„Gdyby nie tamten poranek, do dziś uważałbym, że to młody, zepsuty chłopak. A jednak i ja, mogę się czasem pomylić…”

Mój sąsiad wcale nie jest taki zły fot. Adobe Stock, koldunova_anna
Zawsze żyłem dobrze z sąsiadami i chciałem, żeby tak pozostało. Kilka razy grzecznie poprosiłem Rafała, żeby bawił się ze swoimi gośćmi trochę ciszej. I w motocyklu grzebał w garażu, a nie tuż za moim płotem...
/ 17.05.2021 12:03
Mój sąsiad wcale nie jest taki zły fot. Adobe Stock, koldunova_anna

Nie byłem szczęśliwy, gdy po śmierci pani Basiakowej do domu obok mnie wprowadził się jej wnuk. Znałem takich jak on… Młodych… Wieczne imprezy, hałasy, wrzaski…

Moje nowe sąsiedztwo nie napawało optymizmem

Pani Basiakowa była przemiłą sąsiadką. Tak jak ja uwielbiała ciszę i spokój. A teraz? Na samą myśl o tym, co się będzie działo za płotem, dostawałem gęsiej skórki.

Byłem przekonany, że moje życie zamieni się w piekło.

Podzieliłem się nawet swoimi obawami z Wołkowskim, właścicielem domu po drugiej stronie ulicy. Tylko wzruszył ramionami.

– Heniu, nie przesadzaj. Na pewno nie będzie aż tak źle. Pamiętasz? Co tydzień przyjeżdżał do babci w odwiedziny, robił zakupy. Wygląda na to, że to porządny chłopak

– stwierdził, ale ja i tak wiedziałem swoje.

Kilka dni później moje przypuszczenia się sprawdziły. Rafał urządził parapetówkę. Co prawda przyszedł i uprzedził, że może być u niego trochę głośno, ale co z tego?

Nie zmrużyłem oka do rana, bo goście biegali po ogrodzie jak wściekli i darli się wniebogłosy.

Przez cały następny dzień byłem tak zmęczony, że nie miałem siły wyjść do ogródka. A zaplanowałem, że skopię rabaty i posadzę kwiaty.

Przez ciągłe imprezy sąsiada nie mogłem spać

Łudziłem się jeszcze, że to jednorazowy wybryk, ale nie. Nowy sąsiad urządzał imprezy mniej więcej raz w tygodniu, w sobotę.

Pół biedy, gdyby towarzystwo siedziało w domu, przy zamkniętych oknach. Wtedy może dałby się jakoś wytrzymać. Ale oni bezczelnie urzędowali na tarasie, rozpalali grilla. I jeszcze ta muzyka. Nie, nie muzyka, tylko jakiś łomot. Łup, łup, łup, łup.

Myślałem, że zwariuję. W tygodniu też nie miałem spokoju.

Co prawda Rafał całe dnie spędzał w pracy, ale wieczorami zaczynał grzebać przy swoim motorze.

Jak za pierwszym razem odpalił silnik, to aż wybiegłem przed furtkę przestraszony, bo byłem pewien, że samolot zaraz spadnie mi na chałupę albo inne nieszczęście się stanie. Potem już wiedziałem w czym rzecz, ale ryk i tak był nie do zniesienia.

Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym podał mu rękę!

Zawsze żyłem dobrze z sąsiadami i chciałem, żeby tak pozostało. Kilka razy grzecznie poprosiłem Rafała, żeby bawił się ze swoimi gośćmi trochę ciszej. I w motocyklu grzebał w garażu, a nie tuż za moim płotem.

– Jestem już starszym, schorowanym człowiekiem, potrzebuję spokoju. Te hałasy są dla mnie bardzo uciążliwe – tłumaczyłem.

– Jakie hałasy? Przecież nic złego nie robię. Po prostu mieszkam i żyję. Jak inni – odpowiadał za każdym razem.

Zmieniłem więc taktykę. Już nie prosiłem, tylko żądałem. Groziłem nawet policją. On jednak był niewzruszony.

Ba, kłócił się ze mną. Twierdził, że to ja mu zatruwam życie, bo bez przerwy się czepiam. Bezczelny młokos! Pod koniec lata byłem z nim już tak skłócony, że przestałem odpowiadać mu na dzień dobry.

Najbardziej bolało mnie to, że byłem w tej swojej wojnie osamotniony.

Innym sąsiadom wybryki Rafała wcale nie przeszkadzały. A Wołkowski namawiał mnie nawet, żebym się z nim pogodził.

– Odpuść, Heniu, chłopak naprawdę jest w porządku. Co z tego, że czasem pohałasuje. Jest młody, ma prawo – powiedział.

Aż zatrząsłem się ze złości.

– Wiesz co, Rysiu? Prędzej trupem padnę, niż podam mu rękę – wysyczałem.

Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że już wkrótce zmienię zdanie.

W końcu zmieniłem zdanie o młodym sąsiedzie

To było dwa tygodnie temu. Przez cały dzień padał śnieg i wiał silny wiatr. Zadymka taka, że świata nie było za oknem widać. Strach było wyjść. Gdy wieczorem kładłem się spać, uświadomiłem sobie, że następnego dnia czeka mnie odśnieżanie.

Nie tylko posesji, ale też chodnika. Strażnicy gminni tylko czekali, by przysolić mandat…

Kiedy byłem młodszy, traktowałem tę czynność jako dobrą gimnastykę. Teraz jednak odśnieżanie przychodziło mi z wielkim trudem. Bolał mnie kręgosłup, stawy. No i siły już nie te…

Tamtego poranka długo zbierałem się do wyjścia. Na samą myśl, że mam wziąć do ręki łopatę i odgarniać ciężki śnieg, robiło mi się słabo. Ale cóż, jak mus, to mus… Otworzyłem drzwi i oniemiałem.

Całe podwórko było odśnieżone. Chodnik też. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłem Wołkowskiego. Machał łopatą jak szalony. Podszedłem do niego.

– Dzięki, Rysiu, że mnie wyręczyłeś. Sam bawiłbym się z tym przez pół dnia albo i dłużej – uśmiechnąłem się.

– To nie mnie powinieneś dziękować – rzucił i oparł się o łopatę.

– Nie? To komu? – zdziwiłem się.

– Rafałowi. Zasuwał od piątej rano. Najpierw u ciebie, potem u siebie. Widzisz? Mówiłem, że chłopak jest w porządku – odparł i wrócił do odwalania śniegu.

Tamtego dnia pogodziłem się z Rafałem. Poszedłem do niego wieczorem i podziękowałem za odśnieżenie posesji.

– Dlaczego to zrobiłeś? Przecież porządnie dałem ci się we znaki – wymamrotałem.

– Przecież przez całe lato powtarzał mi pan, że jest starym i schorowanym człowiekiem. A przecież takim nie wolno się męczyć, prawda? – uśmiechnął się.

Zastanawiałem się przez chwilę.

– A ty jesteś młody i musisz się czasem zabawić? – zapytałem.

– No proszę, już myślałem, że nigdy się nie zrozumiemy – mrugnął do mnie okiem.

Czytaj także:
„Rok kręciłem się obok niej, bo byłem zbyt nieśmiały, by zrobić pierwszy krok. Zrobiła to za mnie… jej matka”
„Miałam być na każde jego zawołanie. Gdy się postawiłam, pociął sobie całe przedramiona. Uznał, że go nie kocham”
„Musiałem konkurować z byłym mężem mojej ukochanej. Nie tylko o jej serce, ale i o sympatię jej dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA