„Choroba sprawiła, że myślałam, że stoję już nad grobem. Postanowiłam wycisnąć z życia jak najwięcej i jestem szczęśliwa”

uśmiechnięta chora kobieta fot. Adobe Stock, Africa Studio
„– Co byś powiedział, gdybym tak powoli zaczęła wychodzić do ludzi? – zaczęłam ostrożnie. – Nie czuję się dobrze, siedząc całymi dniami sama w domu. Jeśli miałam nadzieję, że mąż odwiedzie mnie od tego szalonego pomysłu, to całkowicie się pomyliłam. Marian prawie podskoczył z radości, gdy usłyszał moje słowa”.
/ 30.10.2023 09:15
uśmiechnięta chora kobieta fot. Adobe Stock, Africa Studio

Nie miałam żadnego przeczucia, nic mi się nie przyśniło. Myłam się pod prysznicem, coś wyczułam… I w tej chwili wszystko się zmieniło.

Nie myślałam o sobie

Zawsze uważałam, że dla kobiety najważniejsza powinna być rodzina. Tak mnie wychowano. Wcześnie wyszłam za mąż, wcześnie urodziłam synów. Zawsze się poświęcałam. Moje dzieci musiały mieć najlepiej wyprasowane ubranka, najczystsze pokoje i dwudaniowy obiad czekający w domu, nawet gdy całkiem starsi byli już z nich królewicze.

Jestem kierowniczką dużych delikatesów i na szczęście, zawsze pracowałam blisko szkoły swoich dzieci, więc nie raz i nie dwa wpadałam na przerwie, żeby porozmawiać z nauczycielami, donieść chłopakom kanapki czy zmienić kurtkę na lżejszą, jeśli w ciągu dnia się wypogodziło.

– Maminsynków z nich robisz – utyskiwał mąż, ale tylko machałam ręką, bo co on tam wie, jak to chłop.

Zresztą, prawdę mówiąc, to i on nie mógł narzekać. Zawsze miał wyprane, wyprasowane, obiad przygotowany, kanapki do pracy zrobione. No i wiadomo – w tym kieracie o sobie nie było kiedy pomyśleć.

Ten wieczór zmienił wszystko

Kobiety czasem mówią, że miały jakieś przeczucia, że pies im wskazywał chore miejsce albo im się przyśniło, że coś jest nie tak.
Mnie nic takiego się nie przytrafiło. To był wieczór jak każdy inny.
Do późna prasowałam, przygotowałam obiad na kolejny dzień, a później chciałam wziąć szybki prysznic.

I był szybki. Do momentu, gdy wyczułam guzek pod lewą pachąAż mnie dreszcz zimny przeszedł. Moja babcia zmarła na raka piersi. Dwie ciotki też zabrała ta choroba. Wiedziałam, co to oznacza. Dotknęłam jeszcze raz, z nadzieją, że guzek zniknie. Nie zniknął. Był tam jak intruz, który chce mi zabrać dotychczasowe życie.

Tego wieczora nie przyznałam się nikomu do swojego odkrycia. Mężowi i synom powiedziałam, że szybko kładę się spać, bo jakoś mnie głowa boli. Ale już następnego dnia umówiłam się do lekarza.

Lekarz wprawdzie usiłował mnie pocieszać, ale kiedy usłyszał moją ponurą historię rodzinną, bez wahania zrobił USG i skierował mnie na biopsję. Później były trzy najdłuższe tygodnie mojego życia, podczas których czekałam na wynik biopsji. A później odebrałam ten telefon, którego podświadomie się spodziewałam przez ten cały czas:

– Przykro mi, ale wykryliśmy w pani piersi komórki rakowe. Proszę szybko zgłosić się z wynikiem biopsji do lekarza – powiedział jakiś mężczyzna.

Mówił tak, jakby nie miał pojęcia, że właśnie w tym momencie, w ciągu jednej chwili zawalił mi się świat.

Od razu się załamałam

Ani przez chwilę nie wierzyłam, że z tego wyjdę. Uważałam, że lekarze po prostu muszą tak mówić – ale ja wiedziałam swoje. Moja babcia i dwie ciotki zmarły na raka piersi. Dlaczego ze mną miałoby być inaczej? Wieczorem powiedziałam o wszystkim mężowi i synom. Nie kryłam łez.

– Mam nadzieję, że nie będę dla was ciężarem – powtarzałam z rozpaczą.

Teraz wiem, że w chorobie nowotworowej psychika jest bardzo ważna. Ludzie, którzy potrafią zachować pogodę ducha i zadbać o to, żeby otaczały ich pozytywne osoby, żyją nie tylko dłużej, ale też zachowują większy komfort tej swojej egzystencji. Ale wtedy o tym nie myślałam. Miałam poczucie, że w momencie diagnozy moje życie już się skończyło.

Od razu zrezygnowałam z pracy. Postanowiłam całkowicie poświęcić się leczeniu. Z jednej strony była to dobra decyzja, bo często podczas kuracji czułam się źle. Z drugiej – zawsze byłam osobą aktywną, spotykałam się z wieloma ludźmi. Teraz zostałam zupełnie sama.

Oczywiście, mąż i synowie wspierali mnie, jak mogli – ale z każdym dniem widziałam, że nie potrafią sobie poradzić z moją rozpaczą.
Kiedy Marian wziął wolne, żeby zawieźć mnie do szpitala na konsultację, naskoczyłam na niego z wściekłością:

– Myślisz, że nigdy nie wyzdrowieję, i pieniądze nie będą nam potrzebne?! Dbaj o pracę! – krzyczałam.

Wiem, że byłam niesprawiedliwa, bo przecież mąż chciał dobrze – ale zwyczajnie nie umiałam sobie poradzić z tym, co na nas spadło.

Nie widziałam dla siebie ratunku

Lekarze zaproponowali mi operację, a później naświetlania i chemioterapię. Już samą operację przeszłam fatalnie. Chociaż Marian przekonywał mnie, że dla niego nic się nie zmieniłam – ja tkwiłam w przekonaniu, że w momencie, kiedy odjęto mi pierś, przestałam być kobietą. Nie pozwalałam mężowi zbliżać się do siebie.

Chemioterapię znosiłam tak źle, że każdego dnia myślałam, żeby z niej zrezygnować. Do tego garściami wypadały mi włosy. Kiedy wracałam ze szpitala, siadałam w fotelu i użalałam się nad sobą. A gdy ktoś usiłował mnie czymś zająć, krzyczałam:

– Wydaje ci się, że mam siłę czytać albo oglądać telewizję?! Ja umieram!

Teraz wiem, że stałam się nie do zniesienia, ale wtedy byłam święcie przekonana, że mam do tego prawo. Kiedy lekarze powiedzieli, że organizm dobrze reaguje na leczenie, mój nastrój wcale się nie poprawił.

– Kłamią. Tak jak kłamali mojej babci i ciotkom. Jestem pewna –powtarzałam Marianowi.

Byłam zła na cały świat

Każdego dnia, gdy tylko mąż wychodził do pracy, siadałam w oknie i patrzyłam na przechodzących ludzi.

– Dlaczego to mnie spotkała taka ciężka choroba, a nie ich? – myślałam podczas takich obserwacji.

Wtedy też zobaczyłam tę dziewczynę. Zwróciła moją uwagę już wcześniej, bo przyjeżdżała pod nasz blok bardzo hałasującym motorem. Kiedy czułam się gorzej, nie miałam sił, żeby się z nią kłócić, ale gdy tylko odzyskałam nieco energii, aż podskoczyłam na jej widok. Znowu tu była, z tą swoją wielką czarną maszyną, ubrana jak jakiś nurek, w czarny kombinezon i kask zasłaniający jej połowę twarzy!
Jak jej nie wstyd? Czy tak się ubiera porządna dziewczyna?!
Gdyby któryś z moich synów zadał się z kimś takim... Aż się zatrzęsłam z oburzenia. A to nie było wszystko.

Nim dziewczyna zgasiła silnik tego swojego potwora, ujrzałam chmurę białego dymu spowijającą okolicę. Nie czekając dłużej i nie zważając na wciąż utrzymujące się osłabienie, wybiegłam z bloku.

– Jak pani nie wstyd! – krzyknęłam w stronę właścicielki motoru. – Truje nas pani i później ludzie chorują na raka! – nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wysunąć w stronę dziewczyny tego koronnego argumentu.

Spodziewałam się, że zrobi się jej głupio i zacznie mnie przepraszać. W końcu trudno było nie zauważyć chustki na mojej głowie i bladej skóry. Ale motocyklistka nie zrobiła niczego podobnego. Zdjęła tylko powoli kask i spojrzała na mnie z uśmiechem.

– Przepraszam, mam trochę problemów z silnikiem. Jeszcze nie doszedł do siebie po ostatnim rajdzie.

Aż mnie zatkało!

Co za bezczelna kobieta! Co mnie obchodzi jakiś jej rajd, motor?! Ja tu siedzę w domu, ciężko chora i prawie nad grobem, gdy ona…
W tym momencie, wiedziona niewidzialną siłą, spojrzałam na kobietę jeszcze raz. To nie mógł być przypadek. Miała równie łysą głowę jak moja!

Odskoczyłam jak oparzona.

– Tak, tak, nie myli się pani – uśmiechnęła się motocyklistka, najwyraźniej niespeszona moim zainteresowaniem. – Ja też niedawno przeszłam leczenie. Na szczęście, jak widać, na razie jest całkiem dobrze i nie mam wznowy. Liczę na to, że wróg jest pokonany już na dobre.

– Ale jak to? – wyjąkałam. – Jak to pani teraz… Ma siłę jeździć na tym…

Z trudem skrywając odrazę, wskazałam na motor.

Kobieta roześmiała się wesoło.

– Sama pani wie, są lepsze i gorsze dni. Ale ogólnie staram się nie dawać. A na motorze nauczyłam się jeździć, dopiero gdy zachorowałam. Wcześniej byłam pewna, że motor jest dobry tylko dla jakichś rozpuszczonych dzieciaków! Uwierzy pani?

Wydawała się taka radosna

Cóż, z łatwością mogłam w to uwierzyć, bo przecież… przecież sama myślałam dokładnie tak samo! Tylko jakoś głupio było mi się teraz przyznać do takich poglądów tej pełnej życia kobiecie. Na szczęście, ta najwyraźniej postanowiła udawać, że nie widzi mojego zakłopotania, bo jakby nigdy nic, ciągnęła:

– Jeśli ma pani ochotę, to zapraszamy do naszego klubu motocyklowego „Aktywna Ama”. Ama od amazonka, rozumie pani? – pochyliła się nade mną konspiracyjnie i dodała:

– Bo my wszystkie jesteśmy po amputacji piersi. Niektóre dziewczyny zdecydowały się na protezy, ale ja nie widzę takiej potrzeby. To co, przyjdzie pani na spotkanie? Widzimy się co wtorek w tym klubie przy Jasnej. Można pogadać, spotkać pokrewne dusze. Bo my, kobiety, musimy trzymać się razem, prawda?

– Ale ja nie umiem przecież jeździć na motorze. Nie mam siły – westchnęłam, choć musiałam przyznać, że rozmowa z ta silną, niezwykłą kobietą tak mnie wciągnęła, że na kilka długich minut zapomniałam o własnych dolegliwościach. 

Nieznajoma wcale nie wydawała się zdziwiona moimi obiekcjami:

– A myśli pani, że my wszystkie na motorach jeździłyśmy? Z nas tylko założycielka, Kaśka, miała jako takie pojęcie o maszynie! A co do samopoczucia… Tam sami swoi, wiemy, jak jest. To co, przyjdzie pani?

– Zastanowię się – mruknęłam, pewna w tym momencie, że nigdy na żadne spotkanie nie pójdę.

Postanowiłam wyjść do ludzi

Tego dnia nie mogłam jednak przestać myśleć o tej dziewczynie. Po raz pierwszy od momentu, kiedy usłyszałam diagnozę, pomyślałam o sobie jako o osobie przewlekle chorej, a nie stojącej nad grobem. Choć sama przed sobą nie chciałam się do tego przyznać, tak naprawdę wysiłki lekarzy przecież nie poszły na marne i czułam się całkiem nieźle.
A może bym tak zajrzała do tego klubu? – przebiegło mi, całkiem niespodziewanie dla mnie samej, przez głowę.

Na wszelki wypadek postanowiłam zapytać Mariana.

– Co byś powiedział, gdybym tak powoli zaczęła wychodzić do ludzi? – zaczęłam ostrożnie. – Nie czuję się dobrze, siedząc całymi dniami sama w domu.

Jeśli miałam nadzieję, że mąż odwiedzie mnie od tego szalonego pomysłu, to całkowicie się pomyliłam. Marian prawie podskoczył z radości, gdy usłyszał moje słowa.

– A myślałem, że już nigdy tego nie zaproponujesz!  – powiedział z wyraźną ulgą. – Już szukaliśmy dla ciebie jakiegoś psychologa, bo ta depresja trwała i trwała.

– Nie mam żadnej depresji – mruknęłam ponuro, ale w głębi duszy miałam ochotę się uśmiechnąć.

Chcę jeszcze coś przeżyć

Coś mi mówiło, że decyzja, choć jak na mnie bardzo odważna – była dobra. I rzeczywiście… Może dziwnie to zabrzmi, ale… jestem teraz szczęśliwsza niż przed chorobą.

Należące do klubiku „Atywna Ama” dziewczyny są fantastyczne. Bije od nich taka radość i chęć życia, że człowiek w jednej chwili zapomina, że wszystkie nie tak dawno temu nie byłyśmy pewne, czy przeżyjemy następny rok. Bo strach był w każdej, teraz to wiem. Te cudowne, silne dziewczyny, w których znalazłam przyjaciółki do końca życia – one wszystkie bały się tego, co oznacza diagnoza, z którą przyszło im się zmierzyć. Ale wszystkie sobie jakoś z tym lękiem poradziły. Dla siebie. Dla bliskich. Po to, żeby jak najlepiej przeżyć czas, który nam został.

Odkąd poznałam „moje dziewczyny”, jak je nazywam – całkowicie zmieniłam swoje życie. Koniec z podglądaniem życia sąsiadów z okna. Teraz to ja jestem tą, którą ktoś ciekawy świata mógłby podglądać!
Jeszcze nie przekonałam się do motoru, na razie jestem pasażerką podczas rajdów, na które zabierają mnie przyjaciółki, ale kto wie, może kiedyś…

Ostatnio, ku swojemu zdumieniu, zdałam sobie sprawę, że – choć nigdy w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to powiem – teraz jestem szczęśliwsza, niż byłam przed chorobą. W końcu czuję, że żyję!

Jesteście pewnie ciekawi, jak tę przemianę przyjęła moja rodzina? O dziwo, dużo lepiej, niż myślałam. Jeden z synów powiedział mi ostatnio:

– Nawet nie wiesz, mamo, jakie to szczęście widzieć cię w końcu uśmiechniętą i nie wiecznie pochyloną nad deską do prasowania! Marzyłem o takim widoku!

I pomyśleć, że trzeba było aż choroby, żebym zrozumiała, że nie można zawsze żyć życiem innych – i warto czasami wyjrzeć za okno, przy którym się siedzi. Choćby po to, żeby zobaczyć swoją motocyklistkę. A może Anioła Stróża, jak wolę o niej myśleć… 

Czytaj także: „Mąż adoptował i pokochał moją córkę. Po 15 latach pojawił się jej biologiczny ojciec i zniszczył naszą rodzinę”
„Zaniepokoiło mnie, że brat nagle ma kupę kasy, modne ciuchy i gadżety. Byłam w szoku, gdy odkryłam, jak zarabia”
 „Koleżanka córki celowo mnie uwiodła. Zakradła mi się do łóżka, a teraz ta mała cwaniara mnie szantażuje”

 

Redakcja poleca

REKLAMA