W rodzinie mojego męża jest taki zwyczaj, że rodzice raz na pięć lat oficjalnie świętują rocznicę swojego ślubu i wszyscy muszą w tym brać udział – dzieci z małżonkami i wnuki. Nieraz myślałam, że teściowie zamiast świętować w knajpie za grubą kasę z całą familią, mogliby dołożyć się nam do lepszego samochodu. Ale oni woleli podtrzymywać tradycję. Tamtego dnia, siedząc za stołem, jednym uchem przysłuchiwałam się temu, o czym rozmawia mąż z teściami i swoimi dwoma braćmi. Jak zwykle o tym samym. Rany boskie, ile się można emocjonować koszykówką? Wiem, że wszyscy grali w tę grę prawie zawodowo.
Teściowa z teściem poznali się na jakimś zgrupowaniu sportowym trzydzieści lat temu, teść do tej pory, mimo przekroczonej pięćdziesiątki, był trenerem lokalnej drużyny. Wciągnął w ten sport wszystkich synów, mój mąż grał przez wiele lat, niestety, doznał poważnej kontuzji kolana i musiał zrezygnować. Bardzo był z tego powodu przygnębiony i mimo zaleceń lekarza, by nie obciążał za bardzo nogi, i tak się wymykał na mecze towarzyskie z dawnymi kolegami.
Kiedy urodził się nasz syn, mąż z miejsca zadecydował, że on także zostanie koszykarzem. Nie miałam w sumie nic przeciwko temu, zwłaszcza że choć Grzesiek ma dopiero osiem lat, już widać, że wzrost odziedziczył po tacie…
Kiedy wreszcie będziemy mogli iść do domu…?
Teraz zjadł swoją porcję i poszedł z młodszą siostrą i kuzynami do drugiej sali, gdzie było miejsce zabaw dla dzieci – jakieś plastikowe rury i basen z piłkami. Mimo że na co dzień synek odgrywał już dorosłego, to teraz bawił się ze wszystkimi radośnie jak dziecko. A ja się nudziłam…
Nie miałam za wiele wspólnych tematów z teściową, która wyraźnie wolała żonę młodszego syna. Pewnie dlatego, że obie pracowały w służbie zdrowia, i czuły ze sobą jakąś solidarność. Zresztą Olka, żona starszego brata mojego męża, także dość dobrze się z nimi dogadywała. To taka trzpiotka – potrafi paplać na wszystkie tematy, zawsze ma coś do dopowiedzenia. Stale wtrącała się, a to w rozmowę męża z braćmi i teściem, a to w rozmowę teściowej. Głupio czy mądrze, ale chyba dość dobrze się przy tym bawiła. I inni z nią.
Mnie jednak w domu uczono, że jeśli nie mam czegoś naprawdę mądrego do powiedzenia, to lepiej, żebym się nie odzywała. Mało dyskretnie spojrzałam na zegarek i pomyślałam z westchnieniem, że jeszcze tylko deser i będzie się można żegnać i iść do domu. Nareszcie!
Poczułam na sobie wzrok jakiegoś starszego pana siedzącego przy sąsiednim stoliku. Prawdę mówiąc, miałam wrażenie, że spogląda w naszą stronę już od jakiegoś czasu. Siedział samotnie przy stole z lampką czerwonego wina. Wcześniej coś zjadł. „Poszedłbyś do domu, a nie tak siedzisz i podglądasz innych. Nie masz swojego życia?” – pomyślałam z dziwną niechęcią, choć w sumie starszy pan był z wyglądu całkiem miły.
Wstałam dość energicznie od stołu. Chyba za bardzo energicznie, bo zwróciły się na mnie spojrzenia całej rodziny. Bąknęłam szybko, że pójdę zobaczyć, co porabiają dzieci. Chyba się przy tym lekko zaczerwieniłam. Dzieci, oczywiście, miały się świetnie. Bawiły się beztrosko pod okiem jakiejś młodej dziewczyny, którą restauracja najwyraźniej wynajmowała, bo w weekendy przychodziło tu wielu klientów z dziećmi. Moja czteroletnia Asia dojrzała mnie i podbiegła na chwilę, aby dać mi buziaka.
Postałam więc chwilę, po czym wróciłam do stolika. Kiedy przechodziłam obok starszego pana, ten nagle się do mnie odezwał.
Sama nie wiem czemu, ale stałam tam i słuchałam
– Ma pani przemiłą córeczkę… Porozmawiała ze mną przez chwilę i sprawiła, że jeszcze bardziej zacząłem tęsknić za swoim wnuczkiem. Jest mniej więcej w jej wieku, dwa lata temu poszedł do przedszkola – powiedział to z nostalgią, ale i miłym uśmiechem.
Ja także uśmiechnęłam się do niego zdawkowo, myśląc: „A co mnie to w sumie obchodzi?”. Usiadłam na swoim miejsce. Podano ciasto i lody. Dzieci na hasło „słodycze” porzuciły zabawę i przybiegły do stołu. Zrobił się rozgardiasz, bo każde chciało lody w innym smaku, kelner był jednak cierpliwy i wszystko zapisywał. Ja nie zamówiłam lodów, bo tak jak podejrzewałam, dostałam porcję do dokończenia po swojej córci.
Mała jest od urodzenia przedziwnym dzieckiem – w zasadzie niezbyt lubi słodycze, za to jest pierwsza do jedzenia kotletów. Kocha mięso zupełnie jak mój tata.
– Mam tylko nadzieję, że nie odziedziczyła także jego paskudnego charakteru – pomyślałam.
Mój ojciec zawsze był despotą, złościł się o byle co, a wszyscy w domu musieli chodzić jak w zegarku i pod jego dyktando. Pewnie dlatego ja i mój brat woleliśmy raczej każde zamknąć się w swoim pokoju i nie wchodzić kochanemu tatusiowi w drogę. Asia ledwo tknęła kokosowe lody, które zamówiła, po czym pobiegła się bawić. Po drodze zatrzymała się na chwilę przy starszym panu, który pił nieśpiesznie zamówioną kawę.
„Ten to musi mieć mnóstwo wolnego czasu” – pomyślałam z przekąsem i pewną zazdrością. Kiedy dobry kwadrans później szłam do toalety, stał już przy szatni, z której odbierał prochowiec.
– Do widzenia – skinął mi głową.
Uśmiechnęłam się, a wtedy on jakoś tak się zawahał, po czym dodał:
– Wyglądacie państwo na bardzo szczęśliwą rodzinę. Tak miło jest popatrzeć na to, jak razem świętują trzy pokolenia i tak dobrze się dogadują. To rzadkość w naszych czasach. Jakaś specjalna okazja?
– Trzydziesta rocznica ślubu moich teściów – bąknęłam.
– Naprawdę? – oczy mu rozbłysły, po czym równie szybko poszarzały. – Ja także dzisiaj mam rocznicę swojego ślubu. Ale jak pani widzi, świętowałem ją zupełnie sam… Dużo w tym mojej winy, niestety. Żona nie żyje, a dzieci… – zawiesił smutno głos.
Nie wiem, dlaczego nadal tam stałam. Powinnam była szybko się pożegnać i zrobić to, co miałam zamiar, czyli wejść do ubikacji. Zamiast tego tkwiłam jak słup soli obok mężczyzny. On chyba wziął to za zachętę z mojej strony, bo zaczął mi się zwierzać.
– Kiedy jeszcze żyła moja żona, nigdy nie świętowałem z nią rocznic ślubu. Zwykle zapominałem nawet o tych okrągłych… Wiem, że Kasi musiało być z tego powodu przykro, ale wtedy miałem to w nosie. Tłumaczyłem sobie, że wystarczy, że haruję jak wół, żeby miała dobrze. Nie muszę jeszcze do tego latać do żony z kwiatami. Potrafiłem ignorować nawet święta! Pani to sobie wyobraża? Kiedyś zostałem w biurze tak długo, że spóźniłem się na wigilijną kolację! Żona nic nie powiedziała, bo była istnym aniołem, a ja teraz sam nie wiem, po jakiego grzyba siedziałem wtedy przy tym biurku w pustym pokoju. Przecież naprawdę nie miałem do zrobienia nic, czego bym nie mógł wykonać po świętach, jak to zrobili moi koledzy.
Zrobiło mi się żal tego samotnego mężczyzny
– Katarzyna zresztą także wiele pracowała – ciągnął po kilku chwilach zadumy. – Była lekarzem, brała mnóstwo dyżurów po to, aby nasza rodzina żyła na bardzo dobrym poziomie. Co kilka lat nowy samochód, wakacje za granicą, duże mieszkanie, a potem drugie, początkowo kupione na wynajem, po to, żeby kiedyś jedno zostawić starszemu synowi, a młodszemu drugie.
Z synami to też historia… Nigdy w sumie nie miałem dla nich czasu. Uważałem, że skoro każdemu kupiłem komputer, to mogą się sami sobą zająć. A tutaj słyszę, że pani teść i jego synowie mają wspólną pasję, grają w koszykówkę. Aż łza mi się w oku zakręciła, bo ja niczego nigdy nie nauczyłem swoich synów. Zawsze uważałem, że jeśli w domu są pieniądze, które ja zarabiam, to mogę im opłacić „fachowców” i wysłać na dodatkowe zajęcia. Nawet jazdy na nartach nauczył chłopaków wynajęty trener! A ja przecież jestem świetnym narciarzem, mogłem zrobić to sam. Ale nie… Coś mi się takiego stało, uważałem, że nie mam na to czasu ani nerwów.
Na wakacje także moje dzieciaki jeździły albo tylko z żoną, albo wykupywałem im jakieś obozy. Nie ma pani pojęcia, jak bardzo teraz żałuję tego straconego czasu, który mogłem spędzić z nimi. Tym bardziej że z młodszym to już nigdy nie pogadam… Cztery lata temu miał wypadek samochodowy. Śmiertelny. Dobrze, że żona tego nie dożyła, zmarła na raka dwa lata wcześniej, bo pewnie serce by jej pękło z żalu. Kiedy zaczęła chorować… ta moja Kasia, która zawsze była okazem zdrowia, byłem tym zaskoczony. Niby zdrowa jak rydz, a tutaj nagle rak, i to od razu nieoperacyjny. Jakaś paskudna odmiana, która podobno rozwija się w organizmie błyskawicznie, w ciągu kilku tygodni. Szybko było po wszystkim…
Kiedy Kasia leżała w szpitalu, a potem hospicjum, praktycznie zamieszkałem tam razem z nią. Do domu wracałem tylko po to, aby coś dla niej ugotować dobrego. Tak, na stare lata nauczyłem się gotować dla mojej żony, żeby nie musiała pod koniec swojego życia jeść szpitalnego żarcia. Zawsze była miłośniczką kuchni, jej pieczeń na dziko nie miała sobie równych! I nosiłem jej te obiady – zupę, drugie danie, deser.
Zadzwonię do taty, na pewno będzie mu miło
Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
– Pod koniec musiałem wszystko miksować, bo nie miała siły gryźć. Piła z kubeczka z dziubkiem jak małe dziecko. Pielęgniarki nie mogły się mnie nachwalić, jaki jestem opiekuńczy, a ja myślałem, że nigdy się mojej żonie nie wypłacę za te wszystkie lata, kiedy miałem ją w nosie, bo były ważniejsze sprawy od tego, aby być z nią i dziećmi. Synowie zresztą szybko wyprowadzili się z domu, bo wcale nie byli z nami związani. Starszy wyjechał za granicę aż do Portugalii, znalazł tam sobie żonę i się osiedlił. Cieszyłem się po cichu, że chociaż młodszy został w kraju, że będę miał do niego blisko. Ale los zadecydował inaczej.
Wie pani, dziś żałuję każdej rozmowy, której z nim nie odbyłem… Dlatego, moja droga, zazdroszczę pani i jednocześnie się cieszę, że ma pani taką wspaniałą rodzinę, Więzy rodzinne trzeba pielęgnować, bo to najcenniejsza rzecz, jaką mamy. Ja teraz codziennie rozmawiam przez internet z moim wnukiem. Był u mnie w wakacje przez cały miesiąc! Co to była dla mnie za radość! Czuję, że dzięki wnukowi nawiązuję także dobry kontakt z synem. Nawet mi powiedział niedawno, że jestem lepszym dziadkiem, niż byłem ojcem. Nie wiem, czy powinienem odebrać to jako komplement, ale dobrze, że to powiedział. Tym bardziej że miał rację. Więzy rodzinne! Pani pamięta, kochana pani, to podstawa!
Starszy pan potarł ręką oko – chyba błysnęła w nim łza – po czym pożegnał się i wyszedł z restauracji. Chwilę postałam w holu, zaskoczona jego wyznaniem, po czym wróciłam do stolika, zapominając zupełnie o tym, że chciałam skorzystać z toalety. Popatrzyłam na swoją rozgadaną rodzinę i pomyślałam, że ten człowiek miał rację. My się lubimy i mamy o czym rozmawiać. Nawet ja, tylko muszę przemóc w sobie tę barierę, którą stworzył we mnie ojciec. Zawsze mnie upominał, że mam siedzieć cicho, jeśli nie mam nic mądrego do powiedzenia… Uśmiechnęłam się do teścia, który dolał mi wina do kieliszka. I postanowiłam zadzwonić do swojego ojca. Wiedziałam, że będzie mu miło.
Czytaj także:
Maks to szkolny kryminalista, a ojciec zawsze go broni
Mąż pracuje za granicą. Gdy przyjeżdża, pozwala dzieciom na wszystko
Po 10 latach starań, Gabrysia postrzegała mnie już tylko jako dawcę nasienia