której poprzedniego dnia spacerowała dwunastolatka.
Nigdy jej nie odnaleziono – ani żywej, ani martwej.
– Mówili nam, że najprawdopodobniej spadła z grani – powiedział cicho pan Grzegorz. – Albo zaplątała się we wnyki kłusowników, którzy zobaczyli uduszone dziecko i ukryli gdzieś ciało… Przynajmniej tak mówiono mnie i żonie, kiedy po dziesięciu dniach zakończono poszukiwania. Ale my nigdy nie przestaliśmy na nią czekać…
Widziałam, jak starszy pan powstrzymuje łzy. Bardzo chciał dokończyć swoją opowieść, ale często musiał ją przerywać
– Wie pani, Edita poszła do medium, takiego najsłynniejszego w Czechosłowacji w tamtym czasie, i ta kobieta powiedziała jej, że Ania żyje. Że zgubiła się w górach, może spadła i uderzyła się w głowę i wskutek tego straciła pamięć. Medium nie wiedziało, co dokładnie się stało, ale pewne było to, że Ani nie ma w zaświatach… Edita potem jeszcze pojechała do kilku specjalistów, w tym jasnowidza, i on potwierdził, że córka żyje. Mówił, że Ania nas nie pamięta, że ma nowe życie. To całkiem możliwe, prawda?
Patrząc na niego, świetnie rozumiałam, dlaczego tamci „specjaliści” mówili mu, że jego córka jeszcze może się odnaleźć. Mnie też nie przeszło przez gardło stwierdzenie, że dziewczynka najprawdopodobniej nie żyła od czternastego sierpnia osiemdziesiątego ósmego roku. Bo co innego mogłoby się z nią stać?
Całe lata karmił się złudną nadzieją
Stopniowo zaczęłam poznawać teorię mojego sąsiada na ten temat. Okazało się, że przez te wszystkie lata samotności całkiem dobrze ją dopracował. Opowiadał o Ani każdemu, kto chciał słuchać, i nikt nie miał odwagi odbierać mu tej jedynej pocieszającej myśli, że jego córka nie zmarła brutalną śmiercią i nie umierała w samotności w ciemnym lesie, tylko… No właśnie, to była naprawdę ciekawa teoria.
– Myślę, że się zapuściła gdzieś wysoko, a potem potknęła i spadła, uderzając się w głowę – gdy to mówił, zmieniał się wyraz jego oczu. – Wtedy pewnie ludzie szukali z innej strony, dlatego jej nie znaleźli. A ona doznała amnezji. Pewnie szła w dół i w końcu doszła do jakiejś drogi. Do drogi, bo w wioskach ludzie wiedzieli o zaginionym dziecku, więc na pewno poinformowaliby tamtejszą policję. Ale może jakiś kierowca zabrał ją prosto z szosy i dokądś wywiózł?
Nie pokazałam po sobie, że ten pomysł przeraził mnie bardziej niż przypadkowa śmierć w górach. Wiara w to, że córka została przez kogoś porwana, wywieziona w nieznane miejsce, a potem była wychowywana jako dziecko jakichś dobrych ludzi, była dla mnie w takim samym stopniu irracjonalna, co przerażająca.
Ale co ja mogłam wiedzieć o przeżyciach kogoś, kto w taki sposób stracił córeczkę? Czy takie wypieranie faktów i tworzenie alternatywnej historii nie jest mimo wszystko lepsze niż życie ze świadomością, że szkielet jedynego dziecka leży po słowackiej stronie Tatr i nigdy nie zostanie odnaleziony?
Dowiedziałam się też, że żona pana Grzegorza w końcu wróciła do swojego kraju, wtedy już nazywanego Słowacją. Zmarła nie tak dawno.
Pan Grzegorz jednak potrafił rozmawiać także na inne tematy niż zaginięcie jego córki.
– W życiu musi chyba być zachowana równowaga – powiedział kiedyś. – Bo widzi pani, chociaż przeżyłem osobistą tragedię, zawodowo mi się świetnie układało. Pani kojarzy taką firmę? – tu wymienił nazwę znanej w latach dziewięćdziesiątych polskiej marki. – To była moja firma! Tak, naprawdę! Przez osiem lat mieszkałem nawet w Anglii, tam też prowadziłem interesy. Już kiedy Edita odeszła, zacząłem zarabiać więcej, niż mogłem wydać. Pani widzi, jak ja mieszkam?
Odruchowo rozejrzałam się wokół siebie. Mieszkał w nowoczesnym bloku, w sporym mieszkaniu, urządzonym z gustem i w wysokim standardzie. Rzeczywiście, jak na emeryta, był wręcz bogaty.
– Skromnie, prawda? – zaskoczył mnie, bo uważałam inaczej. – Mógłbym mieszkać w dwupiętrowym domu i mieć stadninę koni – uśmiechnął się. – Tylko po co? To Ania zawsze chciała mieć konia…
Był samotnym człowiekiem
Zrozumiałam więc, że starszy pan ma spory majątek, ale niewielkie potrzeby. No, może tylko lubił dobrze zjeść. Kiedyś poczęstował mnie kremem z trufli, uwielbiał drogie sery i dobre wino. Ale dopóki nie powiedział mi tego wprost, nie sądziłam, że jest po prostu bogaty.
Mimo to przez myśl mi nawet nie przeszło, że miałabym to jakoś wykorzystać. Lubiłam go i z przyjemnością czasami robiłam mu zakupy. Oprócz mnie nie miał zbyt wielu znajomych. Raz w tygodniu przychodziła pani, która sprzątała mu mieszkanie. No i wpadała pewna wdowa mieszkająca na dole – podejrzewałam, że chciała go usidlić, ale nie był zainteresowany. Nieraz ze śmiechem opowiadałam znajomym o pani Halinie i jej podchodach.
Było o czym, bo pani Halinka nie ustawała w staraniach o serce pana Grzesia. Zaczęła od tego, że wpadała z ciastem, żeby poczęstować miłego sąsiada, potem okazało się, że „przez przypadek” dostała dwa bilety do kina i szukała osoby towarzyszącej, aż w końcu uznała, że chce zaprosić miłego sąsiada na swoje urodzinowe przyjęcie do restauracji.
– I wiecie co? – opowiadałam znajomym. – Biedny pan Grześ był pewien, że to rodzaj przyjęcia dla rodziny i przyjaciół, a na miejscu okazało się, że w lokalu czeka tylko pani Halinka, obwieszona perłami i z różem na policzkach!
– I co? – dopytywali. – Udało jej się w końcu go poderwać?
– Raczej nie – pokręciłam głową. – Z tego, co wiem, to ją raczej spławił – kulturalnie, ale ostatecznie.
Chyba jakiś miesiąc po urodzinach pani Halinki sąsiad zaczął dobijać się do moich drzwi bardzo późnym wieczorem.
– Pani Ewuniu! Dostałem wiadomość! Pani czyta! Pani Ewuniu, czy pani widzi to samo co ja?! Czy ja może tylko śnię? Albo już zwariowałem na starość?!
Wcisnął mi w rękę swój tablet, na którym widniała treść maila napisanego po angielsku.
Dzień dobry. Nazywam się Victoria H., ale właśnie dowiedziałam się, że kiedyś nazywałam się Anna S. Obecnie mieszkam w Kanadzie i nie pamiętam nic sprzed dwunastego roku życia, kiedy zostałam znaleziona nieprzytomna w górach przez pewnych ludzi. Po tym, co zrobili, mogę przypuszczać, że byli kryminalistami. Sprzedali mnie za granicę, ale miałam niezwykłe szczęście, ponieważ trafiłam do pary ludzi, którzy się mną zaopiekowali jak własnym dzieckiem. Przez całe swoje świadome życie nazywałam ich mamą i tatą, ale kiedy niedawno zginęli w wypadku, postanowiłam dowiedzieć się, kim naprawdę jestem. Znalazłam artykuł w słowackiej gazecie z sierpnia osiemdziesiątego ósmego roku i myślę, że jestem zaginioną Anną S. A nawet jestem tego pewna! Tak wiele szczegółów się zgadza! A to oznacza, że jest Pan moim ojcem. Bardzo chciałabym Pana poznać i jestem gotowa w tym celu przylecieć z Kanady. Proszę dać mi znać, czy byłby Pan zainteresowany spotkaniem ze mną. Zrozumiem oczywiście odpowiedź odmowną, ale naprawdę chciałabym Cię poznać, Tatusiu… Twoja Victoria (a może raczej Ania).
Poczułam skurcz w brzuchu. Czy takie historie nie zdarzają się tylko w filmach? Zrozumiałam jednak, że nic nie powstrzyma pana Grzegorza przez spotkaniem. Właściwie to przyszedł do mnie po to, żebym pomogła mu sklecić odpowiedź z zaproszeniem, bo sam z emocji nie był w stanie pozbierać myśli.
Otworzył przed nią i serce, i portfel
Victoria przyleciała kilka dni później. Nie mówiła po polsku, co trochę mnie zaskoczyło, bo przecież tym językiem posługiwała się do dwunastego roku życia, no ale widać wypadek był dla niej tak wielkim szokiem, że zapomniała.
Urodziła się rok po mnie, ale wyglądała jeszcze młodziej, jakby dopiero co przekroczyła trzydziestkę. Tylko pozazdrościć! Zatrzymała się w hotelu, ale już drugiego dnia pan Grześ wymusił na niej, żeby przeniosła się do niego. Przyjęła tę propozycję.
– O, pani Ewa – powitała mnie, otwierając drzwi. – Proszę, tata zrobił penne z łososiem. Zostanie pani z nami na kolację?
Zauważyłam, że chociaż minęło dopiero kilkadziesiąt godzin, od kiedy poznała swojego ojca, zachowuje się przy nim, jakby spędzili razem całe życie. Co chwila odkrywali kolejną rzecz, która ich łączyła.
– Ja też muszę zawsze umyć czysty kubek wyjęty z szafy, zanim zrobię sobie pić! – wykrzykiwał sąsiad, widząc, co robi Victoria. – Musiałaś to zapamiętać! Zawsze tak robiłem i ty też, kiedy… kiedy jeszcze z nami byłaś… byliśmy… – wzruszenie nie pozwalało mu dokończyć.
Victoria pamiętała najwyraźniej nie tylko to. Wspominała smak zupy dyniowej, który ją „prześladował”, i dopiero, kiedy pan Grześ ją dla niej ugotował, wykrzyknęła, że to jest to. Mówiła, że zawsze lubiła motyle i wtedy ojciec zaprowadził ją do pokoju wspomnień, gdzie trzymał kilka atlasów entomologicznych.
– Przeglądaliśmy je razem – wyjaśnił zduszonym głosem. – Znałaś większość nazw łacińskich…
– Nie pamiętam żadnej… – stropiła się Victoria. – Ale nie pamiętam też języka polskiego, a przecież mówiłam po polsku, prawda? Chociaż nie, coś pamiętam… Dobre rano?
– To po słowacku! – wykrzyknął pan Grzegorz. – Twoja mama tak mówiła, kiedy nas budziła…
Victoria postanowiła zostać u ojca dłużej. Pomału uczyła się dla niego polskiego, chociaż on świetnie znał angielski. Opowiadała mu o swoim życiu w Kanadzie, najpierw tylko troszkę, potem zaczęła mu się poważnie zwierzać. W końcu zrzuciła prawdziwą bombę.
Jej pojawienie się było podejrzane
– Ona będzie miała dziecko – poinformował mnie sąsiad, wyraźnie poruszony. – Nie chciała od razu powiedzieć, bo ten… no, ten facet jest żonaty. Zerwał z nią i powiedział, żeby się z nim nie kontaktowała. A jej przybrani rodzice niedawno zginęli. Jest w strasznej sytuacji… Ciąża, żadnej pracy, bo musiała ją zmienić ze względu na tego faceta… Chcę, żeby została w Polsce. Zajmę się nią i moim wnukiem albo wnuczką… – dodał rozrzewniony.
– A ona chce tu zostać? – zdziwiłam się. – Nie woli urodzić tam?
– No właśnie chce wracać do Kanady – westchnął ciężko.
A po chwili dodał:
– Ale do czego ma wracać? Bank przejął jej dom. Tutaj chcę jej kupić mieszkanie, samochód, przelać pieniądze na konto. Będzie mogła w spokoju wychowywać dziecko! Pani Halinka powiedziała, że we wszystkim jej pomoże, zapisze ją do lekarza i tak dalej.
– A co ma do tego pani Halinka? – coś mnie nagle zaniepokoiło.
– No… Ona bardzo Wikę polubiła – pan Grześ uznał to nowe imię córki. – To ona mi podsunęła, żebym jej kupił to mieszkanie. Nawet znalazła już kilka ciekawych ofert. Wika musi wybrać to, które jej odpowiada, w przyszłym tygodniu załatwimy akt u notariusza, znajomego pani Halinki, już nas umówiła…
Nie podobała mi się wielka zażyłość pani Halinki i tej całej Victorii, ciąża tej ostatniej i cała ta historia jak z filmu: pełna tajemniczych zwrotów akcji. Ale pan Grzegorz niczego nie podejrzewał, był taki szczęśliwy!
Nie mogłam tego tak zostawić
Tego wieczoru upewniłam się, że sąsiad osobiście pójdzie po zakupy, i wpadłam do jego mieszkania.
– Cześć – rzuciłam do Victorii, tym razem po polsku.
– Tsieś – odpowiedziała mi z uroczym cudzoziemskim akcentem.
Miałam absolutną pewność, że nie był kanadyjski.
– Chciałam zrobić niespodziankę twojemu tacie – przeszłam na angielski. – Masz fryzurę podobną jak na jednym zdjęciu, które on lubi. Zrobię ci zdjęcie w podobnej pozie i potem oba ze sobą zestawimy.
– Świetna myśl! – ucieszyła się.
– Zwiń język w trąbkę – poprosiłam, wyjmując aparat z futerału. – O tak, jak na tym szkolnym zdjęciu – wskazałam komodę w pokoju wspomnień. – Nie, nie tak. O tak – sama jej to zademonstrowałam, bo też tak potrafię.
Właściwie umie to zrobić około sześćdziesięciu procent ludzi na świecie. To umiejętność wrodzona, zależna od genów. Albo się umie zwijać język w trąbkę, albo nie. Ale to niemożliwe, by ktoś z czasem zatracił tę umiejętność…
– Nie jesteś jego córką – powiedziałam po polsku. – I zdaje się, że wiem, skąd znasz tyle szczegółów, którymi go omamiłaś. Od dawna planowałyście to z panią Haliną?
Myślałam, że zacznie zaprzeczać, udawać, że nie rozumie, o czym mówię, albo może rzuci się na mnie z wściekłością. Ale jej reakcja kompletnie mnie zszokowała.
– I co teraz zrobisz? – zapytała czystą polszczyzną. – Powiesz to temu staremu idiocie i złamiesz mu serce? Nie rozumiesz, że on kisi ten swój majątek w bankach, a mimo że ma krocie na koncie, był potwornie nieszczęśliwy? Widziałaś, jak odżył, od kiedy myśli, że jestem jego córką? Uwierz mi, te kilka tygodni radości są warte paru jego groszy, z którymi i tak nie ma co zrobić…
– Ty nawet nie jesteś w ciąży… – wyszeptałam. – Jak tylko kupi ci mieszkanie, powiesz mu, że poroniłaś, a potem znikniesz z jego życia… Czasem wyślesz mu kartkę, może nawet do niego zadzwonisz, a mieszkanie sprzedasz przez pełnomocnika, prawda?
– Możesz mi zaufać, że będę grała swoją rolę do końca – zapewniła z lisim uśmiechem. – Naturalnie do końca mojego życia. Bo wiesz, niewiele mi go zostało. Ania niedługo zginie w wypadku w Kanadzie. Straszne, prawda?
Tego już nie wytrzymałam. Ta kobieta była socjopatką. A sąsiadka z dołu chciwą wiedźmą, która wymyśliła ten szatański plan, gdy nie udało jej się upolować majętnego rozwodnika. Obie liczyły, że nie powiem mu prawdy, bo nie odważę się złamać serca staremu człowiekowi. Zwłaszcza że nic nie stracę na tym, że go okradną. I tak jestem obca.
– Słyszałaś o metodzie „na wnuczka” – zapytałam zduszonym z wściekłości głosem. – Na pewno. Widzę, że ją ulepszyłaś i spróbowałaś metody „na zaginioną córkę”. Ale mam dla ciebie złe wieści. Autorzy przekrętu na wnuczka zostali złapani i siedzą w więzieniu. I ja też cię tam wyślę. Dzwonię na policję!
Nie zdążyłam. Victoria, czy jak ona się tam nazywała, wyprysnęła z mieszkania, zanim zdążyłam uzyskać połączenie. Zabrała tylko torebkę. Z pewnością nie miała w niej kanadyjskiego paszportu. Przemyślałam tę sprawę i uznałam, że nie mam prawa ukrywać przed sąsiadem prawdy. Opowiedziałam mu o wszystkim. Najpierw nie wierzył; poddał się, kiedy pokazałam mu zdjęcia, na których jego „córka” nieudolnie próbowała zwinąć język w trąbkę, po prostu go rozpłaszczając.
– Kiedy była mała, robiła to co chwilę… – szepnął. – Edita aż ją strofowała, mówiła, że to małpie miny… To nie była moja Ania…
Starszy pan się rozpłakał.
– Ona nie żyje, prawda? – zapytał w końcu, a ja powoli skinęłam głową. – Nie ma szans, by przeżyła…
Pani Halina unika mnie i pana Grzegorza. Do niczego się nie przyznała, ale z ogłoszenia w internecie wiem, że chce sprzedać mieszkanie. Nie dziwię się, że się wynosi. Na wiosnę zawiozę pana Grzegorza w Tatry, na ich słowacką stronę. Pomogę mu postawić krzyż w lesie, w którym zaginęła Ania. Odmówimy przy nim modlitwę za jej duszę i może wtedy pan Grzegorz pogodzi się z tym, że ona nie wróci. Chcę, by odzyskał spokój.
Czytaj także:
„Najpierw złapałam go na dziecko, którego nie było, a potem perfidnie oszukałam. Chciałam mieć męża tylko dla siebie”
„Moja przyjaciółka mnie oszukała. Kiedy pożyczyłam jej pieniądze na mieszkanie, zerwała ze mną kontakt”
„Uroczy, szarmancki starszy pan wynajął mi mieszkanie za bezcen. Pozory mylą, a ja dałem się oszukać tej wyrachowanej świni”