Czasami czuję się otoczona kosmitami. Kompletnie nie rozumiem motywacji i reakcji niektórych ludzi. Na przykład moja siostra, Justyna. Zakochała się w facecie, który okazał się damskim bokserem. Dwie swoje poprzednie narzeczone wysłał do szpitala. Dowiedziała się o tym jej najlepsza przyjaciółka. Ale Justyna olała ostrzeżenie i przyjęła oświadczyny, twierdząc, że tamte pewnie go sprowokowały (!).
Więc przyjaciółka, ratując moją siostrę przed popełnieniem wielkiego błędu, rozpowiedziała rodzinie i wszystkim wokół o grzechach narzeczonego. Zrobiła się afera, facet się wściekł i na oczach rodziny uderzył przyjaciółkę. Po czym rzucił Justynę i zniknął. I co? Justyna, zamiast być wdzięczna przyjaciółce, że ta uchroniła ją od złego losu, obraziła się na nią śmiertelnie. Do dziś nie chce jej znać. Takich historii mogłabym opisać wiele. Niestety, jedna z nich przydarzyła się mnie i mojemu mężowi…
Zainwestowali wszystko i wszystko stracili
Jeszcze za czasów studenckich ja, mój przyszły mąż Rysiek i jego przyjaciel Mariusz wpadliśmy na pomysł biznesu, który pomógłby nam spełnić marzenie większości ludzi na świecie, czyli zostać osobami zamożnymi. Nieźle nam szło, ale po kilku latach zaczęły pojawiać się tarcia między nami a Mariuszem. Przypuszczam, że dużą rolę w tym grała jego żona, Kaśka, która uważała, że Mariusz powinien iść w innym kierunku. No i go przekonała. Spółka rozpadła się na dwie części.
My z Ryśkiem robiliśmy dalej swoje, a oni zaczęli eksperymentować. No i dobrze. Żyjemy w wolnym świecie. Ani ja, ani Rysiek nie czuliśmy do nich żalu, bo przecież krzywdy nam nie zrobili. Więc choć już wspólnego biznesu nie robiliśmy, wciąż byliśmy przyjaciółmi i obracaliśmy się w tym samym kręgu towarzyskim.
Przez kilka lat wydawało się, że Kaśka miała rację – kasa płynęła na konto naszych przyjaciół szerokim strumieniem. Kupili piękną działkę pod miastem, wybudowali fajny dom, którego, przyznaję, trochę im zazdrościłam. Nie to, że nam się nie wiodło. Wręcz przeciwnie, nam też zaczęło żreć, bo po prostu pomysł był dobry i z czasem okazał się strzałem w dziesiątkę. Też kupiliśmy działkę za miastem, też wybudowaliśmy dom, tylko… nie taki ładny. Przyznaję bez bicia, że Kaśka miała gust do wystroju wnętrz i pomysłów architektonicznych. I chociaż ja zapłaciłam krocie projektantom, efekt nie dorastał do pięt posesji przyjaciół.
Pewnego lata naszym kręgiem towarzyskim wstrząsnęła wiadomość, że Mariuszowie mają kłopoty finansowe tak duże, że komornik wszedł na ich majątek. To był dla nas szok, bo Mariusz i Kaśka nie wspominali o problemach. I w ogóle jakby zniknęli z powierzchni ziemi, przestali bywać i odpowiadać na telefony. A kiedy podjechaliśmy pod ich dom, był ciemny i zamknięty.
W końcu ktoś dowiedział się, o co chodzi. Otóż Mariusz za namową Kasi, która była fanką nowych technologii, zaczął inwestować w kryptowalutę. Akurat szła w górę i obojgu marzyła się już nie ciepła zamożność, ale wręcz midasowe bogactwo. Stumetrowe jachty, prywatne odrzutowce… To Kaśka zawsze miała takie ciągoty.
Z początku inwestowali ostrożnie, ale gorączka rosła, tytuły prasowe histerycznie krzyczały o narastającej hossie i pojawiających się niemal z dnia na dzień multimilionerach, no i Kaśka dobiła się do jakiejś okazji – facet wyprzedawał bitcoiny po wyjątkowo okazyjnej cenie – i kupili je za całą gotówkę, jaką dysponowali, plus kredyt. Mieli poczekać chwilę i zacząć wyprzedawać, gdy kurs poszybuje pod niebo.
I faktycznie tak się stało – dwa miesiące później bitcoiny były najbardziej gorącym towarem na świecie i nasi przyjaciele byliby bogatsi od samego Midasa. Tyle że trzy tygodnie wcześniej facet, który trzymał bank kryptowaluty, niespodziewanie wziął i umarł. I to kilka godzin po tym, jak ze względów bezpieczeństwa zmienił hasła dostępu do komputera, a nowych nie zdążył przekazać wspólnikom. Hasła były tego typu, że złamanie ich zajęłoby miliony lat. A kryptowaluta to nie sztabki złota. Tak naprawdę nie istnieje, to tylko ciąg zer i jedynek. Nie ma hasła do miejsca, gdzie są zapisane – nie ma kasy. Z niczym zostali wspólnicy nieboszczyka i wszyscy klienci. Straty szły w setki milionów dolarów.
Z niczym zostali też Mariusz i Kasia. Żeby spłacić potężne długi, zaczęli się wyprzedawać. A przy tym nikomu nic nie chcieli mówić, bo… wstydzili się porażki. Czego do dziś nie rozumiem. Przecież bliscy mogą jakoś pomóc albo chociaż wesprzeć psychicznie. I myślę, że znów Mariusz uległ swojej żonie.
Kaśka zawsze chciała być najlepsza, najpiękniejsza, najbardziej z klasą. Perfekcyjna. Ale przecież śmierć tego faceta nie była jej winą. Bo generalnie pomysł miała genialny. Więc czego się tu wstydzić? No cóż. Było, jak było.
Dowiedziałam się o sobie okropnych rzeczy
Kilka dni później do Ryśka zadzwonił znajomy z banku i powiedział, że na bankowej licytacji stanie dom Mariusza i Kaśki. Ten cudowny, pod lasem. A wycena jest wręcz śmieszna – mocno poniżej połowy wartości, bo bank chce szybko odzyskać pieniądze. I zapytał, czy jesteśmy zainteresowani.
Byliśmy. A właściwie ja byłam, bo Rysiek trochę kręcił nosem. „Po co nam dwa domy?” – marudził. Przestał, jak wyjaśniłam, że nasz sprzedamy zgodnie z jego wartością, więc nie tylko zarobimy na transakcji, ale będziemy mieszkać naprawdę z klasą. Oczy mu się zaświeciły. Czasami się zastanawiam, czy gdyby nie ja, to mój mąż do dziś by wbijał gwoździe w ściany na etacie u wuja budowlańca…
No i kupiliśmy ten dom. Z pełnym wyposażeniem. Nie było w nim tylko osobistych rzeczy byłych właścicieli. Kiedy obchodziłam pokoje, patrzyłam na ogród, czułam się… trudno to opisać, ale jakaś taka inna. Lepsza. To prawda, że otaczanie się pięknymi rzeczami nadaje życiu inny smak.
Wtedy zadzwoniła Kasia.
– Kupiliście nasz dom – powiedziała.
Nie zwróciłam wtedy uwagi na jej ton, zbyt byłam podekscytowana.
– Tak. Hej, gdzie się podziewaliście? Nie było z wami kontaktu.
Pominęła moje pytania milczeniem.
– Zawsze ci się podobał – stwierdziła.
Chciałam radośnie przytaknąć, ale wtedy wyczułam, że coś jest nie tak. W głosie Kaśki brzmiał gniew.
– Zawsze mi go zazdrościłaś, widziałam, jak chodzisz po pokojach i oczy ci się świecą zawiścią… – wycedziła.
– Nie przesadzaj…
– Chciałaś go, bo twój dom jest festiwalem bezguścia. Tak jak twoje ubrania, twoja fryzura… – i mówiła tak dalej. Dowiedziałam się o sobie i moim mężu okropnych rzeczy: że jesteśmy kwintesencją pazerności, małostkowości, a nawet zwykłego chamstwa.
Z początku byłam zdumiona. Potem zdenerwowałam się. Ale nagle zrozumiałam i zaczęłam jej współczuć. Straciła niemal wszystko i czuje się rozgoryczona. Ale ta jej reakcja udowodniła, że choć nosi się z klasą, to jest zwykłą przekupą. Potrafi wygrywać (bo kto nie potrafi), ale przegrywać nie umie. W końcu udało mi się wtrącić w jej bluzgi.
Powinna się cieszyć, że dom trafił w dobre ręce
– Jeszcze trochę, a oskarżysz mnie, że doprowadziłam do śmierci tamtego faceta, żebyś wszystko straciła, a ja żebym mogła dostać twój dom za bezcen – zaśmiałam się. – Daj spokój, Kasia. Chyba lepiej, że my ten dom kupiliśmy, a nie jacyś obcy. Będziecie mogli tu przyjeżdżać…
– A ty będziesz się napawać naszą klęską? – wysyczała. – Może jeszcze powiesz, żebyśmy czuli się jak u siebie w domu?
– To nie nasza wina, że go straciliście! – wkurzyłam się. – Nie namawialiśmy was do inwestowania w coś tak niepewnego i ulotnego jak kryptowaluta. Sama zobacz, bańka pękła i wartość bitcoina leci na łeb. A gdybyście nie zdążyli sprzedać? Żyjecie ryzykownie i za to płacicie. Ale to nie moja wina!
– Może i nie. Ale jako dobrzy przyjaciele nie powinniście korzystać na naszej tragedii.
I wyłączyła się.
Wiedziałam, że to ja mam rację. Kupiliśmy ten dom uczciwie. Jak nie my, to kupiłby ktoś inny. Czy tamtych też by obsobaczyła, że korzystają na ich krzywdzie? Na pewno nie. Więc dlaczego nas?
Tłumaczyłam tak sobie, ale gdzieś w głębi czułam nieprzyjemny osad, którego nie potrafiłam się pozbyć. Jakby Kaśka miała rację. Ale przecież jej nie miała, prawda?
Nasz krąg towarzyski też się podzielił w ocenie. Ci, których Kaśka i Mariusz przekonali do swojej racji, patrzyli na nas ze wstrętem. Ci, którzy uznali, że to my mamy rację, brali nas w obronę. Ale miałam wrażenie, że i oni niby są pewni, a jednocześnie jakby nie do końca.
– Widzisz, Wiola, to nie jest problem prawny, tylko etyczny – próbowała mi to wyjaśnić jedna z przyjaciółek, która przychylała się do oceny Kaśki. – Na oko wszystko jest w porządku, kupiliście dom legalnie. Gdyby poprzednimi właścicielami byli nieznani wam ludzie, teraz każdy by wam gratulował łupu. Ale to byli wasi przyjaciele. Niektórzy uważają, że z tego względu powinniście spasować. Po prostu… pewnych rzeczy się nie robi, nawet jeśli wolno je robić. Rozumiesz?
Według mnie Kaśka powinna się cieszyć, że dom trafił w ręce jej przyjaciół, którzy zawsze się nim zachwycali. W końcu przyjaciele chcą dla swoich przyjaciół tego, co najlepsze!
Czytaj także:
„Zazdrościłam przyjaciółce kariery i światowego życia, bo moje jest nudne jak flaki z olejem. Jak się okazało, niesłusznie”
„Moja przyjaciółka wydawała fortunę na remonty, żeby bratowa jej nie krytykowała. Ciągle wytykała jej biedę i brak gustu”
„Udawałam miłość do męża, żeby żyć w luksusach za jego pieniądze. Nie chciałam ledwo wiązać końca z końcem”