„Gdyby żona nie zepsuła mojego auta, już bym nie żył. Jej niezdarność mnie uratowała”

Mężczyzna kierujący samochodem fot. Adobe Stock, Song_about_summer
Gdybym naprawił obluzowane lusterko, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
/ 18.05.2021 09:00
Mężczyzna kierujący samochodem fot. Adobe Stock, Song_about_summer

Nigdy nie wiadomo, co przyniesie los. Może nam dać coś złego lub dobrego, i to w każdej chwili. To niby oczywiste, są jednak w życiu człowieka takie momenty, w których ta banalna prawda przemawia do nas nadzwyczaj wyraźnie.

Tak właśnie było w moim wypadku. Drobiazg zadecydował o moim losie. Niedokręcona śrubka, obluzowany plastik, zignorowana przestroga. A wszystko zaczęło się pewnego jesiennego wieczoru, gdy jechaliśmy do znajomych na przyjęcie.
– Mogę prowadzić? – zapytała żona, gdy wyszliśmy z domu.
– Jasne. Proszę – podałem jej kluczyki. – Ja sobie odpocznę.
– Super! – ucieszyła się, bo niedawno zrobiła prawo jazdy.

Ula prowadziła, a ja rozparłem się w fotelu, rozkoszując jazdą w charakterze pasażera. Nieczęsto mi się trafiały takie sytuacje, bo pracowałem jako przedstawiciel handlowy i cały dzień spędzałem za kółkiem. Jeździłem po mieście, ale często też wyruszałem w trasę, na autostradę.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, czułem się tak rozleniwiony, że nie chciało mi się wysiadać. Miałem na to jeszcze chwilę, bo Ula postanowiła poprawić makijaż. Otworzyła torebkę i sięgnęła do lusterka wstecznego. Pociągnęła je do siebie zbyt gwałtownie i coś w nim strzeliło.
– O przepraszam – uśmiechnęła się, a ja podniosłem się z siedzenia, żeby sprawdzić, co się właściwie stało.
– No ładnie. Całe się obluzowało.
– Zepsułam? – zmartwiła się.
– No trochę… Zobacz, śruba się obluzowała tutaj w gwincie.
– Przepraszam.
– Dobra, naprawię to później.

Nie należę do facetów, którzy awanturują się z powodu poważnego uszkodzenia auta, nie mówiąc o takiej śrubie. Samochody są po to, żeby nimi jeździć, nie by je podziwiać. To moja dewiza. Jednak takie podejście powoduje, że opieszale naprawiam to, co w nich zepsute. I robię to tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne.

Zapomniałem więc o tym lusterku i przez długie tygodnie nie mogłem się zabrać do naprawy. Ula złościła się na mnie za każdym razem, gdy wsiadła do samochodu. Upominała mnie, że to niebezpieczne, bo nie widzę, co się dzieje z tyłu. Przyznawałem jej rację, ale dalej nic nie robiłem.

To było późne popołudnie. Wracałem akurat od klienta. Miałem za sobą krótką noc, długą podróż autostradą i wlekące się negocjacje na spotkaniu. Byłem wykończony. Nie pobudziła mnie nawet mocna kawa, którą wypiłem na stacji przed wyruszeniem w drogę powrotną. Ale jechałem, bo przecież musiałem wrócić do domu.

Nagle usłyszałem jakiś hałas i oprzytomniałem

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ruch na autostradzie zmalał, a ja włączyłem sobie radio i jadąc, myślałem o niebieskich migdałach. Wyprzedzałem kolejne auta, przerzucałem biegi, przełączałem kanały radiowe. Nuda, spokój, a nad kierownicą bujające się lusterko wsteczne…

Kolejne kilometry wyświetlały się na liczniku, a ja najpierw po cichu nuciłem melodie z radia, a potem jakoś tak bezwiednie zamknąłem się w sobie. Myślałem o domu, o żonie, o tym, jak będzie przyjemnie wskoczyć do łóżka i przytulić się do niej. I nawet nie zauważyłem, jak te przyjemne myśli zaczęły przeradzać się w obrazki coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Zasypiałem… I pewnie już nigdy bym się nie obudził, gdyby nie to lusterko.

Nagle – ni stąd, ni zowąd – rozległ się hałas. Natychmiast oprzytomniałem. Poderwałem głowę, otworzyłem szeroko oczy. To, co zobaczyłem, mnie przeraziło. Strach wstrząsnął moim ciałem i wyrównałem tor jazdy, bo… już zacząłem zjeżdżać na pobocze. Rzuciło samochodem najpierw w jeden, a potem w drugi bok, ale w końcu udało mi się opanować sytuację.

Odetchnąłem, przetarłem twarz i wtedy zobaczyłem, że na podłodze leży to nieszczęsne lusterko. W końcu się oberwało, spadło i narobiło hałasu. To właśnie ono uratowało mi życie. Pamiętam, że trzęsły mi się ręce i nie mogłem się opanować.

Zwolniłem do jakichś trzydziestu na godzinę i gdy tylko na horyzoncie pojawiła się pierwsza stacja benzynowa, zjechałem tam. Wyłączyłem silnik. Siedziałem przez chwilę jak sparaliżowany i myślałem o tym, jak nieprzewidywalny jest los. Coś, co było potencjalnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa jazdy, stało się moim wybawieniem…

Zadzwoniłem do Uli, żeby się uspokoić. Nie powiedziałem jej, co się wydarzyło; nie chciałem jej martwić. Uprzedziłem tylko, że się spóźnię. Potem rozłożyłem fotel, żeby trochę się zdrzemnąć. Minęło sporo czasu, zanim opadła mi adrenalina, a potem odpłynąłem na godzinę. Kiedy się obudziłem, kupiłem kolejną kawę i ruszyłem w trasę. Jeszcze nigdy nie trzymałem tak kurczowo kierownicy. Do domu wróciłem przed północą. Ula już spała. „Tym razem się udało” – pomyślałem.

Czytaj także:
Moja córka zakochała się w... narzeczonym własnej ciotki
Mój syn zerwał z dziewczyną, bo zakochał się w nauczycielce
Moja mama i teściowa zajmowały się wnukiem. I ciągle przy nim kłóciły

Redakcja poleca

REKLAMA