Bycie sprzątaczką w hotelu to ciężki kawałek chleba. Nie tylko dlatego, że kiedy człowiek schyla się i jeździ szmatą tam i z powrotem, to krzyż boli, a na nogach robią się żylaki, ale też dlatego, że czasem człowiek dowie się takich rzeczy, co to by ich wiedzieć o innych nie chciał. A nasłucha się od innych – aż strach powtarzać!
Ja jestem wierząca, staram się być dobrym człowiekiem, więc w życie innych się nie wtrącam, cudzego nie biorę. Ale koleżanki nie raz, nie dwa mi się chwaliły, jakie to różne rzeczy między łóżkami znajdowały. Wydawało mi się, że to tylko czcze przechwałki. Aż do tamtego poniedziałku…
To był ciężki poranek. Cały weekend mój ślubny pił i się awanturował, a rano jeszcze syn płakał, że klasa jedzie na wycieczkę, a on nie ma za co. Serce mi się krajało i żyć się odechciewało od tego wszystkiego!
– Czy biednemu zawsze musi być tak pod górę, Panie Boże? – jęknęłam.
I wtedy zobaczyłam coś w rogu, wsunięte między poduszki.
– A to co? – nachyliłam się bliżej.
Pierścionek, w dodatku złoty. Nie znam się na kamieniach, ale tutaj od razu widać było, że to pierścionek z brylantem. Aż gwizdnęłam z wrażenia. Takie znalezisko to nie byle co!
„Pewnie jakiś gach kupił swojej kochance na uśpienie wyrzutów sumienia” – pomyślałam i szybko schowałam pierścionek do kieszeni.
Zajmowałam się dalej swoją robotą, ale nie mogłam przestać myśleć o tym, co znalazłam. Za dużo już widziałam w życiu, żeby wierzyć, że ten pierścionek to dar od męża na rocznicę ślubu czy chociażby na zaręczyny. To nie ten standard hotelu. W to miejsce ludzie przyjeżdżali w jednym celu. Niewierni mężowie przywozili tu swoje sekretarki, a znudzone żony oddawały się bez mrugnięcia okiem kolegom z pracy. Widywałam ich szczególnie na nocnej zmianie, jak się obejmowali, ściskali, obmacywali w barze na dole, a później chichotali, idąc do pokojów na górze.
1200 zł to bardzo dużo pieniędzy...
Miałam dla takich ludzi tylko pogardę, choć nieraz dostawałam za ładnie pościelone łóżko kilka groszy napiwku. Ja przez tyle lat męczyłam się ze swoim mężem, pijakiem i leniem, ale do głowy mi nie przyszło, żeby go zdradzić. Ślubowałam mu w końcu przed Bogiem, a to coś znaczyło, prawda? Widocznie jednak tylko dla mnie. Pracując w takim miejscu, naprawdę można było zwątpić w ludzi!
Podczas przerwy nie wytrzymałam i pochwaliłam się swoim znaleziskiem Lucynie, przyjaciółce z pracy. Wiedziałam, że po pierwsze jest uczciwa, czego o wszystkich tu powiedzieć nie mogę, a po drugie umie trzymać język za zębami. Też swoje przeszła i życie nauczyło ją pokory:
– To dar od Boga – zawyrokowała Lusia, uważnie oglądając pierścionek. – Nieraz pewnie modliłaś się, żeby twój los się odmienił. I co? Odmienił się! Nie ma na co czekać! Zastaw pierścionek w lombardzie, a za uzyskane pieniądze zapłać Robertowi za wycieczkę. Mówiłaś mi rano, że tak ci strasznie przykro, bo nie stać cię, żeby wysłać dzieciaka razem z innymi.
– No mówiłam – przyznałam, patrząc na pierścionek. – Ale tak jakoś głupio nie swoją własność zastawiać. Powinno się go oddać czy co…
– Ale komu oddać? – Lucyna spojrzała na mnie, jakbym zmysły postradała. – Przecież sama wiesz, kto tu przyjeżdża! Myślisz, że tej lafiryndzie jednej z drugą czegoś ubędzie, jak nie dostaną pierścionka od swojego gacha? Bierz, nie zastanawiaj się!
– Sama nie wiem… – westchnęłam.
W życiu nie wzięłam niczego nie swojego i teraz też czułam się niepewnie z myślą, że opłacę wycieczkę synowi za pieniądze, których nie wypracowałam. Wracając z pracy, niby mimochodem zajrzałam do lombardu.
– Stara, dobra robota – powiedział młody chłopak stojący za ladą. – Tak od ręki nie zrobię pani wyceny, ale to jest sporo warte. Pierścionek przypadkiem nie kradziony? – spojrzał na mnie uważnie. – Bo ja nie potrzebuję tu policji, sama pani rozumie.
– Skąd! – żachnęłam się, nie potrafiąc ukryć rumieńca, który nagle zalał mi twarz. – To pamiątka rodzinna. Nie mam na wycieczkę dla syna, wyprzedaję, co się da z domu.
– Jak pamiątka, to inna sprawa – chłopak uśmiechnął się z zadowoleniem. – Cena złota ostatnio spadła, ale to ładna rzecz. Mogę dać pani tysiaka od ręki. Co pani na to?
Tysiąc złotych?! To było znacznie więcej niż się spodziewałam! Aż mi się w głowie zakręciło ze szczęścia! Ale później niczym ciemna chmura, tę radość przykryła nagła myśl: „Przecież to nie moje. A jeśli to naprawdę czyjaś pamiątka? Nie mogę tak pozbawiać kogoś wspomnień!”.
– To ja się jeszcze zastanowię – szybko wzięłam pierścionek z lady.
– Tysiąc dwieście – dodał jeszcze mężczyzna, a ja czułam, że jeśli szybko nie wyjdę z tego ciemnego, małego pomieszczenia, to chyba tam zasłabnę.
Tysiąc dwieście złotych?! To był dla mnie prawdziwy majątek! Ile godzin musiałabym na to pracować? Oj, dużo…
Koleżanka nie mogła się nadziwić
I co ja miałam teraz zrobić? Wycieczka kosztowała pięćset złotych, ten sprzedawca oferował mi tysiąc dwieście. Siedemset zostawało. Taki mały pierścionek, a tyle wart… Kto by pomyślał! Człowiek nie ma luksusowych rzeczy, to nie zna nawet ich wartości. Siedem setek to pewnie nawet na lodówkę by starczyło, ta stara już przecież ledwo dyszy… Ale to nie moje!
Szybko odsunęłam od siebie te myśli i schowałam pierścionek do torebki.
– Zobaczę – mruknęłam i wybiegłam z lombardu, jakby mnie kto gonił.
Tej nocy nie mogłam spać. Co przymknęłam oczy, widziałam niepokojący błysk brylantu w pierścionku. Sprzedać? Oddać? Ale jak oddać? Komu? Nad ranem z podkrążonymi oczami poszłam do pracy.
– Coś niewyraźnie dziś wyglądasz – uśmiechnęła się na mój widok Lucyna. – Opijałaś swoje wzbogacenie?
– Nie było czego opijać. Nie zastawiłem tego pierścionka – powiedziałam szybko, nie patrząc przyjaciółce w oczy. – Po prostu nie dałam rady. Przecież to nie mój. To grzech.
– Zwariowałaś?! Twój syn teraz płacze, że nie jedzie na wycieczkę, a ty się litujesz nad jakąś k… – Lucyna w ostatniej chwili ugryzła się w język na widok kierownika, który właśnie szedł w naszym kierunku z zafrasowaną miną, i na dodatek nie był sam.
Jeszcze jego nam tu było potrzeba!
– Przecież ci tłumaczyłam wczoraj, jak komu dobremu, że to na pewno porządna kobieta nie zostawiła, bo porządne kobiety nie szlajają się po takich hotelach – szepnęła jeszcze przyjaciółka.
– Wiem – mruknęłam równie cicho. – Ale to nie mnie oceniać, kto jest porządny, a kto nie, Lusia. Ja też nie jestem święta. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień, pamiętasz?
– No i jak ty zamierzasz go w ogóle oddać? Myślisz, że ktoś tu przyjdzie i zapyta: „Czy może któraś pani znalazła pierścionek z brylantem i zamiast go sprzedać, zamierza mi go oddać, bo to prezent od kochanka?”.
– Nie wiem, myślałam o jakimś ogłoszeniu – powiedziałam niepewnie, bo tak naprawdę nad szczegółami tego całego oddawania jeszcze się nie zastanawiałam. – Albo może na policję powinnam z tym iść, co?
– Ty się puknij dziewczyno w głowę, naprawdę! Myślisz, że na policji to anioły siedzą, które się nie skuszą na cudzą własność? Ile ty masz lat?
W tym momencie Lucyna przerwała swoją przemowę, bo zauważyła, że od dłuższej chwili stoi nad nią z rozdziawioną miną nasz kierownik. Obok niego stała skromnie ubrana kobieta.
– Mam do pań sprawę – zaczął kierownik, przyglądając się nam podejrzliwie. – Kto sprzątał pokój dwadzieścia?
– Ja – odpowiedziałam cicho i wymieniłam spojrzenia z Lusią.
To było dziwne. Nigdy wcześniej kierownik nie biegał po piętrach i nie sprawdzał, kto sprząta który pokój.
Wyglądała, jakby spotkała ją tragedia
– Stało się coś? Czy pani nie jest zadowolona ze sprzątania? – spytałam.
– Nie o to chodzi – kobieta miała cichy, zmarnowany głos, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest cała ubrana na czarno, jakby była w żałobie. Poczułam bijący od niej smutek. – Ja tu już zresztą nie mieszkam. Wyprowadziłam się w zeszłym tygodniu. Ja… Ja już nie miałam po co dłużej przebywać w tym mieście…
W tym momencie po twarzy kobiety popłynęły łzy, których nawet nie próbowała powstrzymać.
– Czy coś się stało? – zapytałam, patrząc najpierw na kobietę, a później na kierownika, który wydawał się całą sytuacją mocno poirytowany.
„Co za człowiek! Liczy się dla niego tylko to, że mijają minuty, podczas których nie sprzątam, a gadam” – pomyślałam. Widziałam po jego twarzy, że marzy tylko o tym, żeby kobieta wyszła i miał to z głowy.
– Ja… Ja coś zgubiłam. Myślę, że w hotelu. Pierścionek. Złoty, z brylantem – wyjaśniła, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi mocno bić, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
– Mówiłem pani, że wszystkie rzeczy znalezione są na recepcji – teraz kierownik nie ukrywał już swojej irytacji. – Skoro tam nie ma pani brylantu, to znaczy, że zostawiła go pani gdzie indziej. O ile w ogóle istniał… – dodał ciszej, obrzucając pogardliwym spojrzeniem ubogi strój kobiety i jej podkrążone oczy.
Dobrze wiedziałam, co ten stary lis sobie myślał. Kobieta, która zatrzymuje się w takim podrzędnym hoteliku jak nasz, nie nosi brylantów. Aż mną zatrzęsło z oburzenia. Jak można tak oceniać ludzi po pozorach?! Co on sobie w takim razie myśli o nas, zwykłych sprzątaczkach, które ledwo wiążą koniec z końcem?!
– Oczywiście, że istniał – kobieta mówiła bardzo cicho, nie patrząc na nikogo z nas, widać było, że niedawno spotkała ją jakaś tragedia. – Inaczej nie odważyłabym się zawracać państwu głowy. Ale proszę mnie zrozumieć, to jedyna pamiątka, jaka została mi po… Mieszkałam w tym hotelu dwa tygodnie. W szpitalu nie było już miejsc, a nie chciałam mieszkać w hospicjum… – kobieta mówiła urywanymi zdaniami, szlochając bezgłośnie.
– Adrian tak długo umierał… Robiłam wszystko, żeby wyzdrowiał. Leczyliśmy go za granicą. Wszystko na nic. Guz był za późno wykryty. Wszyscy powtarzali tylko: „Gdyby wcześniej wykryć, gdyby wcześniej…”. Ale jak ja miałam wykryć to wcześniej?!
Nie wierzyłam w to, co słyszałam
– To pani mąż… – wyrwało mi się.
– Byliśmy tacy szczęśliwi! – łkała dalej kobieta. – Ledwie co się pobraliśmy! Ten pierścionek dostałam od niego na zaręczyny. Adrian błagał mnie, żebym go nie sprzedawała. Był podobno sporo wart, mój mąż wcześniej dużo zarabiał… Zanim… Zanim zachorował… Mówił mi, że dopóki go nie sprzedam, on nie umrze. Nie sprzedałam. Ale nie wiem, jak to się mogło stać… Zgubiłam go! Gdzieś przepadł! Przez to wszystko palce mi schudły i pierścionek musiał się zsunąć, kiedy spałam – wyciągnęła przed siebie chude, pająkowate ręce. – Nie sprzedałam go, a Adrian i tak umarł… – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do nas.
– Bardzo mi przykro – powiedziałam, nie patrząc na Lucynę, która dawała mi ostrzegawcze znaki, żebym nie robiła niczego głupiego. – Nie przywrócę życia pani mężowi, ale przynajmniej mogę to pani oddać… Znalazłam wczoraj, sprzątając pokój – wyjęłam pierścionek z kieszeni.
Brylant zajaśniał blaskiem, jakim jaśnieją tylko szlachetne kamienie. Nie patrzyłam na Lucynę ani na mojego szefa. Wiedziałam, że oboje w tej chwili myślą tylko jedno: „Jak można być tak głupią, uwierzyć w ckliwą historyjkę… i oddać taki cenny pierścionek?”. Ale ja, o dziwo, nie żałowałam. Podając ten pierścionek uradowanej kobiecie, czułam tylko szczęście i ulgę. Ulgę, bo Bóg nie pozwolił mi zrobić wielkiego błędu, a szczęście, bo chociaż w ten drobny sposób mogłam ulżyć tej kobiecie w cierpieniu. A jednak dostałam swoją nagrodę…
Niestety, mój szef nie potrafił docenić mojego gestu. Gdzieś tam po cichu liczyłam na to, że może dostanę jakąś premię za uczciwość albo chociaż dobre słowo, ale gdzież tam! Ten mały człowiek wezwał mnie na rozmowę do swojego gabinetu.
– Na drugi raz, pani Aniu, jak pani znajdzie coś tak cennego w hotelu, to proszę od razu przynieść to do mnie – usłyszałam. – Niepotrzebnie się pani rzucała z tym oddawaniem, dogadalibyśmy się jakoś! Sama pani przecież słyszała – na biednego nie trafiło!
Wprost nie mogłam w to uwierzyć! Ten człowiek naprawdę nic nie rozumiał! Nie obchodziła go ta kobieta, jej pamiątka, jej dramat. Liczyła się tylko kasa, bez względu na to, w jaki sposób zdobyta! Z ulgą opuściłam jego gabinet. Ale w życiu różnie bywa i wkrótce miałam się przekonać, że istnieje jakaś sprawiedliwość na tym świecie…
Klasa mojego syna pojechała na wycieczkę, na którą mnie nie było stać. Ale daleko nie ujechali. Autokar miał wypadek. Na szczęście nikt nie zginął, jednak kilkanaście osób znalazło się w szpitalu z połamanymi nogami, rękami, urazami czaszki…
– Miałaś szczęście, że nie puściłaś Roberta! – powtarzały mi koleżanki, kiedy media prześcigały się w doniesieniach o tragedii młodych ludzi.
Nie prostowałam niczego, bo i po co? Ale w głębi duszy wiedziałam, że to nie było tylko zwykłe szczęście. To była moja nagroda za to, że postąpiłam uczciwie. Nagroda od kogoś znacznie potężniejszego niż mój szef, który nie rozumiał, co naprawdę liczy się w życiu. Co jest ważniejsze od wszystkich brylantów świata.
Czytaj także:
„Chciałam być uczciwa i oddać znaleziony portfel pełen kasy. Właściciel zamiast mi podziękować, zrobił ze mnie złodziejkę”
„Bieda u nas aż piszczy, a ja oddałam znaleziony portfel. Według teściowej jestem frajerką. Niestety, chyba ma rację”
„Znalazłam portfel i w ramach znaleźnego, dostałam apetycznego kochanka. A podobno miłość i kasa nie leżą na ulicy”