„Gdy zostawił ją mąż, nienawidziła go. A on potem przyszedł po pożyczkę. Na leczenie swojej nowej ukochanej...”

kobieta, która sfinansowała leczenie nowej ukochanej męża fot. Adobe Stock, DariaChich
„Ta jego druga żona ciężko zachorowała i on szukał ratunku w zagranicznych klinikach. W domu miał małe dziecko, nie śmierdział groszem. Trudno w to uwierzyć, ale dała mu tę kasę, a nawet więcej, niż chciał, i potem pomagała tak długo, dopóki jej rywalka nie stanęła na nogi.”
/ 09.09.2021 11:06
kobieta, która sfinansowała leczenie nowej ukochanej męża fot. Adobe Stock, DariaChich

– Zapraszam – mówi pani Róża – tylko proszę usiąść na kanapie, bo tam nie wieje od okna. Wiosenna pogoda jest zdradliwa, trochę przeciągu i katar gotowy. O, już pani kicha!

Faktycznie, ale dlatego, że dzisiaj u pani Róży od mocnych zapachów aż wierci w nosie. Gospodyni siedzi przy stole nakrytym płóciennym ręcznikiem i obiera ząbki czosnku, wrzucając je do kamiennego moździerza, znad którego unosi się słodkawo mdląca woń. Pokazuje mi szarawe główki z fioletowym nalotem i mówi:

– Niech pani zawsze kupuje tylko taki jak ten. To specjalna odmiana, najlepsza na lecznicze nalewki. Może być również czosnek galicyjski, łatwo go poznać po różowawej łusce. Nie jest fałszowany i ma wszystko, co potrzeba: potas, magnez, wapń i białko, flawonoidy, aminokwasy i witaminy B, PP, C, A, że nie wspomnę o mikroelementach, które bronią przed zakrzepami w żyłach i regulują cukier oraz cholesterol. Jednym słowem cudo i gdyby nie to, że przez nadmiar związku chemicznego zwanego alliiną paskudnie pachnie, byłby królem wśród warzyw i roślin.

Woń rozgniatanego czosnku jest tak intensywna i ciężka, że wręcz przylepia się do mebli, włosów i ubrania, ale pani Róża nie zwraca na to najmniejszej uwagi.

– Dzisiaj pani pokażę, jak zrobić eliksir życia – mówi. – Znam ten przepis od mojej babci, ponieważ dawniej, kiedy w pobliżu nie było doktora albo felczera, kobiety musiały sobie radzić bez antybiotyków i mieć aptekę w domu. Nie miały wyjścia, musiały znać domowe sposoby na rozmaite dolegliwości. Takie były czasy.

Pani Róża otwiera piekarnik i wyjmuje spory słój z ciemnego szkła.

– Wyparzony – zaznacza. – To konieczne. Kiedy wystygnie, można do niego kłaść zmacerowany czosnek, pięć, sześć główek, wystarczy… Nie musi być rozgnieciony na miazgę, potem i tak zmięknie. Do tego wlewamy sok z pięciu cytryn, pół kilograma miodu, starty imbir. Mieszamy, zamykamy weck i odstawiamy do jesieni. Najlepiej, w ciemne miejsce. Za kilka miesięcy, akurat gdy się zaczynie jesienny czas przeziębień, mamy lekarstwo. Łyżeczka dziennie na czczo, naprawdę działa! Smaczny i zdrowy, ale kiedy się go zje, trzeba się trzymać z daleka od ludzi!
– I to wszystko – pytam?
– No, można dodać setkę spirytusu, ale wtedy nasz eliksir jest tylko dla dorosłych. Dzieciom – nie polecam – podkreśla.
– Lubię czosnek, bo jest zdrowy i całkiem smaczny, ale odrzuca mnie jego zapach – krzywię się. – Swoją drogą, pani Różo, czosnek jest tragicznie dwupostaciowy. Z jednej strony pożyteczny, smaczny, zdrowy, ale kiedy się go zje, trzeba się trzymać z daleka od ludzi. Intrygująca roślina!
– Zupełnie, jak niektóre kobiety – przerywa mi pani Róża – Też są pełne zalet, pomocne, potrzebne facetowi, kiedy stęka, kwęka, kaszle i narzeka, że go wszystko boli. Taki facet te swoje partnerki czy żony je wtedy łyżkami, ale kiedy już się lepiej poczuje i wzmocni, zamienia je na inne, sympatyczniej uperfumowane. I powiem pani, że nawet znam taką jedną – pani Róża zamyśla się, co znaczy, że przywołuje w pamięci bohaterkę opowiadania. – Niby nic jej nie można zarzucić, bo gospodarna, porządnicka, zaradna i nawet niebrzydka, a jak pani opowiem, co przeszła, to sama pani przyzna, że aż się prosi, żeby o niej powiedzieć „czosnkowa baba”. Taka prawda!

Pani Róża odstawia ciemny słój do kredensu, przymyka okno, zostawiając klamkę w pozycji lekki nawiew i zaczyna opowieść.

– Ta moja znajoma pod koniec lat osiemdziesiątych była młodziutką pomocą dentystyczną, co jest ważne, po pierwsze, a po drugie – miała duży, kształtny biust, tak na oko E albo może nawet F? Niby bez znaczenia, ale tylko pozornie, ponieważ doktor, u którego pracowała, bardzo cenił te jej walory i przy trudniejszych zabiegach, jakimś dłutowaniu albo innej resekcji kazał jej stawać za pacjentem i tak się pochylać, żeby ten biust grał rolę leczniczej poduszki. A trzeba pani wiedzieć, że dawniej dentyści nie mieli jeszcze tych wszystkich cudów, którymi teraz znieczulają pacjenta, więc, jak się facet przytulił do damskich, dużych, ciepłych i miękkich piersi, nie kopał i nie wrzeszczał na widok kleszczy czy strzykawki z igłą, tylko przymykał oczy i pozwalał na wszelkie tortury. Ta znajoma była tak skuteczna, że po każdym skomplikowanym rwaniu jej pracodawca, pomimo wielkiego skąpstwa, zdobywał się na mały napiwek. I wszyscy byli zadowoleni, a poturbowani pacjenci, wspominając biust asystentki, myśleli, że dzięki niemu uszli z życiem. Kochała go całym sercem. Była wierna, uczciwa, dbająca i czuła Jeden z nich nie tylko wyleczył i skompletował uzębienie, ale w dodatku tak się przyzwyczaił do tego rozmiaru E czy F, taki się czuł przy niej bezpieczny i zdrowy, że poprosił moją znajomą o rękę. Byli razem prawie dziesięć lat. Ona kochała go całym sercem, była wierna, uczciwa, porządna, dbająca, czuła i na każde skinienie. Dbała o niego, kurowała, wzmacniała, dostarczała mu tych witamin, aminokwasów i mikroelementów, uodparniała na przeziębienia, podkręcała smak i dodawała pikanterii. Miała tylko jedna wadę, była strasznie zazdrosna i chciała go całkowicie sobą otulić i przeniknąć jak ten czosnek, którego woń ciągnie się za człowiekiem choćby nawet później zjadł kilogram zielonej pietruszki i przeżuł garść goździków.
– On też próbował z tą pietruszką?
– Oczywiście, z niejedną. Aż wreszcie moja czosnkowa znajoma zastała kiedyś pustą szafę i kartkę na stole, że jej mąż stracił na nią apetyt, ma ochotę na inną kuchnię, że odchodzi i żeby się z tym pogodziła.
– Pogodziła się?
– Skąd! Przez następne pięć lat nie zgadzała się na rozwód. Dopiero, kiedy tam urodziło się dziecko, nie miała wyjścia. Wtedy naprawdę upodobniła się do czosnku i to takiego, co pali podniebienie, najostrzejszego, małego, z szarosiwą główką… Mocno schudła, przestała się uśmiechać, a całą energię skupiła na robieniu pieniędzy. Zawsze miała do tego dryg, a że się zaparła i dokształciła odpowiednio, więc każdy kolejny biznes jej wychodził. Tak to już jest, że jak ktoś nie ma szczęścia w jednym, to ma w drugim, a ona oprócz kasy nie widziała już innego celu w życiu, więc temu się poświęciła. Ale też do czasu.

Nadzwyczajnym kobietom przydarzają się niezwyczajne przygody

Pani Róża wstaje, przynosi glinianą miseczkę z jogurtem, dosypuje do niego trochę mąki, dodaje jajko, sól, a potem kroi jabłko i po dziesięciu minutach stawia przede mną złociste, puchate ołatki posypane cukrem pudrem.

– Proszę – mówi. – Dla równowagi coś słodkiego i owocowego. Lubi pani? To proszę jeść, póki ciepłe, a ja opowiem, co było dalej z tą moją znajomą, bo to historia jak z jakiegoś filmu.
– Taka ciekawa? – pytam.
– Taka niezwykła raczej, ale nadzwyczajnym kobietom przydarzają się niezwyczajne przygody. A zatem ona, po latach stanęła przed wyborem: zemścić się za swoją krzywdę czy pomóc, bo ten jej były przyszedł kiedyś niespodzianie i od progu buch na kolana. Widzi pani tę scenę? Ona stoi jak słup soli, a on klęczy, płacze wielkimi łzami i błaga o pożyczkę. Niech pani nie myśli – sporą i to tak sporą, że nikt inny by go nie wspomógł, bo ludzie nie lubią ryzykować, a on był w sytuacji tak krytycznej, że nie dawał gwarancji zwrotu tej kasy.
– No, bezczelny facet jednak! – mówię.
– Niekoniecznie – odpowiada pani Róża – Raczej w wielkiej desperacji. Ta jego druga żona ciężko zachorowała i on szukał ratunku w zagranicznych klinikach, bo u nas mu powiedzieli, że medycyna wyczerpała wszelkie możliwości. W domu miał małe dziecko, nie śmierdział groszem, zdobycie takiej sumy, jaka była potrzebna na leczenie, graniczyło z cudem, więc zapukał do tej, która, jak wiedział, ma pieniądze, choć bez większej wiary, że je dostanie.

Dała mu tę kasę, nawet więcej niż chciał, a potem długo jeszcze pomagała

– I co?
– Wie pani, ona, ta moja znajoma przez całe lata dusiła w sobie złość do niego i do tamtej, przez którą, jak uważała, straciła ukochanego. Kiedyś mi opowiadała, że prawie co noc śni, jak ich dopada, bije, kaleczy, wyzywa, tłucze pięściami, ale nie czuje żadnej ulgi, tylko zapiekłą nienawiść. Zupełnie, jakby miała w gardle i w sercu kłąb kolczastego drutu, który ją dusi. Miała więc okazję, żeby sobie z tym drutem jakoś poradzić, wypluć go albo powiedzieć: nareszcie czuję ulgę, bo jest sprawiedliwość na świecie, tamtych też boli. Najbardziej mi dokuczało to, że są szczęśliwi, ale przekonałam się, że nie są. Uff!
– I odmówiła?
– Właśnie nie! Trudno w to uwierzyć, ale dała mu tę kasę, a nawet więcej, niż chciał, i potem pomagała tak długo, dopóki jej rywalka nie stanęła na nogi. 
– Wyzdrowiała?
– Owszem. Tylko nigdy nie podziękowała tej mojej znajomej, nie przysłała kwiatków, nie zadzwoniła i w ogóle po jakimś czasie zabroniła swojemu małżonkowi utrzymywać kontakty z byłą żoną. Pieniędzy też nie oddali, ani grosza. Nawet nie wiem, czy ona w ogóle się o to upominała?
– Niemożliwe!
– Ale prawdziwe. Dawno z nią nie rozmawiałam, bo unika kontaktów ze ludźmi. Nic dziwnego, że czuje się paskudnie, bo ją zmacerowali jak ten czosnek. I co pani powie, niepodobna? Z jednej strony szlachetna, wspaniałomyślna i godna podziwu, z drugiej… no właśnie taka samotna!

Czytaj także:
Mój ojciec był katem. To dlatego wmówiłem sobie, że mój biologiczny tata to Stefan
Zostawiłam męża, który ciągnął mnie w dół. Wysłałam do niego tylko kartkę
Wera zniszczyła mi reputację plotkami o romansie. Z zemsty rozpowiedziałam, że jest prostytutką

Redakcja poleca

REKLAMA