Sporo słyszałam o rodzicach Mikołaja. I, niestety same złe rzeczy. Że się we wszystko wtrącają, są nudni, że dla nich liczy się tylko praca, a w mieszkaniu musi być zawsze posprzątane i wywietrzone. W dodatku według nich „strój zdobi człowieka”, „jak cię widzą, tak cię piszą” oraz „wytrwałością i pracą ludzie się bogacą”. Oraz najgorsze zdanie, czyli „samodzielność to najpierw odpowiedzialność, a potem przywileje”.
Takie zwyczajne, standardowe do bólu, trucie starych. Moi byli wprawdzie nieco bardziej wyluzowani, ale też miałam im sporo do zarzucenia. Jego rodzice to był prawdziwy koszmar... Ojciec – wzięty prawnik, matka – lekarz, kardiolog albo stomatolog. Ogólnie nic ciekawego.
Dlatego, kiedy okazało się, że rodzice Mikołaja mają nas odwiedzić, gdy będziemy na wakacjach, początkowo się strasznie zjeżyłam. Zrobiłam nawet małą awanturę, ale Miki tylko wzruszył ramionami.
– Moi starzy są niestety dorośli i niczego nie mogę im zabronić – powiedział. – A poza tym mają przywieźć mi trochę hajsu i pewnie ich urobimy na jakiś wystawny obiad; ojciec uwielbia chodzić po knajpach, a matka nie cierpi gotować, więc tu są akurat bardzo zgodni.
– Ale będą się wtrącać, rządzić, marudzić… – gderałam. – I jeszcze, nie daj Boże, każą nam posprzątać całe pole namiotowe!
– Może nie będzie tak źle – machnął ręką. – Zresztą w każdej chwili możemy się schować w namiocie. Co jak co, ale prywatność szanują.
– Zobaczymy – mruknęłam niechętnie. – Kiedy mają przyjechać?
– W sobotę. Ale nie zostaną chyba nawet na noc, a nawet gdyby, to tylko na jedną, do niedzieli…
Muszę przyznać, że miałam lekką tremę
W sobotę wstaliśmy wcześniej niż zazwyczaj wstaje się na wakacjach. Ja byłam trochę zdenerwowana, Mikołaj – mocno zrezygnowany. Siedzieliśmy właśnie przy namiocie na przytarganej ławce i jedliśmy tuńczyka prosto z puszki, zagryzając lekko czerstwym chlebem z czwartku, kiedy trzy, cztery metry od nas zaparkowała terenowa toyota Land Cruiser i zamrugała do nas światłami.
– No i przyjechali… – westchnął Mikołaj. – Mają chociaż tyle taktu, że nie trąbią na powitanie…
– Ciekawe, czy będą mieli dość taktu, żeby odjechać stąd tak szybko, jak to tylko będzie możliwe – byłam zupełnie wytrącona z równowagi, bo nagle stwierdziłam, że najnormalniej w świecie mam tremę.
Z Mikołajem chodziłam już ponad pół roku, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, by poznać jego rodziców.
Najpierw otworzyły się drzwi od strony kierowcy. Ojciec Mikołaja wysiadł, wyjął z kieszeni cygaro, obciął końcówkę, podpalił je żarową zapalniczką i lekko się zaciągnął, wypuszczając w powietrze ogromny kłąb dymu, a ja… zbaraniałam.
Był przystojnym, lekko siwiejącym na skroniach facetem, ubranym w sandały, krótkie spodnie w kolorze piaskowym z kieszeniami po bokach i czerwoną koszulę hawajską, zapiętą tylko na dwa najniższe guziki. Na owłosionej klacie dostrzegłam nieśmiertelnik. Ciemne okulary przeciwsłoneczne miał nałożone niedbale na sam czubek nosa.
– Cześć, dzieci – powiedział przyjaźnie i walnął otwartą dłonią w maskę auta. – Natka, wyłaź! – krzyknął. – Jest już bezpiecznie!
Otworzyły się drugie drzwi i najpierw wyskoczył z nich strasznie gruby pies rasy beagle, który natychmiast podleciał do Mikołaja, ale zamarł wpół kroku, bo zauważył, że chłopak nie jest sam. Zaczął szczekać, a ja cofnęłam się odruchowo.
– Serdela, spokój! – zagrzmiał ojciec Mikołaja. – To swój.
Pies, nie do końca chyba przekonany, podszedł do mnie nieufnie i lekko machnął ogonem.
– Daj jej kawałek chlebka, to cię pokocha nad życie, zobaczysz – mężczyzna zaśmiał się tubalnie.
Ostrożnie podałam psu kawałek chleba, który trzymałam w ręce, wcześniej umoczonego w tłuszczu z puszki. Pies bardzo delikatnie wyjął go z moich palców, dwa razy kłapnął paszczą i natychmiast wlazł mi przednimi łapami na kolana i zaczął lizać po twarzy. Zaśmiałam się.
– Lubi cię – usłyszałam damski głos i odruchowo podniosłam głowę.
Przede mną stała najpiękniejsza kobieta w średnim wieku, jaką w życiu widziałam. Falujące blond włosy, dołeczki w policzkach, obcisła czarna sukienka z dzianiny sięgająca aż do kostek, i zniewalający uśmiech. Wyciągnęła do mnie rękę na powitanie.
– Natalia, mama tego twojego asa – powiedziała serdecznie.
– Ja jestem Marek – wtrącił się ojciec Mikołaja. – A ty idziesz po piwo – powiedział do żony.
– Czterech nie uniosę…
– Weź Mikołaja i idźcie razem. Wiesz, tam koło plaży. Dla mnie Żywiec, ale koniecznie w plastikowym kubku – zastrzegł szybko. – A ja zrobię nam tutaj zaraz domek.
Nie sądziłam, że oni lubią takie klimaty
Kiedy poszli, ojciec Mikołaja puścił do mnie oko i zabrał się do roboty. Zanim wrócili, namiot stał już jakieś pięć metrów od naszego; sporej wielkości igloo, chyba trzyosobowe, lekko zniszczone i noszące ślady używania, ale w bardzo dobrym stanie. Pani Natalia z uśmiechem podała mężowi piwo. Pociągnął wielki łyk i mlasnął z ukontentowaniem.
– Tak samo pyszne, jak zawsze – mruknął zadowolony.
Mikołaj z zadowoleniem podał mi zimne piwo z sokiem, a ja spojrzałam na niego mocno zdziwiona.
– Alkohol o dziesiątej rano?
– Na wakacjach można – powiedziała ze śmiechem jego mama i też puściła do mnie oko.
– Dobra. To ja nadmucham materac – oświadczył pan Marek – i możemy iść na plażę. Sprawdzimy, czy wam jeziora nie ukradli…
Dość mocny szok, spowodowany rozbieżnością między opowieściami Mikołaja a rzeczywistością jeszcze się u mnie pogłębił, kiedy zamiast na główną piaszczystą plażę, jego rodzice skręcili gdzieś w bok. Po pięciu minutach dotarliśmy na dziką plażę, gdzie zamiast piasku była bujna trawa, a wejście do jeziora wąskie, ale wyraźnie widoczne wśród wysokich trzcin. Naprawdę nie spodziewałam się, że jego starzy lubią takie naturalne klimaty…
Pies zameldował się w wodzie jako pierwszy, jednak wszedł tylko do połowy, pochłeptał fale, a potem wyszedł, położył się przy kocu i zaczął śmiesznie posapywać przez nos. Rodzice Mikołaja rozebrali się w mgnieniu oka i z głośnym okrzykiem wparowali do jeziora. Ojciec dał nura i wypłynął piętnaście metrów dalej, matka dołączyła do niego po dłuższej chwili, płynąc bardzo stylową żabką. Zaśmiali się do siebie, a potem odpłynęli gdzieś w bok, poza pas roślinności wodnej.
Kiedy wrócili, padli oboje na koc.
– Normalnie bajka… – sapnął ojciec Mikołaja. – Natka, masz ten swój czarodziejski krem?
– Jaaasne… – mruknęła pani Natalia i zaczęła grzebać w swojej ogromnej plażowej torbie z wikliny.
Za chwilę oboje smarowali się jakimś podejrzanym, choć bardzo przyjemnie pachnącym środkiem.
– Chcecie trochę? – spytała. – To moja własna receptura. Gwarantowana opalenizna w dwa dni.
Podziękowałam uprzejmie i wzięłam nieco nieufnie szklany słoiczek do ręki. Pachniało kokosem, migdałami i czymś jeszcze. Nasmarowałam się obficie kremem i zaległam na plecach.
Wszyscy narzekają, to on też...
Nastała cisza. Tylko co piętnaście minut rodzice Mikołaja wstawali i dawali szybkiego nurka do wody, zachęcając mnie do tego samego. Twierdzili, że dzięki temu opalenizna szybciej się utrwali. Chwilę po drugiej pan Marek nagle westchnął.
– Słuchajcie, zgłodniałem z lekka… Dacie się zaprosić na obiad?
– Ja zawsze – ochoczo podchwyciła pani Natalia.
– Na nas też możecie liczyć – zadecydował Mikołaj za mnie i za siebie.
Zebraliśmy się i poszliśmy w kierunku głównej plaży. Dopiero teraz dostrzegłam, jak bardzo jest zatłoczona, i jaki tuman kurzu unosi się nad nieszczęsnymi plażowiczami. I nagle zaczęłam im współczuć, choć przecież jeszcze wczoraj smażyliśmy się w tych warunkach razem z nimi.
Obiad zjedliśmy na tarasie hotelu stojącego prawie przy brzegu jeziora. Potem poszliśmy na sjestę do namiotów, a wieczorem na scenie przy plaży odbył się koncert grupy rockowej. Okazało się, że rodzice Mikołaja znali nie tylko kapelę, ale i poszczególnych muzyków, więc po koncercie, na którym zresztą świetnie się bawiliśmy, wylądowaliśmy na ogromnej imprezie z rockmanami i ich świtą. Świetnie się bawiłam!
Kiedy już wracaliśmy do namiotów, puściłam przodem rodziców Mikołaja, a jemu samemu przywaliłam w ramię tak mocno, że aż stęknął.
– A to niby za co? – zapytał, pocierając bolące miejsce.
– Za to, że mnie okłamałeś – warknęłam. – Twoi starzy… Wcale nie są tacy starzy. Są fenomenalni!
– Tak myślisz? Mnie też się wydają spoko, choć trują czasami. No, ale głupio tak chwalić się publicznie, że mam do rzeczy staruszków. Mało kto wierzy, za to wszyscy narzekają, więc ja też… A mojej byłej w ogóle się nie podobało leżenie na dzikiej plaży, a co za tym idzie brak możliwości obserwowania i obgadywania bliźnich. I nie chciała moczyć głowy w jeziorze, i psa się bała, i piwa nie piła, tylko jakieś fikuśne drinki. Nie przypadli sobie do gustu z moimi starszymi…
Czytaj także:
„Wybłagałam pokłóconych rodziców, by na spotkaniu z moimi teściami grali wzorowe małżeństwo. Efekt zaskoczył wszystkich”
„Drżę na myśl o spotkaniu z teściami córki. To bogaci Amerykanie, co jeśli uznają mnie za biedaczkę i prowincjonalną gęś?”
„Drżę na myśl o spotkaniu z teściami córki. To bogaci Amerykanie, co jeśli uznają mnie za biedaczkę i prowincjonalną gęś?”