„Gdy zaczęliśmy żyć pełnią życia, córka nie potrafiła tego pojąć. Żonie nawet kazała przefarbować włosy”

Małżeństwo szczęśliwe fot. Adobe Stock, Halfpoint
Chcieliśmy żyć pełnią życia. Halinka od dawna nic sobie nie kupiła. Jeśli wchodziła do sklepu, to tylko z myślą o córce. Teraz zaczęła kupować nowe stroje, a Izie się to nie spodobało, ba, wstydziła się nas.
/ 27.08.2021 10:33
Małżeństwo szczęśliwe fot. Adobe Stock, Halfpoint

Odkąd pamiętam, to w naszej rodzinie nikt większych sukcesów nie odnosił. Moja babcia pracowała we dworze, odnosiła jedynie talerze do kuchni. Moi rodzice pochodzili ze wsi, podobnie jak rodzice mojej żony, Haliny. A skąd na wsi jakieś sukcesy? Człowiek się cieszył z tego, że deszcz nie wytłukł zboża i że truskawki obrodziły. I tyle.

Razem z Haliną zamieszkaliśmy po ślubie w mieście

Od lat pracuję jako urzędnik na poczcie, a żona jest kasjerką w warzywniaku na rogu. Niczego więcej jakoś osiągnąć się nie dało. Byłem więc mocno zaskoczony, gdy nasza córka, Izabella, przyszła pewnego dnia do domu z nowiną o zagranicznym stypendium.

– Mamo, tato, jadę na rok do Francji! – krzyknęła radośnie już od progu. – Dostałam stypendium Erasmusa!
– Kto to jest Erasmus? – spytała Halina.
– Jak to dostałaś? Za co dostałaś? – łypnąłem groźnie, bo z tymi dzisiejszymi dziewczynami nigdy nic nie wiadomo.
– No jak to! Międzynarodowy program stypendialny – zawołała, jakby to było coś oczywistego. – Zakwalifikowałam się i jadę na Sorbonę! Cieszycie się?

I po jakiego diabła nam ta wspólna Europa?!

Halina od razu się rozpłakała. Nie sądzę, żeby z radości. Mnie też nie było do śmiechu. Przez rok naszej ukochanej córeczki w domu nie będzie? Przecież ona ma dopiero 20 lat! Jak sobie w tym wielkim obcym świecie poradzi? Gdzie będzie mieszkać? Kto jej upierze i ugotuje? Kto obroni, jakby co złego miało przyjść?

– Zastanów się jeszcze, dziecko – łkała Halina. – Przecież ci Włosi to w ogóle kobiet nie szanują. Nawet na filmach to widać. Krzyczą i kłócą się cały czas.
– Mamo, Sorbona nie jest we Włoszech, tylko we Francji – cierpliwie wyjaśniła nasza córeczka. – To jedna z najlepszych uczelni w Europie, a nawet na świecie.

Zamilkliśmy z Haliną. Jedna z najlepszych uczelni na świecie? I nasza córka będzie tam studiować? Jakże to tak?! Córka zwykłego urzędnika pocztowego i kasjerki pojedzie na Sorbonę? Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć.

Halina na wszelki wypadek nadal łkała. Kobieta to ma w życiu łatwiej

Jak trudna sytuacja przychodzi, to po prostu siądzie i chlipie. A mężczyzna musi działać. Wstałem więc i wyciągnąłem z kredensu encyklopedię, żeby zobaczyć gdzie ta cała Sorbona jest. Radości w nas nie było. Całe życie człowiek przepracował z myślą o swojej córuni. Wszystko jej kupował. Meble do pokoju, dywan w łabędzie, potem iPody i te wszystkie inne przedmioty, co to teraz młodzież się bez nich nie obędzie. Buty na zimę i na lato, co dwa lata nowe. Sukienek całą szafę. A w zeszłym roku nawet deskę surfingową, chociaż mówiłem, że dla dziewczyny praktyczniejsza by była deska do prasowania.

Teraz zaś co? Pojedzie, zapozna jakiegoś obcego i tyle będziemy ją widzieli. Człowiek się w żadnym języku z nim nie porozumie. A i wnuki też będą potem gadały nie po naszemu. Na diabła była nam ta wspólna Europa? No, ale zabronić przecież się nie zabroni. W końcu córka dorosła. Spędziliśmy więc razem jeszcze cały miesiąc, wyszykowaliśmy Izunię na drogę, daliśmy trochę grosza i pojechała.

A my zostaliśmy sami. Halina trzy noce nie spała

Co i rusz wstawała z łóżka, szła do pokoju Izy, cichutko drzwi otwierała, tak jakby jej nie chciała obudzić. Patrzyła na puste łóżko i wzdychała tak ciężko, że aż ptaki na dworze trzepotały skrzydłami rozbudzone. „Tak być nie może” – pomyślałem smętnie. – Trzeba coś z tym zrobić!”.

Następnego wieczoru wyłączyłem telewizor po wiadomościach i powiedziałem:

– Chodź, Halina, pójdziemy na spacer.
– Na spacer? Ale dlaczego? – zdziwiła się ogromnie. – Po co na spacer?

No tak, nic dziwnego, że żona tak zareagowała. Ostatni raz na spacerze byliśmy ze dwadzieścia lat temu. Równie dobrze mogłem zaproponować skok na bungee.

– Jak to, po co? – odparłem nieco zniecierpliwiony. – Żeby się przejść!

Spojrzała na mnie nieufnie.

– Ziółek ci zaparzę – zaproponowała.

Ale i tak postawiłem na swoim. Poszliśmy na spacer. Była ciepła, sierpniowa noc. Wolnym krokiem dotarliśmy aż do parku, klapnęliśmy na ławce i obserwowaliśmy nietoperze. Przesiedzieliśmy tak chyba ze dwie godziny. Po raz pierwszy od czasu, kiedy urodziło się nasze dziecko, siedzieliśmy we dwoje na ławce. Zupełnie sami. Przyznam, że było bardzo przyjemnie. Jakoś tak inaczej, podniośle nawet.

W wielkim spokoju wróciliśmy do domu. Od tamtego wieczora wszystko się w naszym życiu zmieniło. Wieczorami chodziliśmy na spacery lub do kina, a pewnej soboty poszliśmy nawet do teatru. Ranki spędzaliśmy biegając po parku. Ile energii człowiek ma po takim biegu!

Zaczęliśmy też odwiedzać starych znajomych, takich, których nie widzieliśmy od wielu lat

Często wychodziliśmy z domu, więc Halina przejrzała zawartość swojej szafy. Od dawna nic sobie nie kupiła. Jeśli wchodziła do sklepu, to tylko z myślą o córce. Teraz część ubrań oddała ubogim i zaczęła kupować nowe stroje. Pierwszy raz od wielu lat poszła też do fryzjera. Nie uwierzycie, ale zafarbowała włosy na rudo! No i przyznam, ślicznie wyglądała.

– Moja ty ruda kitko – mówiłem, gdy widziałem ją czeszącą się przed lustrem, a ona uśmiechała się do mnie tak jak kiedyś – trochę nieśmiało, ale i tajemniczo.

Przez pierwsze pół roku pobytu we Francji Iza do nas nie przyjechała. Mówiła, że ma dużo nauki, brakuje jej czasu. Początkowo było nam smutno z tego powodu. Ale im bardziej było smutno, tym bardziej staraliśmy się zająć sobą.

Niech patrzy moja mała dziewczynka, niech patrzy!

Aż przyszedł dzień, który znów wszystko poprzewracał. Pod koniec sierpnia Iza przyjechała na wakacje. Niespodziewanie. Wybieraliśmy się akurat z Haliną na koncert Ani Rusowicz i stroje obowiązywały bigbitowe. Ja byłem w białej koszuli i w wąskich czarnych spodniach, specjalnie za krótkich, tak jak się wtedy nosiło. Halina w białej sukience, rozkloszowanej, w czarne grochy. Włosy miała ogniste. Jak nas Iza zobaczyła, to zdębiała.

– Mamo, jak ty wyglądasz? Co to za rudy kolor! W twoim wieku?! – zawołała. – Gdzie idziecie? Przecież już wieczór! A tato przecież spodnie ma za krótkie!

Halina rzuciła się, żeby ją wycałować, po czym czmychnęła do łazienki. Wyszła po kilku kwadransach, przebrana w jakiś dres, i bez mojej ulubionej rudej kitki. Włosy miała znów czarne i proste, jak nasze życie przed wyjazdem Izy. Pierwsze dwa dni spędziliśmy w rodzinnym gronie. Iza opowiadała, opowiadała i opowiadała, nas o nic nie pytając. No, ale o co niby miała nas pytać? Nasi znajomi jak zwykle dzwonili z zaproszeniami, a my szeptem odmawialiśmy, tak jakbyśmy nie chcieli, żeby Iza się dowiedziała. Halina znów zaczęła ubierać się tak jak poprzednio. Przestaliśmy wychodzić na spacery, biegać...

– Dlaczego tak się zachowujemy? – spytałem któregoś wieczoru Halinę.
– Nie wiem – odpowiedziała. – Czuję się jak złapana na gorącym uczynku. Widziałeś jak zareagowała na moje włosy? Nie możemy udawać, że znów mamy po dwadzieścia lat. Boję się, że nasza Iza nie będzie tej zmiany tolerować.

O nie! Przez ostatnie pół roku byłem szczęśliwy. Nie dam sobie tego odebrać!

– Kochasz mnie? – zapytałem.
– Co to za pytanie? – fuknęła. – Więc bądź moją rudą kitką! Grają dziś na rynku kawałki „De Press”. Chodź, pokażemy smarkatemu kujonowi, jak się żyje!

Przez chwilę się wahała. Krótko.

– Masz rację. Nie damy się terroryzować smarkuli! – zachichotała.

Po godzinie wyszła ruda. W błękitnych dżinsach i białym T–shircie. Nucąc rockową melodię zastukała do pokoju Izy.

– Kochanie, pożyczysz mi swoje martensy? – zapytała prosto z mostu.
– Martensy? Moje martensy? Po co ci?
– Przecież nie pójdę na koncert w szpilkach! Dziś na rynku grają kawałki „De Press”. Zamierzam z tatą tańczyć pogo!

Oczy Izy zrobiły się okrągłe i było w nich tyle zdumienia, jakby dopiero przyszła na świat i rozejrzała się wokół. Niech patrzy, moja mała dziewczynka, niech patrzy.

Czytaj także:
Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę
O mały włos doszłoby do kazirodztwa. Przed ślubem okazało się, że mój ukochany to kuzyn
Beata w 7 dni wakacji miała 8 facetów. Jej narzeczony nie uwierzył i wziął z nią ślub

Redakcja poleca

REKLAMA