„Gdy żona została menedżerką w dużej firmie, zaczęła mną gardzić. Wyśmiewała moje zarobki i krytykowała wszystko, co robię”

mąż poniżany przez żonę fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Przy każdej możliwej sposobności wbijała mi szpilę: w rozmowie z koleżanką, gdy żaliła się, że z własnych pieniędzy musiała kupić samochód, bo mąż zarabia grosze; wychwalając przed znajomymi swego szefa, który w odróżnieniu ode mnie ma głowę na karku i zarabia krocie; zazdroszcząc prezentów od mężów przyjaciółkom, bo przecież mnie na takie nie stać”.
/ 05.01.2023 20:30
mąż poniżany przez żonę fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Wiedziałem doskonale, że dotychczasowy etat kasjerki w hipermarkecie ją męczy, a praca na zmiany odbywała się kosztem życia rodzinnego. Uznałem, że Ania nie po to ukończyła technikum menedżerskie, by wciąż siedzieć przy kasie. To miało być zajęcie tymczasowe, podjęte jedynie po to, by dorobić do spłaty kredytu, jaki wzięliśmy na nowe mieszkanie zaraz po ślubie.

Niestety, nie wszystko ułożyło się tak, jak by Ania tego chciała. Miała ogromnego pecha podczas rekrutacji do liczącej się firmy i posadę otrzymała jej koleżanka ze szkoły. Żona zraziła się tym niepowodzeniem, które – niestety – podcięło jej skrzydła i odebrało wiarę w siebie. Wmówiła sobie, że do niczego się nie nadaje. Zamiast z podniesioną głową próbować dalej, rozczulała się nad sobą. Pocieszałem ją, że wszystko się ułoży, znajdzie jeszcze lepszą pracę, bo jest zdolna i pomysłowa, ale moje wysiłki były bezowocne. Wciąż szukałem sposobu, by zainspirować Anię do działania.

– Każdy jest lepszy ode mnie albo ma większe doświadczenie – stwierdzała z rezygnacją, gdy czytałem jej ogłoszenia z internetu. – Przecież mnie nikt nie zatrudni.

Miałem tego dosyć i stanowczo zażądałem, by wzięła się w garść i odpowiedziała na kilka ogłoszeń.

– Jak nic nie zrobisz, to na pewno cię nigdzie nie przyjmą – musiałem jej uświadomić rzecz oczywistą. – A sama zawsze podkreślasz, że o wszystko należy się postarać – to był mój koronny argument.

Ania trochę pomarudziła, trochę ponarzekała, ale dała się w końcu przekonać. Zasiadła do komputera i odpowiadała na oferty do późnej nocy. Byłem zadowolony, że wreszcie zaczęła myśleć pozytywnie. Szczegółowo wybierała ogłoszenia, szukając takich, jakie dałyby jej możliwość spełnienia zawodowych ambicji.

Została elegancką panią menedżer

Przez kilka następnych dni nerwowo kręciła się po domu i przeglądała niecierpliwie pocztę. Cieszyło mnie, że wróciła jej chęć do działania, choć mocno ją niepokoił brak szybkich odpowiedzi. Wreszcie przyszedł mail, na który czekała! Zaproszono ją na rozmowę kwalifikacyjną za dwa dni na dziewiątą rano. Żona znów dostała skrzydeł, chodziła energicznie po mieszkaniu i wyobrażała sobie przebieg spotkania. Nagle zatrzymała się i zawołała rozpaczliwie:

– Przecież ja nie mam co na siebie włożyć!

– Na pewno w szafie coś się znajdzie –  zasugerowałem, nie zdając sobie sprawy z tego, jakim wielkim dyletantem jestem w dziedzinie mody, zwłaszcza biznesowej.

– To się do niczego nie nadaje – zawołała – nie mogę iść w starych łachach, jeśli chcę pracować w nowoczesnej firmie.

– No to kup sobie coś odpowiedniego – zasugerowałem, ale odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że Ania mnie już nie słuchała. Była tak zaaferowana rozmową kwalifikacyjną, że przestała mnie zauważać.

Dwa dni później moja żona została nowocześnie ubraną panią menedżer w znaczącej firmie. I wtedy się zaczęło. Codziennie tuż po szóstej rano, zanim się na dobre obudziłem, Ania kończyła nakładać nieskazitelny makijaż, zarzucała na ramię torebkę i z tabletem pod pachą rzucała mi na pożegnanie oziębłe „No to pa, kochanie”. Znikała do późnego wieczora, spędzając długie godziny z ważnymi klientami i współpracownikami.

Początkowo byłem zadowolony z takiego obrotu spraw, ale wkrótce zmieniłem zdanie. Nowe zwyczaje żony były mocno uciążliwe i denerwujące. Nie można było z nią normalnie porozmawiać, bo wciąż odbierała jakieś telefony, wiecznie się spieszyła i bezustannie przeglądała zawartość tabletu. Zaczęła używać w rozmowach fachowych terminów, których często nie rozumiałem, nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Czułem się jak z innej planety.

Na każdym kroku spotykała mnie krytyka

Zadziwiała mnie metamorfoza małżonki: w ciągu niecałego kwartału z tej niepewnej siebie kobiety o niskiej samoocenie zrodziła się istna tygrysica sukcesu, której życie zawodowe przesłoniło całą resztę świata. W tym, niestety, mnie. Początkowo byłem naiwnie przekonany, że to chwilowe, przecież Ania musi pokazać się z jak najlepszej strony. Uzbroiłem się więc w cierpliwość i tolerancję, ale nie przychodziło mi to łatwo.

Przyzwyczaiłem się do naszych dawnych wieczornych rozmów o planach na przyszłość, wspólnego oglądania filmów w nocy, weekendowego spania do południa po imprezie ze znajomymi. Kiedy tego wszystkiego nagle zabrakło, zrodziło się frustrujące poczucie pustki. Nasze małżeńskie plany gdzieś się ulotniły, nie robiliśmy już niczego razem.

Firma zatrudniająca Anię kwitła głównie dzięki jej staraniom, a nasze małżeństwo mocno podupadło. Popołudnia, a często i wieczory, spędzałem w domu sam, miałem przy tym mnóstwo zajęć, ponieważ żona zajęta karierą przestała dbać o mieszkanie. Z czasem nauczyłem się nawet całkiem nieźle gotować, bo miałem już dość śmieciowego jedzenia na mieście albo zupek chińskich na zmianę z jogurtami. O wspólnych rozmowach czy seansach filmowych nie było już mowy, zbywała mnie krótkimi warknięciami: „Teraz nie mam czasu”, „Mam ważniejsze problemy”, „Nie zawracaj mi w tej chwili głowy”. Stałem się mniej znaczący niż garsonki, torebki i buty, jakie wciąż kupowała, by wyglądać na miarę swego stanowiska.

Nie koniec na tym. Ania uznała, że skoro zarabia więcej w tak ważnej na rynku firmie, może kpić z tego, czym ja się zajmuję. Przy każdej możliwej sposobności wbijała mi szpilę: w rozmowie z koleżanką, gdy żaliła się, że z własnych pieniędzy musiała kupić samochód, bo mąż zarabia grosze; wychwalając przed znajomymi swego szefa, który w odróżnieniu ode mnie ma głowę na karku i zarabia krocie; zazdroszcząc prezentów od mężów przyjaciółkom, bo przecież mnie na takie nie stać.

Powoli moja obecność zaczynała ją denerwować. Któregoś weekendowego dnia, gdy po raz kolejny bezowocnie próbowałem porozmawiać z nią przy kolacji, wybuchnęła poirytowana:

– Czy ty nie możesz po prostu pójść z kumplami na piwo? Nie widzisz, że mam ważniejsze problemy?

No to poszedłem. I następnego wieczora też. Byłem jedynym facetem w barze, który nie musiał się spieszyć z powrotem, koledzy po dwóch czy trzech godzinach pędzili do domu, bo żona czeka. A ja? Wlokłem się powoli, bez szczególnej ochoty ujrzenia niezadowolonej miny Ani.

Zaczęliśmy się kłócić. Z byle powodów, żeby tylko wyładować swoje frustracje, niewypowiedziane żale i złość.

– Nie umiesz nawet kupić odpowiedniego szampana – wytykała mi – a wiesz, że to na urodziny mojego szefa!

– To podobno najlepszy, jaki bywa w marketach – próbowałem się bronić.

– Co ty o tym wiesz – wrzeszczała – inny nie kupowałby w markecie!

– To trzeba było wyjść za innego! – odparowałem i chyba po raz pierwszy w życiu trzasnąłem za sobą drzwiami.

To był gwóźdź do trumny naszego małżeństwa

Zastanawiałem się często, gdzie pierzchło nasze zafascynowanie sobą, chęć bycia razem, odnajdywania wsparcia w drugiej połówce. Zamiast tego w domu niepodzielnie królowała kariera mojej żony, jej wieczne „ważniejsze problemy” i terminowe spotkania. Wciąż wysłuchiwałem o ludziach sukcesu, jakich ona zna osobiście. W konfrontacji z nimi byłem nikim. Każdego dnia dochodziło do sprzeczek z błahych powodów.

W końcu nie wytrzymałem. Spakowałem się w jedną torbę i przeprowadziłem do Staszka, kolegi z pracy. Był kawalerem i nawet nie starał się dawać mi dobrych małżeńskich rad. Rozumiał, że potrzeba mi jedynie spokoju i czasu do namysłu. Siedząc w jego salonie na kanapie, zastanawiałem się, kiedy Ania zadzwoni zaniepokojona. Zatelefonowała tuż przed północą, ale bez cienia troski. Moje zniknięcie uznała za całkiem dobry pomysł.

– Opracowuję teraz ważny projekt i nawet wolę, żebyś mnie nie rozpraszał – skomentowała z wyraźnym zadowoleniem – zadzwonię, jak go sfinalizuję.

To był ostatni gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. Nie mogłem dłużej udawać przed sobą, że coś nas łączy. Kariera menedżerska przesłoniła jej wszystko inne, mąż był zbędnym elementem firmowego wizerunku, dom traktowała coraz bardziej jak hotel, a o dzieciach nawet nie chciała słyszeć.

Zrozumiałem, że muszę odejść. Ania zapewne będzie dalej pięła się po szczeblach tak istotnej dla niej kariery. Cieszyły ją wyłącznie kolejne awanse, podwyżki i coraz bardziej prestiżowe sprawy zawodowe. Nie liczyłem już, że będzie inaczej. Po co się oszukiwać? Niech będzie szczęśliwa ze swoimi sukcesami i ambicjami. Jak widać, niektórym tylko to jest potrzebne do szczęścia.

Czytaj także:
„Mąż za mało zarabia, żeby nas utrzymać. W tajemnicy dorabiam na seks-kamerkach, bo inaczej zbankrutujemy”
„Zmieniłem pracę, bo żona jęczała, że mało zarabiam. Teraz pensja jej pasuje, ale mój brak czasu już nie. Babie nie dogodzisz”
„Ledwo ciułaliśmy grosz do grosza, bo szef męża co miesiąc grał nam na nosie. Za uczciwą pracę dostawał figę z makiem”

Redakcja poleca

REKLAMA