„Gdy usłyszałem diagnozę, rodzice Ani chcieli się mnie pozbyć. Uznali, że chory mężczyzna nie jest wart ich córeczki”

mężczyzna, który usłyszał diagnozę fot. Adobe Stock, Евгений Шемякин
„Kochałem ją nad życie i pragnąłem, by była szczęśliwa. A ja tego szczęścia nie mogłem jej dać! Mój nieżyjący już tata zawsze powtarzał, że to mężczyzna powinien być dla kobiety oparciem. Zarabiać na dom, rodzinę. A ja? Wcześniej czy później byłbym tylko ciężarem”.
/ 28.06.2022 12:15
mężczyzna, który usłyszał diagnozę fot. Adobe Stock, Евгений Шемякин

Anię zobaczyłem na imprezie u znajomych. To było prawdziwe olśnienie. Przez cały wieczór nie odstępowałem jej na krok, a po wszystkim odprowadziłem do domu. Przed drzwiami zapytałem, czy pójdzie ze mną następnego dnia na kolację. Zgodziła się!

Los bywa jednak okrutny

Zaczęliśmy się spotykać. Ania okazała się przecudowną osobą. Dobrą, ciepłą, opiekuńczą. I, co najważniejsze, odwzajemniała moje uczucia. Było nam razem tak dobrze, że po kilku miesiącach znajomości zdecydowaliśmy się zamieszkać razem. Coraz częściej mówiliśmy o ślubie, snuliśmy plany na przyszłość.  

Po roku wspólnego życia dopadła mnie choroba. To stało się tak nagle… Wybrałem się w odwiedziny do mamy. Wysiadłem z samochodu przed jej domem i poczułem pustkę w głowie. Nie wiedziałem, gdzie jestem, kto mnie wita.

Traciłem czucie w nogach. Próbowałem przejść kilka kroków, ale nie mogłem. Chwiałem się, zataczałem, a w końcu upadłem i nie mogłem się podnieść. Przerażona mama wezwała pogotowie.

Trafiłem do szpitala. Lekarze długo nie potrafili powiedzieć, co mi jest. Zrobiono mi dziesiątki badań. Wreszcie usłyszałem diagnozę. A właściwie wyrok – stwardnienie rozsiane… Na domiar złego dowiedziałem się, że choroba spowodowała już takie zmiany w mózgu, że mogę nie odzyskać władzy w nogach. A nawet jak mi się uda, to paraliż może wrócić.

Przecież mężczyzna musi być oparciem!

Diagnoza była dla mnie potężnym ciosem Zawsze byłem silnym i sprawnym mężczyzną. A teraz co? Leżałem na łóżku. I nie było gwarancji, że kiedyś z niego wstanę. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Byłem wściekły na los, że tak okrutnie mnie potraktował. 

Na szczęście nie zostałem ze swoimi myślami sam. Miałem przy sobie mamę, no i Anię. Moja ukochana pielęgnowała mnie, pocieszała, zachęcała do ćwiczeń.

– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Wrócisz do domu, znowu będziemy razem. Tylko się nie poddawaj. Pamiętaj, że bardzo cię kocham – powtarzała.

Leżałem w szpitalu wiele dni, ale wizyty Ani mobilizowały mnie do działania. Na zajęciach z rehabilitantem dawałem z siebie 200 procent, by odzyskać sprawność. I jeszcze sam ćwiczyłem. 

Przyniosło to efekty. Pewnego dnia wstałem z łóżka. Chodziłem trochę jak małe dziecko, niepewnie stawiając kroki, ale chodziłem. Zostałem wypisany do domu. Ania była taka szczęśliwa! 

Zdawałem sobie sprawę z tego, że poprawa może być tylko chwilowa. Przez czas pobytu w szpitalu sporo nasłuchałem się i naczytałem o swojej chorobie.

Chciałem cieszyć się razem z nią, ale…

Wiedziałem, że może znowu zaatakować, i to ze zdwojoną siłą. A wtedy mogę mieć trudności nie tylko z chodzeniem, ale nawet z poruszaniem rękami. Nie wiadomo było tylko, kiedy ten atak nastąpi. Za pół roku, rok czy może za dziesięć lat. Zamęczałem tym pytaniem lekarzy, ale nie potrafili mi odpowiedzieć.

Mówili, że każdy przypadek jest inny, że powinienem być dobrej myśli, cieszyć się, że chodzę. Chciałem, ale nie umiałem. Przez cały czas myślałem o Ani. Z jednej strony cieszyłem się, że jest przy mnie, ale z drugiej chciałem, żeby odeszła.

Kochałem ją nad życie i pragnąłem, by była szczęśliwa. A ja tego szczęścia nie mogłem jej dać! Mój nieżyjący już tata zawsze powtarzał, że to mężczyzna powinien być dla kobiety oparciem. Zarabiać na dom, rodzinę. A ja? Wcześniej czy później byłbym tylko ciężarem.

Im dłużej nad tym myślałem, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że dla jej dobra powinniśmy się rozstać. Nie miałem jednak odwagi, by jej to powiedzieć.

Na początku było bardzo miło

Myślałem, że może sama odejdzie i problem się rozwiąże. Ale nie, ona przy mnie trwała. I zachowywała się tak, jakby nic się w naszym życiu nie zmieniło. Mówiła o ślubie, dzieciach… Wciąż więc odkładałem tę rozmowę na później.

Którejś niedzieli wpadli do nas na obiad jej rodzice. Na początku było bardzo miło. Jedliśmy, żartowaliśmy, rozmawialiśmy na luźne tematy. Gdy Ania podała kawę, jej mama nagle się skrzywiła.

– Tylko kawa? A gdzie ciasto? – spytała.

– Ciasto? Przecież wy od lat nie jecie słodyczy. Mówiłaś, że wam szkodzą – odparła Ania zdziwiona.

– No właśnie od niedawna jemy. Doszliśmy z twoim ojcem do wniosku, że nie można sobie wszystkiego odmawiać. Może więc skoczysz do cukierni? Pewnie tu jest jakaś niedaleko. Kup kawałek sernika i  może jeszcze szarlotki.

– To może ja pójdę? – zerwałem się.

– Nie, ty lepiej zostań. Sprzedawczyni wciśnie ci jakiś staroć i wszyscy się potrujemy. Ania lepiej to załatwi.

– No dobrze, pójdę – odparła niechętnie i wyszła do przedpokoju.

Teraz wiem, o co im  naprawdę chodziło

Po chwili dobiegł mnie stamtąd odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Rodzice ukochanej natychmiast spoważnieli i wbili we mnie wzrok. W ich oczach nie było już sympatii. 

– Mam nadzieję, że to, co usłyszysz, zostanie między nami – powiedział jej ojciec.

To nie była rozmowa. Raczej monolog. Mówił oczywiście on. Usłyszałem to, o czym od dawna już sam wiedziałem: że marnuję Ani życie, że jest młoda, piękna i zasługuje na kogoś lepszego niż ja. I dlatego, jeśli naprawdę kocham Anię, powinienem zrobić wszystko, żeby ode mnie odeszła.

– Nie będę oszukiwał. Gdy dowiedzieliśmy się o twojej chorobie, nieraz próbowaliśmy z żoną przemówić jej do rozumu. Prosiliśmy, błagaliśmy. Zresztą nie tylko my. Cała rodzina próbowała przemówić jej do rozsądku. Ale ona nie chce nawet słyszeć o waszym rozstaniu. Zawsze miała czułe i dobre serce. Aż za czułe i za dobre. Ktoś jednak musi ściągnąć ją na ziemię. Dlatego liczymy, że szybko to załatwisz. Bo jak nie, to…

– To co? – usłyszałem nagle za plecami podniesiony głos.

W drzwiach stała Ania.

– O, córeczko… Już wróciłaś? Tak szybko? Nie słyszeliśmy, kiedy weszłaś! – zaczęła szczebiotać jej matka.

– Nie słyszeliście, bo wcale nie wyszłam! Stałam w przedpokoju przez cały czas! Od razu wiedziałam, że coś knujecie. Szarlotka, serniczek? Akurat! Z ojca cukrzycą?! Tylko głupi by w to uwierzył! Jesteście podstępni i wredni! Dlatego chcę, żebyście natychmiast wyszli!

– Ale córeczko, my tylko chcemy twojego dobra…

– Do widzenia, mamo, do widzenia, tato. Porozmawiamy, jak zmądrzejecie – wskazała im drzwi. 

Może w ogóle nie wróci?

Gdy zostaliśmy sami i trochę ochłonęliśmy, postanowiłem porozmawiać z Anią. Była bardzo związana z rodzicami i nie chciałem, żeby się przeze mnie z nimi kłóciła. Poza tym oni przecież mieli rację…

– Nie gniewaj się na matkę i ojca. Chcą tylko twojego dobra. Bo co ja ci mogę dać? Nic! Na razie jeszcze pracuję, ale nie wiadomo, co będzie jutro. Gdy choroba wróci, będę tylko ciężarem. Po co ci to? Lepiej, żebyś znalazła sobie kogoś silnego i zdrowego.

– Mowy nie ma! Kocham tylko ciebie i kropka. A o jutrze nie myśl. Kto wie, co przyniesie los? Może to ja zachoruję i będziesz się musiał mną opiekować? Bo chyba się zaopiekujesz? – spojrzała na mnie niby groźnie.

– Jasne…

– No! To wszystko sobie wyjaśniliśmy.

– Ale twoi rodzice nie będą zadowoleni…

– Nie martw się. Pogadają, powściekają się, ale w końcu pogodzą się z tym, że jesteśmy razem. Przecież jestem ich ukochaną córeczką – uśmiechnęła się.

Od tamtej pory minął rok. Nadal jestem z Anią. Wkrótce bierzemy ślub. Jej rodzice, tak jak przypuszczała, długo się dąsali, ale w końcu skapitulowali. Ania jest w ciąży! A moja choroba? Na razie nie wraca. Może w ogóle nie wróci?

Czytaj także:
„Mąż bił ją i katował. Wylądowała w szpitalu ze złamaną nogą, ale uznała, że on to robi z miłości. To było chore”
„Rozwiodłam się z tyranem, który bił, poniżał i wyliczał mi każdą złotówkę. Drugi mąż był jeszcze gorszy...”
„Szkolne przedstawienie otworzyło mi drzwi do kariery. Nikt nie wie, że aby dostać główną rolę, musiałam wygryźć koleżankę”
 

Redakcja poleca

REKLAMA