„Uroczy, szarmancki starszy pan wynajął mi mieszkanie za bezcen. Pozory mylą, a ja dałem się oszukać tej wyrachowanej świni”

Matka mnie porzuciła, a potem pozwała o alimenty fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Pan Władysław stwierdził, że wyjeżdża za cztery dni, więc powinniśmy omówić wszystkie szczegóły opieki nad mieszkaniem i kotem. Na koniec poinformował mnie, że muszę zapłacić mu 1500 złotych, za trzy miesiące wynajmu. Podkreślił, że kaucji nie weźmie, bo wie, że liczy się dla mnie każdy grosz, a poza tym ma do mnie zaufanie. Byłem zachwycony!”.
/ 09.05.2023 17:15
Matka mnie porzuciła, a potem pozwała o alimenty fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Wydawało mi się, że jestem mądrym i trzeźwo myślącym człowiekiem. A tu proszę, dałem się tak zrobić w balona! A na dodatek ośmieszyłem się przed dziewczyną. Na usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że ten starszy mężczyzna wyglądał na naprawdę porządnego człowieka. Od razu wzbudził moje zaufanie. No i jeszcze miał kota… Pochodzę z małego miasteczka na wschodzie Polski. Przyjechałem do Warszawy w poszukiwaniu pracy. Na początku wynajmowałem mieszkanie wspólnie z czterema kolegami.

Było tanio, ale strasznie głośno i brudno

Moi współlokatorzy uwielbiali balować do białego rana, za to nie lubili po tych imprezach sprzątać. Czasem miałem wrażenie, że mieszkam w jakiejś melinie. Starałem się jako tako utrzymywać porządek, ale szybko zorientowałem się, że to daremny trud. Wstydziłem się zaprosić do siebie swoją dziewczynę, Andżelikę. Bałem się, że pośliźnie się na rozlanym piwie lub usiądzie na jakichś śmierdzących skarpetkach. Kiedy więc tylko udało mi się znaleźć stałe, dość dobrze płatne zajęcie, postanowiłem wynająć kawalerkę i zamieszkać w niej razem z Andżeliką. Też była przyjezdna, też mieszkała z przyjaciółkami i też miała ich już serdecznie dość… Szybko policzyłem, że jeśli uda mi się znaleźć coś taniego, wspólnie damy radę się utrzymać. Raźno zabrałem się za poszukiwania. Przeglądałem ogłoszenia na wszystkich możliwych portalach internetowych, odpowiadałem na anonse w gazetach. I mój entuzjazm powoli słabł. Byłem przekonany, że w czasach kryzysu ceny wynajmu powinny być niższe niż kilka lat temu. Owszem, były, ale tylko dużych mieszkań. Za małe ciągle trzeba było zapłacić od 1500 do nawet 3000 złotych miesięcznie! Do tego woda, prąd, gaz… Dla mnie było to zdecydowanie za dużo. Postanowiłem zmienić taktykę. Sam dałem ogłoszenie, że poszukuję kawalerki do wynajęcia. Przez dwa dni odebrałem chyba ze trzydzieści telefonów. Niestety propozycje zdecydowanie nie były na moją kieszeń. Powoli zacząłem godzić się z myślą, że o wspólnym mieszkaniu z Andżeliką mogę sobie tylko pomarzyć… No chyba, że zdarzy się cud. Trzeciego dnia rano telefon zadzwonił po raz kolejny.

Czy ciągle poszukuje pan mieszkania do wynajęcia? – usłyszałem głos starszego mężczyzny.

– Tak, ale od razu uprzedzam, że nie mogę zapłacić zbyt wiele – odburknąłem.

Zaspałem i próbowałem błyskawicznie zebrać się do pracy. Nie miałem czasu na bezsensowne pogawędki.

Czy 500 złotych miesięcznie to dla pana zbyt wiele? – zapytał.

Aż przysiadłem z wrażenia

Zrozumiałem, że właśnie trafia mi się oferta, na którą tak czekałem.

– Nie, absolutnie, cena jest bardzo dobra – wykrztusiłem z siebie po chwili.

– No to jeżeli jest pan zainteresowany, zapraszam na rozmowę. Może być dzisiaj o 18.00? – zaproponował.

– Oczywiście! – wykrzyknąłem uradowany.

Byłem gotowy urwać się z pracy, byle tylko nie stracić takiej okazji.

W takim razie, proszę sobie zanotować adres – usłyszałem.

Zapisałem ulicę i numer domu na karteczce i schowałem ją do portfela. Pędząc do firmy, pomyślałem, że cuda jednak się zdarzają. W pracy przez cały dzień siedziałem jak na szpilkach. Wprost nie mogłem doczekać się spotkania z właścicielem mieszkania. Nie powiedziałem o niczym Andżelice. Nie chciałem jej robić niepotrzebnych nadziei. Gdy tylko minęła 17.00, wystrzeliłem zza biurka jak z procy i pobiegłem na przystanek autobusowy. Godzinę później dzwoniłem do drzwi mieszkania na trzecim piętrze, w wysokim bloku na Bemowie. Otworzył mi bardzo elegancko ubrany starszy pan. Zauważyłem, że u jego nóg łasi się wielki, rudobrązowy kot.

– To Daisy, moja księżniczka – wyjaśnił, a potem zaprosił mnie do środka.

Po chwili siedziałem na kanapie w pokoju i gawędziłem sobie z panem Władysławem. Okazało się, że wyjeżdża na rok do córki, do Australii i poszukuje uczciwego człowieka do pilnowania mieszkania. Ale nie tylko. Przede wszystkim chodziło mu jednak o opiekę nad kotką. To właśnie ze względu na ten dodatkowy obowiązek chce wynająć mieszkanie taniej niż inni.

– Niestety Daisy nie może ze mną lecieć. W Australii musiałaby przejść kilkumiesięczną kwarantannę w jakimś schronisku. A poza tym ona tak bardzo jest przywiązana do tego miejsca. Nie zaaklimatyzowałaby się za oceanem. Mam nadzieję, że lubi pan koty? – zaniepokoił się nagle.

– Taaak, lubię – odparłem niepewnie.

I zacząłem bacznie przyglądać się swojemu rozmówcy. Ta opowieść wydawała mi się lekko naciągana. W głowie zaświtała mi myśl, że coś tu może być nie tak.

– A dlaczego wybrał pan akurat mnie? – zapytałem znienacka.

Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony

– Ależ ja wcale pana jeszcze nie wybrałem! Na razie spotykam się z ewentualnymi kandydatami. Zresztą ostatnie słowo należy do Daisy. Wybiorę tego, kogo ona zaakceptuje. Dla mojej księżniczki wszystko co najlepsze – odparł.

Dziś przyznaję, że gdy usłyszałem te słowa, przestałem rozsądnie myśleć. Czerwone ostrzegawcze światełko w mojej głowie zgasło w jednej chwili. Jakby żarówka się przepaliła. Byłem gotowy zrobić wszystko, by starszy pan wynajął mieszkanie właśnie mnie. Lokum było idealne. Urządzone może skromnie, ale za to czyste i przytulne. Opowiedziałem więc starszemu panu calutki swój życiorys, pokazałem wszystkie dokumenty, które miałem przy sobie i pozwoliłem spisać dane. Przekonywałem, że uczciwszego człowieka ode mnie nie znajdzie, a koty są moimi ulubionymi zwierzętami.

– Pańska Daisy nie będzie u mnie tylko księżniczką. Będzie prawdziwą królową! – zapewniałem i wziąłem kotkę na ręce.

W duchu modliłem się, żeby nie wyskoczyła do mnie z pazurami i nie wydrapała mi oczu. Miałem w dzieciństwie kota i dobrze pamiętałem, że wobec obcych bywał agresywny. O dziwo, Daisy nie zaprotestowała. Zamruczała z zadowoleniem, a potem zwinęła się w kłębek na moich kolanach.

O proszę, już mnie zaakceptowała – ucieszyłem się.

Niestety mężczyzna nie podzielał mojego entuzjazmu.

– No nie wiem, naprawdę nie wiem… – mamrotał, spoglądając na zegarek – proszę już iść. Zatelefonuję do pana w ciągu dwóch dni i dam odpowiedź – zakończył nasze spotkanie.

Ostrożnie zdjąłem kotkę z kolan i postawiłem ją na podłodze. A potem zrezygnowany poczłapałem w stronę drzwi. Czułem się okropnie. Zanim dostałem pracę, byłem na kilkunastu rozmowach kwalifikacyjnych. Słowa „zadzwonimy do pana” oznaczały zawsze „nie jesteśmy zainteresowani”. Byłem pewny, że teraz jest podobnie i mężczyzna chce się mnie najzwyczajniej w świecie pozbyć.

Przez dwa dni chodziłem jak struty

Nie mogłem powstrzymać się od myślenia o tym, kim może być szczęśliwiec, który wygrał ten dziwny casting na opiekuna kota i mieszkania. I wtedy, jakoś tak pod wieczór zadzwonił telefon.

– Jest pan najlepszym kandydatem – usłyszałem znajomy głos.

Nie mogłem uwierzyć w moje szczęście! Potem rozmowa potoczyła się szybko. Pan Władysław stwierdził, że wyjeżdża za cztery dni, więc powinniśmy się niezwłocznie spotkać, by omówić wszystkie szczegóły. Na koniec poinformował mnie, że muszę zapłacić mu 1500 złotych, za trzy miesiące wynajmu. Podkreślił, że kaucji ode mnie nie weźmie, bo wie, że liczy się dla mnie każdy grosz, a poza tym ma do mnie zaufanie. Byłem zachwycony. Korciło mnie, żeby zadzwonić do Andżeliki i o wszystkim jej opowiedzieć, ale się powstrzymałem. Pomyślałem, że kiedy będę miał już klucze w ręku po prostu ją zaproszę. Będzie miała niespodziankę. Pojechałem do pana Władysława jeszcze tego samego dnia. Przyjął mnie bardzo ciepło.

– Tylko panu Daisy położyła się na kolanach. A ona zna się na ludziach – powiedział na przywitanie.

Dałem mu pieniądze, odebrałem klucze i przygotowane wcześniej przez niego pokwitowanie. Umówiliśmy się, że wprowadzę się za cztery dni. Załatwiając z nim wszystkie formalności, nawet do głowy mi nie przyszło, by poprosić go o dokument potwierdzający, że jest właścicielem mieszkania, sprawdzić, czy dane na pokwitowaniu są prawdziwe, a klucze pasują do zamków w drzwiach. Pan Władysław był przecież miłym starszym panem. Niegroźnym, wzbudzającym zaufanie… No i tak kochał swoją Daisy… Nie wypuścił mnie z mieszkania dopóki nie upewnił się, że wiem, jak ją głaskać, bawić się z nią, karmić.

– Tu są jej myszki, a to drapak… Kuwetę trzeba sprzątać jej codziennie, bo to czyścioszka. Toleruje tylko taki żwirek i jada taką karmę – tłumaczył, kładąc na stole opakowania.

I kazał mi przysiąc, że nie będę jej przekarmiać, bo ma skłonności do tycia.

– Proszę mi wybaczyć, że tak pana męczę. Nawet pan nie wie, jak trudno mi się z nią rozstać. To moja najlepsza przyjaciółka – mówił, a z oczu płynęły mu łzy…

Nie ukrywam, że sam się wzruszyłem

– Będę się nią naprawdę dobrze opiekować – obiecałem.

Ustaliliśmy, że gdy przyleci do Australii, poprosi córkę, by wysłała do mnie mejla. I będę przysyłał mu zdjęcia kocicy.

Będziemy w stałym kontakcie, niech się pan nie martwi – pocieszałem go.

Gdy się żegnaliśmy, już nie płakał, tylko szeroko się uśmiechał… Cztery dni później umówiłem się z Andżeliką. Podekscytowany zawiozłem ją na Bemowo. Przez całą drogę zamęczała mnie pytaniami, dokąd jedziemy, ale nie puściłem pary z ust. Powiedziałem, o co chodzi dopiero wtedy, gdy stanęliśmy pod blokiem na Bemowie.

– Mam dla ciebie niespodziankę! Wynająłem dla nas mieszkanie. Z kotem! Ale za to bardzo tanio! – powiedziałem, nie kryjąc dumy.

A potem we wszystko ją wtajemniczyłem.

– To naprawdę niesamowita historia! Uwielbiam koty! – ucieszyła się.

Pobiegliśmy na górę, przeskakując po dwa stopnie. Zapewne się domyślacie, co było dalej. Klucze, które wręczył mi pan Władysław, nie pasowały do zamków. Drzwi otworzyła mi jakaś obca kobieta. Była lekko przerażona.

– Państwo też w sprawie mieszkania? – zapytała.

Gdy potwierdziłem, wyjaśniła, że to ona jest właścicielką kawalerki. I że wynajęła ją na miesiąc starszemu panu z pięknym, rudym kotem. I że od rana było u niej już chyba z piętnaście osób, które próbowały się wprowadzić. Zbierało mi się na płacz.

– Sprawdziła pani jego dane? – spytałem zrezygnowany.

– No, niedokładnie… Ten pan zapłacił za wynajem trzy tysiące, gotówką, z góry. No i był taki miły, grzeczny. Nie wyglądał na oszusta – stwierdziła.

Nie liczę na to, że odzyskam pieniądze. Co prawda zgłosiłem sprawę na policji, ale jak znam życie, zostanie umorzona. Z powodu niewykrycia sprawcy. Bo dane na pokwitowaniu okazały się fałszywe. Ale nie to boli mnie najbardziej. Stratę pieniędzy jeszcze bym jakoś przeżył. Jestem wściekły, bo dałem się oszukać jak dziecko. I wcale nie pociesza mnie fakt, że nie tylko ja… 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA