„Gdy za ścianą jest krzyk i hałas, ludzie udają, że nie słyszą. Przeżyłam prawdziwe piekło”

Smutna kobieta po przejściach fot. Adobe Stock, blvdone
Bałam się, że pomoc nadejdzie zbyt późno, że stało się najgorsze. Kobiecina wyglądała jak z najgorszych horrorów. Zakrwawiona, posiniaczona, w poszarpanym ubraniu. Ledwie trzymała się na nogach.
/ 05.07.2021 11:09
Smutna kobieta po przejściach fot. Adobe Stock, blvdone

A co ja takiego zrobiłam? Waliłam pięściami w drzwi i darłam się, ile powietrza w płucach. Ludzie na osiedlu mówią, że jestem bohaterką.

Podchodzą do mnie, gratulują odwagi. Czuję się tym zażenowana. No bo cóż ja takiego zrobiłam? Po prostu ruszyłam na pomoc sąsiadce. Rodzice zawsze mi mówili, że nie można zostawić człowieka w potrzebie. Więc tamtego sobotniego wieczoru nie zostawiłam. Zrobiłam to, co mogłam.

Dochodziła dziewiąta wieczorem

Właśnie leciał w telewizji jakiś dobry film. W przerwie na reklamy poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Telewizor chyba ściszyłam, bo te reklamy to puszczają na cały regulator, człowiek własnych myśli nie słyszy. Nalałam wody do czajnika i postawiłam na gazie. I wtedy usłyszałam w mieszkaniu na dole dziwne odgłosy.

Jakby ktoś czymś rzucił, a potem meble przesuwał. Zaczęłam nasłuchiwać. W kawalerce pode mną, na parterze, mieszka samotnie Halina. Bardzo sympatyczna starsza pani. Cichutka, spokojna. Taka, co nie wadzi nikomu, a już na pewno nie hałasuje. Zwłaszcza wieczorem. Znałyśmy się i lubiłyśmy.

Czasem wypijałyśmy razem kawę. W pierwszej chwili pomyślałam, że Halinka zasłabła i się przewróciła. Sama mam na karku sześćdziesiątkę i wiosną nie czuję się najlepiej. Te skoki ciśnienia, wiatry, zmiany temperatur… Postanowiłam sprawdzić. Wyszłam na klatkę i najszybciej jak umiałam, zeszłam na dół. Gdy stanęłam pod drzwiami sąsiadki, dziwne odgłosy się powtórzyły.

Łup! Potem chwila przerwy i znów. Buch! A potem czyjeś kroki i jakby szamotanina. Chwyciłam za klamkę. Drzwi były zamknięte. Zaczęłam więc w nie walić ze wszystkich sił. Kopać nogami.

– Halinko, Halinko, wszystko w porządku? – krzyczałam, ale nikt nie otworzył. Nabrałam więc powietrza w płuca i wydarłam się na cały głos:

– Ludzie, bandyci, mordują! Narobiłam takiego rabanu, że słychać mnie było pewnie na ostatnim piętrze. Byłem pewna, że sąsiedzi rzucą się na ratunek. Przecież wszyscy się tu znamy, choćby z widzenia. Powinniśmy sobie pomagać. Niestety… Przez pierwszych kilka minut nikt nie zareagował.

Wkurzyłam się. Na ogół jestem grzeczna, nie przeklinam, ale wtedy przypomniałam sobie chyba wszystkie niecenzuralne słowa. Oj, dostało się sąsiadom, dostało. Nawyzywałam ich od różnych. Darłam się, grożąc, że na całym osiedlu rozpowiem, jakie z nich skur… i tchórze. I pod ścianami ze wstydu będą się musieli przemykać. Trochę pomogło.

W mieszkaniu naprzeciwko usłyszałam nagle odgłos otwieranego zamka.

– Dlaczego pani tak krzyczy? Czy coś się stało? – wyjrzał sąsiad. Chłopisko wielkie i potężne, a czaił się za drzwiami jak bezbronny dzieciak. I jeszcze udawał, że nie słyszał, co krzyczałam.

– Dzwoń pan na policję, panią Halinę chyba napadli – wrzasnęłam. Miał ochotę się wycofać, ale w drzwiach pojawiła się jego żona. W ręce miała komórkę. Szybko wystukała numer. Słyszałam, jak podaje nasz adres, i mówi, żeby wezwać też karetkę.

Rozeszli się, dopiero jak policjant tupnął

Gdy sąsiadka dzwoniła, ja nie próżnowałam. Łomotałam dalej w drzwi Haliny i wrzeszczałam do bandytów, że za chwilę przyjedzie policja i ich wszystkich powystrzela. I lepiej będzie dla nich, żeby się wynieśli. Plotłam, co mi ślina na język przyniosła, w nadziei, że się wystraszą. W pewnym momencie w mieszkaniu zapadła głucha cisza. Przeraziłam się nie na żarty.

Bałam się, że pomoc nadejdzie zbyt późno, że stało się najgorsze. Po chwili jednak coś zaszurało, szczęknął zamek i w drzwiach stanęła Halina… Boże, jeszcze dziś robi mi się słabo, jak sobie przypomnę tamten widok. Kobiecina wyglądała jak z najgorszych horrorów. Zakrwawiona, posiniaczona, w poszarpanym ubraniu. Ledwie trzymała się na nogach.

Ostrożnie zaprowadziłyśmy ją z sąsiadką do pokoju i posadziłyśmy na kanapie. W oknie jeszcze łopotała firanka. Widać było, że dosłownie przed chwilą ktoś tamtędy wyskoczył.

– Halinko, wiesz kto to był? – zapytałam.

– To Adrian, ten spod dziesiątki, z jakimś drugim – wyszeptała ostatkiem sił. Adrian. Kawał łobuza, postrach osiedla. Osiemnaście lat toto niedawno skończyło, a już nie ma sumienia. Znamy go od małego. Jeszcze niedawno w piaskownicy siedział, na rowerku trójkołowym po alejkach jeździł…

Rodzice i brat tacy porządni, ciężko pracują. A on? Narkotyki bierze, z bandziorami się zadaje. Czarna owca. No ale na razie trzeba było ratować Halinę! Co chwila traciła przytomność. Szczęśliwie policja i pogotowie przyjechały po dziesięciu minutach. Ledwie do drzwi się przecisnęli, bo na klatce nagle pojawiło się mnóstwo ludzi. Wyciągali z ciekawością szyje, próbowali nawet zajrzeć do mieszkania. Aż mną zatelepało.

– Teraz przyszliście, jak jest po wszystkim? Wracajcie do swoich spraw. Tu żadnej sensacji nie ma! – wrzasnęłam, gdy medycy i policja znaleźli się już w środku. Nie zareagowali. Dopiero gdy jeden z policjantów tupnął nogą, rozeszli się jak niepyszni. Potem, gdy notował moje zeznania, powiedział, że tak jest prawie zawsze.

Jak słychać krzyk i hałasy, to ludzie głuchną i ślepną

Nosa zza drzwi nie wyściubią, bo niby nie chcą się wtrącać, narażać. Ale potem, już po tragedii, zlatują się jak muchy nie powiem do czego. Bardzo to smutne… Sąsiadka trafiła do szpitala. Przeleżała tam prawie miesiąc. Gdy już troszkę doszła do siebie, postanowiłam ją odwiedzić.

– Adrian i jego kolega siedzą już w areszcie. Policja złapała ich po kilku godzinach. Zapłacą za to, co zrobili – powiedziałam. Odetchnęła z ulgą. A potem zaczęła płakać, dziękować mi za uratowanie życia.

– Gdyby nie ty, pewnie nie byłoby mnie już na tym świecie – mówiła.

– Eee tam, nie przesadzaj, kochana. Przecież nic wielkiego nie zrobiłam – machnęłam ręką. – Przecież tylko waliłam w drzwi i darłam się na cały blok.

– Wcale nie przesadzam! – zaprotestowała, a potem opowiedziała, co tak naprawdę działo się wtedy w jej mieszkaniu.

Halinka naprawdę miała wiele szczęścia

Okazało się, że ten gnojek Adrian i jego kolega użyli podstępu, by się do niej dostać. Przez drzwi powiedzieli, że jej wnuk ma kłopoty i potrzebuje pieniędzy. Otworzyła. Nie dziwię się jej. Sama bym pewnie tak zrobiła… Gdy po chwili chciała jednak zadzwonić do wnuka albo jego matki i zapytać, czy to prawda, Adrian wpadł we wściekłość. Wyrwał jej telefon, rzucił nim o ścianę i zagroził, że jak nie dostanie dwóch tysięcy, to ją zabije. Gdy powiedziała, że nie ma pieniędzy, to zaczął ją bić.

– Drugi przeszukiwał w tym czasie mieszkanie – opowiadała Halinka. – Nic nie znalazł, bo nic nie mam. Kilka złotych w portfelu. Rozwścieczony Adrian zacisnął palce na mojej szyi. Myślałam, że to już koniec… No i właśnie wtedy zaczęłaś walić do drzwi i krzyczeć. Adrian chyba się przestraszył, zaraz obaj czmychnęli przez okno. Jakimś cudem podniosłam się i dowlokłam do drzwi. No a co było potem, już wiesz – zakończyła opowieść.

Aż pięści same zacisnęły mi się z wściekłości. Gdybym dorwała tych bandziorów, rozerwałabym ich chyba na strzępy. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego opowiadam swoją historię. Nie po to, żeby się pochwalić. Chcę, żeby ludzie przestali udawać, że niczego nie widzą i nie słyszą! Żeby uświadomili sobie, że nie trzeba być wielkim facetem z mięśniami, by uratować życie drugiej osobie! Wystarczy tak jak ja narobić rabanu, wezwać policję… To naprawdę nic wielkiego.

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA