Nie zawsze można mieć to, o czym się marzy. Jednak zamiast wtedy rozpaczać, lepiej jest zweryfikować swoje pragnienia. Dopasować je do rzeczywistości, bo ją nie zawsze da się zmienić. No i cieszyć się tym, co jest.
Zupełnie tego nie rozumiem…
Już tak bardzo ograniczyłam jedzenie, że niedługo chyba z głodu padnę! Żadnych słodyczy, mięsa, żadnej pszennej mąki, tylko warzywa, owoce i kasze. A moja waga ani drgnie! Niby na początku ubyło mi kilka kilo, ale w tej chwili znowu ledwo dopinam się w dżinsach – byłam zdruzgotana. Przecież nie o to mi chodziło, gdy decydowałam się na dietę. Spodnie miały ze mnie spadać! Miałam się zmieścić w rozmiar 38, choć do tej pory nosiłam solidną czterdziestkę.
I tak naprawdę nie chodziło mi wcale o dżinsy, lecz o ślubną suknię. Wiadomo, ślub to taka specjalna okazja dla każdej dziewczyny, każda z nas chce tego dnia powalać wyglądem i tryskać szczęściem. A nic tak nie poprawia humoru, jak świadomość, że się zgubiło kilka kilogramów i wreszcie można się pochwalić talią osy.
– Czytałam, że tak zawsze jest, najpierw chudniesz, a potem następuje zatrzymanie wagi. Grunt, żeby się wtedy nie poddać, później pójdzie już z górki. Pijesz dużo wody? – zapytała mnie przyjaciółka.
– Hektolitry! – westchnęłam. – Jak myślisz, na który fason się zdecydować? – podsunęłam Agnieszce katalog z sukniami.
Nadal nie byłam pewna, czego chcę, chociaż mijał kolejny miesiąc od zaręczyn i ślub zbliżał się wielkimi krokami.
– Mnie się podobają te odcinane pod biustem – przyznała przyjaciółka.
– Oszalałaś? Jak ja będę w tym wyglądała ze swoim wielkimi piersiami? Jak baba w ciąży! – zaprotestowałam.
– Fakt, może to nie jest fason dla ciebie… – przyznała mi rację. – A co myślisz o tej koronkowej?
– Już lepsza – mruknęłam, przyglądając się sukni wartej moją półroczną pensję. – Ale nie mam tyle kasy.
– Nie chodzi o kasę, tylko o styl! Jak już będziesz wiedziała, czego chcesz, to przelecimy się po salonach. Na pewno dostaniemy coś w rozsądnej cenie…
– Mogę wydać najwyżej moje dwie pensje – westchnęłam. – A i to dla mnie dużo, suknia to przecież nie wszystko.
– Jak to, nie wszystko? – Agnieszka spojrzała na mnie znacząco. Wiadomo wszak, że dla kobiety suknia to podstawa! Która z nas nie marzy, by tego dnia choć przez chwilę czuć się jak prawdziwa księżniczka?
– Na szczęście mam jeszcze trochę czasu do Wielkanocy – westchnęłam.
W mojej rodzinie jest taka tradycja, że ślub bierze się na Wielkanoc. Byłam pewna, że do tego czasu zdążę i schudnąć, i znaleźć kreację w rozsądnej cenie.
Niestety, los zadecydował inaczej
Pewnego dnia obudziłam się i zamiast tuż po wstaniu z łóżka pójść sobie zrobić kawę, poczułam, że muszę natychmiast biec do łazienki, gdzie wstrząsnęły mną silne torsje.
„Musiałam się czymś zatruć” – pomyślałam.
Na szczęście, kiedy chwilę poleżałam, złe samopoczucie minęło. Jednak następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Wtedy w mojej głowie zalęgło się pewne podejrzenie, że może ten okres, który mi się spóźnia, to wcale nie z powodu przedślubnych emocji? Poszłam do apteki po test ciążowy i… No tak! Przecież od kiedy mieliśmy wyznaczoną datę ślubu, to przestaliśmy się z moim narzeczonym aż tak pilnować. W końcu wkrótce mieliśmy zostać rodziną. No i skończyło się, jak się skończyło.
– Jesteś w ciąży? Serio? – Jacek nie posiadał się z radości, kiedy usłyszał nowinę.
Patrzyłam na jego roześmianą twarz i zbierało mi się na płacz.
„I co będzie z moją piękną ślubną sukienką…?” – myślałam.
Teraz w końcu zrozumiałam, dlaczego restrykcyjna dieta nie przynosiła żadnych rezultatów. Trudno, żeby mi coś dała, skoro pod moim sercem rosło nowe życie.
– Boże, mam nadzieję, że nie jedząc tylu rzeczy, nie zaszkodziłam dziecku! – złapałam się za brzuch.
– Na pewno nie. Przecież odżywiałaś się po prostu zdrowo, a nie głodziłaś! – pocieszył mnie natychmiast narzeczony.
Na szczęście zdanie Jacka potwierdziła lekarka.
– Może nawet przejście na zdrowszą dietę miało dobry wpływ na pani płodność – stwierdziła z uśmiechem.
No ładnie! A więc odchudzaniu zawdzięczałam ciążę?! No cóż, skoro do ślubu miałam iść z czteromiesięcznym brzuszkiem, to cieszyłam się, że jeszcze nie mam kupionej sukienki. Teraz potrzebowałam bowiem zupełnie innego kroju.
„Byleby nie była zbyt strojna i za droga” – pomyślałam.
Niestety sprecyzowanie wymagań wcale mi nie pomogło. W salonach sukien ślubnych były wprawdzie eleganckie fasony dla panny młodej w ciąży, ale… ich ceny zwalały z nóg.
– Zatuszowanie brzucha musi kosztować! – usłyszałam od jednej z właścicielek, kiedy usiłowałam się dowiedzieć, dlaczego nagle cena idzie w górę tylko dlatego, że suknia jest ciążowa.
Postanowiłam więc uszyć suknię u krawcowej. Ale i tu napotkałam przeszkody. Wprawdzie znalazłam panią, która stwierdziła, że podejmie się szycia za całkiem przyzwoitą cenę, ale jak tylko usłyszała o terminie ślubu, zrezygnowała.
– Przyjmuję zlecenia na pół roku do przodu, a tak naprawdę na dziewięć miesięcy – usłyszałam.
Byłam zdumiona, ale sprawdziłam inne krawcowe i miały podobne terminy.
– Nie wiem, co mam robić! – byłam zdruzgotana. – Mam się do ślubu owinąć w firankę?
– Tak robiłyśmy, jak byłyśmy małe, pamiętasz? – ożywiła się Agnieszka.
Spojrzałam na nią tak, że gdyby wzrok mógł zabijać…
– A może jednak kupisz suknię w salonie, a potem ją sprzedasz? – zapytała szybko moja przyjaciółka.
– Coś ty! W życiu nie dostanę za nią dobrej ceny! – wzruszyłam ramionami.
Spojrzałam kiedyś z ciekawości na portale aukcyjne i wiem, że suknie od dobrych projektantów chodzą tam za grosze, albo nie ma na nie chętnych.
– A poza tym będziemy mieli teraz z Jackiem mnóstwo innych wydatków, znacznie ważniejszych niż moja sukienka – przypomniałam przyjaciółce.
– No tak, wyprawka kosztuje – uśmiechnęła się.
Kiedy wyszła, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam, żeby się zastanowić. Coś mi bowiem chodziło po głowie, jeden pomysł nie dawał mi spokoju…
„Skoro już wiadomo, że nie schudnę na swój ślub, a wręcz przeciwnie – jeszcze przytyję, a poza tym uważam, że bez sensu jest wydawać majątek na sukienkę, którą włożę raz w życiu, to… może jednak powinnam kupić używaną” – pomyślałam.
Włączyłam komputer i zaczęłam przeglądać portale aukcyjne. Nie znalazłam niczego ciekawego i trochę się zniechęciłam, ale… kilka dni później pojawiła się interesująca sukienka. Skromna, w typie greckiej tuniki. Ecru, czyli lekko kremowa, a nie biała – była dokładnie taka, jaką chciałam. I w dodatku bez kłopotu ukryłabym pod nią brzuszek. Nie mogłam wprost uwierzyć, że znalazłam coś takiego! W dodatku kosztowała… 300 złotych!
W porównaniu z kreacjami za trzy tysiące wygrywała pod każdym względem! Od razu napisałam mejla do dziewczyny, która ją sprzedawała.
– Dzień dobry, mam już jedną osobę, która jest zainteresowana – odpisała mi jednak, ku mojemu rozczarowaniu.
Siedziałam jak na szpilkach do wieczora, gdy sprawa miała się rozstrzygnąć. Niestety, rozstrzygnęła się na moją niekorzyść – sukienka została kupiona.
Byłam załamana!
Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Na kilka dni przestałam w ogóle szukać, bo miałam tego już serdecznie dosyć, gdy… Dziewczyna od sukienki znowu do mnie napisała. Okazało się, że pierwsza kupująca zwróciła towar, bo suknia była na nią już za mała…
– Nadal jest pani zainteresowana? – dostałam mejla z takim pytaniem.
– Oczywiście! – odpisałam natychmiast. – Już przesyłam pieniądze.
Kilka dni później przyszła paczka. Otwierałam ją podekscytowana, modląc się, aby suknia nie była zniszczona. Wyciągnęłam z pudełka białą mgiełkę i aż westchnęłam. Była śliczna! Wyglądała jak nowa! Kiedy ją włożyłam, stwierdziłam, że jest prawie idealna. Konieczne były tylko drobne poprawki, aby dopasować ją w biuście do mojej figury. Za te poprawki krawcowa wzięła pięćdziesiąt złotych, a pralnia kosztowała mnie dodatkowo 100 złotych. Dokupiłam jeszcze tylko śliczny diadem na włosy i…
– Wyglądasz cudownie! – powiedziała moja przyjaciółka, gdy włożyłam suknię w dniu ślubu, po czym dała mi w prezencie niebieską podwiązkę.
– Coś nowego, coś starego, coś niebieskiego! – roześmiałam się.
Wierzę, że ta suknia przyniesie mi szczęście w małżeństwie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”