W życiu podjąłem niejedną złą decyzję. Niektóre dało się cofnąć, ale są też takie, z którymi po prostu muszę żyć. Dotarło do mnie, że nie kocham Elwiry, a nasz ślub był błędem. Zrozumiałem to za późno. W naszym życiu wydarzyło się za dużo, bym mógł cokolwiek zmienić.
Pojąłem, że żona jest mi obojętna
Historie takie jak ta zwykle są przepełnione dramatycznymi wydarzeniami. W moim przypadku jest inaczej. Żona nie przyprawiała mi rogów, nic z tych rzeczy. Przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo, ale jeżeli mam być absolutnie szczery, jest mi to obojętne. Pewnego dnia obudziłem się i po prostu pojąłem, że nie żywię żadnych uczuć względem tej kobiety. Ani za nią nie szaleję, ani jej nie nienawidzę.
Po prostu, dotarło do mnie, że Elwira jest mi całkowicie obojętna. Nie dbam o to, czy jest mi wierna. Niewiele mnie interesuje, czy spełnią się słowa przysięgi: „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Mam w nosie, czy jutro dalej będzie moją żoną.
Nienawiść nie jest taka zła. To przecież uczucie. Podobno od miłości blisko do nienawiści, ale ci, którzy to powtarzają, zwykle nie biorą pod uwagę, że to działa także w drugą stronę. Chcę powiedzieć, że jednego dnia można nienawidzić, a drugiego kochać do szaleństwa. Obojętność jest czymś zupełnie innym. To pustka. Jest jak czarna dziura, która wysysa z człowieka wszystkie emocje. Te dobre i te złe. Nie da się przejść od obojętności do miłości. To droga bez powrotu.
Pewnego ranka po prostu obudziłem się, spojrzałem na śpiącą Elwirę i zacząłem zastanawiać się, kiedy ostatnio jej pożądałem? Kiedy ostatnio zastanawiałem się, o czym myśli? Kiedy słuchałem jej z nieudawanym zainteresowaniem? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Właśnie wtedy zacząłem sobie uświadamiać, że jej nie kocham, choć początkowo starałem się wyprzeć tę myśl. „Kazik nie wygłupiaj się! Przecież trwasz przy tej kobiecie prawie od 25 lat. Głupcze, po takim czasie chciałbyś szczenięcej miłości?” – karciłem sam siebie. Ale następnego dnia ta myśl powróciła. Następnego też. I następnego.
Mogłem przewidzieć przyszłość
Kiedy prosiłem ją o rękę, wierzyłem, że łączy nas uczucie. Dlatego gdy powiedziała mi, że jest ze mną w ciąży, nie zastanawiałem się nad tym. Po prostu wziąłem ją w ramiona, zapewniłem o mojej radości, a po chwili klęczałem przed nią i prosiłem, żeby została moją żoną. Nie miałem nawet pierścionka, ale to nie miało znaczenia. Zrobiłem to, co mężczyzna powinien zrobić w takiej sytuacji, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Wtedy naprawdę myślałem, że robię dobrze. Dopiero po latach dotarło do mnie, że zaczęliśmy budować nasz związek na niepewnych fundamentach. Bo co dwudziestokilkuletni szczeniak mógł wiedzieć o uczuciach? Po latach w końcu dopuściłem do świadomości, że to był błąd.
Pierwsze wątpliwości naszły mnie niedługo po narodzinach Adasia. Wtedy byliśmy już na swoim, więc nasze życie zaczęło się na poważnie. Z dobrej, ciepłej istoty Elwira zaczęła zmieniać się w zołzę. Wiecznie miała o coś pretensje. Gdy brałem nadgodziny, miała mi za złe, że za mało czasu spędzam z synem. Gdy pracowałem mniej, lamentowała, że niedługo nie będziemy mieli co do garnka włożyć, a bank zlicytuje nasze mieszkanie. Tak źle, tak jeszcze gorzej.
Po dwóch latach oświadczyła mi, że znowu jest w ciąży. Nie było tak, jak za pierwszym razem, kiedy widziałem na jej twarzy niepewność, ale także radość. Powiedziała to... sam nie wiem... zupełnie zwyczajnie. Równie dobrze mogłaby zakomunikować, że dziś na obiad będzie pomidorowa. Pod względem objętości ładunku emocjonalnego, obie wypowiedzi nie różniłyby się od siebie. Cóż, pozostało mi cieszyć się za nas obojga.
Po narodzinach Dominiki zaczęliśmy oddalać się od siebie. Elwira coraz więcej czasu spędzała u matki. Zacząłem przyzwyczajać się, że z pracy wracam do pustego domu. Przestaliśmy robić cokolwiek razem. Gdy proponowałem, że powierzymy dzieci opiece dziadków i wyrwiemy się gdzieś na weekend, patrzyła na mnie, jakbym mówił po chińsku. „Jako rodzice musimy być odpowiedzialni, a tobie głupoty w głowie” – argumentowała, w swoim mniemaniu trafnie i zrozumiale. Złościłem się na nią, ale to oznaczało, że między nami tlił się jeszcze jakiś płomyk. Może i wątły, ale jednak.
Było coraz gorzej
Osiem lat później zaszła w ciążę po raz trzeci. Tym razem nie było radości, ani obojętności. Był tylko autentyczny gniew.
– To się w głowie nie mieści! Amorów ci się zachciało! I Co z tego wyszło? – wrzeszczała.
– Mówisz o tym w ten sposób, jakby to była wyłącznie moja sprawka. A przecież ty też byłaś przy poczęciu. Poza tym nie rozumiem, w czym widzisz problem. Mamy już dwójkę dzieci. Dlaczego mielibyśmy nie mieć trzeciego?
– Oczywiście, dla ciebie nic nigdy nie jest problemem! – nie ustawała w tyradzie. – Całymi dniami siedzisz sobie w pracy, a to wszystko jest na mojej głowie! Poza tym czy ty sobie wyobrażasz, że 34 lata to odpowiedni wiek na rodzenie dzieci?
– Elwira, ty chyba nie chcesz powiedzieć tego, co mi się wydaje – spojrzałem na nią stanowczo i gniewnie. To chyba zbiło ją nieco z tropu.
– Nie, oczywiście, że nie. Ja po prostu... po co nam to było, Kazik?
– Mówisz, jakby przydarzyło nam się nieszczęście. Śmierć jest tragedią, a narodziny są radością. Może i nie planowaliśmy tego, ale Adasia i Dominiki też nie mieliśmy w planach. Poradzimy sobie, już moja w tym głowa.
Nagle jej gniew wrócił ze zdwojoną siłą.
– Ty wciąż jesteś dzieciuchem, który widzi świat przez różowe okulary! Chyba mi odbiło, że za ciebie wyszłam! – wrzasnęła i zanim zdążyłem coś powiedzieć, wyszła z mieszkania.
Przekroczyliśmy granicę
Z każdym dniem oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Centymetr po centymetrze, aż w końcu dotarło do mnie, że przekroczyliśmy punkt, z którego nie ma już powrotu. Nie będzie między nami dobrze. Tak naprawdę, nigdy nie było. Nie chcę przez to powiedzieć, że w naszym życiu nie było żadnych pozytywnych momentów i szczęśliwych chwil. Na pewno były, ale ich nie pamiętam. Niedługo po moich pięćdziesiątych urodzinach dotarło do mnie, że jej nie kocham. Nie mam nawet pewności, czy kiedykolwiek coś do niej czułem. Nawet jeżeli, te wspomnienia zatarły się.
W takiej sytuacji rozwód wydaje się czymś zupełnie naturalnym. Powinienem zagrać w otwarte karty i oznajmić, że odchodzę. Powinienem, ale nie zrobię tego. W naszym życiu za dużo się wydarzyło. Adam stoi u progu samodzielności, a Dominika niebawem skończy studia. Wkrótce trzeba będzie wykształcić Patrycję. Syn będzie chciał ożenić się, a córki niedługo przedstawią nam swoich wybranków. Mamy niespłacony kredyt mieszkaniowy i samochodowy.
Moje życie znalazło się w miejscu, które nie pozostawia pola manewru. To tak jak podczas lotu helikopterem – w końcu doleci się za daleko, by móc wrócić bez uzupełniania paliwa. Muszę dalej brnąć przed siebie ze świadomością, że przeżywam życie z kobietą, z którą nie łączy mnie nic poza dziećmi i zobowiązaniami.
Kazimierz, 50 lat
Czytaj także:
„Kumpel rozsiewał obrzydliwe plotki o mojej matce, więc wyrównałem rachunki. Okazało się, że to ja muszę przeprosić”
„Ojciec dla świętego spokoju dawał sobą pomiatać jak szmatą do podłogi. Kochał moją matkę jakąś chorą miłością”
„Z obczyzny wróciłam z pełnym portfelem, ale z pustką w sercu. Własne dzieci pamiętały mnie tylko ze zdjęć”